To był niezwykły seans filmowy. ,,Trzy tysiące lat tęsknoty,, to niby nic nowego, to tylko wciąż powtarzająca się część koła Dharmy, ale to prawdziwa historia o wszystkim, co już było, jest i ponownie się zdarzy.
O emocjach, marzeniach, dążeniach i miłości w idealnie dobranych proporcjach zwykłości/niezwykłości, pojemnym przepychu narracji szkatułkowej i kameralnej opowieści i dialogu snutym przez obce, (odrębne nawet w swoich światach), samotne byty, które jednocześnie są tak do siebie podobne. Samotność może mieć różne kształty i wymiary, ale w każdym uniwersum karmi się tym samym. Być może to ogólna i przeważająca prawidłowość we wszystkich możliwych światach.
Eklektyczna baśń poruszająca wszystko, co istotne.
I dająca odpowiedź, bo faktycznie
wszystko jest tylko kwestią optyki.
A optyka w prostej linii jest efektem końcowym, tego co mamy w głowie i co chcemy widzieć i widzimy.
Baśnie są odbiciem życia, a życie czerpie z baśni i rzeczywistych lub opowiadanych historii, które przeplatają się z nimi.
W tej baśni wszystko, co najistotniejsze wydaje się być poprowadzone minimalistycznie i inaczej, ale ten minimalizm zawiera w sobie więcej, niż widać i wszystko, czego potrzebujemy.
Do postaci narratorki w tej historii pasuje mi cytat L.Pasteura:
,,Na polu obserwacji przypadek sprzyja jedynie umysłom przygotowanym,,.
A ona sądząc po rezultacie była dostatecznie dobrze przygotowana,
Życie jest baśnią, która wciąż powtarza się od nowa, zmienia się tylko scenografia, bohaterowie i czas, a
sposoby w jaki można ją zrealizować są nieograniczone.
Zwykle są, bo ograniczamy je swoim umysłem i brakiem uważności. Umysł.. to słowo jest takim zabawnym eufemizmem.
Nie tylko chyba w moim przypadku.