"Trzy tysiące lat tęsknoty" to obraz niezwykły. Wizualnie na wysokim standardzie: kolaż specyficznych kontrastów, ostrości, pracy kamerą i innych elementów, co samo w sobie urzekało widza i wprowadzało go w nastrój ,,bardzo przyjemnego przesycenia". Co istotne, samą szatę graficzno-zdjęciową, sadzę, ciężko ocenić: to było piękne, odmienne, ,,edgy!"; to przykład tej pracy w warstwie obrazu dzieła kinematograficznego, którą dzisiaj ciężko ujrzeć w filmach różnych gatunków w stylu ,,indie", czy w jakiejś odmiennej awangardowej koncepcji. Fabuła pisała się sama - dość prosta historia, ale mnóstwo wokół niej magii i drobnych fascynujących opowiastek, które robiły w produkcji tak niezwykły klimat... że aż głowa mała. Cóż rzec - główne role skradły moje serce: kreacje Dżinna i Alithei tak świetnie wtłoczono do całości struktury filmu, że aż nie zauważa się tego specyficznego chaosu, który na naszych oczach się rozgrywa. Te dwie postacie dźwigają na swoich barkach emocjonalny bagaż filmu! Jedno z największych zaskoczeń tego roku w kinematografii! Jedynie szkoda tylko, że "Trzy tysiące lat tęsknoty" tak mało zarobi, bo prognozy nie są obiecujące...