PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=186343}

Terminator: Ocalenie

Terminator Salvation
2009
6,5 148 tys. ocen
6,5 10 1 147572
4,8 37 krytyków
Terminator: Ocalenie
powrót do forum filmu Terminator: Ocalenie

To jest fragment (dłuższy fragment) recenzji z jednego z portali internetowych!!! Dlaczego go tu skopiowałem??? Bo się z nim w stu procentach zgadzam!!! Cała prawda!!!

Scenariusz Ocalenia naszpikowany jest nielogicznościami, które w trakcie seansu mniej lub bardziej rzucają się w oczy. Skrypt w wielu miejscach oderwany jest po prostu od rzeczywistości. Powiedzmy sobie szczerze – realizacja i sens głównego wątku woła o pomstę do nieba. Nie ma osoby na świecie, która udanie wytłumaczyłaby, skąd Skynet wie o Kyle’u Reesie, a przede wszystkim – jak ten wygląda. Dlaczego o tym wspominam? Bohater grany przez Antona Yelchina jest tu typowym nastolatkiem, mało znaczącym szczeniakiem ukrywającym się w zgliszczach Los Angeles. Nie należy nawet do Ruchu Oporu. Zawodzi również spójność wykreowanego świata. Obok zniszczonego przez wybuch bomby miasta stoją sobie samochody, które po małej naprawie śmigają po bezdrożach aż miło. Także działania sztucznej inteligencji pozostawiają sporo do życzenia. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, czemu Reese nie został zgładzony, a jedynie osadzony w celi. Brak reakcji maszyn na bezsensowne strzelaniny w środku nocy przy akompaniamencie świateł i wybuchów to jedynie szczegół. Przykłady mogę mnożyć, gdyż logika w tym filmie prawdopodobnie wyparowała razem z Los Angeles. Trzaskający metal pojawia się tylko wtedy, gdy scenariusz tego wymaga. Ogólnie rzecz biorąc – Skynet rozczarowuje na całej linii.

Przy takich fabularnych sucharach cierpią przede wszystkim relacje międzyludzkie. W montażowni Ocalenie uległo mocnym cięciom. Jednakże zrobiono to tak nieudolnie, że od czasu do czasu zachodzimy w głowę, czy nie przegapiliśmy na ekranie czegoś istotnego. Widać to zwłaszcza w scenie przybycia Marcusa (w tej roli Sam Worthington) do zniszczonego miasta. W 2-3 ujęciach reżyser próbuje na skróty pokazać problem bohatera w nowej rzeczywistości. Postać Wrighta to najciekawszy element fabuły, szkoda, że wykorzystany zaledwie w kilku procentach. Reszta herosów prezentuje się w najlepszym przypadku średnio. Bale w skórze Johna Connora zachowuje się dość nadpobudliwie, ale w gruncie rzeczy poprawnie. Jest twardy, nieustępliwy, ambitny – takiego dowódcy oczekiwałem. Nie wiem za to, czemu miało służyć włączenie do historii niejakiego Barnesa, który pojawia się jedynie w 3-4 krótkich scenach i swoją postacią nie wprowadza niczego ciekawego. O żonie Connora mogę napisać tylko tyle, że ma się dobrze. Jest w ciąży, ale reżyser wyraźnie nie ma ochoty rozwodzić się na ten temat. Nie zapomnę również niemej dziewczynki o imieniu Star. Posiada ona niezwykłe zdolności przetrwania i w kilku sytuacjach ratuje z opresji starszych od siebie kompanów. Ze swojej kurteczki wyciąga coraz to ciekawsze przedmioty (prawie jak postać z gier cRPG), adekwatne do sytuacji – plastry, flary, a nawet... ech, kto obejrzy film, ten zrozumie.

Dialogi w nowym Terminatorze mają się adekwatnie do przedstawienia fabuły. Po pierwsze, prezentują poziom południowoamerykańskiej telenoweli. Po drugie, niektóre kwestie aktorzy dukają tak, jakby sami nie wierzyli w to, co mówią. Plus jest taki, że wymiany zdań są maksymalnie oszczędne i zazwyczaj składają się z kilkunastu słów, dzięki czemu nie musiałem zgrzytać zębami przy co drugiej scenie. Żenujące konwersacje, brak sugestywności w pokazaniu postapokaliptycznych realiów oraz siadające napięcie powodują, że film jest emocjonalnie rozwodniony. W ten sposób zmarnowano szansę na przybliżenie fanom przerażającego detalu uniwersum, a mianowicie wspomnianych przez Kyle’a obozów zagłady. Sceny z selekcji ludzi są fatalne do tego stopnia, że nazwę je „fajnymi”, ale chyba nie o to chodziło reżyserowi. Samej akcji jest stosunkowo za dużo. Tak, wiem, to w końcu Terminator, ale nawet Cameron nie pozwalał sobie na taką szarżę. W Ocaleniu znajdują się co najmniej dwie zbędnie przedłużone sceny pościgu. Gałki oczne się wypalają, uszy więdną, a McG dalej bawi się zabawkami Skynetu. Zmienione zakończenie również miażdży niedorzecznością.

Moje największe obawy związane były jednak z obniżoną kategorią wiekową. Znam reżyserów, którzy sprytnie tuszują braki wynikające z dostosowania języka filmu do młodszej widowni. McG poszedł po najmniejszej linii oporu i doszedł do wniosku, że maszyny przestaną zabijać. Tak, tak moi mili. Terminatory nie umieją eliminować wyznaczonych im celów! Byłoby to jeszcze dopuszczalne w przypadku T-600, który zachowuje się głupio jak na starszy model przystało. Tymczasem działania T-700 i T-800 wyglądają po prostu komicznie. Gdy tylko nadarza się okazja, chwytają one homo sapiens za ubranie i rzucają o ścianę. I to kilka razy z rzędu! Jak przypomniałem sobie, w jaki sposób Arnold rozprawiał się z ludźmi w pierwszej części, autentycznie zamarłem. Dla tego typu zagrywek nie ma absolutnie żadnego usprawiedliwienia. Jeżeli reżyser od początku widział Terminatory jako bezmózgie maszyny, to ja Ocalenia po prostu nie trawię i wyłączam z kanonu. Ba, ten film powinien nazywać się Mercy-nator: Ułaskawienie. Czy aż tak trudno zatuszować brak brutalności ujęciem twarzy, odpowiednimi kadrami czy nawet tanim ketchupem?

Z powyższego narzekania wynika, że Terminator: Ocalenie to film bardzo kiepski. Po wyjściu z sali kinowej byłem poirytowany, aczkolwiek mniej wymagający fani znajdą w nim coś dla siebie. Tym czymś jest bardzo dobra realizacja. Scenografia nie rozczarowuje, choć brakowało mi trochę dłuższej sekwencji w Los Angeles. Dźwięk energicznie atakuje uszy kinomana, dostarcza niesamowitych odgłosów wybuchów, wystrzałów i samych maszyn. Efekty specjalne prezentują bardzo wysoki poziom. Specjaliści włożyli w nie wiele wysiłku. Nie ma tu niczego rewolucyjnego, niemniej ciężko warstwie technicznej cokolwiek zarzucić. Na chwilę pojawia się sam Arnold (w formie cyfrowej, rzecz jasna) i wygląda naprawdę dobrze. Gdyby nie rozgłos, z jakim zapowiedziano jego cameo, byłbym pewien, że to żywy aktor. Obok efektów specjalnych absolutnym majstersztykiem są zdjęcia. Tak mocno zbesztany przez Bale’a Shane Hurlbut odwalił niezwykłą robotę. Niektóre ujęcia mógłbym wyciąć, oprawić w ramkę i powiesić na ścianie. Nie rozczarowuje także ścieżka muzyczna. Mimo wszystko zabrakło mi pełnego motywu przewodniego autorstwa Brada Fiedela.

ocenił(a) film na 7
teksas55

Sorry że takie długie ale wszystko tu jest zawarte!!!!

ocenił(a) film na 8
teksas55

Skynet nie zabił Kylea bo gdyby Connor nie wysłał go w przeszłość to nie byłoby częśći terminatora ( ręka ) i potem ludzie nie mieli by na czym pracować i Skynet by nie powstał :)

ocenił(a) film na 3
teksas55

mnie ROZCZAROWUJE ścieżka dźwiękowa :/ jest połaczeniem spidermana i planety małp - posłuchaj sobie muzyki z t-1 i t-2...to głównie muzyka elfmana podkreślała klimat płytkiego kina akcji w tym filmie. Elfman jest ok, ale nie w tym filmie.