Na tle innych horrorów amerykańskich "Ring" sprawuje się bardzo dobrze. Ma nastrój dobrze (choć jak zwykle w tym gatunku nie do końca konsekwentnie) poprowadzoną akcję i galerię bohaterów, którą zna każdy Amerykanin czy Europejczyk. W porównaniu jednak z japońskim oryginałem ten film jest po prostu słaby. Jest zbyt oczywisty, bardziej cukierkowaty, mniej mroczny i przede wszystkim zdecydowanie słabiej operujący uniwersalną symboiką nieświadomości. Dlatego też wydaje mi się, że osoby, które nie widziały "Ringu" lub też nie odnajdują się w orientalnej narracji będą wolały wersję amerykańską. Jest ona bowiem bardziej strawna i zrozumiała dla zachodniego odbiorcy.
Jednak film ten ma jedną zdecydowaną zaletę. Po obejrzeniu japońskiego oryginału, "Krąg" amerykański daje wspaniały obraz różnic kulturowych. Wystarczy tylko spojrzeć na zmiany jakim uległy postaci syna i męża, zniknięcie kluczowych postaci drugoplanowych z wersji japońskich zastąpionych większą indywidualną zaradnością (ale i samotnością) postaci amerykańskich. Te wszystkie zmiany zupełnie mi nie odpowiadają, ale są bardzo ciekawym dowodem na postrzeganie życia rodzinnego, dzieci i stosunek do takich pojęć jak bezpieczeństwo własne i innych (tutaj bardzo interesujące jest porównanie tego, co w USA robi główna bohaterka na końcu, z tym co czyni dziadek w wersji japońskiej).
Porównanie tych filmów wydaje mi się wskazywać, że lepszym społeczeństwem dla wszystkich jest społeczeństwo japońskie.