Wytwórnia wymieniona w nazwie tematu to niezależna kompania, która od kilku dobrych lat pokazuje nam alternatywne spojrzenie na gatunek, jakim jest horror. Spojrzenie to jest wyrażone eksperymentami na tej formie filmowej, które dają niekiedy dwojaki efekt. Od zachwycającego ("Hereditary", "The Witch") po naprawdę mierny ("Midsommar"). To oczywiście tylko mój wariant klasyfikacji wspomnianych filmów.
Do panteonu tych pierwszych mogę zaliczyć na pewno "It comes at night". A dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniami.
Fabuły filmu nie będę opisywał, bo temat raczej jest pisany z założenia, że jeśli czytelnik tu wbił, to już go obejrzał. Niewiele jest filmów grozy o zarazie, które nie pokazują samej zarazy (tzn. widzimy i poznajemy jej efekty, ale nie znamy ani jej genezy, ani co wywołuje poza pojawieniem się czarnych białek oczu, ulewania się krwi, oraz że objawy występują już pierwszego dnia). Jak to więc? Horror o apokalipsie wirusa, bez epatowania wirusem? A no, tak. "To przychodzi po zmroku" świetnie ukazuje rozpad zaufania, rozpad ludzkiego systemu wartości i fakt, że w odarciu ludzi z tych wszystkich obowiązujących konwenansów, jesteśmy tylko zwierzętami, które rządzą się prawem siły.
Będę się powtarzał pewnie o tym że "to film nie dla wszystkich", ale pisząc to w ten sposób wyszło by tak, jak gdybym nie napisał nic. Jeżeli jednak jest ktoś, kto czyta ten tekst jeszcze przed obejrzeniem "It comes at night", mam dla takiej osoby radę: nie oczekuj, że dostaniesz typowe kino spod znaku "28 Dni Później" nakręconego a'la odcinki "The Walking Dead". Nie jest to kino-arcydzieło z drugim dnem, do którego trzeba się mega intelektualnie wysilić, by "wyłapać to, co chciał reżyser przekazać", ani parada efektów gore i jumpscare'ów. Bliżej temu filmowi zdecydowanie do dramatu traktującego o degradacji społecznej, i tak też radziłbym go potraktować. Jeśli w ten sposób podejdziesz do "It comes at night", na pewno się nie zawiedziesz.