Dla mnie główna wartość obrazu polega na tym, że jest to pewien dokument tej epoki. Początek ery konsumpcjonizmu w Polsce. Możemy się przekonać jak wówczas wyglądali ludzie, co myśleli, jakie mieli pragnienia. Jak wyglądała ulica, domy, samochody.
W sumie dążenia dziś i wtedy były podobne. Z tym, że dziś konsumpcjonizm mamy o wiele bardziej zaawansowany.
Natomiast dziwne jest lekkie, frywolne podejście bohaterów filmu do miłości i seksu. To wtedy tak było?
(Małe spojlery)
Główny bohater, Andrzej, nie ma żadnego problemu natychmiast iść do łóżka z żoną szefa, pomimo, że ma dziewczynę. Ta zresztą, kiedy nakrywa ich nagich w łóżku nawet nie wychodzi z pokoju, strzela niby focha, ale wygląda, jakby chciała się przyłączyć. Poza tym, niby kocha Andrzeja, ale cały czas flirtuje z doktorem ze szpitala. O mało się z nim nie przesypia. Gdyby medyk zdecydowanie zadziałał, pewnie tak by się stało.
Albo kolega Andrzeja z pokoju - przyjmuje jak gdyby nigdy nic gości, kiedy w łóżku leży jego naga dziewczyna, (oni ją widzą), a jednocześnie podgląda kobietę z naprzeciwka, zachęcając by i oni spojrzeli.
Jakieś dziwne to wszystko i niezrozumiałe.
A kto się zachwyca? Dla mnie to takie kino gierkowskie - "intelektualno-artystyczne" pożyczki zachodnie, Głowacki, któremu wydaje się, że potrafi pisać, a nigdy nie potrafił, bawidamek. Postacie puste, dialogi do dupy, mogłoby tego filmu nie być i nic by się nie stało.
Aż nie mogę uwierzyć, że można mieć takie zdanie o tym filmie. Może to kwestia pokoleniowa? Ja widziałam go po raz pierwszy w latach siedemdziesiątych i teraz obejrzałam z jeszcze większą fascynacją. "Trzeba zabić tę miłość" ustawia się w rzędzie z "Rejsem" i "Polowaniem na muchy", filmami będącymi mniej lub bardziej gorzką satyrą na polskie społeczeństwo z przełomu lat 60tych i 70tych. Obraz jest oczywiście przerysowany, ale dramatycznie prawdziwy.
Z "polowaniem.. " się ustawia", z "Rejsem" na odległość nie dotyka. Kwestia smaku.
Fajnie napisałeś. Ja dodam, że wtedy była większa naturalność i przystępność ludzi. Dzisiaj nastawiano tyle różnych barier, że szkoda gadać...
Zgadza się. Kiedyś kiedyś nie było tylu barier, ludzie byli bardziej bezpośredni i mniej wrażliwi na swoim punkcie (ego). Dzisiaj zakłamanie sięga zenitu. Każdy kogoś udaje, coś gra, zwłaszcza w mediach społecznościowych, gdzie przedstawiają niby "siebie", a tak naprawdę wszystko jest nakierowana na show, oglądalność i hajs. Prawdy nie ma tam za grosz. I nie mówię tylko o celebrytach, ale także o "zwykłych" ludziach.