Cieszę się, że przy odrobinie wysiłku można znaleźć całkiem sporo filmów przeznaczonych dla widzów nieinfantylnych, których nie interesują efekciarskie ekranizacje komiksów, tandentne komedie czy kolejne odsłony serii bondowskiej. Do takich właśnie widzów, szukających w kinie refleksji, a nie tylko prostej rozrywki, skierowany jest "Turysta" Rubena Östlunda. Na początek otrzymujemy atrakcyjne alpejskie widoczki z narciarskiego kurortu, gdzie szwedzka rodzina spędza urlop. Jest sympatycznie i banalnie, ale tylko do czasu, gdy w stronę pensjonatu zmierza lawina, którą nasza rodzina, siedząca na tarasie restauracji, obserwuje z coraz większym niepokojem. Gdy zagrożenie wydaje się jak najbardziej realne, przerażona matka, Ebba, instynktownie osłania dwójkę dzieci. Jej mąż, Tomas, również działa instynktownie, ale ratuje nie dzieci, tylko swój telefon i ucieka.
Gdy po chwili okazuje się, że zagrożenie minęło, sytuacja na tarasie wraca do normy. Ale nie dotyczy to Ebby i Tomasa. Już wcześniej można było zorientować się, że - pomimo dwójki dzieci – ten związek zachował sporo świeżości. Ebba, inaczej niż większość żon z pewnym stażem, na pewno nie uważała Tomasa za miernotę i nieudacznika. Gdyby tak było, epizod na tarasie jedynie potwierdziłby jej opinię, wywołując co najwyżej ironiczny śmiech. Tymczasem Ebbie nie jest do śmiechu. Zamiast beztroskiego wypoczynku na nartach spotkało ją przecież paskudne rozczarowanie. Dodatkowo pogłębione późniejszym zachowaniem Tomasa, który konsekwentnie "idzie w zaparte". Jego pseudoadwokackie teksty w rodzaju "masz prawo do swojej wersji wydarzeń" oraz "ja zapamiętałem to inaczej" mogą, a nawet muszą irytować. Nic dziwnego, że Ebba nie przechodzi do porządku nad tą sytuacją i omawia ją w szerszym gronie.
Scena dyskusji z kuzynem Tomasa, wikingopodobnym Matsem i jego młodą partnerką Fanni to jeden z lepszych fragmentów filmu. Mats to dużo zręczniejszy advocatus diaboli niż Tomas, który nie potrafił przekonać ani żony, ani widza. Matsowi niemal się to udaje, choć przecież dyskutuje z faktami. Świetna jest też scena późniejszej kłótni Matsa z Fanni. Jest to jedno z tych starć, po których nie bardzo wiadomo "od czego sie zaczęło" ani "kto pierwszy zaczął". Jedno niewinne na pozór słowo, jakaś rzucona mimochodem uwaga okazują się detonatorem nie zawsze uświadomionych urazów, pretensji, wątpliwości.
"Turysta" ma świetny początek, interesujące rozwinięcie i, niestety, dość słabe zakończenie. Wydarzenia z końcowych sekwencji robią wrażenie dopisanych na siłę, są dość nachalnie ilustracyjne, akademickie, a przez to mało prawdopodobne. Jak na krótki pobyt w ekskluzywnym francuskim kurorcie jedna niestandardowa lawina zupełnie by wystarczyła. Dodatkowe błądzenie we mgle po stoku i ucieczka z autobusu to już chyba za wiele atrakcji . Nie pierwszy to zresztą dwugodzinny film, który mógłby tylko zyskać na skróceniu o jakieś 20 – 30 minut. Ale i tak uważam, że "Turystkę" obejrzeć warto.
Więcej moich recenzji na blogu: http://nowerekomendacje.blogspot.com/