Kiedy w roku 1982 Steven Lisberger zrealizował TRON (6/10) nawet nie mógł przypuszczać, że blisko 30 lat po premierze oryginału doczeka się on sequela.
Pierwszy TRON bowiem był spektakularną finansową klapą, a jego (wówczas) prekursorskie efekty wizualne odrzucone zostały nawet przez speców z AKADEMI Filmowej przynającej Oskary.
Jednak lata mijały, a TRON na VHS zyskał drugie życia, chociaż (nie oszukujmy się!) jeszcze 10 lat temu mało kto tamtą produkcję był w stanie zaliczyć do grona "obrazów kultowych!".
Przyznam się, iż nigdy jakoś specjalnie nie ceniłem oryginałuj Lisbergera, który raził pewną infantylnością, brakiem napięcia i niezbyt dobrym scenariuszem.
Nie mniej jednak w dziedzinie efektów specjalnych film był i jest swego rodzaju ciekawostką, która mimo swojej przełmowej realizacji nie doczekała się szybkiego podchwycenia przez filmowe środowisko.
Interesującym aspektem produkcji z roku 1982 był również fakt, iż tamten obraz jako jeden z pierwszych przestrzegał przed zagrożeniami niesionymi przez nowoczesne technologie i w niemal poetycko-alegorycnzy sposób przedstawiał (dopiero rodzący się) cyberświat!
TRON: DZIEDZICTWO jako film już żadnych nowatorskich ambicji nie ma poza chęcią zaprezentowania widowni nowoczesnych trików wizuelnych podrasowanych efektem 3D.
Dzieło josepha kosinskiego to naładowany akcją i komputerowymi sztuczkami film sci-fi w którym to co widać na ekranie liczy się bardziej od tego o czym właściwie dany film opowiada.
Moze to i dobrze bo w kwesti scenariusza i przedstawionej w filmie historii TRON: DZIEDZICTWO prezentuje się bardzo biednie. Co gorsza ilosć infantylizmów, głupotek i dziecinnych psychologicznych uproszczeń jest tu wręcz przytłaczająca.
Ma to niestety spory wpływ na ogólny odbiór dzieła, która ogląda się co najwyżej ze wzruszeniem ramion lub brakiem emocjonalnego zaangażowania.
Wszystkie zwroty fabularne w TRON: DZIEDZICTOW są czysto wykalkulowane, mechaniczne i nie budzą specjalnego poruszenia.
Co gorsza produkcja ta jest chwilami niezamierzenie śmieszna.
Jeśli idzie o intelektualne ambicje i przesłanie dzieła to nie wykracza ono daleko poza to co widzieliśmy już w cześci pierwszej z tym, że tym razem przesłanie wyłozono nieco bardziej łopatologicznie (niestety!).
TRON: DZIEDZICTWO bardziej przypomina gre komputerową w której akcja i efekty wizualne są znacnzie ważniejsze ponad aktorów i postaci, ktre oglądamy na ekranie.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że mimo gwiazdorskiej obsady bohaterowie TRONU nie są specjalnie interesujący. Jeff Bridges gra poprawnie i nic poza tym. Co więcej gwiazda SZALONEGO SERCA i OSTATNIEGO SEANSU FILMOWEGO nie stara się udawać, iż pełni tu w zasadzie jedynie rolę statysty. Nawiasem mówiąc "komputerowe odmlodzenie Bridgesa" jest zabiegiem godnym uszanowania (ze wzglęcdu na wysiłek grafików), ale dość jałowym, gdyż prezentuje się sztucznie i niewiarygodnie!
Odgrywajaca w filmie główną rolę blondłłosy - Garrett Hedlund nie stara się być nikim więcej poza ładnym chłopcem , którgo odziano w obcisły tyrkocik (ku radości obecnych na sali kinowej kobiet).
Hedlung miewał już lepsze role (vide ŚWIATŁA STADIONÓW, CZTEREJ BRACIA czy nawet TWARDA SZTUKA).
Bardzo ucieszył mnie charakterystyczny epoizodzik Michaela Sheena, którgo większość kinomaniaków kojarzy z fantastycznej kreacji w niedocenionym FROST/NIXON.
To co w TRONIE robi spore wrażenie (i to zdecydowanie te najlepsze) to efekty wizualne, które chwilami są bardzo dobre. Film ma też niezłe zdjęcia, montaż i muzykę autorstwa DAFT PUNK.
Kosinski starał się też w kilku scenach w sposób nostalgiczny uchwycić klimat pierwszej części co też mu się udało.
Nie mniej jednak TRON: DZIEDZICTWO sprawia wrażenie zupełnie niepotrzebnego sequela, który powstał chyba tylko po to by wyciągnąć do kina młodzież zainteresowaną oglądaniem widowiskowych atrakcj iwizualnych jakie oferuje ten film.
TRON : DZIEDZICTWO to wtórny, jałowy, choć efektowny dopisek do prekursorskiego obrazu sprzed 29 lat.
Kto chce niech ogląda, ale ze swej strony raczej nie polecam.