Spodziewałam się taniego, łzawego kiczu, płaczu i nostalgii po śmierci papieża. Bałam się, że
będzie pokazane jak śmierć papieża zmieniła iluś tam ludzi na lepsze. Zabrałam się jednak w
końcu za ten film ze względu na szacunek dla reżysera i nie zawiodłam się. Okazuje się, że
śmierć papieża była tylko tłem filmu, przewijała się gdzieś w radiu czy w rozmowach, ale -
mimo całej otoczki, obietnic wielkiej poprawy - znowu nic z tego nie wyszło. Taka prawda. Ile
czasu naprawdę minęło, zanim kibice Wisły i Cracovii znowu wzięli się za łby.
Przede wszystkim wielki plus za stopniowanie emocji. Na początek dosyć prosta,
niespecjalnie przejmująca, momentami nawet zabawna historia reżysera, a potem naprawdę
mocne kino w historii numer dwa i trzy. Kto by pomyślał, że dramatyczne losy konia, któremu
udało się uciec przed dobiciem tak wstrząśnie mną nawet bardziej niż wypadek mężczyzny,
który kompletnie świadomy, nie jest w stanie dać nikomu do zrozumienia, że żyje i czuje? Może
to ze względu na - rzadziej niż w pierwszej historii - ale jednak pojawiały się wątki
humorystyczne, chociaż był to już raczej śmiech przez łzy. Znowu - stopniowanie emocji!
Podczas ostatniego opowiadania człowiek nie był w stanie zaśmiać się choćby raz, a kwestia:
"Wolę zabić rybę niż człowieka..." i odpowiedź po całym wydarzeniu: "Wolę zabić człowieka niż
rybę" mogłaby służyć za doskonały opis tego filmu. Przy okazji warto tutaj podkreślić
rewelacyjną rolę Lindy. Od dawna wiedziałam, że to dobry aktor, ale w typowym dla siebie
gatunku filmowym - komedia, sensacja. Jego kreacja w tym filmie naprawdę mną wstrząsnęła,
zwłaszcza pierwsze chwile, kiedy ocknął się w szpitalu i uświadomił sobie, co się z nim dzieje.
Naprawdę - czapki z głów. Nie spodziewałam się, że Linda jest w stanie aż tak pozytywnie
mnie zaskoczyć.
No i całość znakomicie okraszona opowiedzianą od tyłu historią mężczyzny, który nie jest w
stanie poradzić sobie ze złem wokół siebie i bestialskie zamordowanie jego psa jest
bodźcem, który sprawia, że już tego nie wytrzymuje psychicznie. Wszędzie wokół niego działo
się zło, a on nie był w stanie się temu przeciwstawić - a w końcu zrobił to na swój sposób. Też
znakomicie opowiedziana historia, świadomie przez reżysera pokazana w "lustrzanym
odbiciu".
Swoją drogą - czy tylko mnie ten człowiek skojarzył się z obserwatorem z "Dekalogu"
Kieślowskiego, w którego rolę wcielił się Artur Barciś? Skojarzenia nasunęły mi się naprawdę
same.