Erik poprawil na sobie pelerynę, nasłuchując śpiewu Aminty, dobiegajacego zza kurtyny. Wziął głęboki oddech i poczekał aż jego niespokojnie bijące serce wyrówna rytm. Teraz nadchodził jego moment. Sięgnął w kierunku zakladu kurtyny, zrobil krok...
...I znalazł się w ciemnościach.
- Ej, co jest? - zapytał, i postapił krok do przodu. Obił sobie golenie o jakiś mebel i zaklął.
- Kto tu jest? -zapytał niewieści glos z ciemności.
- Upiór z Opery!- odezwał się głęboki baryton - A ty? Kim jesteś?
Coś pstryknęlo i jasne światło zalało pomieszczenie. Erik zmrużył oslepione oczy. Miast na scenie znajdowal się w dziewczęcej sypialni, pełnej pluszowych maskotek. Na scianie królował wielki plakat, przedstawiający czlowieka w bialej masce, tulacego do siebie dziewczynę.
- Co ja robie na tej ścianie? Z...z..z moją Christine! - Upiór wpatrywał się w wielki kinowy plakat, jego zielone oczy płonęły.
- Oooo... - krągła blondyneczka zerwala sie z łózka. - To ty?
Podeszła do Erika i przyjrzała mu się, gryzac różowe usteczka drobnymi białymi zębami.
- Ty naprawdę jesteś Erik! - zachichotała, popychając go w kierunku łózka.
Usiadl, oszolomiony i pozwolił jej umościć sie na jego kolanach.
- Co ja tutaj robie? Kim ty do cholery jesteś?- wyszeptał, po chwili na jego usta opadły pełne wargi blondynki. Wepchnęłą mu do ust swój język.
Jej niecierpliwe ręce rozpinały koszulę i gładziły porośniety włosami tors. Wzdrygnął się i odepchnął dziewczynę. Wylądowała na puchatym turkusowym dywanie.
- Ojej, niemiły jesteś - powiedziała, podnosząc się. - A zaspiewasz mi coś? Skoro jestes Upiorem to musisz śpiewać!
- Nie! - wrzasnął Erik. - Nie bedę śpiewac, chcę do mojej opery! - podniósl rekę w obronnym geście, widzac że dziewczyna do niego podchodzi. - I nie dotykaj mnie!
- Ależ Eryczku..- przysunęła się i poczęłą mruczeć jak rasowa kotka.- Zaśpiewaj mi.- Jej ręka spoczęła na umieśnionym udzie Upiora. Delikatnie piesciła skórę przez materiał, posuwając się powoli w górę.
- Ja mam spektakl... do zaspiewania... - wymamrotał słabo Erik, czując ze jego serce bije coraz szybciej. - Muszę oszczędzać głos...
Dłoń dziewczyny spoczęła na wypukłości między nogami Upiora. Jęknął dośc głośno.
Za ścianą coś stuknęło.
Rozdział 309
W pierwszy weekend października Uwe odwiedził małżonkę i dzieci na Santorini.
Willa była pogrążona w przyjemnym mroku, rolety przysłaniały okna aby chronić mieszkańców przed silnymi promieniami słonecznymi. Franek razem z kucharką Antygona przygotowywał obiad, Wiedźma pracowała w gabinecie, podczas gdy Sabina leżała na tarasie. Bliźnięta i Gabryś zasnęły w pokoju dziecięcym, Samek oglądał kreskówkę w telewizji.
Kroeger, ściągnął lekką lnianą marynarkę, po czym skierował się na schodki prowadzące na patio. Z kuchni dolatywały smakowite zapachy, pieczonej ryby i jarzyn.
Bezszelestnie postawił torbę na korytarzu, po czym od razu skierował się do biblioteki. Wiedźma pracowicie stukała w klawiature, mrucząc pod nosem znajome piosenki. Uwe stał w progu przyglądając się żonie. Podniosła oczy, dostrzegając jego czułe spojrzenie, pisnęła , po czym z prędkością niemalże swietlną wylądowała w ramionach męża.
- Uwe mój ukochany, przyjechałeś!- wpiła się w jego usta, on zaś objął ją jej zaokrąglone kształty.
- Tak strasznie się stęskniłem!- pogłębił pocałunek, gładząc jej długie włosy.
Całowali by się tak o wiele dłużej, gdyby nie wtargnięcie Franka.
- Wiedźmo chciałe….o, przepraszam!- począł się wycofywać.
- Cześć Franek, co tam u ciebie?- zapytał Uwe.
- Wspaniale, Grecja jest boska. Codziennie gdzieś chodzimy.- rozentuzjazmowany Franek począł opowiadać.
Tymczasem Sabina zaczytywała się w najnowsze dzieło Stellana Sandemo, Cierń w oku. Dochodziła do dość strasznego momentu, gdy rozdzwonił się telefon.
- Słucham?- podniosła słuchawkę, odpowiedziała jej cisza.
Po drugiej stronie, Erik drgnął na dźwięk głosu żony. Chciał jej coś powiedzieć, lecz się powstrzymał. Przez przypadek dmuchnął w słuchawkę.
- Zboczeniec! Dzwoni taki i będzie dyszał w słuchawkę!- ryknęła pani Dammerig, po czym rzuciła słuchawką. Erik usłyszał przerwany sygnał.
Dzieci obudziły się w dobrych humorach. Pia i Thomas rzucili się na ojca, zacałowywując go niemalże na śmierć. Samek patrzył na radosne wygłupy wujka Uwe ze skwaszoną mina. Sabina widząc to podeszła do synka.
- Samuś, co się dzieje?
- Wujek przyjechał a gdzie tatuś?- zapytał z wyrzutem malec. - Tatuś już nas nie kocha, bo nie kce przyjechać!
- Tatuś, bardzo cię kocha ale jest zapracowany.- wytłumaczyła mu matka. Wiedźma i Uwe patrzyli na to wszystko z dziwnymi wyrazami twarzy.
- Samuś chodź ze mną, zobaczymy czy morze jest ciepłe.- Franek zabrał chłopca na plażę.
- Sabina, musisz coś z tym zrobić. Gabryś jest malutki i nie czuje tak tego, ale Samek potrzebuje ojca. Nie możesz separować dzieci od niego.- powiedziała Wiedźma.
- Wiem, ale to nie jest tylko moja wina. On też jest winny!- oburzyła się pani Dammerig.
- Erik szaleje. Nie chce wyjść z ukrycia, wysyła nam listy. W ostatnim z nich, zażądał żebyś wróciła, inaczej on nie wróci do pracy.- Uwe popatrzył na Sabinę.
- Jak on może tego ode mnie żądać?! Nie było was przy tym, jak wpadł w furie ja boję się do niego wrócić!- powiedziawszy to zabrała GAbrysia i poszła do siebie.
<bije allahy w kierunku autorek>
Jesteście genialne, no! Czytając ten fanfic, uśmiałam się jak nigdy, przeżyłam co najmniej 10 zawałów i oplułam monitor herbatą, a jak zaczynało się trochę nudno robić to zaraz było bum! i znowu robiło się ciekawie :)
rozdzial 310
Wiedźma sapnęła jak parowóz i rzucila się w pogoń za Sabiną.
- Wpadł w furię bo się dowiedział ze obśliniałaś Hajduka - warknęła, wpadając do jej pokoju. - Nie sądzisz że miał trochę racji?
- To go jeszcze nie usprawiedliwia - nastroszyła się Sabina. - Przegiął! Zachowywal się jak psychopata!
Wiedźma zatoczyła teatralnie oczyma.
- Trzymajcie mnie wszyscy święci! - jęknęła. - Facet większość zycia spędził w lochach, izolując sie od ludzi, nie oczekuj żeby reagował zupełnie normalnie! Zwłaszcza na takie numery!
Gabryś patrzył na nie obie okrągłymi jak guziki oczyma.
- Nie wrócę teraz do niego! - zacięła się Sabina.
- No to nie wracaj! - zapieniła się Wiedźma. - Ale niewiniątka też z siebie nie rób!
- Moje panie - rzekł Uwe pojednawczo, wtykając głowę przez drzwi. - Nie kłóćcie się. W waszym stanie nerwy sa niewskazane.
Obie koobiety popatrzyly na siebie i jak na komendę wypuściły powietrze z płuc.
Pościel była już mocno nieświeża, a prześcieradlo szarawe, ale Hajduk nigdy nie pamiętał o takich drobiazgach. Zawsze zajmował się tym Franek, podobnie jak większoscią innych domowych obowiązków. Na barki Hajduka spadało tylko wynoszenie śmieci, dokonywanie domowych napraw oraz pieczenie ciast, bo to akurat Furterowi nie wychodzilo najlepiej.
Przyjrzal się z powątpiewaniem plamie po kawie na poduszce i wzruszył ramionami. Nie chciało mu się schodzić do pralni, po zmianę świeżej pościeli, wlazł więc w tę nieświeżą. Cztery cheeseburgery pożarte na kolację gniotły go nieco w zołądku, ale jakoś zasnął.
Śniło mu się że stoi w wielkiej sali audiencyjnej a Frank siedzi na tronie w białej sukni i diademie z gwiazd, jakie nosiła ongi cesarzowa Sissi, a on go błaga o przebaczenie, klęcząc.
- Franuś, wybacz! - jęknął, klepiąc dłońmi i czolem o lśniącą posadzkę. - Byłem głupi! To się nie powtórzy! Tęsknię za tobą!
Podniósł głowę i zobaczył że umalowane czerwoną szminka usta Furtera się otwierają. Zamiast jednak ludzkiej mowy dobyl się z nich brzęk.
- Franek, co ty...? - zapytał, czujac wzbierający lęk.
Frank, wciąz brzęcząc podniósł się z tronu, ogromniejąc w oczach. Jego poteżny cień padl na maleńkiego Hajduczka u stóp tronu.
- Nieee! - wrzasnal Hajduk przeraźliwie. Rzucił się do tyłu i wylądował na podlodze przy łóżku.
- Jezu, co za pojebany sen - jęknął. Ale brzęk nie ustawał.
- Alarm! - oświeciło Hajduka. - Ktoś się włamał!
Zerwal się i jak stał, w samych bokserkach, popędził na dół.
Kiedy był w hallu drzwi wejściowe wyleciały z trzaskiem z futryny. Gromada uzbrojonych drabów wdarla się do środka. Hajduk obejrzał się, chcąc zmychnąć kuchennymi drzwiami, ale zamaskowani faceci sypali się i stamtąd.
- Gleba! - wrzasnął jeden z nich, celując w Hajduka ze spluwy. - Gleba, kurwa! Mówię gleba!
Jego koledzy odręcznie wytlumaczyli Hajdukowi sens tych okrzyków przewracając go i wbijając mu twarz w podłogę. Ktoś obmacał mu tyłek, ktoś inny wykręcił ręce i skuł mu je za plecami. Potem podniesiono go na nogi.
- Komisarz Adam Lampert - oznajmił cywilny detektyw, błyskając odznaką. - Edwardzie Hajduk, jest pan aresztowany pod zarzutem dokonania aktu terroru.
- Chyba kogoś zapierdolę - rzekł złowieszczo Hajduk.
- Nie rzucaj się, kotuś - mruknął jeden z komandosów. - Bo ci takie dźwięki damy, że cię twoja pielegniareczka nie pozna.
Choć zapierał się piętami, wywlekli go w noc i wepchnęli do radiowozu.
Odkąd zaszla w ciążę, Marta cierpiała na artaki bezsennosci. Aleks pochrapywał rzesko obok, a ona lezala na lóżku, splotłszy dłonie na brzuchu i patrzyła w sufit.
Zdecydowała się wstac i zrobić sobie herbaty, gdy na stoliku nocnym zabrzęczała komórka.
- Bohuńska, słucham - powiedziała.
- Pani Marto - w słuchawce rozbrzmiał głęboki, dźwięczny baryton. - Mówi profesor Bartonowski. Przepraszam ze wyciągam panią z łóżka, ale potrzebuję pomocy.
- Pan? - zdziwiła się Marta. - Co się stało?
- Ściślej rzez biorąc nie ja, tylko mój współpracownik, pan Hajduk - sprecyzował profesor. - Nie mogę znaleźć pani Dammerig, ani pani Kroeger...
- Rany boskie, co się stało z Hajduczkiem? - Marta zaczela szukac odzieży.
- Został aresztowany pod zarzutem terroru - rzekł profesor. - Proszę ostrzec obie panie że również moga zostac aresztowane.
- Dziękuję, panie profesorze, przekażę im, oczywiście! - rzekła Marta. - A co do Hajduczka, to musimy jakoś go wyciągnąć z tej kabały! Musze znaleźć Zimińskiego, on miał się tym zająć!
- Proponuję żebyśmy jutro się naradzili - powiedział. - Ściągnę jeszcze pana Helsinka, jego asystentkę i jej narzeczonego.
- Umowa stoi - odparla Marta, jednocześnie szarpiąc Aleksa za ramię.
Rozdział 311
Zena wylądowała na lotnisku Orly w Paryżu. Październik w mieście miłości zaczął się pieknie. W powietrzu czuć było jesień, słońce prześwitywało przez kolorowe od liści drzewa.
- Ah ten Paryż, kocham cię.- Zena uśmiechnęła się szeroko, wioząc za sobą walizkę na kółkach. Wsiadła do nadjeżdżającej taksówki, która zabrała ją pod wskazany adres.
Miała zamieszkać w małej kamieniczce na Montmartre. Miejsce okazało się niezwykle urokliwe, park okna w budynku wychodziły na park. Pani fotograf w duchu widziała jak w wolnych chwilach będzie fotografowac przechodniów. Weszła do budynku, wchodząc na ostatnie piętro. Zapukała do drzwi, po chwili w progu ukazała się drobna blondyneczka.
- Ty musisz być Pauline!- krzyknęła całkem donośnie jak na swoje możliwości, po czym rzuciła się Zenie na szyję.- Będziemy lokatorkami, nazywam się Ninon i jestem z Marsylii. – uśmiechnęłą się.
- Mówi mi Zena, przyjaciele tak na mnie mówią.- uśmiechnęła się przechodząc do wnętrza mieszkania. Salonik z wielką kanapą z kolorowymi poduszkami i telewizorem plazmowym, na półkach było pełno figurek kotów. Salon od kuchni rozdzielała niewielka ściana połączona z aneksem kuchennym. Na parapecie pyszniła się kolekcja kaktusików w kolorowych doniczkach.
- To twój pokój.- Ninon wskazała pani fotograf pokój. Na środku pyszniło się sporej wielkości okno, w rogu stała toaletka z lustrem, szafa i komoda. Okno posiadało dość szeroki parapet wyłożony poduszkami.
- Fajnie tu.- Zena rzuciła torbę na łóżko, klapiąc obok niej. – Już się nie mogę doczekać zajęć w teatrze.
- Ja też! Mój narzeczony Pierre jest tam tancerzem.Za pół roku bierzemy ślub.- wskazała pierścionek z pojedynczym brylantem.- A ty jesteś z kimś zwiążana w Polsce?- zapytała. Zena zasmuciła się, jeszcze miesiąc temu powiedziałaby że jest szaleńczo zakochana w swoim Mate.
- Nie, jestem sama.
- O! To wspaniale! Znajdziemy ci jakiegoś przystojniaka.- zachichotała Ninon.
- Obejdzie się.
- Ależ co ty mówisz?! Być w mieście miłości i nie przeżyć romansu? To jest grzech!
Zena uśmiechnęła się. Ninon była bardzo gadatliwą i żywą osóbką. Gdy mówiła, drobne loczki podrygiwały na jej głowie. Wyglądała jak cherubinek.
- Dam ci odpocząć a jutro idziemy na miasto!- klasnęła w ręce.- Ide przygotowac coś do jedzenie. – wybiegła podśpiewując pod nosem tekst francuskiej piosenki
Rodział 311
Zena wylądowała na lotnisku Orly w Paryżu. Październik w mieście miłości zaczął się pieknie. W powietrzu czuć było jesień, słońce prześwitywało przez kolorowe od liści drzewa.
- Ah ten Paryż, kocham cię.- Zena uśmiechnęła się szeroko, wioząc za sobą walizkę na kółkach. Wsiadła do nadjeżdżającej taksówki, która zabrała ją pod wskazany adres.
Miała zamieszkać w małej kamieniczce na Montmartre. Miejsce okazało się niezwykle urokliwe, park okna w budynku wychodziły na park. Pani fotograf w duchu widziała jak w wolnych chwilach będzie fotografowac przechodniów. Weszła do budynku, wchodząc na ostatnie piętro. Zapukała do drzwi, po chwili w progu ukazała się drobna blondyneczka.
- Ty musisz być Pauline!- krzyknęła całkem donośnie jak na swoje możliwości, po czym rzuciła się Zenie na szyję.- Będziemy lokatorkami, nazywam się Ninon i jestem z Marsylii. – uśmiechnęłą się.
- Mówi mi Zena, przyjaciele tak na mnie mówią.- uśmiechnęła się przechodząc do wnętrza mieszkania. Salonik z wielką kanapą z kolorowymi poduszkami i telewizorem plazmowym, na półkach było pełno figurek kotów. Salon od kuchni rozdzielała niewielka ściana połączona z aneksem kuchennym. Na parapecie pyszniła się kolekcja kaktusików w kolorowych doniczkach.
- To twój pokój.- Ninon wskazała pani fotograf pokój. Na środku pyszniło się sporej wielkości okno, w rogu stała toaletka z lustrem, szafa i komoda. Okno posiadało dość szeroki parapet wyłożony poduszkami.
- Fajnie tu.- Zena rzuciła torbę na łóżko, klapiąc obok niej. – Już się nie mogę doczekać zajęć w teatrze.
- Ja też! Mój narzeczony Pierre jest tam tancerzem.Za pół roku bierzemy ślub.- wskazała pierścionek z pojedynczym brylantem.- A ty jesteś z kimś zwiążana w Polsce?- zapytała. Zena zasmuciła się, jeszcze miesiąc temu powiedziałaby że jest szaleńczo zakochana w swoim Mate.
- Nie, jestem sama.
- O! To wspaniale! Znajdziemy ci jakiegoś przystojniaka.- zachichotała Ninon.
- Obejdzie się.
- Ależ co ty mówisz?! Być w mieście miłości i nie przeżyć romansu? To jest grzech!
Zena uśmiechnęła się. Ninon była bardzo gadatliwą i żywą osóbką. Gdy mówiła, drobne loczki podrygiwały na jej głowie. Wyglądała jak cherubinek.
- Dam ci odpocząć a jutro idziemy na miasto!- klasnęła w ręce.- Ide przygotowac coś do jedzenie. – wybiegła podśpiewując pod nosem tekst francuskiej piosenki
rozdział 312
Marta scisnęła słuchawkę tak mocno, że zbielały jej knykcie.
- Nie, na razie nie wracajcie! Najpierw musimy się upewnić ze was nie aresztują! - powiedziała poirytowana. - No to co że się denerwuje, wszyscy się denerwują! Marudzi? To niech jej Uwe gębę zatka, on wie jak.
Przez chwilę słuchała w milczeniu.
- Tak, zapędziłam już Korzeckiego do roboty. I Zimińskiego też, ma być na naradzie. - przymknęla oczy i odliczyła do dziesięciu. - Nie, jeszcze nikogo nie ma. Jak wszystko obgadamy to wam powiem co i jak. No, na razie.
Do gabinetu zajrzał Aleks.
- Nie denerwuj się tak, skarbie - rzekł, obejmując żonę.
Spojrzała w jego oczy, rozjaśnione w tej chwili uśmiechem.
- To nie takie proste - mruknęła.
- Niepowetowana strata dla środowiska naukowego! - wykrzyknął Helsinek, wpadajac do gabinetu. - Niepowetowana! Nie wolno do tego dopuścić!
Szkła jego okularów błyskały gniewnie spod ronda kapelusza.
- Witam, profesorze - rzekła Marta.
Helsinek odwiesił płaszcz i kapelusz na wieszak.
- Jestem oburzony! - oznajmił. - Pan Hajduk oddał mi wielkie zasługi, jeśli chodzi o badanie mózgów wampirów, nieocenione wręcz!
- Aleks, kochanie, nastaw wode na kawę - powiedziała Marta. - Zbożówka dla mnie. dla pana, profesorze?
- Plujkę poprosze, tylko mocną - rzekł Helsinek, moszcząc się w fotelu. Aleks minął się w drzwiach gabinetu z Bartonowskim. Chwilę póniej przyszli Iwetta i Jakub.
- No to brakuje nam tylko pana Zimińskiego - rzekł profesor Bartonowski, niejako automatycznie obejmując przewodnictwo. - Myślę jednak, ze możemy zacząć naszą naradę.
Aleks podal kawę i sam zasiadł na jednym z foteli.
- Kto mógłby chciec wrobic Hajduka w takie coś?
- Komisarz Śledź - rzekł Zimiński, wytworny jak zawsze, w beżowym trenczu i takiejż fedorze. - Czy może raczej posterunkowy Śledź.
Głowy wszystkich zebranych obrocily się w jego stronę.
- Jak pan tu wszedł? - zapytał zdumiony Helsinek.
- Mam swoje sposoby - odparł Zimiński, zdejmując kapelusz. - Ale wróćmy do pana Hajduka. Posterunkowy nie działa sam. A ludzie którzy mu pomagają to międzynarodowy syndykat zbrodni, jedna z potężniejszych organizacji tego typu na świecie.
Marta zmarszczyła brwi.
- Ale co oni mają do Hajduka? - zapytala. - I dlaczego próbują wpakować go za kraty? Gdyby chcieli mogliby go zabić, prawda?
- Słusznie - rzekł Zimiński, uśmiechając się jak sfinks. - Być może to, co się teraz dzieje to próba nacisku. Być może ta organizacja potrzebuje wykwalifikowanego lekarza, biologa i chemika w jednym.
Bartonowski pokręcił głową.
- Pan Hajduk to nieujarzmiona dusza - powiedział. - Nie znióslby przyjmowania rozkazów od nikogo.
- Tak - poparł go Helsinek. - Nie ma takich pieniędzy za które jakakolwiek organizacja, zbrodnicza czy nie, mogłaby go kupić.
- Otóż to - rzekł Zimiński. - Pani Furter powinna na siebie uważać. Wiem że jest w Grecji, ale ich ręce sięgają daleko. Jeśli bowiem pan Hajduk nie przestraszy się perspektywy dożywotniego więzienia, ci ludzie sięgną po inne sposoby nacisku.
- O mój Boże! - Marta sięgnęla po słuchawkę.
Dzień był upalny i leniwy. Dzieci zasnęły w chłodnej sypialni z zapuszczonymi żaluzjami, a Wiedźma i Uwe, korzystając z tego zaszyli się na zacienionej werandzie z tyłu domu, oplecionej bujnym, dzikim winem. Uwe, w rozpiętej koszuli i szortach rozciągnął się na hamaku, natomiast Wiedźma, z kiścią winogron w dłoni, wsparła się wygodnie na jego obnażonej piersi, wpól leżąc na nim, wpół obok. Oderwała pojedynczy owoc z grona i włożyła go w mężowskie usta.
- Kłótnie Dammerigów mają swoje dobre strony - zauważył Uwe.
- Mhmmm - potwierdziła Wiedźma, odkładając winogrona na stojący na stoliku obok hamaka talerz. - A to jest jedna z nich.
Powiodla palcem po piersi Uwe, rysując zawiłe wzory wśród złocistych włosów. Zamruczał jak kot i złożył usta w ciup.
- Całusa poproszę - zadysponował.
- Książę pan ma zachcianki - mruknęła, siadając na nim okrakiem. Hamak zakołysał się niebezpiecznie. Rozesmiali się oboje i zaczeli sie całować.
- Ludzie, słuchajcie! - Sabina wpadła jak bomba na werandę. Jakiś ptak wystrzelił z furkotem z gaszczu dzikiego wina. Wiedźma wyprostowala się gwałtownie, Uwe rownie gwałtownie wyjął dłoń z jej szortów, hamak zakołysał się jak łódź na pełnym morzu i Kroegerowie wypadli na ziemię.
Uwe pomógł się podniesć małżonce.
- Ludzie, sluchajcie ... - powiedziała Sabina, wzburzona. - Franek...
- Zwariowalaś? - zapytała Wiedźma, rozcierając stluczony tyłek. - Pali się, czy co?
- Nie teraz... - Sabina machnęła ręką.
- Uprzedzaj na przyszłość! - bulwersowała się dalej Kroegerowa. - Zawalu prawie dostałam!
- Zamknij się wreszcie i chociaż raz mnie wysłuchaj! - wrzasnęła Sabina, aż zadzwoniło w uszach. - To jest ważne, do jasnej cholery!
Wiedźma posłusznie się zamknęła.
- Marta dzwoniła, mamy uważać na Franka - oznajmila Sabina. - Jakiś syndykat zbrodni na niego czyha.
- No i? - zapytał Uwe.
- No i ja się pytam gdzie jest Franek? Widział go ktoś?
Spojrzeli po sobie i jak na komendę runęli z powrotem do wnętrza domu. Przez chwilę kłębili się przy drzwiach, na przemian usiłując wejść jednocześnie, albo w tej samej chwili ustępując drogi. Wreszcie udało im się ustalić kolejność i wejść do willi.
Rozpierzchli się po jej wnętrzu, przeszukując każde pomieszczenie, od parteru począwszy. Wreszcie dotarli na piętro. Drzwi do pokoju Franka były uchylone. Weszli ostrożnie, ale pokój zdawał się pusty.
- Patrzcie - powiedziala Sabina zdławionym głosem, wskazując czerwoną smugę na jasnej podłodze, niknącą pod drzwiami lazienki.
- Jezusie, to krew! - jęknęła Wiedźma.
Sabina nacisnęła klamkę. Było zamknięte.
- Odsuńcie się - powiedział Uwe.
Wziął rozbieg i rąbnął barkiem w drzwi. Otworzyły się z trzaskiem, on zaś wpadł do wnętrza jak pocisk. Sabina i Wiedźma które wpadły do łazienki chwilę później, ujrząły tylko plątaninę kończyn wierzgającą nad krawędzią wanny.
- Słodki z ciebie brutal, Uwe - zadudnił głos Franka z wnętrza wanny. - Ale własnie zmywalem maseczkę i chcialbym jeszcze nalożyć krem, także nie skorzystam, cokolwiek chciałes zrobić.
- Najmocniej przepraszam, Franuś - oddudnił Uwe. - To nieporozumienie... Czy ktoś nam pomoże?
Z niewielką pomoca pań panowie wyplątali się z wanny i z siebie nawzajem.
- Czy moge wiedzieć, zabcie moje - Frank poprawił wzburzona fryzurę. - Dlaczego wyważyliście drzwi mojej łazienki?
- Krew przed drzwiami była... powiedziała słabo Wiedźma.
- Gdzie?
Sabina w milczeniu wskazała palcem.
Frank zaczął się śmiać.
- To maseczka z truskawek, robiłem sobie i musiało mi kapnąć! - powiedział, ubawiony. - Och wy wariaci!
Sabina odzyskała zdrowy rozsądek.
- Przepraszamy cię, Franuś, ale własnie zadzwoniła Marta i kazała cię pilnowac bo ktoś dybie na twoje życie. Chyba byliśmy nieco nadgorliwi - powiedziała.
Rozdział 315
- Zena! Musimy jechać na zajęcia!- potrząsnęła energiczniej. Dziewczyna nie miała innego wyjścia jak wstać. Usiadła na łóżku, przecierając zaspane oczy, włosy w artystycznym nieładzie opadały na ramiona. Ninon rozpromieniła się jeszcze bardziej, podając jej tacę.
- Nie trzeba było…- zaczęła Zena
- Ależ co ty mówisz?! Uwielbiam robić śniadania, mam trójkę rodzeństwa. Myślisz, że kto dbał aby nie głodowali rano?Wsuwaj póki ciepłe!- uśmiechnęła się.
W koszyczku na pieczywo leżały crroisanty i bagietki, wszystkie jeszcze ciepłe. Na talerzykach dżem truskawkowy i morelowy, szklanka soku z pomarańczy i kawa z mlekiem. Jako dekoracja w małym wazoniku bukiecik polnych kwiatków. Zenie zrobiło się bardzo miło, ochoczo zabrała się za pałaszowanie śniadania.
- Pycha!- odpowiedziała pełnymi ustami, popijając kawą.
- Ciesze się że ci smakuje,za godzinę musimy jechać do teatru. To ja teraz idę się kończyć malować, a ty zjedz i zwolnię ci łazienkę.- powiedziawszy to wybiegła do łazienki.
Zena skonczyła jeść śniadanie, odniosła tacę do kuchni i zaczęła zastanawiać się co na siebie włoży. Wywaliła wszystkie ciuchy z szafy i ostatecznie wybrała jeansy, czerwony kaszmirowy sweterek i zamszowe botki w kostke. Gdy tylko Ninon wyszła z toalety, zamknęła się tam na pół godziny, doprowadzając splątane włosy do porządku. Spryskała się najlepszymi perfumami i wyszła na korytarz. Ninon zakładała zielony płaszczyk, zapinając się pod szyją.
- Wyglądasz przepięknie!- wykrzyknęła w zachwycie.- To co jedziemy?
- Jedziemy.- odpowiedziała Zena. Polubiła Ninon, potrzebowała obecności osób tak radosnych i napawających entuzjazmem.
Pół godziny zajął im przejazd przez Paryż. Pomimo iż Zena dobrze go znała, za każdym razem wzbudzał w niej szczery zachwyt. Wreszcie zajechały pod teatr, Ninon z wprawą zaparkowała swojego czerwonego garbuska. Pociągnęła koleżankę do środka, kierując się do Sali prób numer jeden.
W środku znajdowało się kilkoro kusantów.Usiadły na wolne miejsce, na środku sali stała wysoka brunetka.
- Dzień dobry. Nazywam się Lydia de Fronsac, będę prowadzić was przez kurs. Wszystkie skargi, wnioski i zażalenia proszę kierować pod mój adres. – rozpoczęło się przemówienie pani de Fronsac. Wszyscy słuchali w skupieniu, patrząc na nauczycielkę.
- ….teraz przedstawię wam aktorów, z którymi będziecie współpracować. Ninon Devereaux będzie pani współpracować z Christophem Mae.
Ninon ucieszyła się, gdyż znała Chrisa.
- Paulline…- zamyśliła się Lydia.- Ty dostaniesz Emmanuella Moire.
- Zena! Manu, on jest bardzo fotogeniczny. – szepnęła podekscytowana Ninon, podczas gdy Lydia kontynuowała wyczytywanie.
- Spotkania macie wyznaczone za godzinę, w resztę spraw i terminy nie ingeruję. Za miesiąc chcę zobaczyć owoce waszej pracy. To wszystko.
- Moire, on nie grał w Le Roi Soleil?- Zena spojrzała na przyjaciółkę.
- No pewnie, Ludwika a Chris, Filipa. Widziałaś to?- zapytała
- Widziałam, miałam na tym punkcie lekkiego bzika.
- To fajnie, chodź do kawiarni, wysłałam Chrisowi smsa, żeby wziął Manu i spotkamy się tam żeby wszystko obgadac.
Dziewczyny zamówiły po kawie i cierpliwie czekały na przyjście swoich modeli. Pierwszy do lokalu wszedł Christophe, z uśmiechem rzucił się na Ninon, całując ją w oba policzki. Za Chrisem bezszelestnie ustawił się Emmanuelle, Zena spojrzała w jego stronę.
Zmierzyła ją para najpiękniejszych błękitnoszarych oczu na świecie.
- Cześć, ty jesteś Paulinne?
-Tak.- odpowiedziała patrząc w jego oczy.
- Manu, miło mi.
Część 316
Po dwudniowych konsultacjach z Maksem i mecenasem Korzeckim Sabina i Kroegerowie zdecydowali się wrócić do Polski.
- Oby nas tylko nie aresztowali - wymamrotał Uwe, siadając w samolocie, przy oknie. Obok niego usadowił się Tommy, dalej Pia, a na końcu Wiedźma.
- Nie aresztują - Sabina wyjrzała znad oparcia siedzenia przed Uwe. - Ciebie na pewno nie, w każdym razie.
- Pocieszające - wymamrotał.
Samolot wylądował o czasie. Odebrawszy bagaże wyszli do hali przylotów, gdzie, ku zdziwieniu Sabiny, czekał Erik.
- Tatuuuuuś!!! - Samek rzuciił mu się na szyję.
- Co ty tu robisz? - zapytała Sabina chłodno.
- Przyszedłem po dzieci - odparł. - Jestem ich ojcem, nieprawdaż?
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami.
- Nie kłóćmy się - rzekł pojednawczo Erik, chwytając łapkę Samka.
- Robaczki moje - Franek zakołysał się na niebotycznych obcasach krwistoczerwonych szpilek. - Wy tu sobie gruchacie, a my mamy ogon.
- Co? - zdziwił się Erik.
- Śledzą nas? - Sabina spróbowała się rozejrzeć bez odwracania głowy.
- Tak, bączusiu, śledzą nas - odparł Furter. - Tam się jeden czai, za stoiskiem z napojami.
- Drugi stoi pry drzwiach wyjsciowych i udaje że czyta gazetę - zaraportował Erik.
- A trzeci pilnuje Kroegerów - uzupełnił Frank. - Do toalety chyba poszli.
Sabina podjęła błyskawiczną decyzję.
- Na razie udajemy że nic nie wiemy i niczego się nie domyślamy. Zaraz zadzwonię do Maksa, niech rozwija skrzydła. Franiu, znasz kogoś kto ma aparaturę do wykrywania pluskiew?
- Oczywiście - rzekl Frank bez namysłu. - Bartonowski. On nie tylko fizyk, jest tez konstruktorem.
- Niech sprawdzi nasze domy, czy nie są na podsłuchu. I telefony stacjonarne. Dopóki tego nie zrobi, gadamy tylko na niewinne tematy, jasne? Erik, dzwoń do Kroegerów, nie wiem kiedy wyjdą z tego sracza, a trzeba ich o...
Sabina urwała, widząc telefon przy uchu męża. Wciąż rozumieli się niemal bez słów, pomyślała.
Frank wydął usta.
- Skoro mamy się nie domyslać, to nie powinniśmy tak stać - oznajmił. - Ruszcie się, pchełki.
Kroegerowie podeszli do grupy. Uwe pchał przed sobą wózek z bagażami, wiedźma prowadziła dzieci.
- Zmywamy się - powiedziała Sabina. - Udawajcie że ich nie widzicie.
- Jestem przyślepa i przygłupia - oznajmiła Wiedźma.
- I pomyśleć, że ożeniłem się z nią, by miec spokojne życie rodzinne - westchnął Uwe.
Trzy samochody wyjechały za trzema taksówkami spod lotniska.
Rozdział 317
Na pierwsze spotkanie z Manu już bez Ninon i Chrisa, Zena umówiła się w malutkiej knajpce niedaleko swojego mieszkania. Wyszykowała się, po czym w przelocie złapała torebkę i popędziła przez park. W środku Lyre, czekał już na nią Emmanuel. Zamyślony spoglądał w płomień świeczki. Paulina przypatrywała mu się chwilę w milczeniu, po chwili podniósł wzrok, ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się i gestem zaprosił do stolika.
- Witaj.- wstał, po czym lekko ucałował jej policzek. Zena zarumieniła się, usiadła obok niego przeglądając kartę.- Na co masz ochotę?- zapytał, machając na kelnerkę.
- Kawę.- odpowiedziała, rozglądając się po pomieszczeniu. Knajpka miała swój urok, przypominała jej niektóre kawiarnie w Krakowie.
Do stolika podeszła kelnerka, Manu szybko złożył zamówienie, uśmiechając się, gdyz pani poznała go.
- No to jakie masz wobec mnie plany?- zapytał patrząc na nią, Zena peszyła się pod jego spojrzeniem niczym niedoświadczona nastolatka.
- Chciałabym zrobić sesję na Ile de la Cite. Najpierw zaczęlibyśmy od Notce Dame, później Conciergerie, Palais de Justice a na końcu Point- Neuf. Co o tym sądzisz?
- Bardzo dobry pomysł, jeśli pogoda dopisze to będzie świetne miejsce. Znasz Paryż?
- Byłam tu kilkakrotnie z racji mojego zawodu. Jestem związana z teatrem Otchłań z Krakowa.- odpowiedziała.
- Dla tego teatru komponuje Erik Dammerig a libretta pisze, Ewa Kroeger? Zdaje się że miałame okazję widzieć ich na festiwalu teatrów rok temu. I byłem na premierze filmu Triskelion, tam gra sama śmietanka musicalowa europy. Znacie się dobrze?
- Tak, znamy się bardzo dobrze.
- Widzę, nie jesteś początkująca, a bałem się że będzie mnie fotografować zahukane dziewczę. Ciesze się że nie jesteś jak w moich wyobrażeniach. – uśmiechnął się szeroko, popijając kawę. Zena uśmiechnęła się szerzej na ten komplement. Rozmawiali ponad dwie godziny w torebce pani fotograf rozdzwonił się telefon. Słychać było piosenkę Ca marche- Chrisa Mae.
- Słucham? Tak Ninon, będę niebawem, dobrze. Pa.- odłożyła aparat to torebki, biorąc z krzesła obok płaszcz.- Muszę iść, Ninon chce mi przedstawić swojego chłopaka.
Emmanuel wstał razem z nią, pomógł jej założyć płaszcz, muskając przy tym jej dłoń.
- Odprowadzę cię.- zaproponował, przepuszczając ją przodem.
- Nie to niedaleko, spotkamy się jutro.- odpowiedziała szybko, po czym zniknęła w ciemnym parku.
Moire, patrzył za oddalającą się dziewczyną, aż drzewa nie przysłoniły jej widoku.
Część 318
Dammerigowie nie zamienili prez calą drogę ani słowa, rozmawiając tylko z dziecmi. Sabina popatrywala na męża kątem oka, nie mogła jednak spojrzeć mu w oczy. Kilkakrotnie przyłapała go na wpatrywaniu się w nią, jednak odwracal twarz za każdym razem, gdy dostrzegł ze ona wie.
Wreszcie wysiedli przed domem. Erik wysiadł i wyciagnął dloń do klamki gdy Sabinie coś przyszło do glowy.
- Poczekaj - powiedziała. - Samek, idź do domu, do pani Halinki, my tu z tatusiem porozmawiamy.
Samek posłusznie śmignął do środka. Erik spojrzał na żonę ze zmarszczonymi brwiami.
- O co chodzi? - zapytal, chłodniej niż zamierzał.
- Jesli nasz dom jest na podsłuchu... - zaczęła. - Nie powinno się wydac, że wróciliśmy z powodu aresztowania Hajduka.
Po twarzy Erika przemknął cień.
- Hajduk... - mruknął.
- Nie teraz, Erik - oznajmiła Sabina stanowczo. - Musimy udawać, że się pogodziliśmy.
Wzruszyl ramionami.
- Dobrze. Niech ci będzie - powiedział, odwracając się.
Kolacja minęła gładko, podobnie jak kąpiel dzieci. Sami położyli się tego dnia wczesnie lecz nie zasnęli długo w noc. Każde leżało po swojej stronie łóżka, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w ciemność.
Następnego dnia rano zadzwonił komisarz Lampert, żądając od Sabiny aby stawiła się po południu na komendzie. Sabina natychmiast zadzwoniła do mecenasa Korzeckiego, a potem zawiadomiła Wiedźmę i Franka esemesami.
Tym razem Lampert byl bardzo oficjalny, a do tego zapięty po szyję.
- Pani Dammerig, wiemy, że współdziałała pani z Hajdukiem - rzekł, uderzając protokołem w blat stołu. - Pani dzisiejsze zeznania to stek bzdur. Mamy dowody...
- Poprzednio też miał pan dowody - zauważyła chłodno Sabina. - I co z tego wyszło?
Lampert nieco pobladł.
- Proszę być rozsądną - zaapelował. - Może pani dostać nawet dożywocie.
- To wszystko, komisarzu? - zapytała. - Jeśli tak to żegnam.
Wyszla z sali przesłuchań, Lampert popędził za nią, doganiając ją w przedsionku.
- Robi pani błąd! - powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Brak wspólpracy ze mną... z nami, będzie panią srogo kosztował! Straci pani swoje wygodne życie gwiazdy!
Sabina Dammerig wyszła na ulicę, nie oglądając się. Komisarz stał przez chwilę, zbierając myśli. Potem odwrócił się powoli. Już miał wejść z powrotem do hallu głównego komisariatu gdy czyjaś dłoń opadła mu na ramię.
Owrócił się i ujrzał Erika, wyłaniającego się z głębokiego cienia w kącie przedsionka.
- Nigdy więcej nie dotykaj mojej żony - powiedział Dammerig powoli, niskim, głębokim głosem.
- To jest napad na funkcjonariusza na służbie! - prychnął Lampert.
Erik uśmiechnął się, jego oczy lśnily lodowatym blaskiem, jak dwie gwiazdy na zimowym niebie.
- Nie, Lampert, to przyjacielska rada - powiedział. - Nie waż się jej dotykać i nie próbuj jej straszyć.
Komisarz spojrzał mu w oczy i dojrzał w nich obietnicę krótkiej, lecz namiętnej randki z pendżabskim lassem.
Rozdział 319
Sabina podeszła do samochodu, ręka w której trzymała kluczyki od samochodu trzęsła się ze zdenerwowania. Klucze z brzękiem upadły na ziemię, nie schyliła się po nie, oparła się tylko o drzwiczki. Dammerig bezszelestnie stanął przy małżonce, jego dusze miotały sprzeczne uczucia, chciał ją objąć ale nie potrafił. Podniósł klucze, upuszczone przez Sabinę, delikatnie odsuwając ją od samochodu.
- Odwiozę cię do domu.- otworzył drzwiczki, wsiadła bez słowa zapinając pas.
Siedzieli chwilę w milczeniu, Sabina popatrzyła na Erika, odpalającego silnik.
- Dziękuję. Lampert działał mi na nerwy, wiem że nie ma podstaw żeby mnie wsadzić.- powiedziała ostro.
- Rozmawiałem z mecnasem Korzeckim, nie masz nic wspólnego ze sprawą Hajduka. Nawet jeśli go wsadzą, ty będziesz wolna.- płynnie włączył się do ruchu, kierując się do teatru.
- On jest niewinny…- zaczęła, mąż zmroził ją spojrzeniem. W milczeniu zajechali przed teatr. Wysiadła z samochodu, krokiem marszowym przemierzając korytarze Otchłani. W gabinecie czekała na nią Wiedźma, Franek i Zimiński.
- Sabina, sprawa jest poważna. Hajdukowi grozi dożywocie.- Wiedźma zerwała się z kanapy machając energicznie rękami.
- Mi ponoć też.- mruknęła pani Dammerig, ściagając płaszcz.
Wszyscy obecni w gabinecie skierowali spojrzenia na dyrektorkę.
- Jak to perełko? Kto ci tak powiedział?- zaniepokoił się Franek, poprawiając nieistniejące zagniecenie na wiśniowym, kaszmirowym sweterku.
- Lampert mnie straszył.- odpowiedziała zgodnie z prawdą Sabina.
- To szuja, on się dalej nie pogodził że go olałaś.- warknęła Wiedźma.- Kurwa nie nadążam czy my musimy mieć zawsze przerąbane? Zimek, ty coś wiesz, bo my tu gadu gadu a ty milczysz.- wszyscy tym razem popatrzyli na Maksa.
Wygodnie rozłożony na fotelu, popijał brandy. Miał ochotę zapalić ale Sabina i Wiedźma urwałyby mu głowę.
- Posterunkowy z Kobylnic Małych kręcił się po Krakowie i mota z tymi ludźmi co chcą Hajduka przejąć. Oni mają wtyki w policji, jeden ożenił się z córką generała wojsk lądowych.- powiedział najspokojniej w świecie.
- Mógł się nawet ożenić z córką biskupa! Guzik mnie to obchodzi, nie dostaną Hajduka!- fuknęła Wiedźma powstając niczym rewolucjonistka.
- Nie będzie mafia, pluć nam w twarz!- dołączył się Franek. Gdyby oboje żyli kilka wieków temu, wspólnie zdołaliby poprowadzić ruch narodowo- wyzwoleńczy bądź ręka w ręke walczyć na barykadzie.
Sabina popatrzyła na tą dwójkę w duchu obsadzając ich w Les Miserables.
- Spokojnie, moje panie. Pani Ewo i Franciszko, bez nerwów. Wszystko się wyjaśni.
Tymczasem we wnętrzu speluny, U Jerzego panowała taka sama jak zwykle senna atmosfera. Stała klientela o tej porze, była już upojona winem.
Nieliczni, którzy nie zalali jeszcze przysłowiowego robala, mruczeli pod nosem pijackie przyśpiewki. Dźgnięty pianista wtórował im na instrumencie, rycząc jak ranny zwierz.
- Ruchnął bym se ruchnął na weselu druchne, ażeby wiedziała że wesele miała!
Tłuszcza zawtórowała, pośród chrząkań i beków.
- Łoj dana łoj dana, ruchana do rana!
- Gdybyś tylko wiedział, jak mnie swędzi przedział! Ażebyś wiedziała jak mnie swędzi pała!- zaczął jeszcze raz.
- Łoj dana, łoj dana pała ukochana!
Drzwi barowe skrzypnęły, nikt nie zwrócił uwagi na nowego klienta. Stefan Śledź rozglądnął się po pełnym dymu pomieszczeniu, zmarszczył nos z niesmakiem.
Wypatrzył najmniej pijanego faceta i podszedł do niego.
- Kępka- Kudełek?- zapytał
-A ty Dooorszzzz?Beeek!- zapytał były dyrektor teatru Roman.
- Sledź! Stefan Śledź!- warknął posterunkowy.
- Pszeffraszam, ale rypa to rypa.- pociągnął tęgi łyk Leśnego Dzbanu.
- Myślę że mamy wspólnych wrogów i jakoś się dogadamy.
- Chhsę odsyskać mojego Oleandusia, mojego pulfessssika.- załkał Kudełek.
Śledź popatrzył na towarzysza z niesmakiem.
- Weź się kurwa w garść, wstawaj! Idziemy stąd!- zakomenderował, biorąc mężczyznę za kark i wyprowadzając z knajpy.
Część 320
- Z kim ja muszę pracować - jęknął, wlokąc zalanego eksdyrektora do samochodu. - Zupełnie jakbym się z tej wiochy nie ruszył, pijaczków, kurwa, zbieram. Że też go nie upilnowali!
Upchnął Kępkę na tylnym siedzeniu i zatrzasnął drzwiczki.
- Czy ja wyglądam na niańkę dla pijaków? - mamrotał siadając za kierownicą. - Jakby nie mogli go sobie sami przywieźć.
- Do Hromana prosz - zadysponował Kępka z tylnego siedzenia. - Tylko szybsssiochem, bo mój pąszszuś styhhhnie.
- Zamknij się - warknął Śledź. Podążał ku centrum miasta. Pod Wawelem zaparkował, wywlókł rozespanego Kudełka i pociągnął za sobą, nad Wisłę.
- Pooowiedz ze mnie kłooochaaaasz, albo lepiej poookaaaaszsz! - ryknął Kudełek, tuląc się do policjanta. - Buzi...?
Śledź odepchnąl go z obrzydzeniem. Dyrektor zachwial się i rymnął jak długi.
- Nikt mnie nie chssseeee! - rozpłakał się. Posterunkowy podniósł go na nogi.
- Zamknij się i idź - wysyczał.
Doszli do Smoka. Śledź rozejrzał się, sprawdzając czy nikogo nie ma, wyciągnął komórkę i na egzotyczny numer wysłał esemesa o treści "jama".
Po chwili w wapiennej ścianie bezszelestnie otwarły się ukryte drzwi. Śledź przeszedł przez nie, wlokąc Kudełka za kołnierz.
Jasne światło poraziło obolałe oczy eksdyrektora i niczym kolec wbiło sie w mózg.
- Gdzie ja jestem? - zachrypiał. Spróbowal się poruszyć, ale coś trzymało jego ręce i nogi.
- W dobrych rękach - odpowiedział jakiś głos z lekkim, cudzoziemskim akcentem.
Kudełek rozejrzał się, usiłując dostrzec własciciela głosu. Ujrzał tylko białe ściany, białe, dziwaczne łóżko, siebie w białej piżamie, przypiętego solidnymi, skórzanymi pasami do rzeczonego mebla, białą podlogę i płaski ekran w białej ramie, stojący w nogach łóżka. Na jeg ciemnej powierzchni wirowało błękitne logo, przedstawiające półksiężyc w otoczeniu pięciu gwiazd.
- To znaczy gdzie? - zapytał nieufnie.
- Panie Kepka-Kudełek - rzekł głos, płynący najwyraźniej z głośników ekranu. - Jestem pańskim przyjacielem, głęboko poruszonym, stanem w jakim sie pan znalazł. Gorąco pragnę ukarac winnych tego, nie żądając niczego w zamian. Niczego, prócz jednej, drobnej przysługi.
- Przyslugi? - Kudełek nie rozumiał.
- Zbyt wczesnie by o tym mówić - rzekł głos.- Musi pan wypocząć, nabrać sił. Czy nie jest pan głodny?
Dopiero teraz Kudełek uświadomił sobie że burczy mu w brzuchu.
- Bardzo! - zapewnił.
- Zaraz dostarczymy panu stosowną odzież i kartę dań.
- A mógłbym... jakiś aperitif? - zapytal eksdyrektor niesmiało.
- To nie wchodzi w rachubę - odparł głos z lekką skruchą. - Wszyliśmy panu esperal.
Kudelek z rezygnacją złożył głowę na poduszce. Pasy poluzowały, rozpięły się z cichym szczękiem i z sykiem zniknęły w obudowie łóżka. Ze ściany wyjechala szuflada, zawierająca w sobie równiutko złożony smoking i kartę dań w ozdobnej oprawie.
- Prosze się przebrac i wybrac sobie kolację - poinstruował głos. - Gdy już zadysponuje mi pan posiłek, proszę wlożyć menu do szuflady.
Dyrektor wstał, mysląc że dotąd nie zauważył tej szuflady w ścianie. Podrapał się po głowie, roztarł nadgarstki po czym zamarł porażony nową myślą. Drzwi. Nie widział też drzwi.
Rozdział 321
Punktualnie o dziesiątej rano pod mieszkanie Zeny i Ninon zajechał czarny kabriolet marki BMW. Z samochodu wysiadł Emmanuel Moire kierując się do wejścia. Zza rogu wypadły trzy dziewczyny w wieku gimnazjalnym krzycząc głośno.
- Manu! Manu, dasz nam autograf?- zapiszczała blondynka, potrząsając włosami obciętymi na pazia. Moire uśmiechnął się i podpisał tylnie strony zeszytów do historii.
Z klatki schodowej wyszła Zena, mężczyzna uśmiechnął się na jej widok. Zaraz za nią jak burza wyleciała Ninon.
- Siemka, Manu. Jadę z wami bo Chris jest dzisiaj zajęty ma koncert w Marsylii.- wykrzyknęła, fanki popatrzyły na obie kobiety.
- Nie traćmy w taki razie czasu i w drogę.- uśmiechnął się, gestem ręki zapraszając obie panie do samochodu. Zena zapakowała do tyłu sprzęt, sama również chciała tam usiąść, lecz Ninon uprzedziła ją uśmiechając się bezczelnie.
- Nie wstydź się siedzieć z przodu ja nie gryzę.- ubawiony Manu, otworzył Zenie drzwi.
Jechali przez stolicę, śmiejąc się z żartów Ninon, Zena kątem oka obserwowała Emmanuela, gdy spostrzegał że patrzy, rumieniła się uroczo.
- Zaczynamy od Notre Dame?- zapytał przejeżdżając przez Pont Neuf.
- Tak chciałabym ci zrobić zdjęcia na dziecińcu, przy punkcie zero.
- To ja za ten czas pójdę na kawę, moja znajoma Blanca jest niedaleko dostałam smsa.- pobiegła przed siebie, wymachując czerwoną torebkę.
- Zaczynamy?- Manu podał Zenie rękę.
Sesja udała się nadspodziewanie dobrze, Moire okazał się świetnym modelem. Zagraniczny turyści zaciekawieni przyglądali się jego pozą. Z niedaleka nadbiegłą grupka francuskich fanek, dziewczyna właśnie chowała aparat.
- Manu! Manu!- piszczały dziewczęta. Niewiele się namyślając, złapał Zenę za rękę biegnąc za katedrę. Fanki nie dawały za wygraną. Schowali się w zaułku niedaleko, Manu pociągnął panią fotograf do siebie, tak że oparta o ścianę przylgnęła do jego torsu. Fanki przebiegły tunel, nie znalazłszy ofiary.
Para oddychała niespokojnie, Manu zniżył głowę wpatrując się w orzechowe oczy dziewczyny, jej długie rzęsy. Pochylił głowę wyciskając na jej wargach pocałunek delikatny niczym muśnięcie skrzydeł motyle. Świat zawirował, przytuliła się do niego, on zaś pogłębił pocałunek.
Z oddali słychać było nawoływania Ninon, jak na rozkaz oderwali się od siebie.
Rozdział 322
Erik Dammerig był wściekły. Spojrzał na gładką i beznamiętną twarz Korzeckiego, siedzącego po drugiej stronie biurka Sabiny.
- Widzenie z panem Hajdukiem jest chwilowo niemożliwe - rzekł mecenas. - Prosze to przekazać małżonce.
- Przekażę - odpowiedział Erik, pozornie spokojnie, w duchu jednak się gotował. Widzenie? Po tym jak się całowała z tym bezczelnym kudłaczem? Po jego pieprzonym trupie!
Pożegnal się z adwokatem i wypadł z teatru jak szaleniec. Cisnąc gaz do dechy wyjechał z Krakowa. Złamał po drodze jakąś straszliwa ilośc przepisow ruchu, ale szcześliwie nie napatoczył się żaden policjant. Za to fotoradary pewnie miały używanie.
Z piskiem opon skręcił w drogę wiodącą do domu, przejechał przez bramę i zahamował na podjeździe, dymiąc paloną gumą.
Wielkimi krokami przemierzał parter w poszukiwaniu żony. W kuchni pani Halinka ładowała własnie zmywarkę.
- Gdzie Sabina? - zapytał Erik, bez ceregieli.
- A na górze, położyła Gabrysia i powiedziała ze papiery poprzegląda - odparła pani Halinka.
Erik zawinąl się na pięcie. kilkoma ogromnymi susami pokonał schody i jak bomba wpadł do gabinetu Sabiny.
- Wyjaśnij mi coś... - zaczął, ale słowa zwiędły mu na ustach.
Sabina siedziała na wielkim, skórzanym fotelu za biurkiem, rekami obejmując podkulone nogi. Kilka kartek papieru spadło na podłogę, ona jednak zdawała się tego nie zauwazać. Oczy miała wielkie i szklane, policzki powlekały ceglaste rumieńce, a całe ciało dygotało febrycznie.
- Sabina? - emocje targające Erikiem uległy radykalnej odmianie.Jednym skokiem znalazł się przy żonie. Jej ciało niemal parzyło w dotyku.
- Jezu Chryste... - jęknął, biorąc ja na ręce.
- Przestań - wymamrotała słabo.
- Pani Halinko! - ryknąl w dół schodów. - Pogotowie, prędko!
Zza którychś drzwi zabrzmial głosik rozbudzonego Gabrysia. Nie zwracaąc na niego uwagi Erik otworzył kopniakiem drzwi lazienki. Posadził Sabinę na zamkniętym sedesie i zaczął rozpinać jej bluzkę.
- Zostaw - powiedziała, odpychając slabo jego ręce. - Nie możesz...
- Nie bądź taką skromnisią, kochanie - rzekł Erik, wyluskując ją z bluzki. - Znam twoje ciało jak nikt, pamiętasz?
Spojrzała na niego pustym wzrokiem.
Ściagnął jej spódnicę i rajstopy i pospiesznie odkręcil kran, puszczając do wanny letnią wodę. Posadził odzianą w bieliznę Sabinę w wannie i podtrzymując ją pod ramiona kontrolowal poziom wody.
- Panie Eryczku, co się dzieje? - pani Halinka, zasapana, pokonala właśnie schody i zajrzala do laazienki. - Gabrysia pan obudził!
- Pogotowie kobieto! - wrzasnął, aż zadzwoniły szyby w oknach. - Ona ma gorączkę, nie widzisz?
Pani Halinka drżącymi dłońmi wydłubała komorkę z kieszeni fartucha.
Karetka przyjechała po pół godzinie, która Erikowi zdawała się połową stulecia. Zabrali Sabine do szpitala, jej mąż zaś, z podręcznymi rzeczami, spakowanymi przez niezawodną pomoc domową, pojechał za nimi, po drodze powiadamiając Kroegerów i teatr.
Część 323
Na poduszkę leżącą na dolnej pryczy zleciały brudne skarpetki. Osobnik leżący na górnej przeciągnął się, aż zatrzeszczało, wystawiając brudne stopy poza krawędź łózka.
Drzwi celi otworzyły się i strażnik wpuścił do środka wracającego z przesłuchania Hajduka. W błękitnych drelichach, z włosami schludnie związanymi w koński ogon, Hajduk wygladał calkiem niewinnie, tylko spojrzenie, smiałe i gniewne, zdradzało jego prawdziwy charakter.
Hajduk usiadl na krawędzi pryczy i zamarł.
- Co to, kurwa, jest? - zapytał, spoglądając na skarpety na środku jego poduszki.
- Cos ci nie pasi, frajerze? - zapytal lokator z górnego posłania.
- Tak, syfiarzu - warknął Hajduk. - Twoje pierdolone skarpety mi nie pasują. Wybitnie mi nie pasują, bo kurwa nie mam maski gazowej.
Gośc z góry zeskoczył na podłogę, prostując metr dziewięćdziesiąt nasterydowanego cielska.
- Fikasz do Seby, cwelu? - zapytał, przekrzywiając krótko ostrzyżony łeb. - Zaraz cię wyprostuję. Będziesz zapierdalał jak przeciag na wysokości pierdolonej lamperii.
W błękitnych oczach Hajduka zaigrały niebezpieczne światełka.
- Zrob to dla mnie - rzekł falszywie słodkim głosem. - Akurat mam kiepski dzień, chętnie się na kimś wyżyję. Naprostuj mnie, półmózgu.
Seba bez namysłu trzasnął Hajduka w zęby. Ten potoczył się na podłogę, gdzieś miedzy zlewem a jedynym stołkiem w celi, zresztą przyśrubowanym do podłogi.
- Jeszcze jakies pytania, frajerze? - zapytal Seba.
Hajduk wstał powoli. Otarł krew z kącika ust wierzchem dłoni.
- No to jazda! - wrzasnąl dziko i rzucił sie na Sebę. Powalił go samym impetem, olbrzym walnął o pryczę, a rozszalały Hajduk jął zasypywac go gradem ciosów. Oslupialy Seba z początku nie bronił się wcale, otrzeźwila go dopiero utrata dwóch zębów przednich. Odepchnął Hajduka, splunał krwią i ruszył do ataku, wyrywając przyśrubowany stołek z podłogi. Trzasnął nim przeciwnika na odlew. Hajduk nie pozostał dłużny. Gdy Seba pochylił się nad nim chcąc go userzyć, czy może podniesć, Hajduk z włosami zasłaniającymi twarz, bo gumka nie wytrzymała, dopadł jego łydki i z warkotem wbił w nią zęby. Seba wrzasnął przeraźliwie, na korytarzu zatupały buty nadbiegających strażników.
Kiedy weszli do celi, Hajduk siedział okrakiem na Sebie, wpychając mu do ust jego brudne skarpety.
- Pierz je, palancie! - ryknął, gdy straznicy chwycili go pod ramiona. - I nie siej nimi!
- Zamknij się - warknął klawisz, wykręcając mu ręce na plecach. - Pójdziesz za to do izolatki!
- Ale najpierw obaj do ambulatorium, na opatrunek - dodał drugi.
Rozdział 324
Zena spożywała włąśnie śniadanie na tarasie, gdy rozdzwonił się telefon. Wyświetlacz pokazał, że dzwoni Wiedźma.
- Słucham?- otworzyła klapke przygładając aparat do ucha. Bułka która trzymała w lewęj ręce upadła masłem do ziemii, dżem upaćkał jej białą koszulke. Wysłuchała w skupieniu co librecistka ma jej do zakomunikowania, po czym bez słowa wbiegła do pokoju.
Otworzyła szufladę, komody wygrzebując bieliznę i skarpetki. Podeszła do szafki wrzucając kilka sztuk ubrań. Ninon weszła za nią do pokoju. Patrzyła na pospiesznie pakującą się współlokatorkę robiącą nieopisany bałagan.
- Zena, co się dzieje?- spojrzała na panią fotograf, ta przystanęła na chwilę.
- Opowiadałam ci o moich przyjaciołach z teatru, pamiętasz?
Ninon skinęła głową.
- Dyrektorka, Sabina leży w szpitalu, musze tam jechać. Przyjaźnimy się.- odpowiedziała, po czym wróciła do przerwanej czynności. Gdy torba stała spakowana, pobiegła do łazienki przebrać się. Francuska zabrała kluczyki do samochodu wychodząc na podwórko.
Paulina złapała podręczny bagaż, żegnając się z mieszkankiem, Nie widziała czy tu jeszcze wróci. I czy zobaczy Manu? Manu i jego spragnione, ciepłe i nienasycone usta. Manu i wnęka za katedrą Notre Dame. Otrzasnęła się szybko z przyjemnych wspomnień.
Ninon zawiozła ją na lotnisko Orly. Okazało się,że są jeszcze bilety na lot do Krakowa za godzinę.
- Będę za tobą tesknić.- Ninon przytuliła Zenę, ta rozpłakała się tuląc przyjaciółke.
- Zobacze co z Sabiną. Jeśli wszystko będzie dobrze, to ona pierwsza kopniakiem wyśle mnie z powrotem.- uśmiechnęła się przez łzy.
Z głośników słychać było komunikat o stawieniu się do odprawy. Zena uściskała jeszcze raz Ninon. Ponad ramieniem dostrzegła Manu. Stał kawałek dalej przytulając do siebie wysoką brunetkę. Kobieta obejmowała go w pasie.
Pani fotograł zastygła w bezruchu, czuła się jakby ktoś zdzielił ją w twarz czymś ciężkim.
Boże! Czy ja zawszę musze trafiać na dwulicowych palantów?
Przeszła przez odprawę, dalej tunelem kierując się do samolotu. Nie czuła nic, nie pamiętała nawet co robi w samolocie.
Ninon pożegnawszy koleżankę skierowała się do wyjścia. Na parkingu spotkała Emmanuela.
- Ninon? Co tu robisz?- zapytał zdziwiony.
- Odprowadzałam Zenę. Wróciła do Polski.- uśmiechnęła się smutno. Manu zbladł, wyglądał jakby chciał się rzucić do odprawy.
- Wyjechała? Dlaczego?- zapytał pobladły.
- Zachorowała jej przyjaciółka.
Część 325
- A kiedy wróci? Co z warsztatami? - Manu zmarszczył biale czoło.
Ninon bezradnie rozlożyła ręce.
Wieczorem, gdy zszedł ze sceny po koncercie, na którym obecny byl jedynie ciałem, Emmanuel Moire już wiedział co zrobi. Poleci do Polski.
Ekipa z Otchłani stłoczyła się przed szybą szpitalnej izolatki, patrząc na Erika, całującego podłączoną do kroplowek i monitorów Sabinę w czoło. Po chwili Dammerig wyszedł na korytarz.
- Co z nią? - zapytał Grześ Butla.
Erik roztarł znużone czoło.
- Ma anginę, jakiś wyjatkowo wredny przypadek - odparł. - Sabina z tego wyjdzie, ale nie wiadomo co z dzieckiem...
Borchert klepnął go w łopatkę.
- Będzie dobrze - powiedział. - Musi być.
- Na pewno - poparła go Aga.
Zapadła chwila ciszy, przerwana dopiero przez sygnał komórki Zeny.
- Przepraszam - bąknęła fotograf, wyjmując aparat z torebki. Rzuciła okiem na ekranik, wymamrotała pod nosem coś niezbyt cenzuralnego i odrzuciła połączenie.
- Jakiś natręt? - zapytal Jakub.
- Ktoś, z kim nie mam ochoty teraz rozmawiać - rzekła Zena dość chłodno.
- Następny co chce zebrać w orzeszki? - zapytał Uwe, z kpiącym błyskiem w oczach. Wiedźma walnęła go łokciem w żebra, aż zadudniło.
- Pilnuj swoich Kugeln, Kroeger - odcięła się fotograf. - Bo też możesz oberwać.
- No, no, no! - zaprotestowała Wiedźma.
- Uspokójcie się! - zażądała stanowczo Marta. - Co to, do cholery, szpital, czy piaskownica?!
Uwe otworzyl usta, mając zapewne w zanadrzu jakąś błyskotliwą odpowiedź, ale nie zdązył wydac z siebie dźwięku.
- A to, kurwa, co? - glos Erika przypominał raczej warczenie dzikiej bestii niż ludzką mowę. - Czego on tu chce?
Korytarzem kroczył komisarz Lampert w asyście dwóch umundurowanych policjantów.
- Pańska zona jest podejrzana - rzekł bez wstępów do Erika. - Ten jej kochaś, Hajduk, zwiał dzisiaj z więzienia.
Erik rzucił się w stronę Lamperta z zacisniętymi pięściami. Gdy Jakub, Uwe i Thomas go schwycili, jedna z nich znajdowała się o centymetr od nosa komisarza.
- On nie jest jej kochankiem - powiedział Erik, głosem tłumionym furią. - Powiedz to jeszcze raz a wydrę ci wątrobe i zjem na surowo. A z mózgu zrobię przystawkę, bo tylko do tego się nadaje.
- To jest groźba karalna, Dammerig - oznajmił Lampert z satysfakcją. - Państwo są świadkami.
- Ja nie - oznajmiła stanowczo Wiedźma. - Będę się upierac ze pan Dammerig parafrazował "Milczenie Owiec", dodając odniesienia do 'Hannibala". Nic na serio.
- Tak jest! - oznajmił Uwe.
- Parafrazował! - poparli Wiedźmę jednoczesnie Thomas i Aga. - Zaświadczamy!
- Też to słyszałem - oznajmił Jakub.
- Ja również - dodał Grześ.
Zena i Marta przytwierdziły kiwnięciem głowy. Lampert zgrzytnął zębami.
- Pani - rzekł, wskazując palcem Wiedźmę. - Pani tez jest podejrzana! Ma pani areszt domowy, jasne?
- Jeśli wolno spytać - rzekła Wiedźma, ignorując wymierzony w nią palec. - Jak pan Hajduk własciwie uciekł?
- Pobił się ze współwięźniem i pękło mu żebro - odparł Lampert sztywno. - Wzięto go do szpitala więziennego... A tam uwiódł lekarkę i zabrał jej odzież.
- To w jego stylu - zachichotał Uwe. - Gdyby chcial, uwiódłby nawet pana.
Komisarz poczerwieniał i jął rozstawiać swoich mundurowych. Jeden z nich usiadł przy łóżku Sabiny.
Wspierający się na lasce osobnik w brazowej marynarce i niebieskich dżinsach wszedł do izolatki i nieprzyjemnym spojrzeniem obrzucił policjantów.
- Co on tu robi? - zapytał wskazując mundurowego przy łóżku.
- A pan kto? - zapytal nieufnie komisarz.
- Gustaw Dom. Jestem lekarzem - odparł osobnik, przyglądając się Lampertowi błekitnymi oczyma. - A to jest moja pacjentka. Co ten gosć w mundurze tu robi?
- Pilnuje - odparł Lampert. - Pani Dammerig jest podejrzana, nie możemy pozwolić aby uciekła...
- Jasne, każda kobieta z czterdziestostopniowa gorączką i zagrazającym poronieniem biega szybciej od Usaina Bolta - rzekł lekarz sarkastycznie. Wskazał laską kolejno Sabinę i policjanta. - Ona potrzebuje spokoju. On wychodzi.
- Ona jest podejrzana! - uparł się Lampert.
- Mam panu wypisac skierowanie do laryngologa? - zapytał Dom, przekrzywiając głowę. - Bo najwyraźniej pan nie dosłyszy, komisarzu. Ona nigdzie nie ucieknie, nawet gdyby chciała. Zestresuje ją pan tym chłoptasiem w mundurku i ma pan na sumieniu ją, albo jej dziecko. Co pan na to? Chce pan zostac mordercą nienarodzonych? To się ładnie prezentuje w gazetowych nagłówkach.
Udając, że wcale nie jest zakłopotany, komisarz odchrząknął i gestem głowy dał znak podwladnemu. Policjant wyszedł na korytarz, Lampert za nim.
- Ja tu jeszcze wrócę! - oznajmił przez ramię.
-Terminator się znalazł - sarknęła Aga.
Wiedźma postukała zamyslonego Doma w ramię.
- Naprawde jest z nią tak źle? - zapytała.
- Nie, chciałem się tylko pozbyć stąd tego kretyna i jego ludzi - odparł Dom. Popatrzył po zgromadzonych. - Wy też moglibyście przestać robić tłok.
Rozeszli się posłusznie.
W ciemnej uliczce, gdzies koło willi Żekilskiego pokrywa studzienki kanalizacyjnej uniosła się i odsunęła na bok. Z kanału wypełzł brudny cuchnący i obolały Hajduk, odziany w obszargany żakiet ze spódnicą i damski płaszcz . Trzymając sie za bok wyjrzał zza rogu ulicy i zakląl cicho. Przed willą, w plamie rzucanego przez latarnię swiatła przechadzał się policjant. Drugi mógł być w domu. Hajduk jęknął i wrócił do otwartego wlazu. Po chwili zniknął w kanale, zasuwając za sobą pokrywę.
Koło północy Sabina się obudziła. Przez chwile patrzyla przed siebie, nie pojmując gdzie jest i co się z nią dzieje. Podniosla rękę, syknęła, gdy poruszył się wężyk kroplówki i przyjrzala się swej kończynie ze zdumieniem. Potem dostrzegła Erika, który zlożywszy głowę na brzegu łózka, zasnął na siedząco. Jego twarz była gładka i czysta, rzęsy rzucały cień na policzek, a z rozchylonych ust dobywało się ciche posapywanie. Wyglądal prawie jak mały chłopiec, ktorym kiedyś musiał być.
Sabina poglaskała jego ciemne loki, potem przesunęla dłoń na policzek. Zakręcił się i zamruzał cos nieewyraźnego , potem otworzył oczy. Jeszcze nie w pełni przebudzony, spojrzał na nią z tak czystą miłością, ze na moment odebrało jej oddech.
Potem wrociła mu świadomość.
- Sabina? - zerwał się. - Jak się czujesz?
Chciała odpowiedzieć ale gardło miała jak wypełnione tluczonym szkłem.
- Nie mów nic - Erik sięgnął po notatnik i dlługopis, lezące na stoliku. - Jesli coś chcesz powiedziec to lepiej pisz.
"Co z dzieckiem?"
- Dziecko żyje - odparł Erik. - Ale będziesz musiała chodzić często na badania, żeby mogli sprawdzić czy rozwija się prawidłowo.
"Długo tu siedzisz?"
- Od jedenastej rano.
"Jadłeś coś?"
- Teraz ty się zaczynasz zachowywać jak mamuśka - powiedział z krzywym uśmieszkiem. - O mnie się nie martw.
Sabina spiorunowała go spojrzeniem i zaczęła pospiesznie pisać.
"Jesteś upiorny. Masz natychmiast jechać do domu, zjeść coś i się przespać!"
Roześmial się.
- Jestem Upiorem, kotku - powiedział. - Ale dobrze, niech będzie jak chcesz. Przyjadę rano.
Sabina zawiesiła dlugopis nad kartką, patrząc na Erika i wahając się przez moment. Napisała "K", skreslila z impetem i zaczeła pisac od nowa.
"Dobrze."
Pochylił się nad niąjakby chciał ją pocałować, po czym się cofnął.
- Dobranoc, kochanie. - powiedział, wychodząc.
Nie pojechał jednak do domu, ale do swoich podziemi. Po drodze zadzwonil do pani Halinki i upewnił się że z dziećmi wszystko w porządku.
Zszedl po krętych schodach, zapalił światło w głównej komnacie apartamentu i skręcił do łazienki. Tam potknął sie o coś miekkiego i niewyobrażalnie cuchnącego. W świetle padającym z korytarza rozpoznał damską odzież, jakis ogromny żakiet, spódnice skrojoną na osobniczkę o wymiarach walkirii, plaszcz i stanik zdolny pomieścić w każdej miseczce wór kartofli. Ktoś najwyraźniej wtargnął do prywatnego sanktuarium Erika Dammeriga.
Erik wrócił do głownej komnaty i sięgnął po ozdobny, żeliwny świecznik, stojący na stole. Jego uszy wychwyciły jakiś niepokojący dźwięk. Kierując się nim Erik dotarł do sypialni. Ścisnąl mocniej świecznik w dłoni i otworzył drzwi.
Na jego własnym łożu, spowity w jego własny chiński jedwabny szlafrok, spał Edward Hajduk, rozwalony na wznak. Jedną dłoń połozył na kudłatej piersi, w drugiej ściskał puszkę po piwie i chrapał beztrosko.
Rozdział 326
Edward Hajduk, rozwalony na wznak. Jedną dłoń połozył na kudłatej piersi, w drugiej ściskał puszkę po piwie i chrapał beztrosko.
W Dammerigu zagotowała się krew. Stał tak ściskając w ręce świecznik, myśląc co mógłby zrobić. Nagle, wpadł na iście szatański pomysł. Odstawił lichtarz na szafkę przy łożu, po czym bezszelestnie podszedł do organów. Rozprostował palce, uderzając z mocą w klawisze.
Hajduk zerwał się pospiesznie. Puszka przeleciała przez komnatę, upadając przy drzwiach z metalicznym brzękiem.
Erik przestał walić w klawisze, okręcając się na taborecie. Uśmiechnął się, obserwując spanikowanego Edwarda.
- I co wystraszyłeś się?- zakpił
- Wcale się nie wystraszyłem, idioto! Obudził mnie twój pożal się boże koncert.- prychnął Hajduk, poprawiając szlafrok. Erik zsunął się z krzesła, powoli zbliżając się ku mężczyźnie.
- Co tutaj robisz? Wiem, że uciekłeś z więzienia. Jak się tu dostałeś?
- Nie będę ci się tłumaczył!- wysyczał Edward, odpychając Dammeriga.
Erik, wściekł się jeszcze bardziej, nie chciał się bić. Sabina była w szpitalu, nie pokaże jej się w takim stanie. Po ostatniej bijatyce z Hajdukiem, opuchlizna schodziła mu dwa tygodnie.
- Uspokój się Hajduk. Nie chcę się z tobą bić. Wiem, że poszukuje cię policja. Lampert był u Sabiny w szpitalu.- wyjaśnił
- Co jej jest?- zaniepokoił się.- Zasłabła? Ktoś jej coś zrobił? Mów!- huknął donośnie, aż echo odbiło się od ścian.
Dammerig, stłumił złość. Postanowił sobie, że nie będzie szalał.
- Powiedziałbym ci, że to nie twój zakichany interes, ale nie będę taki. – mruknął- Sabina ma anginę, nie wolno jej teraz denerwować. Lepiej zrób coś, żeby policja dała jej spokój. Jeśli coś się stanie mojemu dziecku to zabiję, dobrze o tym wiesz.
- Niech zgadnę to komisarz Lampert? Nie ma prawa czepiać się jej! Zostałem wrobiony, przez tego sukinsyna Śledzia a on widać pała nienawiścią do teatru.
- Przecież wiesz że nie cierpi Sabiny, Wiedźmy i reszty. – zauważył Erik, bawiąc się płomieniem świecy. Jego twarz wyglądała tak demonicznie, że gdyby zobaczył go ktoś nieznajomy, przeląkł by się od razu.
- Teraz nie bardzo mam co zrobić, musze się ukrywać.
- Możesz tu zostać. Nikomu nie powiem.- odpowiedział Erik.
- Powiedz Frankowi. Może tu wejść?- zapytał Hajduk.
Erik powoli odwrócił się w stronę naukowca.
- Powiadomię go jeszcze dzisiaj, ale musicie uważać. Nie wychodź stąd, bo Rzepowa może ci zaszkodzić.- powiedziawszy to, wziął swoją marynarkę i zniknął na schodach. Hajduk położył się do łożka, zasypiając i śniąc o Franku.
Wiedźma przekręciła się na łóżku, zwijając pościel. Łokciem zdzieliła Uwe w brzuch. Małżonek jęknął, wstając, ta jednak nie obudziła się. Rzucała się po łożku, jęcząc niezrozumiałe wyrazy.
- Eeeeeee jeeeeee requiem, kardinale……- wiła się coraz bardziej. Uwe parzył na to z przerażeniem w oczach.
Nagle, przebudziła się. Wyskoczyła z łożka, okrążając je. Stanęła koło, Uwe po czym zaczęła się rozbierać.
- Skarbie, obudź się!- potrzasnął jej ramionami. Na nic, patrzyła szeroko otwartymi oczami nie budząc się.
- Kardynale bierz mnie!- krzyknęła, po czym ściągnęła przez głowę koszulę nocną.
- Kardynale? Co ci się babo śni?- jęknął pan Kroeger.- A mówiłem, że w ciąży nie należy pisać bezeceństw a tym bardziej oglądać musicali ze mną!
- Kardynale, kardynale….czyż nie mówiłam, że zabiję Konstancję?- szepnęła wijąc wokół niego jak bluszcz. Opadłą na oszołomionego małżonka.
- Nie chcesz?- zapytała całując go w brodę, nos i policzki. Okrążyła językiem usta, bezwiednie je rozchylił.
Nagle, wróciła jej jasność umysłu. Przebudziła się, schodząc z Uwe.
Część 327
- Czy ja lunatykowałam? - zapytała patrząc na wzburzonego małżonka.
- Żeby tylko - parsknął Uwe. - Prawie mnie zgwałciłaś! I nazywałaś mnie kardynałem!
Wiedźma spojrzała koso na małżonka.
- Od kiedy to odmawiasz seksu, skarbie? - zapytała.
- Może jestem dziwny, ale wolę się z tobą kochać gdy jesteś świadoma i nie mylisz mnie z moimi rolami - odparł zgryźliwie.
Wzruszyła ramionami.
- Stres, zapewne - powiedziała, wciagając na siebie koszulę nocną. - Która jest godzina?
Uwe spojrzał na leżący na nocnym stoliku zegarek.
- Wpół do trzeciej - odparł. - Nie wiem jak ty, ale ja bym jeszcze pospał.
- Śpij - powiedziała Wiedźma. - Idę się napić.
Pomrukując, owinął się kołdrą po czubek jasnej glowy. Tymczasem Wiedźma znalazła kapcie i poczlapała do kuchni. Nalala sobie szklankę soku porzeczkowego i popijała małymi łyczkami, maszerując od kuchennego stołu do drzwi na korytarz i z powrotem i co jakis czas popatrując na pogrążoną w ciemności jadalnię.
Za ktorymś kolejnym obrotem jej uwage przykuł nagly ruch za oszklonymi drzwiami wiodącymi z jadalni do ogrodu. Zatrzymała się, czując, jak serce zaczęło jej gwaltowniej bić. Powoli podeszła do progu jadalni, namacała na ścianie kontakt i wlączyła wszystkie żarówki w wiszącym nad stołem żyrandolu.
Światło zalało pomiesczenie , wydobywając z mroku wszystkie sprzęt, a także straszliwą mordę rozpłaszczoną na szybie. Wiedźma wrzasnęła, ochlapała się sokiem, rzuciła szklankę i runęla w kierunku sypialni.
Na korytarzu zderzyła się z mężem.
- Jezu Chryste, co się stało?! - Uwe chwycił żonę oburącz za przedramiona. - Prawie zawału dostalem!
Wiedźma zamachała rękami jak wiatrak, prawie wydlubując mężowi oko.
- Jadalnia, morda tam, okno! - zabulgotała. - Widziałam!
Spojrzenie Uwe padło na czerwone plamy na gorsie jej koszuli.
- Jesteś ranna? - zapytał pobladły. - Pogotowie! - jęknął, rzucajac się w kierunku sypialni. - Gdzie telefon?!
Wiedźma złapała go za rekaw piżamy.
- To sok jest! - wrzasnęła. - Ktoś zaglądał do jadalni, ryj na szybie widziałam!
Uwe przybrał postawę bojową. Z wypiętą piersią i wazonem z lanego szkła w dłoni pomaszerował do jadalni, żoa zaś deptała mu po piętach. Na progu leżała cudem jakimś nie stłuczona szklanka w kałuży soku. Przekroczyl ją ostrożnie i podszedł do oszklonych drzwi. Otworzyl je jednym szarpnięciem. Z ciemności wyskoczył potężny kształt, Uwe zamachnął się wazonem a Wiedźma zamarla ze zgrozy.
- Niechpanniebije! - zakwiczał kształt, osłaniając głowę obiema rękami. - Przysięgam, nigdy już nie dotknę lustra w pana garderobie!
Uwe opuścił wazon, popatrzył z powatpiewaniem na zgarbioną postać i postawił naczynie na stole.
- Oleander? - zapytała Wiedźma.
- Kudelek mnie chciał porwać! - poskarżył się Dawid, wchodząc do jadalni. - Przyjechał taki jakiś wyświeżony i dziwny do mnie i kazał mi jechać ze sobą! A ja się bałem, bo z nim takie draby były!
- To jak uciekłeś? - zapytał Uwe.
Oleander się rozpromienił.
- Powiedzialem Kudełkowi że muszę kupić coś do jedzenia - rzekł z dumą. - Poszliśmy do supermarketu i się im urwałem!
- Niesamowite - powiedziała Wiedźma z nabożnym zdumieniem. - On myśli!
- I najwyraźniej przeszedł na jasną stronę mocy - dodał Uwe. - Dlaczego wlaściwie nie poszedłeś z Kudełkiem?
Oleander spojrzał na niego ze zdumieniem.
- No jak to dlaczego? - zapytał? - Magda by mi dała popalić gdybym się w jakieś ciemne sprawki zaplątał, a te draby za jasno nie wyglądały. Poza tym ja dla pana Hajduka takie różne rzeczy robiłem, bo wszechstrony jestem. Oni się bardzo tym interesowali, a pan Hajduk zły byłby strasznie gdyby mi się coś wypsnęło. To wolałem zwiać.
Uwe, plaskając bosymi stopami wyszedł z jadalni, by wrocić chwile później z telefonem.
- Erik? - powiedział do słuchawki. - Słuchaj, mamy tu oleandra, trzeba go jakoś ukryć. To dłuższa sprawa, jutro ci wytłumaczę. Nie mógłbyś...?
- Nie! - rzeł Erik, niezwykle stanowczo. - Mam już Hajduka w lochach i wystarczy. Co ja, freak show mam założyć?
- Co masz w lochach? - zdziwił się Uwe.
- Hajduka - wyjaśnił Erik. - Jakoś się do mnie włamał.
Uwe blyskawicznie ocenił sytuację.
- Dobra, zadekujemy Oleandra u nas - zadecydował. - Przynajmniej na razie.
- CO?! - w oczach Wiedżmy zabłysla zgroza. - To każ zamontować kłódkę na lodówce!
- Ja się odchudzam - wyjaśnił z godnością Oleander. - Tylko surówki jadam.
Wiedźma przewróciła oczyma.
- No to trzeba zamówić wywrotkę kapusty - mruknęła. - I drugą marchwi.
- Wypraszam sobie! - nadął się Dawid.
Uwe uniósł dłoń gestem imperatorskim.
- Zamknijcie się - zażądał, wyłączajac telefon. - Oleander, zaraz dostaniesz koc i materac i spieprzaj na strych. Jutro ktoś pójdzie do ciebie i zabierze niezbędne rzeczy. Albo gdzieś kupi. A na razie masz być cichy i bezwonny i nie waż się wychodzić z poddasza. Alles klar?
Oleander kiwną głową.
- Mein Gott, warum? - mruknęła Wiedźma, maszerując po mopa.
Rozdział 328
Gwiazda francuskiego musicalu, Emmanuel Moire wylądował na krakowskich Balicach kilka minut po południu. Wysiadł z samolotu, rozglądając się za przejściem do głównego holu. Szedł , pchając przed sobą wózek z walizką, kolorowy tłum rozprawiał w dziwnym i niezrozumiałym języku. Ów język, jak wiedział z geografii i historii nazywał się polski i pochodził z rodziny słowiańskich. Zetknął się z Polakami już kilkukrotnie, lecz zawsze rozmawiał z nimi po angielsku albo po francusku. Zagadywał kilkukrotnie spotkane osoby, lecz żadna nie znała języka na tyle, żeby mu pomóc.
- Mon dieu!- złapał się za głowę.- Zgłupiałem chyba, jak ja znajdę Zenę?- jęknął zrozpaczony. Idąc za całującą się parą, wyszedł przed budynek lotniska, para zaś zniknęła w tramwaju jadącym do centrum. Manu rozglądał się czy gdzieś w pobliżu nie ma postoju taksówek, nigdzie nie było. Usiadł ciężko na kamiennych stopniach, wystukując w telefonie numer ninin.
- Połączenie nie może być zrealizowane.- odpowiedziała kobieta w telefonie.
- Szlag! Jak ja teraz znajdę ten teatr?
W tym samym momencie przed schody zajechał czarny Lanos, wysiadł z niego łysiejący facet pod czterdziestkę.
- Dzien dobry? Pan obcokrajowiec? Ja zaprowadzić pana do centrum!- zabrał się za walizkę Moira.
- Hotel. Proszę mnie odwieść do jakiegoś hotelu.- poinstruował go mężczyzna, siadając z tyłu samochodu.
- Grand Hotel, muy, very good hotel.- uśmiechnął się taksówkarz.- Wery muy dobry.
- Dziękuję.
Kierowca ruszył do Krakowa, po drodzę ustawił radio śpiewając wesoło przebój zespołu Feel.
- Jakkkk anioooooo oooooła głoooooos! – zawył postukując w kierownicę.- Usłyszałem ją! Tak to oooooon!- ryczał coraz głośniej.
Emmanuel nie mógł tego znieść.
- Czy może pan to ściszyć? – krzyknął do kierowcy, ten jednak nie reagował śpiewając dalej.
- Jaaaak anioła głoooooos!-
- Zamknij się już!- ryknął Manu. Kierowca momentalnie przyciszył, zmieniając z Zetki na RMF Fm.
- Very good!- uśmiechnął się jakby poprzednie zdarzenie nie miało miejsca. Taksówka zajechała przed wejście hotelowe.
- Płaci pan200 euro.- taksówkarz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- 200 euro?- oburzył się pasażer.- Panie za tyle to cały Paryż bym przejechał i to nie takim gratem!- huknął wychodząc z taksówki. Przed wejściem hotelowym stał mężczyzna z obsługi.
- Przepraszam pana. – zagadnął Moire.- Ile kosztuje takówka z lotniska tu?
Taksówkarz dodał gaz do dechy i zniknął za rogiem pobliskiej kamienicy.
- Eeeej!- Manu rzucił się w pogon za osobnikiem.- Moje bagaże! Kurwa jego mać!
- Ma pan problem.- orzekł
Część 329
Frank N. Furter, drobiąc na niebotycznych obcasach czerwonych lakierowanych szpilek, truchtał teatralnym korytarzem. Przyiskając do łona torebkę mamucich rozmiarów rozglądał się niecierpliwie na wszystkie strony, jakby kogoś szukał, a wiszące w jego uszach koła z czerwonego plastiku kiwaly się niespokojnie. Trwała akurat próba, więc większosć artystów tkwiła na scenie albo za kulisami.
Nagle oczy Franka błysnęły nadzieją. Drzwi gabinetu Marty otworzyły się i na korytarz wyszła asystentka dyrektorki.
- Pani Zollner! - zaświegotał Frank, machając rączką. - Pani Zollner!
Asystentka obejrzala się.
- Ach, to pani, pani Furter - powiedziała z lekką niechęcią.
- Zastałam panią wicedyrektor? - zapytał Frank, dyskretnie poprawiając loki nad czołem.
- Pani Bohuńska jest na zwolnieniu lekarskim - odparła asystentka. - Sama pani rozumie, jest w ciaży a lekarz kazał jej ograniczyć stresy.
Frank zagryzł umalowane usta.
- A pani Kroeger? - zapytał.
Asystentka wzruszyła ramionami.
- Pewnie gdzieś U... gdzieś na próbie jest - poczerwieniala lekko, niezadowolona z tego co powiedziała, i odwróciła wzrok. - Przepraszam, muszę iść.
Frank patrzył za nią przez chwilę, po czym podreptał niezdecydowanie do hallu głównego. Jedno z wejść na widownię było otwarte, a zza niego grzmiał głos Wiedźmy.
- Co on, kurwa, tu namazał? Ja się pytam, co?! Mam pierdolone CSI wezwać, zeby mi to przeczytało?! Kuba, ty w ogóle bierzesz złote myśli Mate pod uwagę?
- Wiedźmuś, klniesz gorzej niż hiszpański grenadier - odparł aksamitny baryton Draczyńskiego z rozbawieniem. - Nie, nie biorę ich pod uwagę, ale parę rzeczy musimy zmienić. Drobnostki to są, ale...
Frank wsunął się cichutko na widownię.
- Czy możemy kontynuować? - zapytał Borchert z irytacją.
- Jezu, musi postac dłużej niż pięć sekund z klatą na wierzchu i juz marudzi - sarknęła Wiedźma. - Aga, on ci się daje w domu rozebrać, czy dopełnia obowiązków małżeńskich w zapiętej po szyję koszuli?
Sopranistka, odziana w kuse białe giezło i przykuta do ściany, doznała takiego ataku śmiechu, że mało nie przewróciła dekoracji. Thomas błysnął gniewnie okiem i skrzyżował ramiona na piersi.
- Zapewniam cię - odparła Aga, łapiąc oddech i przesyłając jednoczesnie czułe spojrzenie mężowi. - Zapewniam, że w sypialni nie ma żadnych oporów przed tym.
- Zarządzam przerwę - powiedział rozbawiony Jakub. - Muszę się czegoś napić, a wy ochłońcie. Pół godziny.
Wiedźma wstała i wpadła na stojącego w przejściu Franka.
- Wiedźmuś, jesteś mi potrzebna - powiedział.
- Zaraz! - odparła. - Muszę się napić czekolady, bo oszaleję.
Pobiegła do automatu stojacego na slużbowym korytarzu i z niecierpliwością wbila weń monety. Frank oparł się o ścianę obok.
- Musze sie jakoś do Hajduczka dostać - powiedział szeptem. - Trzeba mu żebra opatrzyć i coś przeciwbólowego dać.
- Czekaj, Franuś, zaraz - odparła pisarka z roztargnieniem, patrząc jak napełnia się kubek. - Niech ja odbiorę moje picie...
- Najdroższa - Uwe podszedł do nich z wyrazem komicznej powagi na twarzy i telefonem w dłoni. - Nasza pomoc domowa dzwoni. Mówi, że odpadł okropnie wielki kawał tynku z sufitu w salonie, a w kuchni zaczyna sie kruszyć. I coś okropnie łupie na strychu, boi się ze szczury.
- Ja nie wytrzymam... To zabytkowe stropy... - jęknęła Wiedźma i schowala twarz w koronkach i żabotach na piersi męża.
Rozdział 330
- Misiaczki a może faktycznie, coś wam się uległo na tym strychu?- Frank popatrzył na Kroegerów z uśmiechem na karminowych ustach.
Wiedźma jęknęła, odsuwając się od Uwe, wypiła potężny łyk czekolady. Przymknęła oczy, po czym uspokoiła się na tyle, żeby odpowiedzieć.
- Tak ulęgło nam się!- zakpiła.- Wielki! Tłusty! Szczur!- huknęła tak głośno, że zaraz u wylotu korytarza pojawiła się fioletowa wykręcona koafiura.
- Oho, mamy podsłuch!- kwiknął Uwe, wskazując Winterminę skradającą się niczym szpieg z krainy deszczowców.
- Zupełnie was nie rozumiem. – zachichotał Franek. – Wiedźmuś najsłodsza, możesz mi dać te dokumenty co je mam przekazać Sabci?- mrugnął porozumiewawczo w stronę librecistki. Ta patrzyła chwilę, nie wiedząc o co chodzi. Furter uśmiechał się dalej, wskazując wypielęgnowaną dłonią na drzwi gabinetu.
- Jakie dokumenty?- zapytał Uwe. – Erik rano był i jej nie zabrał?- zdziwił się, patrząc na zezującego pielęgniarza.
Wiedźma wysilając mózg, zatrybiła, wydając przy tym iście męskie ryki.
- Ha! Tak Franusiu, chodź dam ci tą umowę.- zachichotała, po czym przepuściła Futera do gabinetu dyrekcji. Na szczęście Aurelia wyszła na lunch i nikt nie przeszkodził im w przejściu do podziemi.
Librecistka schyliła się do szukając za ramą lustrzaną lekkiego zgrubienia. Dotknąwszy, czarny guzik czekała aż z niewidocznej szczelinki wysunie się mechanizm. Pośpiesznie wystukała hasło dostępu, po czym czekała aż lustro się otworzy.
- O! Świetne urządzenie. – zachwycil się Franek.
- Bartonowski to zaprogramował, żeby nikt się po podziemiu nie włóczył. Jak ucichnie afera Erik zmieni kod, to jego prywatna pracownia.- uśmiechnęła się tajemniczo.
- Tak tak, wiem o co ci chodzi. My też się musimy z Hajduczkiem takiej dorobić!- zachichotał wchodząc do wnętrza lustra. Kandelabry przypominające pochodnie, zapalały się kolejno, od dźwięków kroków. Franek stukał szpilkami o granitowe schody, zachwycając się mrocznym wnętrzem. U dołu schodów, czekała ich jeszcze jedna przeszkoda w postaci wykrywacza głosu.
- Co osoba tutaj robi?- szepnęła Wiedźma. Automat analizował jej głos, gdy uzyskała potwierdzenie. Bramka się otworzyła.
- Matko Bosko! Urządzenia jak w departamencie obrony narodowej.- zachichotał Franek.- To też Bartonowski Technologies?
- W istocie. Chodźmy Franiu teraz już tylko te dębowe drzwi na zwykły zamek.- uśmiechnęła się wyciągając z zielonego żakietu mosiężny klucz. Przekręciła wchodząc do salonu.
- Światło! Światło! Więcej światła!- zaklaskała. Żyrandol od Svarowskiego zabłysnął kilkudziesięcioma żarówkami, kryształki ułożone w misterne wzory poruszyły się lekko, połyskując w sztucznym świetle niczym diamenty. Pochodnie w ścianie, zapaliły w kolorach ognistych. Franek patrzył na kryjówkę Erika z niekłamanym zachwytem. Librecistka, złapała za rękę oszołomionego Futera, prowadząc go do przylegającej alkowy. Połowę pomieszczenia zajmowało gigantyczne łoże, pośrodku na granatowej, satynowej pościeli drzemał Hajduk. Do połowy okryty, chrapał tak głośno, że muślin zasłaniający łoże, falował w tę i z powrotem.
Frankowi ścisnęło się gardło, patrzył na pogrążonego we śnie Edwarda. Na rozrzucone po poduszce włosy, uchylone pełne usta, na płonące policzki.
Wiedźma, cichcem wycofała się do głównego pomieszczenia. Franek nie zauważył jej odejścia wpatrując się w ukochanego szefa. Delikatnie odsłonił materię , pochylając się nad mężczyzną. Jego włosy opadły na twarz Hajduka, łaskocząc go w nos. Furter rozpłakał się nie mogąc opanować emocji. W tym momencie powieki Edwarda uniosły się, ukazując głębię bławatkowych oczu. Złapał Franka w pasie, przyciskając do swojej szerokiej piersi.
- Kochałem cię dziś rano! Ust naszych ciepła słodycz. Jak senna, loków burza nade mną twoje włosy!- wycisnął na jego ustach namiętny pocałunek.
Część 331
Zaraz potem puścił go z rozgłośnym jękiem, łapiąc się za urażone żebro.
- Jezu, Edziu, aż tak za mną tęskniłeś? - zapytał Frank. Szminkę miał rozmazaną a oczy wielkie jak spodki. - Ojej, boli cię? Dam ci zastrzyk przeciwbólowy!
- Zastrzyk? - stęknął Hajduk. - Nie lubię...
Furter zatrzepotal filuternie rzęsami.
- Nie bądź skromnisiem, opuść majtasy, żabciu - powiedzial, wyjmując z torebki strzykawki, igły i ampułkę.
Hajduk niechętnie spuścil portki, a Frank gorliwie odkaził miejsce zrobienia zastrzyku, masując watką nieco dłuzej niż by wypadało.
- Co z tymi dupkami z syndykatu? - zapytał Hajduk, zezując na Furtera. - Wykonali jakiś ruch?
- Nie w naszą stronę - odparl Frank, wbijając igłę w pośladek Edwarda. - No, już po wszystkim, skarbie.
Niedbale poklepał Hajduka po gołym tyłku.
- Franuś, nie przeginaj - mruknął Hajduk, ale jakoś niezbyt groźnie, podciagając spodnie. - Ten cały syndykat, zrobili jakiś ruch?
- Nie w naszą stronę - odparł Frank, wydobywając z czeluści swej torebki bandaż elastyczny. - Teraz górę od piżamki, misiu.
Hajduk poslusznie rozebral się do pasa, obnażając imponująco owlosioną pierś.
- Moje wtyki donoszą, że zabrali się za Oleandra - powiedzial Franek, wprawnymi palcami macając edwardowe żebro.
Badany rownoczesnie skrzywil się z bolu i zmarszczyl z niepokojem.
- Jeśli ta baryła cokolwiek im powiedziała... - mruknął, w jego głosie zadźwięczało coś przerażającego.
- Zniknął - odpowiedział Franek. Chichocząc, jął owijać pierś Hajduka bandażem. - Ale podejrzewam, że ukrywa się na strychu u Kroegerów. Tynk im z sufitu oblatuje!
Podniecona Iwetta pomachała szklaneczką krwi z antykoagulantem.
- Sami panowie rozumieją - rzekla do siedzących przed nią przy laboratoryjnym stole śniadaniowym profesorów. - Musimy jakoś przeniknąć za linię wroga.
Profesor Helsinek z zatroskaną miną podrapal się po czuprynie.
- Ale to niebezpieczne, pani Iwetto - rzekł. - Co, jeśli panią wykryją?
- Otóż to! - oczy Iwetty zalśniły. - Będę najzupelniej bezpieczna. Jako naukowcy ci ludzie nie wierzą w wampiry. Większosc naukowego światka nie jest tak światła jak panowie. A poza tym jestem silniejsza fizycznie od nawet bardzo wysportowanego mężczyny, więc w razie czego się obronię.
- Słusznie! - zagrzmiał uradowany Bartonowski. - Ma pani całkowitą rację! Dam pani parę przydatnych drobiazgów, może parę bardzo dyskretnych podsłuchów do podłożenia...
Helsinek spojrzal na niego z niejakim dyzgustem.
- Stefan, ty takie rzeczy robisz? Nie spodziewałem się... - powiedział.
- To jest stan wyższej konieczności, mój drogi - odparł Bartonowski. - Ten syndykat trzeba zniszczyć!
- No. Teraz trzeba tylko uzgodnić szczególy - rzekła zadowolona Iwetta i pociągnęla łyk krwi.
Spłachcie tynku leżały schludnie zmiecione na kupkę pod ścianą salonu. Uwe z powątpiewaniem obejrzał odsłonięte poszycie stropu.
- Remont generalny jak nic - powiedział. - Mam tylko nadzieję że belki stropowe nie popękają.
Wiedźma zabulgotała rozgłośnie, tłumiąc pchajace się jej na usta wulgaryzmy, ze względu na stojące na progu razem z nimi dzieci. Na poddaszu coś załomotało głośno, raz i drugi, strop niepokojąco zatrzeszczał, drobiny tynku osypaly się z szelestem na parkiet.
- Ojej, zalaz się zawali! - pisnął Tommy, najwyraźniej uradowany tą perspektywą. - Wsysko się zawali i będziemy bez-dom-ni!
- Mamusiu, cy my mamy na stlychu slonia? - zapytała Pia. Na jej buźce malowała się zupełna powaga.
Uwe zacząl się straszliwie śmiać, rozmazując sobie ze szczętem tusz na rzęsach, Wiedźma zaś zastanowiła się co odpowiedziec dziecku.
- Nie kochanie - odparla wreszcie, tłumiąc chichot. - To tylko bardzo duży szczur.
- Na pewno psyjdzie w nocy i nas zje! - Tommy wyszczerzyl ząbki. Pia pisnęła i schowała się za nogą ojca.
Uwe wziął córkę na ręce i wypiął pierś.
- Ja was obronię - rzekł dumnie. - Żaden szczur mnie nie pokona!
- Tak, tak - mruknęła Wiedźma, mierzwiąc czuprynki dzieci. Cmoknęła Uwe w usta. - Wybaczcie, ale muszę po... popłoszyć tego szczura.
332
Wiedźma wtarabaniła się na strych, przystanęła pod drzwiami. Przymknęła, oczy, zacisnęła pięści, odetchnęła głęboko po czym weszła do środka.
Wewnątrz pomieszczenia Dawid Oleander skakał na skakance, w obcisłych szortach do utworu Erica Prydza- Call on me.
- Call on my! Call me……..!- wyrzucił skakankę, upadając na ziemię wyginając się do rytmu utworu. Librecista cudem uniknęła rąbnięcia koncówką przedmiotu w czoło. Zagotowała się w niej krew, gdyby ktoś teraz jej dotknął niechybnie by się poparzył.
- Call on meeeeeee!- Dawid, zmienił pozycje machał biodrami udając ruchy kompuacyjne.
- Oleeeander!- zawyła Kroegerowa.
- Call….- kwiknął stając na baczność. Wiedźma podeszła do telewizora wyłączając go, przy czym nie spuszczała wzroku z woźnego.
- Czyś ty ochujał? – warknęła zbliżając się do mężczyzny. Zmarszczyła nos, czując smród potu i długo niemytego ciała. – Chcesz mi dom rozwalić? Miałeś się kurwa urkywać a tak pół okolicy słyszy twoje jęki!
- Pani Kroe…ger, bo ja no tego. No ja o linie dbam.- zapłakał Oleander.- Magda mnie nie będzie kochać, jak nie schudnę.- Podszedł do Wiedźmy, nieoczekiwanie przytulając się do niej. Próbowała się oswobodzić, ten jednak upatrzył ją sobie, jako ramię do płaczu.
- Puść mnie!- warknęła, wolną ręką walnęła go w głowę.
- Pani taka dobra. Ja nie wiem jak się odwdzięczę. Jakby Magda, nie była moja miłością to bym się w pani zakochał. Pani tak dobrze gotuje i zrozumiałaby mnie pani, że ja też mam słabość do panów.- Oleander coraz bardziej się rozkręcał. Wiedźma patrzyła na to wszystko przerażona.
- Niech pan się doprowadzi do porządku. Ja muszę już iść. – wyjąkała, pospiesznie opuszczając pomieszczenie. Niezauważona przemknęła do gabinetu, wykręcając numer do Sabiny.
Sabina leżała w łóżku. Erik godzinę temu, przywiózł ją ze szpitala, teraz pojechał do przedszkola po Samuela. Gabryś stęskniony za mamą, przykleił się do niej i po półgodzinie usnął.
- Pani Sabinko, jak on płakał! Pan Eryczek go nie mógł uspokoić, śpiewał ponad wie godziny. Samcio jak go tulił.- gosposia cała w skowronkach, relacjonowała pani domu wszystko co się ostatnio wydarzyło. – Jak to dobrze, że pani już w domu.
- Pani Halinko, może pani iść już do domu. Pan Władysław na pewno już czeka. Erik potrafi sobie odgrzać obiad.- zapewniła pani Dammerig. Pogłaskała ciemne loczki synka. Telefon na stoliku nocnym zawibrował, melodie nie zdążyła się rozkręcić, Sabina w lot odebrała połączenie, nie popatrzyła nawet na wyświetlacz.
- Halo. Dobrze, coś ty taka przerażona? Cooo? Hahaha, miłość Oleander? Tobie? Świat się wali!- pani dyrektor złapała się za brzuch, chrypiąc w dłon, żeby nie obudzić dziecka.
- Sabina to nie jest śmieszne!- odsapała w słuchawkę Wiedźma. – Ja go nie chcę w moim domu!
- Co ja ci poradzę? U mnie? Nie ma mowy! Do was przyszedł.- zachichotała.
Rozmawiały jeszcze chwilę. Sabina, długo po skonczeniu rozmowy smiała się sama do siebie. Ubawiona, włączyła kolejny odcinek polskiego serialu M jak Maśłowiakowie, zasypiając momentalnie.
Część 333
Emmanuel Moire z powatpiewaniem obejrzał obłażącą z farby fasadę budynku w którym mieścił się posterunek policji. Nie mial jednak wyboru, jego odzież i kartka z adresem Zeny odjechały w siną dal, uwiezione przez nikczemnego taksówkarza. Pchnąał odrapane drzwi i wszedł do srodka.
Wnętrze posterunku było, o dziwo świeżo odremontowane. Za lśniącym, nowiutkim biurkiem dyżurnego siedział znudzony osobnik i czyścił skuwką długopisu paznokcie.
- Chcialbym zgłosić kradzież - rzekł Manu po angielsku.
Policjant podniósl głowę i przyjrzał mu się.
- Znowu jakiś zapijaczony Angol - mruknął. - Nie anderstand ju. Zjeżdżaj.
- Taksówkarz ukradl moje rzeczy - rzekł dobitnie Manu, wciąż w języku Szekspira. - Proszę go złapać!
Policjant wywrócił oczyma.
- Keine help - rzekł sarkastycznie. - Idź, bo cię zapudłuję za zakłócanie spokoju.
Odpędził Manu gestem ręki. Ten zrozumial że nie ma co liczyć na pomoc.
Z drzwi wiodących do wnętrza budynku wyłoniła się kobieta w winylowej różowej mini i bialych kozakach do pół uda. Tleniony włos z czarnymi koncowkami opadał na biale, sztuczne futerko okrywające jej ramiona. Za nią szedł gruby policjant z czerwoną twarzą.
- Mon Dieu, pomóżcie mi chociaż znaleźc Zenę! - jęknął Manu. - Zena! Photographer! Musical Theater!
Prowadzona do drzwi dziwka zatrzymala się w progu, ku zniecierpliwieniu grubego gliny.
- Aa! - wykrzyknęła. - Mogę ci pomóc, mały!
Manu spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
- Jedź do teatru Otchłań - powiedziała wyraźną angielszczyzną. - Ta fotograf z nimi wspólpracuje. Fajnie facetów fotografuje, przemawia do wyobraźni - mrugnęła lubieżnie.
- Dziękuję - rzekł Manu.
- Mariolka, chodźze, bo cię z powrotem na dolek zaproszę - powiedzia czerwonolicy policjant.
- Kiedyś mnie jeden klient zabrał do Otchlani, na Elżbietę Batory - kontynuowala Mariolka. - Potem chciał tylko jak tam. Ostra jazda.
Jej dłoń przesunęla się po wewnętrznej stronie uda Emmanuela, ku jego kroczu.
- Nie chciałbys tak, misiu? Jesteś taki słodki...
Manu poczerwieniał jak piwonia i się odsunął.
- Chyba nie skorzystam - odparł. - Ale dziękuję za informację.
Gruby glina bez słowa wywlókł gadatliwą panienkę z posterunku.
- Jakbyś zmienił zdanie to stoję na Szlaku, przed zusem! - wrzasnęła jeszcze. - Pytaj o Mirabel!
Skołowany Manu wyszedł z posterunku i przez chwilę szedł przed siebie. Potem jego uwagę przykuł wielki plakat z napisem "Elżbieta Batory" i mniejszymi literami na górze "Teatr Otchłań". Zdecydowanym krokiem wszedł do najbliższej księgarni i zaopatrzył się w plan Krakowa i przewodnik kulturalny w języku angielskim.
Rozdział 334
Sabina przebudziła się usłyszawszy szum wody, dochodzący z łazienki. Wstała z łóżka, rozglądając się w poszukiwaniu pantofli, gdy nie znalazła poszła do łazienki. Drzwi były lekko uchylone, pchnęła je lekko, po czym zajrzała do środka. Stanęła przy umywalce spoglądając na swoje odbicie w wielkim kryształowym lustrze. Otworzyła wkomponowaną w nie, szafkę szukając swoje ulubionej pasty z ekstraktami z cytrusów. Znalazłszy tubkę, wycisnęła sporą ilość na szczoteczkę. Westchnęła, po czym zawzięcie zaczeła szorować zęby.
Łazienka Dammerigów była podzielona na dwie części. Pierwszej do której wchodziło się bezpośrednio z sypialni i drugiej w której królowała wmurowana w podłogę, marmurowa grecka wanna z mozaikowym dnem. Naprzeciwko wanny za szklana ścianą mieściła się dwuosobowa kabina prysznicowa.
Do uszu Sabiny doleciały słowa znajomej piosenki. Jak zahipnotyzowana podążyła za głosem Erika, który zażywał kąpieli.
Zanurzony do połowy w pachnącej pianiem, namydlał długą muskularną nogę, opierając ją o brzeg wanny. Krucze włosy, lśniły czystością, wijąc się od wilgoci.
Dyrektorka stałą jak zamurowana spoglądając na małżonka. Zauważył ją. Nie dał nic po sobie poznać, specjalnie odsłaniając coraz więcej. Biedaczka stała i patrzyła, na pewno w tej chwili jej mina nie należała do najinteligentniejszych. Wreszcie gdy stanął przodem do niej, wróciła jej jasność myślenia. Ciało Erika w strategicznych miejscach przesłaniała puszysta lekka niczy obłok piana. Przez głowę pani Dammerig przeleciała wizja Erika jako Aresa wynurzającego się z morskiej piany u brzegu greckiej wyspy. Otrząsnęła się, uciekając do sypialni. Dammerig uśmiechnął się pod nosem, niezwykle tym faktem uradowany. Zasiadł z powrotem w wodzie, kontynuując mycie.
Gdy wreszcie skonczył zarzucił na siebie, czarny puchaty szlafrok wchodząc do sypialni. Sabiny nie było, pantofle leżały pod kanapą przy oknie. Przebrał się w dół od piżamy ruszając na poszukiwania. Zajrzał do pokoju chłopców, Samek spał w swoim łożeczku przypominającym bolid Formuły 1. Rozkopał się przez sen, także kołderka w czerwone samochodziki zamiast leżeć na chłopcu, zaścielała podłogę. Okrył malca, całując jasną główkę. Łóżko Gabrysia było puste. Zamknął drzwi wznawiając poszukiwania. Sabina odnalazła się w przeciwległym krańcu domu. Spała na łóżku w pokoju gościnnym, Gabryś siedział koło mamy, trzymając w rączce pluszowego tygryska.
- A czego ty nie śpisz kawalerze?- zapytał malucha. Synek uśmiechnął się pokazując przednie ząbki.
- Tata!- odpowiedział wyciągając ku ojcu pulchne rączki.
Mężczyzna zabrał chłopca zanosząc go do pokoju. Ułożył go w łożeczku, okrywając kołderką. Gabryś jak na rozkaz przyłożył główkę do poduszki, tulac do siebie pluszaka usnął.
Kompozytor wrócił do swojej zguby śpiącej w gościnnym. Pochylił się i wziął ją na ręce. Nie przebudziła się, tylko instynktownie wtuliła w niego przez sen. Przemaszerował przez korytarz, pokonał kilka schodków i ułożył żonę na łóżu w sypialni.
Góra od piżamy podjechała do góry odsłaniając zaokrąglony brzuch. Erik wpatrywał się z zachwytem w zmienione ciało Sabiny. Przysiadł na krawędzi łóżka i jął dotykać skóry. Delikatnymi ruchami pieścił lekko napiętą skórę, pochylił się całując ją.
- Moje maleństwo.- szepnął.- Tatuś cię kocha, wiesz o tym? Jak już przyjdziesz na świat zwariuje na twoim punkcie. – przemawiał, pieszcząc brzuch żony.
Dyrektorka przebudziła się w chwili gdy odpinał kolejny guzik w jej koszulce. Złapała go za rękę.
- Erik?- Podniósł głowę, ich oczy się spotkały. Pochylił się nad nią wyciskając na jej ustach czuły pocałunek.
- Ciii, śpij. Musisz odpoczywać.- pogłaskał ją po policzku. – Dla naszej córeczki.
Uśmiechnęła się.
- Skąd wiesz, że to córka?
- Powiedzmy, że mam instynkt tacierzynski. – uśmiechnął się na poły chłopięco na poły seksownie.
- Tak jesteś wprost idealny.- zakpiła, mierzwiąc mu loki. – Jestem śpiąca.
- Może mam ci coś zaśpiewać?- położył się koło niej tuląc ją do siebie. Położyła głowę na jego klatce piersiowej.
- Hmmm Dobranoc, Niemena.- uśmiechnęła się.
- Myślałem, że wolisz wersje Janusza.
- Dziś mam ochotę na wersje Erika. Śpiewaj!- zażądała
- Dobrze kochanie, ale śpij.- zaczął śpiewać.- Dobranoc! już dziś więcej nie będziem bawili,
Niech snu anioł modrymi skrzydły Cię otoczy,
Dobranoc! niech odpoczną po łzach Twoje oczy,
Dobranoc! niech się serce pokojem zasili….
Dobranoc! obróć jeszcze raz na mnie oczęta,
Pozwól lica. - Dobranoc! - Chcesz na sługi klasnąć?
Daj mi pierś ucałować. - Dobranoc! zapięta….
- Dobranoc! już uciekłaś i drzwi chcesz zatrzasnąć.
Dobranoc Ci przez klamkę - niestety! zamknięta!
Powtarzając : dobranoc! nie dałbym Ci zasnąć! Dobranoc..
Gdy skonczył, Sabina cicho pochrapywała przez sen. Uśmiechnął się tylko.
Część 335
http://world.std.com/~raparker/exploring/books/my_past_fax_20020429.html
Najmocniej przepraszam. coś pomyliłam i zamiast odcinka powieści wkleiłam link do, skądinąd bardzo ciekawej, książki.
Jeszcze raz.
Część 335
Rozczochrana Wiedźma, jeszcze w koszuli nocnej i szlafroku, dmuchnęła sobie w kawę i pociągnęła z lubością tęgi lyk. Obok, przy kuchennym stole, Thomas i Pia spożywali wlaśnie śniadanko, placuszki z tartymi jabłkami, popijane mlekiem. Pani Zosia nasmażyła ich tyle, że można byłoby nakarmić pułk wojska i jeszcze by zostało. Teraz ścierała ostatni atom brudu z powierzchni nieprawdopodobnie wypucowanego blatu szafki.
- Jak bedę duzy, to zamieskam z dziewicą w lochach jak wujek Erik! - oznajmił Tommy, poprzez przeżuwany akurat placuszek.
- Gupi jesteś - odparła ze wzgardą Pia. - Wujek Erik wcale nie mieska z dziewicą, tylko z ciocią Sabiną.
- Dzieci - rzekła machinalnie Wiedźma. - Proszę się nie przezywać.
Zmierzwiła nie uczesane jeszcze włosy, splywające jej falą niemal do kolan. Kieszeń szlafroka zabrzęczała nagle sygnałem zwiastujacym esemesa. Wiedźma wygrzebala aparat i rzuciła okiem na ekran.
Wiadomość była od Sabiny.
"Babo, ale miałam sen!"
Pani Kroeger zachichotała pod nosem, czytając pierwsze słowa. Potem jej oczy rozbłysly nagłym zainteresowaniem.
- Tak, to jest to... - mruknęla.
Popatrzyła na jedzące dzieci, na jej twarzy odmalowało sie lekkie ppoczucie winy.
- Pani Zosiu, niech pani ich popilnuje, ja za kwadrans wrócę! Dzieci, bądźcie grzeczne! - rzuciła, wybiegając z kuchni w takim tempie, że mało nie pogubiła kapci.
Wpadła do gabinetu jak bomba i pospiesznie włączyła komputer. Po chwili umysłem tkwiła bez reszty w swoim wymyślonym swiecie, jej palce zaś szalały na klawiaturze.
Połtorej godziny później uświadomiła sobie, że niedługo południe, ona zas, rozczochrana i nieubrana, tkwi pod komputerem, zamiast zajmować się dziećmi. Zapisała plik, zamknęła laptopa z trzaskiem i wpadła do swojej sypialni. Ubrała się w dzikim pośpiechu, dopełniła zabiegów toaletowych i popędziła do dzieci.
W kuchni siedziała Pia, rysując coś zawzięcie na kartce papieru.
- To jest słoń - powiedziała pokazując plackowaty szary kształt, bardziej podobny do ameby. - Ten który mieszka na naszym strychu.
- Piekny, kochanie - rzekła Wiedźma. - Wręcz niezwykłe podobieństwo. Gdzie jest Tommy?
- Poszedł sobie - wyjasnila Pia.
- Jak to poszedł sobie? Pani Zosiu, gdzie Thomas?! - Wiedźma rzucila sie na wchodzącą pomoc domową.
- Myślałam, że do pani poszedł - zdziwiła się pani Zosia. - Chciał spytać, czy pójdziecie na spacer.
Wiedźma zbladła.
We dwie przeszukały cały dom, ku uciesze Pii, która potraktowała zniknięcie brata jak wyborną rozrywkę. Thomasa nigdzie nie było. Drżącymi rękami Wiedźma wydobyła komórkę i zadzwoniła do Sabiny.
- Dammerig, słucham?
- Sabciu... nie ma tam u ciebie Thomasa? - zapytała pani Kroeger, starając się ukrryć narastajacą panikę w głosie.
- Thomasa? - zdziwiła się Sabina. - Nie, a dlaczego miałby być?
- Bo nie ma go u mnie - jęknęła Wiedźma. - Boże, a jeśli go porwali?
- Na pewno nie - uspokajała Sabina, ale głos jej podejrzanie zadrżał. - Pewnie się gdzieś zapodział. Znajdzie się, zobaczysz.
Wyciągnięty z jakiegoś spotkania promocyjnego Uwe przyjechał w tempie rakiety. Nie zdejmując płaszcza ani obuwia, wszedł do kuchni, ponury niczym chmura gradowa.
- Szukałaś na dworze? - zapytał żonę bez wstępów.
- Oczywiście że szukałam - oburzyła się. - Na tyle ile mogłam! Za kogo ty mnie masz?
Spojrzał na nią, jego oczy były lodowate.
- Jak to się stało że on wyszedl? - zapytał. - Gdzie wtedy byłaś?
- Przesluchanie mi robisz? - warknęła Wiedźma.
- Gdzie byłaś? - zapytał.
- Pisałam! - wrzasnęła. Pia podniosła głowę znad kartki i spojrzała badawczo na oboje rodziców. - Wpadł mi do głowy pomysł i...
- To cholerne pisanie jest dla ciebie wazniejsze niż rodzina! - teraz on podniósł głos, niemal do krzyku. Podszedl do żony i potrząsnął ją za ramiona. - Zdajesz sobie sprawę co może się stać Thomasowi?!
Powiew wiatru cisnął garścią śniegu z deszczem w kuchenne okno.
- Przy tej pogodzie może nawet umrzeć z zimna, optymistycznie zakładając że nikt go nie uprowadził. - rzekł, marszcząc w ironicznym grymasie nos. - Ale co tam dzieci, ty przecież musiałaś popisać. Jak zawsze.
Wiedźma strząsnęła z siebie ręce męża.
- Nie zostawiłam ich samych! - krzyknęła. - Pani Zosia miała ich pilnować! I nie wymawiaj mi, że za dużo pracuję, nie ty! Kiedy się poznaliśmy, byłeś gotów zdechnąć na scenie z przepracowania, pamiętasz?!
no proszę, widzę, że na tym forum wiele się działo zanim tu trafiłam....;-)
Musze chyba iść na chorobowe, żeby nadrobić zaległości....
Część 336
- I co, będziesz mi wypominać, że zbawiłaś moja dusze!?- krzyknął, zbliżając się do niej groźny jak wichura nadciągająca z północy. – Jesteś najgorszą matką jaką znam, po co ja się z tobą żeniłem?
Wiedźma nie wytrzymała, jej prawa ręka wystrzeliła w powietrze jak rakieta dalekosiężna po czym uderzyła męża w twarz. Uwe oprzytomniał w jednym momencie. Pierwszy raz jego ukochana Ewa spoliczkowała go. Spojrzeli sobie w oczy, on złapał ją w pół przytulając do piersi.
- Uwe nasze dziecko!-łkała, musimy coś zrobić.
- Sza, kochanie. Nic mu nie będzie zobaczysz, znajdziemy go.- pocałował jej drżące wargi.
Do pokoju weszła pani Zosia, trzymając na rękach wystraszoną Pie.
- Gdzie Tomuś? Kce do mojego blaciszka!-łkała dziewczynka. Kroegerom rozdzierały się serca.
- Pani Zosiu, proszę pilnować małej, idziemy szukać. I prosimy zawiadomić wszystkich sąsiadów. – Uwe wybiegł z domu, podążając ku leśnej ścieżce. Zaraz za mężem wybiegła i Wiedźma zderzając się niemalże z Sabiną.
- Nie ma go nigdzie!- krzyknęła pani Kroeger.
- Sprawdzałaś nad jeziorem? Oby tylko nic mu się nie stało, w RMF- ie zapowiadali silne wichury i śnieżyce.- Sabina szczelniej opatuliła się kurtką.
- Erik wie?
- Jedzie do domu z Grześkiem, Jakub już jest w lesie.- odpowiedziała dyrektorka.
- Ty nie powinnaś być w domu? Byłaś chora.-
- Kobieto!- fuknęła Sabina.- Nie jestem z cukru, ani porcelany. Nic mi nie będzie.
Pobiegły nad jezioro. Nigdzie nie było małego Thomasa, szukała go cała wioska i ekipa teatralna. Uwe wezwał policję, Lampert nie potrafił ukryć uśmieszku satysfakcji.
- Pewnie porwał go ten kryminalista, Hajduk.- stwierdził.
- Zamknij się!- wysyczał wściekły Erik.
- To jest obraza funkcjonariusza na służbie!- odparł Lampert, patrząc na kompozytora.
- Porozmawiam sobie z komendantem. Polska policja, powinniście się sami w pierdlu zatrzasnąc.- ryknął Uwe.
W piątej godzinie poszukiwań, telefon w kieszeni Sabiny zagrał melodię z płyty Janusza Radka. Odebrała od razu.
- Co?- klasnęła w dłonie.- Pani Zosiu kocham panią!- rzuciła się na Wiedźmę – Thomas się znalazł!
- Gdzie?- krzyknęli unisono Kroegerowie.
- Przeszedł przez las i drzwi na patio, otworzył mu nasz Samek. Nic nie powiedzieli i weszli do pokoju zabaw na poddaszu. Właśnie Tomcio przydreptał do kuchni, powiedzieć że burczy mu w brzuszku i chce zapytać wujka o dziewicę.- odpowiedziała. Towarzystwo gruchnęło śmiechem, Lampert miał minę pośrednią pomiędzy wściekłym pawiem a zdziwionym kozłem.
- O dziewicę? Mnie?- zdziwił się Erik.
Wiedźma zachichotała.
- Później wam wyjaśnię.
Część 337
Wiedźma wpadła do salonu Dammerigów szybciej niż niejedno tornado. Na widok Thomasa siedzącego na kanapie obok Samka i pani Zosi rozpłakała się. Podbiegła do synka biorąc go w ramiona.
- Thommy! Nie rób tego więcej, mamusi się tak martwiła!- głaskała jasną główkę dziecka. Uwe z Dammerigami, Grzesiem i Jakobem stali w progu.
- Mamcia, ja kciałem iść do wujka Elika!- odpowiedział chłopczyk. Wyswobodził się z ramion matki podchodząc do Erika, ten wziął go na ręce.
- Słucham cię, bohaterze. Jaką miałeś sprawę do wujka?
- Wujku, bo ja kciem się ciebie spytać cy ja też mogę mieć dziewice w lochu? Bo Siamek mi powiedział ze u niego w przeczkolu to mówili ze ty masz dziewice. – chłopczyk spojrzał poważnie na kompozytora. Sabina z Uwe gruchnęli śmiechem, zasłaniając się Grzesiem i Jakobem.
- Thommy, ja nie mam lochu z dziewicą.- odpowiedział poważnie Erik. – Mieszkam z ciocią tutaj. – wskazał ręką pomieszczenie.
- I nie masz lalki Klyśki?- dopytywał, Uwe zarechotał osuwając się na pobliski fotel, Sabina wyszła do gabinetu pod pozorem poszukania dokumentów dla Jakuba.
- Nie mam lalki, Tomciu!- uśmiechnął się Erik, podając Thomasa ojcu.
- Dobrze kawalerzy ja jestem śpiąca chodźmy do domu.- Wiedźma udając złą wypchnęła małżonka z synem z salonu. Pożegnawszy się z Sabiną odjechali do domu.
- To ja też będę się zbierał.- Karrrmelita została sama w domu a miałem kolacyjkę dzisiaj ugotować.- Grześ zasalutował, biegnąc prawie do swojego samochodu.
- Ja też się ulotnie, Iwetta wraca z laboratorium. – Jakub wyszedł zaraz za Grzesiem.
Dammerigowie usiedli razem z Samkiem żeby przeprowadzić poważną rozmowę.
- Samku co ty opowiadasz Tomasikowi?- zapytała zatroskana mama. – Przecież tato nie ma dziewic w lochach?
- Bo Kicia Webber powiedziała że mój tata ma Krysiomat i ciebie nie kocha!- odpowiedział chłopczyk.
- Ja? Krysiomat? A co to na boga jest? Już ja sobię porozmawiam z tym Webberem! Nie dość że przeniósł się ze swoją czwartą żoną do Krakowa to jeszcze wygaduje takie bzdury.- Erik chodził po salonie niczym tygrys na uwięzi w klatce.
- Nie denerwuj się. Trzeba sobie z tą Chachitą Evitą Munioz Perez Webber porozmawiać żeby ich Kicia nie opowiadała głupot.- orzekła małżonka.
- Ja bym sobie porozmawiał z Andrew Lloydem Zboczencem! Nie dość że czepia się moich kompozycji to jeszcze wymyśla bzdury. – jęknął.
- Chodź mój Futriku i nie denerwuj się bo czeka cię kąpanie twoich pociech.- Sabina wypchnęła męża na górę.
Tymczasem w domu Kroegerów pani Zosia udała się do domu zostawiając małżonków samych. Thomas i Pia po przeżyciach dnia zasnęli nie wysłuchawszy do końca bajki o karmelowym księciu władcy krainy karmelem i mlekiem płynącej.
Wiedźma siedziała na łożku rozczesując swoje długie jasnobrązowe włosy. Uwe wyszedł z pod prysznica, na jasnych włosach i klatce piersiowej skrzyły się kropelki wody. Jedynym odzieniem był ciemny ręcznik, którym był przepasany.
- Ewciu.- zaczął- Musimy porozmawiać.
- Co się stało?- zapytała nie przerywając czesania włosów.
- To co dzisiaj powiedziałem, to że nigdy bym się z toba nie ożeni…- nie dokończył. Małżonka zatkała mu usta swoimi wargami.
- Nic nie mów kochanie, wiem że byłeś zdenerwowany. – przesunęła ręką po jasnych włosach na jego torsie. Zadrżał od pieszczoty, przyciągając ją do siebie. Jego silne dłonie
Mój krótki fragment ;)
338
- Aleks, ile razy Ci mówiłam, żebyś nie zapomniał załączyć alarmu na noc?! Cały czas był wyłączony!
Marta patrzyła na swojego męża, który spokojnie oglądał sobie telewizję.
Był wczesny ranek. Państwo Bohuńscy, którzy niedawno przeprowadzili się ulokowanego w pobliżu lasu domu w Węgrzycach, pili poranną kawę. Magda Mołek i Andrzej Sołtysik w programie "Dzień Dobry TVN" zapowiadali właśnie serwis informacyjny. Aleks, który nawet nie poparzył na swoją żonę, upił łyk napoju i dalej wpatrywał się w ekran telewizora.
Byli ogólnie bardzo zgodnym małżeństwem. Rzadko się kłócili, a kiedy już tak się działo, chodziło o jakieś głupoty, z których potem się śmiali, jak na przykład, kto zostawił rozwalone ciuchy na środku pokoju albo kto zostawił przez cały dzień zapaloną lampę na werandzie.
Marta ogarnięta furią podniosła się niezgrabnie z fotela i z wielkim brzuchem, wolno podeszła do odbiornika, po czym go wyłączyła.
- O co Ci chodzi? - Aleks odłożył z grzmotem filiżankę na stolik.
- O to, że mnie nie słuchasz i ignorujesz! - krzyknęła Marta.
- Przecież już Ci mówiłem, że zapomniałem! Co mam zrobić, do cholery? Będę o tym pamiętał następnym razem ...
- "Będę pamiętał", nie rozśmieszaj mnie - Kobieta skierowała się w stronę fotela na którym wcześniej siedziała.
Szaro-błękitne oczy Aleksa przybrały groźny wyraz.
- Zawsze musisz zaczynać?
- Ja zaczynam? Gdybyś był odrobinę odpowiedzialny nie zapomniałbyś o tym. - powiedziała chłodno Marta.
Aleksa westchnął i bez słowa włączył raz jeszcze telewizor. Marta ze zdumieniem i niedowierzaniem patrzyła się na siadającego na sofie męża.
- Nie wierzę. Telewizor jest ważniejszy niż ja? I ty masz być ojcem dla mojego dziecka?
- Mogłaś się wcześniej nad tym zastanowić.
- Mogłam i żałuję, że tego nie zrobiłam.
Aleks nie wytrzymał.
- Kobieto, zastanów się nad tym co robisz! Dwa dni temu oskarżyłaś mnie, że zjadłem Ci wszystkie batoniki, które potem znalazłaś w torebce. Teraz awantura o jakiś głupi alarm i jeszcze mówisz, że nie będę dobrym ojcem! Od paru dni jesteś nie do wytrzymania! Nie wiem, czy ten stan Ci służy ...
- Ja nie jestem w żadnym stanie, tylko w ciąży! I to przy Twojej pomocy! Skoro jestem do "nie do wytrzymania" to pójdę i już mnie nie zobaczysz.
Marta ze łzami w oczach poszła do sypialni na pierwszym piętrze. Czy on nic nie rozumie? Dziewczyna położyła się na łóżku i gorzko zapłakała.
Na dole mężyczna ciągle siedział jak zamurowany. Wiedział, że Marta jest w ciąży i denerwują ją różne rzeczy ale to musi mieć przecież swoje granice. Wkurzony szybko wstał i wyszedł z domu.
***
Niecałe pół godziny później uspokojona Marta zastanawiała się nad swoim zachowaniem. Wiedziała, że nie miała prawa powiedzieć mu, że nie będzie dobrym ojcem. Aleks był przecież wspaniałym mężem i mężczyzną. Nigdy przy nikim innym nie czuła się tak dobrze i bezpiecznie.
Nagle jej myśli przerwał, dochodzący ze schodów, wesoły śpiew, który z każdą sekundą był coraz głośniejszy.
"Rascwietali jabłani i gruszy, (Rozkwitały jabłonie i grusze)
Papłyli tumany nad riekoj (Popłynęła ponad rzeką mgła)
Wychadiła na bierieg Katiusza (Ku brzegowi szła Kasieńka błoniem)
Na wysokij bierieg, na krutoj" (Ku brzegowi wysokiemu szła)"
Kąciki ust Marty leciutko się podniosły i w tym momencie do pokoju wbiegł Aleks. Marta momentalnie przybrała kamienny wyraz twarzy.
"Wychadiła, piesniu zawadiła (Ku brzegowi idąc pieśń śpiewała)
Pra stiepnowa, sizawa arła (O stepowym orle sponad skał)
Pra tawo, katorawa liubiła (O tym, kogo bardzo miłowała)
Pra tawo, czji pis'ma bieriegła" (Czyje listy chowa niczym skarb)"
Głos Alesandra był dość miły dla ucha. Często śpiewał rosyjskie pieśni zapamiętane z dzieciństwa. Bohuniewicz mając korzenie rosyjskie, mówił biegle w tym języku i wspominał, że w jego domu mama rosjanka często nuciła swojemu jedynakowi ludowe pieśni swojego narodu.
Aleks klęknął na kolanach przed Martą i z aktorską nadekspresyjnością śpiewał dalej, chcąc rozbawić ukochaną.
"Pra tawo, katorawa liubiła (O tym, kogo bardzo miłowała)
Pra tawo, katorawa liubiła (O tym, kogo bardzo miłowała)"
Marta patrząc na wygłupiającego się męża, wybuchła śmiechem.
Aleks podniósł się i dziewczyna wtuliła się mocno w jego ciało.
- Ja tiebia lublu - powiedziała cicho - I przepraszam.
- To ja Cię przepraszam - odparł dotykając brzuch Marty - I obie Was kocham jak wariat.
Poprawiony 337
Wiedźma wpadła do salonu Dammerigów szybciej niż niejedno tornado. Na widok Thomasa siedzącego na kanapie obok Samka i pani Zosi rozpłakała się. Podbiegła do synka biorąc go w ramiona.
- Thommy! Nie rób tego więcej, mamusi się tak martwiła!- głaskała jasną główkę dziecka. Uwe z Dammerigami, Grzesiem i Jakobem stali w progu.
- Mamcia, ja kciałem iść do wujka Elika!- odpowiedział chłopczyk. Wyswobodził się z ramion matki podchodząc do Erika, ten wziął go na ręce.
- Słucham cię, bohaterze. Jaką miałeś sprawę do wujka?
- Wujku, bo ja kciem się ciebie spytać cy ja też mogę mieć dziewice w lochu? Bo Siamek mi powiedział ze u niego w przeczkolu to mówili ze ty masz dziewice. – chłopczyk spojrzał poważnie na kompozytora. Sabina z Uwe gruchnęli śmiechem, zasłaniając się Grzesiem i Jakobem.
- Thommy, ja nie mam lochu z dziewicą.- odpowiedział poważnie Erik. – Mieszkam z ciocią tutaj. – wskazał ręką pomieszczenie.
- I nie masz lalki Klyśki?- dopytywał, Uwe zarechotał osuwając się na pobliski fotel, Sabina wyszła do gabinetu pod pozorem poszukania dokumentów dla Jakuba.
- Nie mam lalki, Tomciu!- uśmiechnął się Erik, podając Thomasa ojcu.
- Dobrze kawalerzy ja jestem śpiąca chodźmy do domu.- Wiedźma udając złą wypchnęła małżonka z synem z salonu. Pożegnawszy się z Sabiną odjechali do domu.
- To ja też będę się zbierał.- Karrrmelita została sama w domu a miałem kolacyjkę dzisiaj ugotować.- Grześ zasalutował, biegnąc prawie do swojego samochodu.
- Ja też się ulotnie, Iwetta wraca z laboratorium. – Jakub wyszedł zaraz za Grzesiem.
Dammerigowie usiedli razem z Samkiem żeby przeprowadzić poważną rozmowę.
- Samku co ty opowiadasz Tomasikowi?- zapytała zatroskana mama. – Przecież tato nie ma dziewic w lochach?
- Bo Kicia Webber powiedziała że mój tata ma Krysiomat i ciebie nie kocha!- odpowiedział chłopczyk.
- Ja? Krysiomat? A co to na boga jest? Już ja sobię porozmawiam z tym Webberem! Nie dość że przeniósł się ze swoją czwartą żoną do Krakowa to jeszcze wygaduje takie bzdury.- Erik chodził po salonie niczym tygrys na uwięzi w klatce.
- Nie denerwuj się. Trzeba sobie z tą Chachitą Evitą Munioz Perez Webber porozmawiać żeby ich Kicia nie opowiadała głupot.- orzekła małżonka.
- Ja bym sobie porozmawiał z Andrew Lloydem Zboczencem! Nie dość że czepia się moich kompozycji to jeszcze wymyśla bzdury. – jęknął.
- Chodź mój Futriku i nie denerwuj się bo czeka cię kąpanie twoich pociech.- Sabina wypchnęła męża na górę.
Tymczasem w domu Kroegerów pani Zosia udała się do domu zostawiając małżonków samych. Thomas i Pia po przeżyciach dnia zasnęli nie wysłuchawszy do końca bajki o karmelowym księciu władcy krainy karmelem i mlekiem płynącej.
Wiedźma siedziała na łożku rozczesując swoje długie jasnobrązowe włosy. Uwe wyszedł z pod prysznica, na jasnych włosach i klatce piersiowej skrzyły się kropelki wody. Jedynym odzieniem był ciemny ręcznik, którym był przepasany.
- Ewciu.- zaczął- Musimy porozmawiać.
- Co się stało?- zapytała nie przerywając czesania włosów.
- To co dzisiaj powiedziałem, to że nigdy bym się z toba nie ożeni…- nie dokończył. Małżonka zatkała mu usta swoimi wargami.
- Nic nie mów kochanie, wiem że byłeś zdenerwowany. – przesunęła ręką po jasnych włosach na jego torsie. Zadrżał od pieszczoty, przyciągając ją do siebie. Jego silne dłonie oplatały jej talię. Ściągnął z niej koszulę, rzucając przed siebie. Tkanina wylądowała na wysokim srebrnym lichtarzu. Włosy przesłoniły ciało pani Kroeger niczym naturalna kurtyna.
- Ona chyba lubi tak się bawić. Palić ciało lizac moje łzy.- wyrecytował tekst z piosenki pewnego uznanego polskiego artysty.
- Mhhhmmm, Uwe jesteś chyba za bardzo ubrany.- popatrzyła wesoło na wypukłość rysującą się pod ręcznikiem. – Stanowczo musimy to zmienić.- drobna dłoń spoczęła w miejscu w którym tkanina była zawiązana. Ręcznik opadł na zięmię. Wiedźma westchnęła oplatając dłonmi szyję małżonka. Wziął ją na ręcę, jakby nic nie ważyła i poniósł w stronę przepastnego łoża. Ułożył ukochana pośród pachnącej jaśminem pościela obdarzając coraz to śmielszymi pocałunkami. Całował jej oczy, szyję. Językiem wytyczał palącą ścieżkę na jej ciele, pieszcząc piersi. Wiedźma jęczała w narastającej ekstazie, czuła się jak skała atakująca przez rozszalały żywioł. Złapała małżonka w za pośladki, unosząc biodra ku niemu. W tym momencie połączyli się zatracając się we wspólnej ekstazie.
Ja chcę WIĘCEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Dziewczyny,uwielbiam was.
Błagam,napiszcie ciąg dalszy <pada na kolana>
uzależniłam się od waszej historii,już mi się bohaterowie śnią po nocach
Czekam....
Część 339
Cały poprzedni dzień zużywszy na daremne próby odzyskania mienia, obejmujace liczne teelefony do Francji, rozmowy z ambasadą francuską, oraz rozlicznymi policjantami polskimi, Manu padl do łóżka wyczerpany. Rano zaś postanowił pojechać wreszcie do otchłani. W końcu po to tu przyjechał.
Do Otchłani wszedł głównym wejściem, czujnie obserwowany przez ochroniarzy przy drzwiach. Pani w kasie poinformowała go, płynną francuszczyzną, że Zena zapewne znajduje się w tej chwili na widowni, robiąc zdjęcia, poniewaz trwa akurat próba kostiumowa, jednak osobom postronnym wstęp jest tam zabronionym. Miła ta pani, jednak, zwąca się Gira, co przeczytal na przypiętej do jej piersi plakietce, powiedziała mu, że powinien porozmawiać z panem Draczyńskim, zastępcą dyrektorki, ktory na pewno zechce pokazać teatr takiemu artyście jak pan Moire. Kulturalny ochroniarz, noszący piękne rzymskie imię Tytus, zaprowadził go do gabinetu dyrektora.
Manu usiadł na kanapie, czekając na przyjście Draczyńskiego. Drzwi otworzyły się, ale zamiast Jakuba pojawiła się w nich dziwna starsza kobieta o buraczkowych włosach, skręconych niczym wełna merynosa. Nic nie mówiąc zlustrowała go ponurym spojrzeniem, po czym zamknęła drzwi z trzaskiem.
Skórzany fotel przy biurku dyrektora, dotąd odwrócony tyłem do wchodzących, okręcił się nagle i ujawnił w swym wnętrzu wysokiego bruneta o bladej twarzy. Manu lekko podskoczył na siedzeniu.
- Witam pana, panie Moire - rzekł mężczyzna ciepłym barytonem. Jego francuszczyzna była nienaganna. - Jestem Jakub Draczyński.
- Ma pan niekonwencjonalny sposób wchodzenia do pomieszczeń, monsieur Draczyński - odparł Manu.
Draczyński uśmiechnął się.
- Po prostu bardzo cicho chodzę - rzekł.
Przepojona ponurą satysfakcją Wintermina weszła do kanciapy. Goździkowa postawiła dwie kawy na okrytym ceratą stole.
- Pani Goździkowa, ten gość zagraniczny to jakiś zboczek musi być - rzekła sprzątaczka.
- Skąd pani wie? - zaciekawiła się szwaczka.
- Bo Francuz - odparła Wintermina z politowaniem. - Wszyscy Francuzi to zboczeńcy. Pewnie lubi nosić pończochy kiedy, no wie pani... - zawiesiła znacząco głos.
Goździkowa przeżegnała się ze zgrozą.
- Jasna Panienko, z kim my tu przebywać musimy... - powiedziała. - A ciekawe skąd Gira zna francuski.
- Już ja wiem skąd - mruknęła Wintermina. - Na saksy niby do nich jeździła w latach osiemdziesiątych, ale sama pani wie, czym ona tam zarabiała.
- No tak, no tak - mruknęła Goździkowa. - Że też pani Zena z takim by chciała...
Wintermina wzruszyła ramionami.
- Ona sama jest zboczona jak się patrzy. Pani już nie pamięta jak Borcherta i innych chłopów do sesji niby fotograficznej rozbierała? Tego tam półpedałka, Kroegera, tylko nie, bo pisarka na nią warczała, ona psychiczna na jego punkcie.
- Ja tak myślę, pani Wintermino, że to by trzeba na pielgrzymkę pojechać - powiedziała Goździkowa z troską. - Duszę oczyścić od tej atmosfery.
- Do Torunia, pani Goździkowa, do Torunia! - rzekła Wintermina z mocą.
Draczyński i Manu weszli na widownię. Kolorowy tłum uwijał się na scenie, pod sceną zaś, między pierwszymi rzedami foteli, przy statywie tkwiła zgarbiona Zena, strzelając zdjęcia raz za razem.
Rozdział 340
- Zena!- wyszeptał Manu spoglądając z uwielbieniem w panią fotograf. Odwróciła się słysząc znajomy głos. Gdy spostrzegła Emmanuela w pierwszej chwili chciała rzucić się na jego szyję, zanim jednak to uczyniła, przypomniała sobie scenę na lotnisku.
- Co tu robisz?- warknęła po francusku.
- Wyjechałaś bez pożegnania, chciałem się z tobą zobaczyć.- odpowiedział. Bez słowa wyminęła go i wyszła na korytarz.
- Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać! Adieu!- usłyszał w odpowiedzi. Stał tak z mina zbitego psa,tancerki wpatrywały się w przystojnego mężczyznę wzdychając między sobą.
- Ja bym go tak nie potraktowała.- szepnęła wysoka blondynka do swojej koleżanki.
- Ja też…
Tymczasem na salę wszedł jeszcze jeden mężczyzna, towarzyszył mu Grześ Butelka gestykulując rękami i opowiadając przybyszowi coś po hiszpańsku.
- Mówię ci hombre, chicas ( dziewczyny, laski) w Polsce są piękne. Ja sam wybrałem moją Karmelitę ale nie żałuję.- zachichotał
Chłopak uśmiechnął się znacząco. Uwielbiał męza swojej kuzynki Carmen, pomimo tego, że tak kaleczył hiszpański.
- Hola! Wesoły tłumku to jest Juan de Ribeira, nasz nowy tancerz i solista.- zaśmiał się Grzesiek. Tancerki znowu westchnęły, Thomas stojący niedaleko swojej zony łypnał na przybysza złym okiem. Z piersi pani Borchert wyrwało się przeciągłe, ledwo stłumione westchnięcie.
- Muy guapo…- wyrwało jej się.
- Kolejny mydłek, któremu wydaje się że jest nie wiadomo kim.- prychnął Thomas.
Erik wyłonił się zza kulis, krzycząc na towarzystwo że próba właśnie się zaczyna. Butla z Juanem zasiedli na widowni, Jakub i Manu wyszli do gabinetu.
- Thomas, łapiesz Agę za rękę i śpiewasz. Gdzie jest Uwe?- Dammerig rozglądnął się po scenie, nigdzie nie było Kroegera.
- Jestem!- zadźwięczało melodyjnym tenorem. Uwe zdyszany i rozczochrany jak nigdy wleciał na scenę.
- Mógłbyś się do cholery nie spóźniać!- krzyknąl rozjuszony Thomas. Uwe zmierzył go złym wzrokiem. Zaspał i na dodatek okropnie bolała go głowa.
- Jestem człowiekiem a nie kurwa automatem!- odkrzyknął.- Co ci się znowu stało Borchert? Okres masz?
- Odszczekaj to Kroeger!- Thomas był wsciekły nie na żarty,Erik z Agą wskoczyli między aktorów.
- Thomas jak ty się zachowujesz?- skarciła Borcherta małżonka, on łypnął na nią koso robiąc przy tym minę obrazonego pięciolatka.
- Primadonna.- mruknął Uwe.
- Kroeger uspokój się i zaczynamy.- Erik powoli tracił cierpliwość. Po kilku minutach próba ruszyła. Uwe i Aga starali się wykonywać wszystko na wysokim poziomie, Thomasowi nie zależało. Śpiewał dobrze ale wyglądało to tak jakby podłapał niechcieja.
Juan de Ribeiro obserwował sopranistkę z zachwytem w oczach.
Część 341
Aga nie pozostawała dłużna, zerkajac na gibkiego, muskularnego Hiszpana raz za razem. Tymczasem z Borcherta uchodziło powietrze jak z przekłutej dętki. Robił wszystko jakby mechanicznie, nie wkładając w to ani odrobiny serca, o zapale nie mówiąc. Zniesmaczony Erik zarządził kolejną przerwę.
- Przestań się gapić na tego hiszpańskiego glancusia - wysyczał Thomas, wlekąc żonę za łokieć w kierunku kulis.
- Puść mnie - warknęła Aga, wyrywając mu się. - Będę się gapić na co zechcę. Zapomniałes już jak się ślinileś do cycków Magdy od kostiumów?!
Uwe dołączył do nich za kulisami.
- Borchert, co ty odwalasz? - zapytał. Skronie wciąż ściskał mu ból. - Rozpieprzasz nam całą robotę, może byś tak się trochę zaangażował?!
Aga korzystając z okazji czmychnęła do garderoby, natomiast Thomas zabił Uwe wzrokiem.
- Od jakiej wysokości obcasów nabywa sie uprawnienia reżyserskie? - zapytał zjadliwie, patrząc na buty Uwe, wyposażone w pokaźny obcas. - Może też sobie obstaluję.
Uwe poczerwieniał jak piwonia.
- Ty chyba naprawdę masz okres, Borchert! - prychnął gniewnie. - Pogięło cię do re...
Pani Kroeger zmaterializowała się znienacka między nimi, kolebiąc się na wysokich obcasach, wypinając okrągły brzuszek i gryząc z chrzęstem trzymanego w prawej dloni ogórka kiszonego.
- Pax, pax, panowie - powiedziala, nieco niewyraźnie. - Nie kłóćcie się.
Cmoknęła męża w nos.
- Złość piękności szkodzi, Karmelku. Co się dzieje?
Borchert wywrócił ostentacyjnie oczyma i odszedł.
Aga, stojąc na środku garderoby, po raz kolejny przekopywała swoją torebkę.
- Cholera, no zgubiłam, no! Gdzie ten pieprzony telefon?!
Wyszła z garderoby na korytarz, dalej ryjąc w torebce.
- Coś się stało, senorita? - zapytał Juan de Ribeiro.
Zarumieniła się.
- Gdzieś zgubiłam telefon - powiedziała. - Pewnie został na widowni, kiedy rozmawiałam z reżyserem...
- Chodźmy więc poszukać - Juan dwornym gestem wskazał drogę.Aga nie pozostawała dłużna, zerkajac na gibkiego, muskularnego Hiszpana raz za razem. Tymczasem z Borcherta uchodziło powietrze jak z przekłutej dętki. Robił wszystko jakby mechanicznie, nie wkładając w to ani odrobiny serca, o zapale nie mówiąc. Zniesmaczony Erik zarządził kolejną przerwę.
- Przestań się gapić na tego hiszpańskiego glancusia - wysyczał Thomas, wlekąc żonę za łokieć w kierunku kulis.
- Puść mnie - warknęła Aga, wyrywając mu się. - Będę się gapić na co zechcę. Zapomniałes już jak się ślinileś do cycków Magdy od kostiumów?!
Uwe dołączył do nich za kulisami.
- Borchert, co ty odwalasz? - zapytał. Skronie wciąż ściskał mu ból. - Rozpieprzasz nam całą robotę, może byś tak się trochę zaangażował?!
Aga korzystając z okazji czmychnęła do garderoby, natomiast Thomas zabił Uwe wzrokiem.
- Od jakiej wysokości obcasów nabywa sie uprawnienia reżyserskie? - zapytał zjadliwie, patrząc na buty Uwe, wyposażone w pokaźny obcas. - Może też sobie obstaluję.
Uwe poczerwieniał jak piwonia.
- Ty chyba naprawdę masz okres, Borchert! - prychnął gniewnie. - Pogięło cię do re...
Pani Kroeger zmaterializowała się znienacka między nimi, kolebiąc się na wysokich obcasach, wypinając okrągły brzuszek i gryząc z chrzęstem trzymanego w prawej dloni ogórka kiszonego.
- Pax, pax, panowie - powiedziala, nieco niewyraźnie. - Nie kłóćcie się.
Cmoknęła męża w nos.
- Złość piękności szkodzi, Karmelku. Co się dzieje?
Borchert wywrócił ostentacyjnie oczyma i odszedł.
Aga, stojąc na środku garderoby, po raz kolejny przekopywała swoją torebkę.
- Cholera, no zgubiłam, no! Gdzie ten pieprzony telefon?!
Wyszła z garderoby na korytarz, dalej ryjąc w torebce.
- Coś się stało, senorita? - zapytał Juan de Ribeiro.
Zarumieniła się.
- Gdzieś zgubiłam telefon - powiedziała. - Pewnie został na widowni, kiedy rozmawiałam z reżyserem...
- Chodźmy więc poszukać - Juan dwornym gestem wskazał drogę.
Rozdział 343
Pani dyrektor pierwszy raz po chorobie zaszczyciła teatr swoją obecnością. W recepcji została powitana przez Tytusa, przy windzie natchnęła się na dwóch Januszów. Radka i Krucińskiego. Obaj panowie dyskutowali o swoich rolach, Janusz Radek wypowiadał się na swój ulubiony temat tj melodykę.
- I wiesz, ten krytyk zarzucił mi że melodyka tego utworu mu nie odpowiada.- brązowe oczy popatrzyły na Krucińskiego, który uśmiechnął się na widok młodszej koleżanki.
- Dzień dobry pani dyrektor. Jak tam zdrówko i dzidziuś?- cmoknał Sabinę w policzek przepuszczając do windy.
- Dziękuję nie narzekam, ale strasznie nudzę się w domu. Chce trochę podręczyć Jakuba i pracowników. A co tam u was?- zapytała.
- Praca, praca, praca.- mruknął Janusz.- Sponsor mnie zaczął irytować, jeździ za mną po całej Polsce i truje. Mam go już serdecznie dość.
- A ja nie narzekam. Dostałem rolę w Rajmundku, będę grał Upiora.- uśmiechnął się Kruciński.
Sabina i Radek aż zagwizdali z wrażenia.
- Tylko żebyś wrócił.- pogroziła mu palcem, wysiadając z windy. Minęła wściekłego Thomasa. Nie zauważyła nawet jak przeszła obok niego. Przy drzwiach do gabinetu librecistki stała Rzepowa. Zaglądała w dziurkę od klucza. Sabina na paluszkach podeszła do sprzątaczki, po czym ustawiła się za nią. Zza drzwi słychac było gruchanie Kroegerów.
- Sodoma i Gomora…- mruknęła Rzepowa- Merwil sama do siebie.
- Dzień dobry pani Merwil!- dyrektorka, huknęła niemalże barytonem. Sprzątaczka odskoczyła od drzwi, łapiąc się za serce.
- Co pani tu robi?!- piskneła z wyrzutem. Pani Dammerig uśmiechnęła się z szatanską satysfakcją.
- Ładnie to tak podsłuchiwać? Nie spodziewała się pani mnie? Marsz do swoich obowiązków bo zaraz pani stąd poleci.- huknęła. Wintermina nie wiedząc co powiedzieć, niemalże ustawiła się na baczność, po czym czmychnęła do kanciapy. Słysząc krzyki, Erik wyleciał z gabinetu razem z Jakubem. Aga wyszła z Sali prób z Juanem de Ribeiro a rozczochrani Kroegerowie z gabinetu pisarki.
- No co się tak patrzycie?- zachichotala Sabina.- Marsz do swoich obowiązków!- udała że grozi palcem, po czym uśmiechając się zniknęła w gabinecie.
- Kto to jest?- zapytał Juan, Agę.
- Nasza dyrektorka. Jest na urlopie chwilowo ale przyszła coś załatwić. W gabinecie Sabina czytała sprawozdanie Jakuba, kosztorys do planowanego w przyszłym sezonie musicalu i wytyczne co do castingów. Zabrała pióro, po czym w kilku zamaszystych ruchach podpisała kartki. Erik rozparty na kanapie, spoglądał na żonę. Jeszcze nie do końca się pogodzili, ale sytuacja nie była już taka napięta.
- Co to za chłopak przy Adze stał na korytarzu?- zapytała mężczyzn.
- Nasz nowy tancerz i solista. De Ribeiro.- odpowiedział Jakub.
- Mmmm Hiszpan?- uśmiechnęła się łobuzersko.
- Sabina!- Erik błysnął oczami.
- Co? Lubie rozmawiać po hiszpańsku. A Borchert czemu taki wściekły?- zapytała
- Daj spokój, coś mu odbija. Nie przykłada się do niczego i na wszystkich warczy. Dzisiaj o mało nie pobił Uwe.- odpowiedział Erik.
- Albo Uwe jego.- dodał Jakub.
- No to wszystko po staremu, albo jeden albo drugi się foszy. Ide przerwac Kroegerom mizianie. Mam sprawę do Wiedźmy. Ciao.- wyszła z gabinetu, kierując się do kącika Wiedźmy.
Rozdział 344( nowy odcinek,wiosennej ramówki)
No to wszystko po staremu, albo jeden albo drugi się foszy. Ide przerwac Kroegerom mizianie. Mam sprawę do Wiedźmy. Ciao.- wyszła z gabinetu, kierując się do kącika Wiedźmy.
Państwo Kroeger siedzieli na kanapie całując się bardzo bardzo namiętnie, jednak idyllę przerwało głośne trzaśnięcie drzwiami i następujące zaraz po nim odkaszlnięcie. Wiedźma niechętnie stoczyła się z kolan Uwe pomrukując pod nosem dość niecenzuralne słowa.
- Nie potrafisz pukać?- warknęła doprowadzając ubranie do ładu.
- Może i potrafię, ale teatr to nie miejsce na macanie, tylko twórczą pracę.- odpowiedziała złośliwie.
- Od kiedy ty taka sumienna się zrobiłaś?- zapytała librecistka. Kroeger chichotał pod nosem widząc wzburzenie małżonki.
- Pax... nie mam zamiaru się z tobą kłócić, wystarczy że Thomas zrobił się nadwrażliwy. Przyszłam ci pokazać co otrzymałam dzisiaj kurierem. Wydobyła z czeluści swojej duże skórzanej torebki od D&G pokaźnych rozmiarów maszynopis.Podała go Wiedźmie.
-NĘDZNICY Dariusz Myszorodzki- przeczytała napis na pierwszej stronie.- To przecież jakieś polskie tłumaczenie Les Miserables.
- I bardzo twórcze, zaraz ci coś pokaże.- przekartkowała stronę otwierając na właściwej stronie. Uwe podszedł do nich wyraźnie zaciekawiony.
- Na tym stole w tej kawiarni, zobaczyli lepsze dni.- przeczytał- To jakiś scenariusz do porno a la Hugo?- zapytał wyraźnie ubawiony.
Sabina buchnęła śmiechem.
- Nie pamiętacie Kępkę Kudełka? On w Romanie miał librecistę niejakiego Darka Myszogrodzkiego i ten pan zaproponował nam współpracę przy wystawianiu Les Miserables.
Wiedźma popatrzyła krzywo.
- Ja jestem waszą librecistką, i lepiej uloże teksty niż ten grafoman. - fuknęła
- Nie denerwuj się rybko.- odpowiedział Uwe.- Nikt nie chce cię zamieniać.
- Oszalałaś? Nie chce współpracować z Mysiem, pamiętasz jego teksty do Zmierzchu? Meyerowa poczuła głęboką urazę na ich widok.- dodała Sabina. Ale tłumacz i dobry korektor by nam się przydał. Nie mogę zawracać głowy Zenie bo ma swoje problemy a ty nie znasz francuskiego.
- Chcesz kogoś zatrudnić na stałe?- zapytała Wiedźma.
- Tak,słyszałam o dobrym fachowcu.- odpowiedziała dyrektorka.
- Kobieta? Ładna?- dopytywał się Uwe.
- Kobieta i bardzo ładna ale skądinąd wiem, że nie jest zainteresowana panami w średnim wieku a już tym bardziej blondynami. - odpowiedziała Sabina.
Kroeger prawie się obraził, odruchowo poprawił ufarbowane złote pasemka.
- Tym lepiej dla niej, że nie chce podrywać mojego Karmelka.- pani Kroeger przytuliła się do małżonka wyraźnie urażonego w swej dumie.
- No nic, idę do siebie bo zaraz ma przyjść. Wy idźcie na przerwę i dajcie mi te kwiaty literatury polskiej. Acha, Uwciu nie denerwuj Thomasa bo widać ma chłopak kryzys. Przyślijcie mi później tego de Ribeiro bo ma podpisać umowę. Aurelia przygotowała wszytko. - powiedziawszy to zostawiła Kroegerów samych.
Tymczasem do teatru weszła kobieta ubrana w ciemny płaszcz, skierowała się do służbówki ochroniarskiej. Nowy nabytek Pulliński- seciurity Karol Wosiński obserwował monitor, który pokazywał mu obraz z kilku kamer. Na jednej Wintermina wywijała mopem w sali konferencyjnej.
- Czy mogę w czymś pani pomóc?- zapytał uprzejmie nieznajomą.
- Ja do pani dyrektor Dammerig.- odpowiedziała kobieta.
- Na drugie piętro windą i korytarzem w prawo.- odpowiedział
- Dziękuję.- skierowała się ku windzie.
Drzwi uchyliły się, z wind wyszedł uśmiechnięty jak zawsze Grzesiek z kuzynem Carmen, de Ribeirą, wraz z nimi wychodził obrażony na cały świat Borchert.
Rozdzial 345
[20:46:35] Sabcia: Do gabinetu dyrektorskiego wsunęła się Aurelia Zollner, asystentka Marty i Sabiny.
- Pani Katarzyna już przyszła.- uśmiechnęła się.
- Proszę ją wpuścic i zaparzyc dwie kawy, dla mnie zbożową.
Kobieta zamknęła za sobą drzwi, po chwili przed Sabiną stanęła pani tłumacz.
- Witam. Nazywam się...- nie dokończyla.
- Wiem jak się pani nazywa, ale pozwolę sobie mówic Kasiu. No więc przejdę do rzeczy, jesteś nam potrzebna. Planujemy w przyszłym sezonie wystawic Nędzników, wiedzą o tym tylko nasi najbliżsi współpracownicy, ale dzisiaj kurierem dostałam tłumaczenie Dariusza Myszogrodzkiego.
Kaśka, stłumiła potężny wybuch śmiechu.
- Znam pana Darka. To znaczy znam jego prace.- odpiwiedziała.
- A kto nie zna? Wszyscy to znają!- Sabina teatralnie zamachała rękami. – Więc mam nadzieję, że będzie ci się z nami dobrze współpracowało.
- Na pewno.- uśmiechnęła się.
- W takim razie przejdźmy do sali prób.
Na sali trwała próba przed Triskelionem, Uwe miotał się po scenie jak tygrys w klatce, zobaczywszy wchodzącą Sabinę z nieznajomą blondynką zapatrzył się w jej dekolt i rymnął jak długi pod nogo Agi Borchert.
Technicy i chórzyści gruchnęli śmiechem, Kroeger nieporadnie gramolił się na nogi.
- To Uwe Kroeger, jedna z naszych najjaśniejszych gwiazd.- Sabina zniżyła głos. – Ten ponury przystojniak to Jakub Draczyński, nasz aktor i tymczasowy reżyser, dalej Thomas i Aga Borchert, a z tyłu Weronika Pulińska, żona naszego szefa ochrony, Tytusa.- skończywszy to mówic dodała głośniej.- Ekipo to Kasia, nasza nowa pani tłumacz. Będzie z nami współpracowac.
Uwe jako pierwszy podszedł się przedstawic.
- Uwe Kroeger do usług.- pocałował ją w rękę zaglądając w jasne oczy.
- Kroeger twoja połowica niesie tu jakieś rękopisy może byś jej pomógł?- zadrwił Thomas.
- Zamknij się Borchert!- warknął blondyn.
- Spokojnie chłopaki.- Aga stanęła między nimi.- Agata Borchert, żona tego wysokiego.- wskazała na Thomasa. Panie podały sobie ręce.
- Przepraszam za nietakt z mojej strony, Thomas.- Borchert zniżył się całując tłumaczkę w rękę.
Wiedźma zobaczywszy Uwe, wpadła we wściekłośc.
- Uwe!- ryknęła staszliwie, Kroeger czym prędzej podbiegl jej z pomocą.- Przestan zaglądac tej kobiecie w cycki? Nic się nie zmieniłeś?!
- Przepraszam kwiatuszku tak odruchowo.- kajał się
Zza kulis wyłonił się Erik z Dominikiem Paciorkowskim.
- Erik, mąż Sabiny. – również się przywitał.
Przedstawili się wszyscy, którzy byli akurat w pobliżu, oprócz jednej pary oczy patrzącej na wszystkich z pośród głębokiego półmroku.