Nie pałam miłością do filmów poruszających tematykę aktualnych konfliktów zbrojnych. A przynajmniej nie takich, które ukazujących wydarzenia z perspektywy bohaterskich i mężnych żołnierzy spod gwiaździstego sztandaru (osobną kategorię stanowią dla mnie pozycje takie jak Hotel Ruanda). Zbyt dużo widzi się tego rodzaju materiału wszędzie wokół. Nie chcę i nie potrzebuję kolejnej dawki. Dlatego też podszedłem do filmu Kathryn Bigelow ze sporym dystansem. To w końcu kolejna wizja ukazująca dramat z jakim spotykają się nieprzygotowani do wojny amerykańscy chłopcy (tak tytułem dygresji: jeżeli jakakolwiek gra robi ludziom wodę z mózgu to jest nią America's Army), jak zatracają oni własne człowieczeństwo, poszukują mocnych wrażeń, bo to co na co dzień oferuje im życie okazuje się niewystarczające. Irak, Afganistan, Wietnam, Korea, a jeszcze wcześniej II wojna światowa – realia się zmieniają, wątki i wzorce zachowań pozostają nietknięte. Inna sprawa, że The Hurt Lockera ogląda się po prostu dobrze i niewykluczone że Bigelow utrze nosa swojemu byłemu mężowi podczas oscarowej nocy (bo i temat aktualny, a i kobieta w roli reżysera kasowego filmu to rzadkość). Tyle tylko, że takie próby podjęcia tematu do mnie nie trafiają. W porządku, niech statuetki zgarniają filmy z wojną w tle. Byle tylko były to produkcje Quentina Tarantino.
Zachęcam do lektury moich felietonów: http://ja.gram.pl/Spayki/