Możliwy spoiler. Właśnie wróciłem z kina, więc na gorąco. Porażką ten film z całą pewnością nie jest. Ogląda się w kinie całkiem fajnie - strasznie dużo efektów (choć o zdetronizowaniu Avatara jednak nie może być mowy), właściwie cały film to jeden wielki efekt. I to jest jego wielką cechą, ale i wadą jednocześnie. Cecha - bo warto zapłacić te 2 dychy i pójść do kina wynosząc dobre wrażenia wizualne, te budujące się z niczego motory, odrzutowce, rzuty dyskami... super się na to patrzy. I na piękną Olivię... Olivii swoją drogą w tym filmie równie dobrze mogło by nie być, bo ani ona do fabuły dużo nie wnosi, ani jakoś specjalnie ważnej roli nie ma. Ale jest i za to film otrzymał dwa dodatkowe punkty:) Bo właśnie po to ją do tej roli wybrano: żeby BYŁA. A dlaczego efixy są wadą Trona? No cóż, trochę przyćmiły i fabułę i aktorstwo, jakoś tak Bridges się nie napracował przy roli Kevina. Zdarza się mała wpadka monterska, w scenie przy kominku gdzie Quorra w jednym ujęciu siedzi na sofie, a w drugim już jest na niej pięknie rozparta i tym swoim BYCIEM zdaje się krzyczeć: "patrz! facecie! podziwiaj!" i trochę nielogiczne wtargnięcie Sama do najbogatszej i największej firmy komputerowej na świecie przy pomocy kilku gadżecików. Firmy, której nomen omen strzeże tylko jeden, ciut otyły ochroniarz. Do tego niezbyt rozgarnięty (przy scenie gdzie próbuje naprawić kamerę stukając w monitor kubkiem z kawą śmiałem się w głos). Generalnie jednak ogląda się Tron: Dziedzictwo całkiem przyjemnie, warto wydać kasę i pójść do kina, bądź też oglądnąć w zaciszu domowym, ale tylko wersję ściągniętą z internetu - wydania blu-ray/dvd bym nie kupił, to tak jak z Avatarem, całą swoją "moc" mają tylko na dużym ekranie