Początek filmu może być mylący – wydaje się nazbyt kiczowaty i familijny, a sylwetki postaci nie wyglądają szczególnie ciekawie, łącznie z głównym bohaterem. Ale im dłużej film trwa, tym jest lepiej, a początkowe niedostatki są stopniowo nadrabiane.
Przede wszystkim ta historia jest znakomicie opowiedziana i narracja jest bardzo dobrze wyważona (uważam zresztą, że w tym Zemeckis jest jednym z najlepszych). Znakomicie użyty jest montaż, jest kilka ciekawych pomysłów inscenizacyjnych, i to nie tylko w scenie spaceru po linie, a napięcie dawkowane jest bezbłędnie. Dzięki temu nawet ten przesłodzony, idylliczno-familijny ton z początku nie przeszkadza tak bardzo. Postaci też się rozwijają, Petit zostaje przynajmniej trochę zniuansowany, a Gordon-Levitt naprawdę dobrze to oddaje. Gorzej jest z drugim planem, bo chociaż postać Annie Alix wypada przyzwoicie (ale jej relacja z Petitem mogła zostać rozbudowana), to już reszta stapia się w jedną całość, i żaden wspólnik głównego bohatera nie przykuwa uwagi. Fakt, że nakreślono ich grubą kreską i przerysowano ich cechy, niezbyt pomaga, ale też trudno czynić z tego ogromny zarzut.
Jest tu też kilka przyzwoitych, choć mało odkrywczych, obserwacji na temat losu artysty i ogólnie – marzycielstwa. W kulminacyjnej scenie Zemeckis wyraźnie próbuje zawrzeć jakieś symbole, ale mógł zrobić więcej. A narracja z offu w miarę się sprawdza, trochę przybliża głównego bohatera i pomaga budować nastrój filmu, ale jest też pewnym ograniczeniem. Odnoszę wrażenie, że reżyser zagrał zbyt bezpiecznie i zrobił film zbyt mało wyrazisty. Ciągle potrafi nakręcić coś ciekawego, ale to już nie ta forma co w latach 80-tych i 90-tych.