Czy jest tu osoba, która w krótkich słowach potrafiłaby opisać dlaczego ten film jest niby taki fantastyczny - objaśnić mi fenomen tego filmu. I prosiłbym o darowanie sobie
nic nie wyjaśniających komentarzy typu "trzeba zrozumieć by zrozumieć poprzez zrozumienie" lub "film zrozumieją tylko naprawdę mądrzy widzowie". Czyli komentarzy, które
można odnieść do "musisz uwierzyć a anty-dowody są sprawką szatana".
Pomijając dywagację na temat aktorstwa czy ujęć - filmy oglądam dla fabuły a ta w tym filmie jest.. no właśnie jaka? Miejscami nie trzymająca się kupy fabuła, opowiadająca
w zasadzie o niewidzialnym kolesiu wchodzącym wszędzie jak do siebie i masie debili, którzy dają mu się zabijać - poczynając od glin, poprzez gangsterów na szefach
(mafii?) do których można wejść jak do piekarni skończywszy.
Mam wrażenie, że ktoś chciał stworzyć coś typu pulp fiction a wyszedł gniot. Gniot z tym plusem, że nie ma zakończenia. Do niego część ludzi dorobiła sobie ideologię, że
film opowiada o życiu, że film jest nietypowy poprzez brak zwycięstwo "złego nad dobrym", lub po prostu wymyśliła zakończenie jakie uważają, że jest super odkrywcze.
Wszyscy piszecie o tym zakończeniu ale nikt swoich przemyśleń już nie napisze? Dlaczego? Skoro są tak genialne z łatwością je obronicie.
Mam nadzieję i wiarę, że ktoś mnie oświeci bo jest to największy filmowy zawód jakiego doznałem.
W krótkich słowach? Zdecydowanie nie. Lepiej być posądzonym o lanie wody niż brak argumentów, szczególnie przy takim tytule. W żadnym przypadku nie uniknie się niezrozumienia ciężaru dowodu i zarzucania frazesów, ale jedziem.
Dywagacje na temat aktorstwa czy ujęć, o ile 2007 obfitował w wielkie role to Bardema można spokojnie stawać obok samego Day-Lewisa, a zdjęcia można... Trzeba zaliczyć do najbardziej wzorowych w tym wieku w ogóle. Aha, mix tego Javiera z coenowskim scenariuszem stworzył historyczny czarny charakter, geniusz objawiający się na każdym poziomie, nie jak to dotychczas bywało, na ograniczonej ilości dot. działań, stylu bycia czy słowa. Między innymi z tego powodu na studiach filmoznawczych zapewne będzie pozycją obowiązkową. Fabuła taka, że trzyma się kupy, ale podana w rewolucyjnej (bez żadnej przesady) formie; nie wprost, bezpretensjonalna, otwarta, wielowątkowa, trzymająca w napięciu i wodząca widza za nos, żeby w końcu gdzieś rozbić wszystkie schematy, to samo o super odkrywczym zakończeniu z dorobioną ideologią. O dot. tego przemyśleniach napisano całkiem sporo, ale liczy się to co ty odczuwasz, jeśli nic poza irytacją to chyba faktycznie "trzeba zrozumieć by zrozumieć poprzez zrozumienie".
A z czegoś poza odwróceniem twoich zarzutów, REŻYSERIA. Tak precyzyjna, matematyczna wręcz jednostajność tempa filmu w każdej sytuacji jest sztuką, samo rozleniwienie akcji przy zachowaniu gęstości treści - jeszcze większą. Sceny z użyciem broni palnej wykonane najlepiej od roku 95, na przykładzie konkretnych scen można by omówić rolę naturalnego światła, perspektywy i samych pomysłów na rozwiązanie niebezpiecznych sytuacji, ale najbardziej nasuwa się brak muzyki. Potęguje zimny realizm, eliminuje niedopasowanie, świadczy o klasie i pomysłowości reżysera, nie ma tu miejsca na tanie podkręcenie dramy. Balansowanie na granicy roli łowcy i zwierzyny łączy się z ruchami obu stron. A to wszystko podbite nieprzewidywalnością. W sumie ta nieprzewidywalność rozłożona na prawie wszystko mogłaby robić za krótkie słowo opisujące fenomen.
Jak dla mnie jedna wielka porażka. A tłumaczenia, że brak muzyki, ta 'jednostajność tempa', rozleniwienie akcji są czymś wielkim po prostu wołają o pomstę do nieba. No ale skoro większość ludzi zachwyca się 'Kapitanami Bombami' to czego oczekiwać. Czyli żeby film został bardzo wysoko oceniony to wystarczy złamać wszelkie stereotypy i bum - wielcy krytycy nazwą go genialnym. Więc pokrótce taka sarkastyczna recepta na dobry film to:
1. Film powinien mieć spójną fabułę? Zatem łamiemy to, zaczynajmy dokumentem, skończmy na kosmitach:) Swoją drogą podobny motyw wykorzystuje Blair Witch Project, a jak wiadomo, furorę zrobił dużą.
2. Film powinien być dynamiczny, winna być akcja, muzyka odzwierciedlająca to co się właśnie dzieje na ekranie? Bum, zabierzmy muzykę, ze scen dynamicznych zróbmy nienaturalnie pozbawione akcji twory, wrzućmy dużo statycznych scen, w których nie do końca wiadomo o co biega, mnóstwo niejasnych, ledwo się kupy trzymających dialogów (widz sam sobie dopowie co mu się tam rzewnie podoba), w końcu jakoś tych oglądających trzeba uśpić.
3. Film powinien mieć dobre zakończenie, w którym jasno powinna wygrać jedna ze stron? Trzask, nie róbmy zakończenia, a coś na jego wzór. Niech sobie poględzą tam obie strony, nie konfrontujmy ich, ale też niech żadna nie wygra, bo wtedy mielibyśmy przecież jakieś logiczniejsze zakończenie. I tak szeryf odchodzi i opowiada o swoich snach, nasz czarny charakter łamie sobie rękę, a widz dopowie resztę i nazwie zakończenie genialnym. Przecież to woła o pomstę do nieba. Chyba można prowadzić fabułę tak, by wodzić za nos widza, a na koniec jeszcze odwrócić do góry nogami i stworzyć niejednoznaczne zakończenie. Jest mnóstwo takich filmów, pierwsze dwa co mi się teraz pod względem tej fabuły i zakończenia nasuwają na myśl to Wyspa Tajemnic oraz K-PAX.
Jedynymi rzeczami, które mogę tu pochwalić to zdjęcia (ale niestety dla mnie to sprawa mniej ważna niż fabuła, gra aktorska, czy też logiczne i ciekawe zakończenie) oraz grę aktorską, zwłaszcza Brolina. Oczywiście Lee Jones zagrał także bardzo przyzwoicie do czego już zdążył przyzwyczaić, ale nazywanie jego postaci głównym bohaterem filmu? Kpina wielka. Rozumiem, że przekaz filmu, jak i tytuł miał nawiązywać do jego postaci, ale jak w takim razie nazwać to jak mało go było na ekranie? Brakiem pomysłu co jeszcze popleść o starym, sarkastycznym szeryfie ubiegłego wieku? A jego zastępca? Ni śmieszny, ni rozgarnięty.. Nie chcę nikogo urażać, ale męczyłem się strasznie przy okazji tego filmu i dlatego nie mogę go ocenić wyżej, a liczyłem na coś naprawdę ciekawego i dobrego.
Nie rozumiem dlaczego film "powinien być dynamiczny, winna być akcja, muzyka odzwierciedlająca co się dzieje na ekranie (?)". Filmy to nie tylko stymulant adrenaliny, ale przede wszystkim sposób na ukazanie jakiejś treści/problemu na przykładzie mniej lub bardziej realnej historii. W tym wypadku poprowadzenie fabuły na zasadzie "dialog - pościg - dialog -pościg - finałowa strzelanina" zwyczajnie nie pasowałoby do treści filmu.
Najbardziej kuriozalny wydał mi się twój zarzut o zakończeniu. Naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego według Ciebie film ma się kończyć konfrontacją, ani tym bardziej dlaczego ma jasno wygrać jedna ze stron. Jeżeli nie zrozumiałeś zakończenia filmu, to obejrzyj jeszcze raz, a jeżeli nie jesteś w stanie "dopowiedzieć sobie reszty" (co jest według mnie kluczową umiejętnością przy rozumieniu jakichkolwiek wytworów kultury) to nie zwalaj winy na reżysera.
Krótko mówiąc - nie ma jednego schematu na ukazywanie treści zawartej w filmie, a jako odbiorcy mamy prawo ocenić, czy ten sposób odpowiada nam bardziej, czy nie. Nie można natomiast żądać "ten film ma tak nie wyglądać, bo mi się nie podoba".
Masz trochę racji, ale i trosze jej nie masz. Film powinien być przynajmniej w takim stopniu dynamiczny, żeby nie usypiać widza. A ten niestety robi to przez większość seansu.
Nie mówię, że strony powinny być skonfrontowane, że jasno powinna wygrać jedna ze stron i rozumiem cel przyświecający temu zakończeniu. Szeryf już nie panuje nad sytuacją. Ale po cholerę w takim razie pokazywać 'dziwny' co bądź, ale dziwny wypadek czarnego charakteru? Skoro wszystko ma coś symbolizować to co ta scena wnosi? Co daje? Samo zakończenie nie jest zakończeniem, bo zawiesza kilka wątków i tyle. Niestety społeczeństwo mamy teraz coraz głupsze, aczkolwiek każdy uważa się za geniusza. Więc wystarczy rzucić coś niedokończonego, coś niejasnego, a wielcy eksperci, jak to na Polaków zwłaszcza przystało, dopowiedzą sobie milion swoich tłumaczeń. Skoro nawiązujesz tutaj do sztuki to dobrym przykładem jest poezja - wielu twórców pisząc swoje 'dzieła' miało zupełnie co innego na myśli, albo wcale nic nie miało na myśli, ale później ich wiersze interpretowane są na gro sposobów, bo każdy chce być mądry, bo każdy chce coś odkryć.
Film niestety nuży, dialogi są strasznie niejasne i nie oszukujmy się, wyższego poziomu nie prezentują. No może wyłączając tu kwestie Lee Jones'a.
Przepraszam, że odpisuję tak późno, ale ostatnio nie miałem czasu.
Otóż co według mnie oznaczała ta "dziwna" scena gdy Chigurh łamie rękę?
Pokazuje ona, że jednak zło wygrywa, Chigurh mimo obrażeń jakie otrzymał nie poddaje się, tylko po raz kolejny unika złapania, tak więc będzie wciąż będzie zabijał (tak dla wyjaśnienia Chigurh ogólnie jest spersonifikowanym Złem). Z drugiej strony mamy szeryfa, który się poddaje, wie, że nie ma już takiej siły, żeby dalej walczyć z takimi przestępcami jak Chigurh. To usunięcie się w cień i pozostawienie rzeczy innym tłumaczy tytuł "To nie jest kraj dla starych ludzi.
A co do twojego wywodu na temat sztuki i poetów... jak można uznać, że dzieło jest złe jeżeli jest błędnie interpretowane? Przecież to nawet w najmniejszym stopniu nie jest zasługa twórcy, tylko odbiorcy, który a) Nie przyłożył się dostatecznie do zrozumienia dzieła b) Jest po prostu zbyt ograniczony umysłowo, żeby je zrozumieć. Gdyby nagle się okazało, że poeci mają pisać, tak żeby wszyscy ich zrozumieli, reżyserzy kręcić tak, żeby wszystkim się podobało, a muzycy pisać utwory, do których, każdy może z zadowoleniem potupać nóżką to nagle się okaże, że znaleźliśmy się w bagnie quasi-kulturowego szamba, rodem z Radia Zet, MTV, czy Multikina. Kluczem do konstruktywnej krytyki jest zrozumienie tego, co się krytykuje, a dopiero następnie stwierdzenie, czy się z tym zgadza, czy nie.
Jeszcze raz proponuje, abyś obejrzał film po raz kolejny, może wtedy wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane, a jeśli nadal nie będzie Ci się podobał... to zwyczajnie napisz, że nie zgadzasz się z treścią/formą jaka została zaprezentowana w filmie. I już.
Czasami w filmie jest coś takiego ,czego wyjaśnić się nie da i całość jest metafizyczna .I kiedy nie możesz się oderwać od obrazu i czujesz emocje ,których wyjaśnić nie potrafisz i zaczynasz zadawać takie pytania...wtedy powstaje naprawdę dobry film.
To prawda, ale te emocje wskazują, że jakaś podświadoma (dzięki ci, Freudzie) część naszego umysłu ten film zrozumiała.
A tak poza tym, to przepraszam za tragiczną składnię w moim poście powyżej, ale nie przeczytałem go po napisaniu.
emocje ? w tym filmie były emocje ? o.O ten film jest raczej wyprany z emocji
wystarczy spojrzeć na dialogi
każdy mówi w sposób jakby zaraz miał zejść do grobu i nigdy nic wielkiego się nie działo.
ale to tak miało być raczej bo Fargo jest to samo.
Czemu dziwna? Powodów jest kilka, ale nie chce mi się już rozwodzić, dlatego przytoczę tylko jeden. Nasz Chigurh przejeżdża sobie spokojnie na zielonym i nie widzi blondyny w batmobile'u po prawej, która to chyba ścigała się z jakąś rakietą. Z kolei i nasza blondyneczka chyba na chwilę przymknęła oczka, bo udeża z takim impetem, bez żadnych oznak hamowania, w naszego czarnego bohatera:)
Zarzutu o nużenie widza, nienajlepsze dialogi i ślamazarną akcję wgl. nie skomentowałeś, a moje przytoczenie tu poezji zinterpretowałeś w inny sposób, niż ja to miałem w założeniu.
Tym samym wciąż nie udało Ci się mnie przekonać do swoich racji, podobnie jak mnie się nie udało przekonać Cb. Każden sobie, rzepkę skrobie. Dlatego myślę, że już żadna ze stron nie przekona drugiej, a dalsza dyskusja nie ma sensu:)
Dzięki za rozmowę, pozdrawiam.
W filmie nie chodzi o fabułę. Poczytaj recenzję chociażby na FW. Zimny, okrutny, bez nadziei. Ten obraz napawa wręcz goryczą. Ty wymagasz od filmu spójnej fabuły, i dobrze o to przecież też chodzi. Tylko, że nie w przypadku tego konkretnego filmu. Film powinien dostać jeszcze jedną statuetkę, mianowicie za zdjęcia. Aczkolwiek "Aż poleje się krew" zasłużyło tak samo moim zdaniem :) TNJKDSL dołuję i karze wręcz myśleć, że nie ma rady na wszechobecne zło. Zapewne gryzą cię pewno niewyjaśnione wątki ale jak już ktoś napisał, to nie większego znaczenia. Ten film to dramat egzystencjalny. Na koniec pozwolę sobie zacytować Krzysztofa Michałkowskiego -
"Apokalipsa w wydaniu braci Cohen nie nadciąga z wielkim hukiem, ona pełza, każdego dnia wpuszczając w życie bohaterów absurd, pustkę i nicość. Każda z postaci próbuje poradzić sobie z nią na swój sposób: a to ustalając idiotyczne reguły, których się trzyma, próbując uciec, zacząć nowe życie, czy trzymając się wiary, że ON kiedyś się odezwie. Wszystkie te wysiłki skazane są na klęskę, nieuchronnie wpisaną w każde życie, które kończy się tak jak świat bohaterów – "nie hukiem, ale skomleniem".
Powiem tak, muszę zobaczyć ów film jeszcze raz, a przekonałeś mnie swoją recenzją...