welcome to st. roma's village.. bajm śpiewał o złotym deszczu, tromie bliżej do britney - wersji tradycyjnej, toxycznej, z napromieniowaniem. no i fajnie, ale jedno ale - troma jest pozorem. to nie troma, to marvel. troma wchłonięta przez marvel. albo też inaczej - wersja dla pobłażliwych - słaby jako troma, lepszy jako marvel. do trzydziestej minuty troma, od trzydziestej marvel. dobra, trochę nadrabia żartem, niemniej to wciąż marvel. dobra też jest maska, spoko też jest ptaszek, lecz wciąż - nie jako troma, tylko jako marvel. nowoczesna oprawa, popkornowe efekciarstwo, w miejsce groteskowej, transgresywnej prowokacji z obrzydzeniem. za mało walenia mnie drągiem po czaszce, za dużo miziania mnie po policzku pixelem. w ogóle za duży budżet - niezgodny z duchem tromy, która właśnie z braków czyniła wielki atut. no i za dużo hollywoodzkich nazwisk, mniej lub bardziej komercyjnych gwiazdek. a zatem: nazwiska, budżet i pixel, te trzy, z nich zaś najbardziej boleśnie dotkliwym jest pixel.