Dobra muzyka, dobre zdjęcia, niezły Clive Owen.
Ale sam film z punktu widzenia fabuły, niesamowitych scen walki to porażka. Film skojarzył mi się z "Polowaniem na piranie". Główny bohater to maczo którego nikt i nic nie powstrzyma, robi tak niesamowite i absurdalne rzeczy z bronią i nie tylko z bronią, że zakrawa na śmiech lub po prostu uśmiech z politowaniem np. strzelanie z dłoni przy kominku. Dodam scenę ostatniego starcia z głównym wrogiem, facet po tylu kulkach jeszcze wstał i obaj panowie ze wściekłą miną i krzykiem mierzyli do siebie ładnych parę sekund z broni zanim wystrzelili- to było takie poetyckie!
Film w zasadzie właśnie po to nakręcony- dla oczu. Żeby się nieźle bawić przy niezłych numerkach głównego bohatera jak u Jackie Chana. To taki miks Chana i Van Damme!
Do gatunku można by dodać komedię sensacyjną. Wiele razy się uśmiechnęłam na tym filmie, który i tak obejrzałam jedynie dla Owena i Bellucci.
Daję: db z uwagi na powyższe pierwsze zdanie i po przymknięciu oczu na pozostałe aspekty, tak jak w przypadku serialu "Dr. who" trzeba się zresetować przed filmem i odpowiednio nastawić ;)