Mało intrygująca intryga, woskowa Angelina, której rola ogranicza się do bycia dekoracją, zero chemii pomiędzy parą głównych bohaterów... Tylko Wenecja nie rozczarowała.
Zapomniałaś dodać "Moim zdaniem". Bo wiesz.. nie wszyscy podzielają twoją opinię. Uważam, że nie ma sensu pisać "szkoda czasu". Jednym się spodoba i powiedzą, że nie żałują ani minuty spędzonej na oglądaniu tego filmu a inni powiedzą jak ty, że im się nie podobało.
Więc.. moim zdaniem film jest fajny. Nie jest to jakiś super przebój filmowy bo teraz już raczej takich filmów nie robią ale podobał mi się. Angelina i Depp według mnie dobrze sobie poradzili ze swoimi rolami. Ja wam polecam do obejrzenia. ;)
Skoro owa opinia widnieje pod MOIM nickiem, to chyba oczywiste, że to MÓJ komentarz subiektywny. Nie ma czegoś takiego jak obiektywność w recenzowaniu filmów, to rzecz gustu. Mnie się nie podobało i zmarnowałam czas, ale cieszę się, że dla innych nie był to czas stracony - tyle jeśli chodzi o sprostowanie. I naprawdę nie spodziewam się, że wszyscy się podpiszą pod moimi uwagami i zarzutami względem filmu. To samo tyczy się twojej opinii, która tak jak moja jest jedynie jednym z głosów w morzu komentarzy (z którym mam prawo się nie zgadzać, co też czynię). Pozdrawiam
Jedyne co ratuje film to Angelina :) jak zwykle piękna.. poza tym nic specjalnego
Co za nuda...film o Angelinie i o tym jaka cudna jest. Ciągle łazi i zmienia tylko sukienki, nie za bardzo mówiąc cokolwiek, nie wiem tylko co Deep tam robił. Szkoda czasu na ten film.
Fuj słabizna z kokardą. I ta przekombinowana intryga, w którą chyba nawet sami aktorzy nie wierzą, więc grają tak ledwo ledwo. To jak mecz o pietruszkę - trzeba zarobić kasiorkę więc ustawiamy kilku dobrych aktorów, jakiś kryminał, czarny charakter, kóry dusi swoich ludzi centymetrem krawieckim, jakieś bandziory patałachy, co to nie umieją celnie strzelić. I ta policja. Głowni aktorzy są po prostu słabi. Lubię Deepa, chyba tak jak każdy, ale tu tak jakby go w ogóle nie było. Gdzie jest magia tego aktora? Nie polecam.
Film był okrzykiwany... to był powód, dla którego chciałam go obejrzeć. Kolejny to Depp, którego uwielbiam. Niestety... często bywa tak, że coś chwalimy, a potem okazuje się klapą... Tak też było z tym filmem. Był chwilami za bardzo podkolorowany (przykładem może być celność panny Jolie)... Jedyna scena, która zapadła mi w pamięć, to ta, w której Depp biegnie po dachu, jego mina mówi wszystko! :D
Niestety na tym koniec pozytywów... Dlatego ogólna ocena - słaby... :(
Ale warto choćby dla samej Angeliny..Choć nie jestem fanką jej aktorstwa ani filmów w takim klimacie, to muszę przyznać. . Jest w tym filmie prawdziwie zjawiskowa!
Dokładnie w zupełności się zgadzam. Momentami nie mogłam się powstrzymać od śmiechu przez te absurdy.
dokladnie, poza tym SPOILER jak mzna bylo sie nie domyslic, ze oczywiscie Johnny Depp jest tym agentem, czy kims takim, nic zaskakujacego
+ ekstremalnie przeciagane sceny typu wkladajaca pidzame angelina, spiacy depp, albo odzyskiwanie spalonego lisciku
"Zero chemii" - nie zgodzę się z tym. Przysłowiowej chemii było dużo, lecz była subtelna. Czy na prawdę od dzisiejszych filmów oczekujemy tylko "scen łóżkowych"? Bo sądzę, że właśnie to masz na myśli pisząc o braku chemii...
Ciekawe wnioski wyciągasz na podstawie dwóch słów :-) Bynajmniej nie chodzę na filmy dla dzikiej satysfakcji oglądania scen łóżkowych...ale jak się już zdarzą to nie zasłaniam oczu, bo jest wiele filmów, w których takie sceny pięknie współgrają z całością przekazu o relacjach między kobietą i mężczyzną, więc może nie należałoby tak drastycznie przekreślać wszystkich obrazów, w których są one obecne? Ja nie zauważyłam ani cienia pożądania czy miłosnej gry pomiędzy parą głównych bohaterów. Dodam tylko, że moje rozczarowanie filmem na pewno nie wynika z braku scen pościelowych pomiędzy Angeliną i Deppem ;)
Jak dla mnie przykładem prawdziwej chemii może być choćby film "Róża". Uwierzyłam w uczucie, które połączyło Tadeusza i Różę, choć owej chemii nie nazwałabym nachalną - dla mnie to jest przykład subtelnego obrazowania miłości. Tu spojrzenia i gesty mówią same za siebie. W oczach Angeliny i Deppa nie zauważyłam niczego, co pozwoliłoby mi uwierzyć, że łączy ich coś więcej.
Nie wyobrażam sobie również filmu "Wstyd" bez "scen łóżkowych", bo tu nie chodzi o epatowanie seksem, takie sceny są jedynie narzędziem, środkiem służącym do opowiadania historii. Na pewno jest wiele filmów, które głównie eksploatują taki erotyczny potencjał (i korzystają garściami z kultu pięknych ciał made in Hollywood;), ale to już indywidualny wybór widza, co chce oglądać. Całe szczęście każdy może w tej mnogości filmów znaleźć coś dla siebie. Jeśli chodzi o mnie to po prostu oczekuję, że oczaruje mnie opowiadana historia.
Miły i wyczerpujący komentarz:)
Przyznam, że wymienionych przez Ciebie filmów - Róża, Wstyd - nie znam, ale Twoja wypowiedź zachęciła mnie, do tego, by jednak je poznać. Cieszę się, że obalasz mój pogląd na to, jakie oczekiwania ma dzisiejszy widz. Tak przywykłam do tego hollywoodzkiego widzenia "dobrego filmu", że już zwątpiłam, czy ktoś myśli inaczej. Coraz chętniej oglądam nasze europejskie kino, które wydaje mi się mniej nachalne w kontekście scen typowo erotycznych, które często nie wnoszą nic do akcji, a jedynie "zalepiają" 10cio minutową dziurę w filmie. Nie mam nic przeciwko erotyce, w końcu to naturalna część naszego życia. Jednak wolę, gdy "sceny łóżkowe" spełniają taką rolę, o której właśnie piszesz w ostatnim akapicie - rolę narzędzia służącego do opowiedzenia pewnej historii.
"Turysta" natomiast jest dość specyficznym filmem. Złożyło się tak, że w krótkim odstępie czasu oglądałam go dwukrotnie. I przyznaję, że za pierwszym razem tej "chemii" dużo nie dostrzegłam, zwłaszcza ze strony Elise, Dopiero przy drugim "podejściu" pewne zachowania bohaterów, ich gesty, spojrzenia, dały mi zupełnie inny, niż za pierwszym razem, obraz napięcia, uczucia rosnącego pomiędzy nimi. Oczywiście, każdy ma prawo odbierać to inaczej, więc nie będę się kłócić:) Na przykład mój Tata oglądał film z lekkim znudzeniem, i dopiero przy scenie uciekającego po dachach Franka stwierdził, że "o, w końcu coś się dzieje" :)
A co do Wenecji... W pełni się zgadzam - z pewnością nie rozczarowuje:)