Miałam przyjemność obejrzenia 'The Ring' w wersji zarówno japońskiej, jak i amerykańskiej. 'Ringu' ogromnego wrażenia na mnie nie zrobił (jest chyba tylko jedna scena, którą na długo zapamiętam - postać w kapturze odbita na ekranie telewizora), Japończycy mają w ogóle jakiś dziwny system wartości horroru. Może boją się innych rzeczy niż my? Co kraj to obyczaj.
Aczkolwiek po pierwszych kilkunastu minutach 'The Ring' amer. także nie byłam zachwycona. Widziałam na ekranie (teraz wiem, że troszkę pozorne) powielanie schematów z 'Ringu'. Bohaterowie robili to samo, mówili niemalże też identycznie. Dopiero później, gdy doszło już do feralnej chatki nr 12 i nieznanego filmu, jakoś lżej mi się zrobiło na sercu. Aczkolwiek nie ukrywam, że kaseta z wer. japońskiej wzbudziła pierwotnie we mnie więcej niepokoju. Film w w.a. był zdecydowanie za długi i zbyt 'wyraźny' - te zakłócenia i rozmyty obraz w 'Ringo' to było to. Jednakże obstaję jednak przy wer. am. - scena z koniem na promie oraz filmik ze szpitala psychiatrycznego to był strzał w dziesiątkę.
Jeszcze dwa minusy 'The Ring' - po pierwsze: wygląd trupów. Mnie np. bardziej straszyła twarz wykrzywiona w bezgranicznym przerażeniu nić zielonkawa mordka potwora z bagien. Po drugie: Po obejrzeniu filmu stwierdza się jednak, że historia rodziny została przedstawiona ze wszystkimi szczegółami. A gdzie nuta tajemnicy?