Oglądając obraz Ostlunda i czytając recenzje i komentarze zastanawiam się czy chodzi rzeczywiście tylko o upadek męskości. Czy nie jest to jednak krytyka stereotypu zarówno kobiecości jak i męskości. W dzisiejszych czasach stereotyp kobiety słabiej, uzależnionej całkowicie od mężczyzny już upada lub całkiem upadł. Tymczasem stereotyp mężczyzny, pewnego siebie macho-bohatera ma się bardzo dobrze. Czy nie jest tak jak w starym dowcipie, że feminizm kończy się w momencie, gdy trzeba wnieść pralkę na trzecie piętro? Trudno też wymagać od mężczyzn by walczyli o prawo do bycia "słabymi" bo skończy się jak w przypadku spotkania anonimowych osób nieśmiałych. Mimo umówionego przez internet spotkania w rzeczywistości nikt nie przyszedł. Pozostaje pytanie o zakończenie. Czy rzeczywiście główny bohater stał się "męski" po zapaleniu papierosa? Czy uratowanie żony nie było tylko inscenizacją dla potrzeb "ocieplenia" wizerunku przed dziećmi? Czy nie popadamy jednak od początku filmu w stereotyp negatywnie oceniając głównego bohatera? Ale to jest piękne w dziele Ostlunda, że pozostawia nam dowolność interpretacji