Thor: Love & Thunder - po seansie szybko i na świeżo:
- aktorzy super (Russell Crowe cudowny)
- to nadal nasze kochane postacie, zateeeeeeeem nie da się przy tym bawić źle (nawet gdyby przez pół seansu jadłyby ciasto)
- miłość fajna, ale grom średni
- za mało Taika Waititi w Taika Waititi
- za krótki, przez to potencjał nie do końca wykorzystany (serio, dodatkowe 15 minut poświęconych tylko na sceny z Christianem Balem nadałbym więcej "głębi")
- "bronie" Thora i ich wzajemne animozje - GENIALNE + kozy (KOCHAM) które chętnie adoptuję
- najlepsza scena:
1. Montaż backstory Jane i Thora
2. Cały wątek w świecie Bogów ( tu jedyny raz czuć 100% Taika Waititi)
- i ci Guns N' Roses ❤ ❤ ❤


ale
niestety to dużo dużo gorszy film niż Thor: Ragnarok.
Fajnie, że Taika odważył się eksperymentować i stworzył komedię romantyczną w świecie MCU, ale szkoda że stało się to po jego pierwszym filmie z Thorem którym poprzeczkę postawił sobie tak wysoko, że strącił ją małym palcem u nogi przy próbie jej przeskoczenia.
BA ! Śmiem twierdzić, że o ile Marvel dał dużą na swobodę na realizację autorskiej wizji Samowi Raimi przy nowym Dr. Strange, to tutaj zacisną hamulce Waititiemu.
Mam nadzieję, że piąta część będzie lepsza, bo sceny po napisach obiecują wiele.
Mimo wszystko to nadal świetny blockbuster. Mało tego, polecam obejrzeć przed seansem pierwsze dwie części Thora, bo to idealnie obrazuje jak długą drogę przeszło MCU przez te kilkanaście lat.