Zaczyna się ciekawie, potem niestety robi się strasznie monotonnie, powtarzalnie: wyjazd do miejsca, w którym jest bomba, rozbrojenie lub nie, śmierć jednej z postaci. A szkoda, bo i klimat niezły, i sceny "strzelające" też bardzo fajne. Słabiutko natomiast z aktorstwem, chociażby taki Anthony Mackie gra minami Willa Smitha i Rhysa Meyersa. Słabe są także dialogi, zbyt dużo filozofowania, czyli stały punkt kina akcji (w większości, nie obrażając kilku wyjątków). Niezłym zabiegiem jest modne ostatnio kręcenie kamerą z ręki, co dodaje w tym przypadku wiarygodności, realizmu. Sprytnym zabiegem natomiast jest umieszczenie trzech bardzo dobrych aktorów w małych rólkach, są to mianowicie Ralph Fiennes, Guy Pearce, David Morse. Tak małych, że gdy już na samym początku zginął bohater Fiennesa, złapałem się na tym, że przez pierwsze pół godziny zastanawiałem się, czy oglądam na pewno ten film, który miałem oglądać. O ile mnie pamięć nie myli, a nie myli, to się nazywa chwyt marketingowy. Ale i tak nie jest źle, choć to oscarowe szaleństwo wokół tego filmu to nieporozumienie.

5/10