Zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami proto-slasher w reżyserii Charlesa Pierce'a. "The Town That Dreaded Sundown" cieszy się opinią filmu kultowego i choć jego znaczenie dla znajdującego się wówczas jeszcze w powijakach gatunku slashera jest niepodważalne (to tutaj twórcy drugiej części "Piątku 13." podpatrzyli pierwotny jasonowski "outfit"), to ciężko dziś zrozumieć, dlaczego ów obraz ma tak wysokie noty. Klimat przywodzi nieco na myśl "Teksańską masakrę piłą mechaniczną" Hoopera (para-dokumentalna konwencja), ale seans jest doprawdy męczącym doznaniem. Z uwagi na brak jakiegokolwiek napięcia, te półtorej godziny wlecze się w nieskończoność. Sceny morderstw, przez wielu krytyków zachwalane (!) są albo skrajnie nieciekawe albo po prostu niedorzeczne (patrz: scena z trąbką, która ponoć na pierwszych pokazach wywoływała "szok"), a kompletnie nietrafione akcenty humorystyczne wpędzają widza w zażenowanie. Na plus trzeba zapisać niezłą kreację Bena Johnsona w roli tropiącego mordercę stróża porządku oraz efektowny finał, ale na tym etapie atuty w zasadzie się kończą. "Town" wali po oczach amatorszczyzną, ślimacze tempo akcji usypia, a kontrowersje, jakie niegdyś towarzyszyły tej produkcji, dzisiaj wystarczą zaledwie na wzruszenie ramion. Klasyk czy nie, zdążył zestarzeć się do tego stopnia, że co najwyżej można go traktować jako ciekawostkę dla zatwardziałych fanów nurtu.