Na początku napiszę że nie będę ani trochę obiektywny pisząc te słowa, bo jestem fanem filmów o Terminatorach i z wielkim przejęciem czekałem na kolejną odsłonę historii o "Elektronicznych Mordercach". Czy się zawiodłem? I tak i nie. Oczywiście ten film nie ma żadnego porównania do dwóch pierwszych części. Nie ten reżyser, nie ten scenarzysta, ba nawet autor muzyki nie ten. Dla mnie T2 to arcydzieło. Trudno więc się spodziewać, że kolejne części zrobione bez udziału wyżej wymienionych staną na wysokości zadania. Więc nawet nie oczekiwałem tego. W końcu kino dziś zmierza do widowiskowych scen wybuchów, komputerowo generowanych postaci, no i niestety zasada "nie przesadzajmy z treścią"... T:S jest filmem poprawnym, a nawet dobrym. Niestety jest też w nim masa błędów. To co mi najbardziej się nie podobało, to fakt, że w pewnym momencie można się było zastanawiać, co ja w ogóle oglądam? Kolejną cześć Marrixa? A może nowych Transformerów? Ja rozumiem, że zgodnie z logiką zanim powstały pierwsze człekokształtne cyborgi były inne maszyny do zabijania Made By Syknet, ale po co ich tyle ładować do tego filmu? Te śmieszne, Hydro-terminatory (pierwsze skojarzenie z Matrixem), te Mototerminatory (wypisz wymaluj Mroczny Rycerz) i ten polujący na ludzi (to już w ogóle była przesada, bo to był Transformer). Wystarczyły by świetne myśliwce i cyborgi i już jest klimat. Zabrakło mi tego, co pojawiało się w trailerach a co nieodłącznie kojarzy mi się z serią: czaszki ludzkie gniecione przez gąsienicę jakiegoś pojazdu. Zabrakło mroczności, poczucia zagrożenia. No i ten prześmieszny T-600 w przepasce na głowie! To jakiś żart był, nie? Bo jeśli nie to nie mam pojęcia co to było. U Camerona nawet spokojniejsze momenty nie były dłużyznami tylko budowały nastrój, a tutaj - stracone minuty. Co do paradoksu podróży w czasie, wiadomo, że nie da się go uniknąć, i zawsze jakieś zapętlenia fabuły będą.
Co mi się podobało? Wysunięcie na rolę pierwszoplanową postaci Marcusa. Spodziewałem się że to będzie film o Connorze a tu miła niespodzianka. Choc już pierwsza scena filmu mogła podpowiedzieć że to Marcus jest najważniejszy w tym filmie. A propos pierwszej i ostatniej (no prawie ostatniej) sceny filmu: bardzo ładna i zgrabna klamra. Efekty specjalne bardzo dobre, dobrze dopracowane. No i pierwsze ukazanie się T-800 z twarzą Arnolda - nie ten moment akurat bardzo się spodobał. Niestety cyborgi w T:S nie budzą takiego przerażenia jak w jedynce i dwójce, a nawet T-X z trzeciej części. Nie są wyrachowane, zimne, bezwzględne i - nieludzkie właśnie. Tutaj to są jakieś tam robociki, które nie dorosły chyba jeszcze do miana TERMINATORA.
Podsumowując: film niezły, ale to jednak nie to. Brakuje klimatu, brakuje niesamowitości, brakuje tego dreszczu z jakim się ogląda pierwszą i drugą cześć. Jednakowoż wcale miło się Ocalenie ogląda, choć lekki zawód jest, bo... no właśnie - to już nie to. Ale DVD i tak sobie kupię :)
Ogólnie fajnie napisane, ale jakby co to po T2 był T3, który był całkiem spoko filmem (jestem chyba jakoś nielicznym, któremu ten film się podobał i pare razy w życiu do niego wracałem). Marcus jest postacią wyróżniającą się, ale niestety wielkiej konkurencji to w tym filmie nie ma:) A Terminatory w Salvation... brak słów. Moment kiedy Connor podłącza się do jakiegoś panelu już więzieniu i nagle chowa się zostawiając wiszący kabelek, a nadchodzący terminator tego nie widział:o no niestety to chyba był taki babol którego jeszcze tu nikt nie wymienił. ale tych baboli jest mnóstwo. TS to jeden wielki efekt specjalny, bez logiki, bez wielkiej gry aktorskiej, zdecydowanie rozczarowanie jeśli chodzi właśnie o aspekty aktorskie i fabularne. Zdecydowanie zaskoczenie jeśli chodzi o efekty specjalne, brawooo choć takie umiarkowane, ale jakiś hołt Stanowi złożyli. Po dłuższym zastanowieniu i przejrzeniu wszystkich wypowiedzi to moja ocena spada już do 6/10
Ha, mnie też się T3 podobał - choć oczywiście odbiegał już od dzieł Camrerona. No i jestem jednym z tych, którzy postrzegają ten film może nie jako parodię, ale jako kontynuację napisaną z przymrużeniem oka. Bo co by nie mówić w T3 jest wiele takich momentów, które nawiązują do poprzednich części, ale potraktowane tak, że się raczej uśmiechałem niż zachwyciłem. Jednego nie można odmówić T3: postaci terminatora kobiety T-X. To na prawdę kawał dobrej roboty :)
zgodzę się z Tobą. Film odbiegał od twórczości Camerona i widać to było w wielu momentach. Do tworzenia scen nie przykładało się tak wielkiej uwagi jak np przy T2 kiedy to Cameron za pomocą specjalnej mikro kamery tworzy fikcyjny kadr filmu filmując tą kamerką jakąś makietę, która ma przypominać plan filmowy. MAGIA!!! Tą dokładność właśnie widać w dziele Camerona, a nie widać jej tak w T3, bo większośc opierało się już na animacji i poszło się na łatwiznę. Takie śmieszne akcenty były spoko, ale może i trochę przesadzone. Nigdy nie będę uważać T3 jako parodię, bo ma swój sens i wnosi coś swojego do serii, gdyż ukazuje powstanie skynet i ten tytułowy bunt maszyn. Można było lepiej to pokazać, ale i tak nie jest tak źle, w porównaniu do TS to T3 jest kawałkiem super kina xD