O samym filmie nie ma się co wypowiadać, bo to dość typowe hollywoodzkie widowisko s-f, aczkolwiek naprawdę nieźle zrobione. Ale warto zwrócić uwagę na jedną rzecz: to chyba pierwsze takie mainstreamowe, hollywoodzkie s-f, w którym armia USA nie jest bohaterami ratującymi świat przed zagładą, a wręcz przeciwnie - walczy po "złej" stronie i ponosi (zasłużoną) klęskę, a swoją szansę zyskuje Wschód. Czyżby Hollywood zaczynało chwytać w żagle wiatr przemian geopolitycznych dziejących się już od kilku dobrych lat na świecie? Ja bym przede wszystkim w takim kontekście patrzył na ten film.