Rozumiem, że w czasach, gdy komputery, mające moc obliczeniową mniejszą
niż 1/100000 mocy Atari, nazywane były "mózgami elektronowymi, ludzie
mogli się bać takich wizji jak ta w Terminatorach, ale dzisiaj, gdy
termin "sztuczna inteligencja" fascynuje jedynie 12-latków ze wsi,
nagrywanie kolejnego filmu opartego na tym zwietrzałym do bólu zębów
schemacie jest po prostu tragedią...
No i w dodatku te "efekty" komputerowe - z kamerą biegnącą za
wystrzeloną kulą, za odłamkami wybuchającej bomby, te zawrotne wiraże i
oszałamiające zwroty: jedna sekunda świetnych, rasowych efektów z
Terminatora (1984) jest więcej warta niż całe godziny takiego wizualnego
bełkotu.
O scenariuszu wspominać nawet nie warto...
Dla mnie jednak najbardziej nieznośna w tym nowym filmie (bo pójdę na
niego, tak jak poszedłem na Indianę Jonesa 4) będzie muzyka. W
Terminatorze (1984) była ona oszczędna, surowa, dawkowana z umiarem i
rozmysłem, idealnie oddająca industrialny klimat obrazu. Teraz to będzie
jeden wielki, nieprzerwany orkiestrowy sos, potężna symfonia z huczącymi
trąbami - muzyczny bełkot godny efektów wizualnych.
Ale oczywiście pójdę, pójdę, mam jakieś wyjście?... Jak każdy wychowany
na Terminatorze z 1984.;)