złe znaki, złe znaki widzę wszędzie - martwy bóg, martwe auto, martwy pies - dobrze nie będzie..
całkiem nawet dobry ten panahi, ale bez przesady. nadrabia kontextem, to jasne, na pewno też fajnie, że w obliczu tak śmiertelnie śmiertelnej i poważnej powagi pozwala sobie na żarty, aczkolwiek - przykładając dosyć raczej oczywistą matrycę gatunkowej odwetotyki - niewiele jest tu puzzli, których byśmy nie znali, od Uśpionych levinsona po Areszt Domowy z jamie lee curtis.
że wiecie co z nim zrobić ogólnie, wszystko na nasz koszt, a przecież: na silniczkach konwencji jedzie się dość wolno - jako rzecze ten kto rzecze - a i zajeżdża niedaleko, bynajmniej do cannes.
moim słusznym poglądem na wszystko i rzecz wszelką film oddycha szybciej w dwóch momentach, wyłomach w strukturze rasowego kina zemsty, rysach, chwytach, klejnocikach może i drobnych, ale oszlifowanych ręką prawdziwego arcymistrza:
pierwszy - to pozostawianie bohaterów w ustawicznej niepewności co do prawdziwej tożsamości czarnego charakteru, zatem więc słuszności własnych swych poczynań.
drugi - to złamanie powyższej zasady, wywindowanie zdarzeń na zupełnie inne rejony poprzez rozwiązanie języka osobie z zawiązanymi oczami.
co jest najstraszniejsze w całym tym zamęcie, że panahi skazuje bohaterów na wieczny odtąd żywot w nieustającym zawieszeniu, niedopowiedzeniu i oczekiwaniu na nieuniknione.
materializuje się tu opowieść tajemniczego pana z Zagubionej Autostrady lyncha - ta o skazańcu, pustyni, pistolecie i wyroku.
a na tym z kolei poletku - zastosowany przez panahiego dźwiękowy bodziec wyzwalający całe zespoły stresów pourazowych, wygrywające ponure nawroty traumy we własnym areszcie domowym, zaprawdę nie ma sobie równych..