Erik poprawil na sobie pelerynę, nasłuchując śpiewu Aminty, dobiegajacego zza kurtyny. Wziął głęboki oddech i poczekał aż jego niespokojnie bijące serce wyrówna rytm. Teraz nadchodził jego moment. Sięgnął w kierunku zakladu kurtyny, zrobil krok...
...I znalazł się w ciemnościach.
- Ej, co jest? - zapytał, i postapił krok do przodu. Obił sobie golenie o jakiś mebel i zaklął.
- Kto tu jest? -zapytał niewieści glos z ciemności.
- Upiór z Opery!- odezwał się głęboki baryton - A ty? Kim jesteś?
Coś pstryknęlo i jasne światło zalało pomieszczenie. Erik zmrużył oslepione oczy. Miast na scenie znajdowal się w dziewczęcej sypialni, pełnej pluszowych maskotek. Na scianie królował wielki plakat, przedstawiający czlowieka w bialej masce, tulacego do siebie dziewczynę.
- Co ja robie na tej ścianie? Z...z..z moją Christine! - Upiór wpatrywał się w wielki kinowy plakat, jego zielone oczy płonęły.
- Oooo... - krągła blondyneczka zerwala sie z łózka. - To ty?
Podeszła do Erika i przyjrzała mu się, gryzac różowe usteczka drobnymi białymi zębami.
- Ty naprawdę jesteś Erik! - zachichotała, popychając go w kierunku łózka.
Usiadl, oszolomiony i pozwolił jej umościć sie na jego kolanach.
- Co ja tutaj robie? Kim ty do cholery jesteś?- wyszeptał, po chwili na jego usta opadły pełne wargi blondynki. Wepchnęłą mu do ust swój język.
Jej niecierpliwe ręce rozpinały koszulę i gładziły porośniety włosami tors. Wzdrygnął się i odepchnął dziewczynę. Wylądowała na puchatym turkusowym dywanie.
- Ojej, niemiły jesteś - powiedziała, podnosząc się. - A zaspiewasz mi coś? Skoro jestes Upiorem to musisz śpiewać!
- Nie! - wrzasnął Erik. - Nie bedę śpiewac, chcę do mojej opery! - podniósl rekę w obronnym geście, widzac że dziewczyna do niego podchodzi. - I nie dotykaj mnie!
- Ależ Eryczku..- przysunęła się i poczęłą mruczeć jak rasowa kotka.- Zaśpiewaj mi.- Jej ręka spoczęła na umieśnionym udzie Upiora. Delikatnie piesciła skórę przez materiał, posuwając się powoli w górę.
- Ja mam spektakl... do zaspiewania... - wymamrotał słabo Erik, czując ze jego serce bije coraz szybciej. - Muszę oszczędzać głos...
Dłoń dziewczyny spoczęła na wypukłości między nogami Upiora. Jęknął dośc głośno.
Za ścianą coś stuknęło.
Niektórzy są jednak oporni na wiedzę.
Owszem, kropka jest rodzaju żeńskiego. Ale nawiązywałam do znanej niegdyś akcji "Przygarnij kropka".
A przy okazji, wczoraj miałam przyjemność napawać oczy i uszy, a co za tym idzie, podelektować się widokiem pana Żeffre. Co za tym idzie, pragnę wyrazić nie tylko moją nadzieję, że wena niedługo wróci i panie autorki nie każą długo czekać na ciąg dalszy tej opowieści, w której na jakiś czas zagości w/w pan Żeffre... :-P
O jak bosko mieć znowu normalnie wczytujący się Filmweb! Jakiś czas temu zablokowałam sobie Adblockiem nieco za dużo i wyświetlał mi się kompletny bigos. O jak bosko...
Dziewczyny, opowiadanie jest po prostu wspaniałe- i nie jest to żadne lizusostwo, tylko moje skromne zdanie;P I nie tylko moje zresztą, z tego co wiem;P Czekam na nowe części i to czekam niecierpliwie;P Jesteście genialne i wróżę wam powodzenie w tej dziedzinie kultury w przyszłości;*;P
Odcinek 386
Dwie godziny po spektaklu wieczornym z gabinetu dyrektorki dochodziły dźwięki piosenki Jace’a Everetta – Bad things...
- I wanna do bad things with you...- słychac było męski głos.
- Chciałbyś Kuba...- dołączył się drugi, tym razem damski.
Przez chwilę na korytarzu słychac było tylko dochodzace zza drzwi odgłosy telewizora, po chwili cisze przerwał głośny ryk.
- Co za bicz!- krzyknęli unisono Sabina i Jakub.
Od kilku dni codziennie po pracy, namiętnie oglądali odcinki amerykańskiego serialu True Blood. Wiedźma oglądała z nimi kilka, ale stwierdziła, że ta dwójka robi za dużo zamieszania i resztę kontynuowała w zaciszu swego domostwa z Karmelkiem u boku.
Co prawda, Karmelek cały czas wtrącał, że on by lepiej zagrał to i owo, Wiedźma jednak traktowała to z pobłażliwym uśmieszkiem.
Serial zakończył się, Sabina spojrzała na zegarek po czym w przelocie złapała torebkę.
- Muszę leciec, pani Halinka miała zostac z Tasią, ale Eric wraca dzisiaj z Paryża, jadę go odebrac z lotniska.
- A co on robił w Paryżu?- zapytał Draczyński.
- Miał tam kilka spraw do załatwienia.- odpowiedziała wykrętnie pani Dammerig i już jej nie było. Jakub zwalczył chęc sięgnięcia po następny odcinek serialu, bardzo go kusiło podpatrzec co też się wydarzyło i mieć pewną przewagę nad Sabiną. Iwetta mówiła o tym niezdrowa rywalizacja i że oboje zachowują się jak dzieci, a Kuba powinien być mądrzejszy, bo jest starszy.
Pokusa została opanowana, wampir przebiegał pilotem po kanałach telewizyjnych, na programie tvn24 zatrzymał.
- Najświeższe wiadomości...grupa pielgrzymek Krakowa oflagowanych zdjęciami ojca dyrektora zabarykadowało się przy krzyżu pod pałacem prezydenckim.- relacjonował dziennikarz.- Z ustaleń policji, wiemy że wszystkie kobiety są działaczkami ruchu miłośc i pokój. Panie wymachują parasolami i flamami do każdego kto chce się zbliżyc do krzyża. Najbardziej agresywna Wintermina M pobiła ochroniarza BORu żelazną pałką. Kobieta nie chce opuścic Krakowskiego Przedmieścia, gdyż zapięła się do bramki otaczającej krzyż kajdankami.
- Nie rzucim ziemii skąd nasz lud... nie damy wam rozpustnicy i sodomiści krzywdzic społeczeństwa!- lrzyczała Wintermina z telewizora.
- Peace and Love!- odpowiedział wysoki mężczyzna z bokobrodami w kombinezonie usłanym cekinami w okularach rodem z lat 70 tych w butach na wysokiej koturnie. – Love me tender...love me true... never let mi go...- zaśpiewał ochryple.
Rzepowa – Merywill skoczyła do sobowtóra króla wymachując jedną wolną ręką dzierżąc w niej parasol niczym muszkieter szpadę.
- Bezbożniku! Ty zgniła karykaturo ty! Pedofilu ty! Sodomisto.... Ave... Ave....- poczęła śpiewac zaraz po ataku słownym na Elvisa.- Ave... Maaaa ryyyyyyyja.... módl się za nami i ocal od tego piekła...
- Czy to fanatyzm czy głęboka wiara pcha ludzi do takich czynów? Dla tvn24 Mariusz Kojot.
Jakub wpatrywał się przez chwile w telewizor, nie mogąc dojsc do siebie, Podobną reakcję na zaistniałą sytuację przejawiali wszyscy pracownicy Otchłani, którzy zobaczyli ten materiał.
Uwe zaniósł się głębokim śmiechem, jak na tenora dudnił tak głośno, że Wiedźma przeraziła się, iż znowu ma problemy z gardłem.
- Widziałąś!- złapał się za brzuch.- Wintermina wojująca pod pałacem prezydenckim. Skarbie, odkąd mieszkam w Polsce, co rusz mnie coś zaskakuje. – popłakał się ze śmiechu. Wiedźma z trudem zachowała powagę.
- Rzeczywistośc.- powiedziała
- Rzeczywistośc, ale jaka.
Odcinek 387
Tymczasem Draczyński wyłączył gwałtownie telewizor i cisnął pilota na biurko, po czym wyjął z kieszeni komórkę. Przez dłuższą chwilę w słuchawce brzęczała tylko upierdliwa melodyjka, potem rozległ się zaspany męski głos.
- Halo?
- Widziałem Bubbę w telewizji. Był pod pieprzonym krzyżem, na pieprzonym Krakowskim Przedmieściu - rzekł Jakub lodowato.
- A, Draczyński - mruknął facet z drugiej strony. - Można wiedzieć czego mnie budzisz? Muszę się odespać po ostatniej bibce, a ty mi dupę Bubbą zawracasz.
- Miał pozostać w ukryciu, a wy mu pozwalacie łazić po mieście i pchać się przed kamery.
- To nie twój pierdolony interes - odparł rozmówca lekceważąco. - Pilnuj swojej Galicji i Lodomerii. Bubba jest gościem w Królestwie Warszawskim.
- Również mój, bo psujecie nam wizerunek u Amerykanów - Jakub czuł, ze gdyby nie był wampirem, trafiłaby go apopleksja. - Jagiellończyk nie będzie zadowolony.
- Ach, Warneńczyk, biedny pedał - zachichotał rozmówca. - Aż się trzęsę ze strachu.
- Słuchaj no, Poniatowski, ty dymasz wszystko co się rusza, a nikt ci tego nie wytyka, to po pierwsze - warknął Jakub. - Po drugie, jeśli jeszcze raz zobaczę Bubbę w telewizji, to upaluję cię na twoim własnym pomniku. Zrozumiałeś?
- To byłaby wojna między królestwami - rzekł Poniatowski. - Nie odważysz się.
- Przeceniasz swoją pozycję, Pepi - rzekł Jakub jadowicie i zakonczył połączenie.
Geoffrey postukał palcami w blat stołu.
- Życzę sobie odzyskać mojego syna - rzekł. - Bez tej suki i jej pomiotu. Wymyślcie coś!
Talikatous spojrzał na niego z niechęcią.
- Coraz mniej mi się podoba to przedsięwzięcie - rzekł. - Nie tak się umawialiśmy, de Peyrac.
- Możemy go porwać - rzekła de Montmorency - Ale nie widzę w tym zbyt wielkiego sensu. Może lepiej jej zapłacić, zeby zniknęła?
Peyrac studiował w skupieniu zdjęcia zrobione przez Talikatousa.
- Ten facet - powiedział w zamyśleniu, pukając palcem w podobiznę Draczyńskiego. - To jest wampir. Tfu!
- To one istnieją? - zdziwiła się Montmorency. - Coś takiego, myślałam, że tylko w horrorach...
- Skąd pan wie? - zapytał Talikatous.
- Zabiłem ich w życiu wiele - mruknął Geoffrey. - Bardzo wiele.
- To ciekawe - mruknął Talikatous. - Na nią mówią wiedźma - wskazał na zdjęciach librecistkę.
Geoffrey rzucił okiem i skrzywił twarz w grymasie obrzydzenia.
- Ten jej mąż to zboczeniec! - wrzasnął. - Towarzystwo z piekła rodem, nie zdziwiłbym się gdyby ta Sabina była sukkubem! I z nimi zadaje się mój jedyny syn! Zgroza!
Madame stłumiła parsknięcie, zasłaniając usteczka jedwabną apaszką.
- Pani de Montmorency, skąd można wziąć kołki? - zapytał Geoffrey.
- Paliki w ogrodniczym kupić najlepiej.
- Niech pani zatem zadzwoni do ogrodniczego i zamówi kilka tuzinów palików. Panie Talikatous, pan niech się zaopatrzy w wodę święconą i krzyże. A, i niech ktos kupi czosnku!
Kuba to porządny chłopak i nie jest mafiozem. Wampiry organizują się po prostu w królestwa.
odcinek 388
Eric wysiadł pchając wózek z bagażami szedł środkiem hali przylotów w podkrakowskich Balicach. Włożył ciemne okulary i czapkę, chcąc uchronić się przed czyhającymi wszędzie fankami. Idąc zamyślony zderzył się z wózkiem nadjeżdżającym z naprzeciwka, którym kierowała wysoka blondynka.
Kobieta była ubrana w krwiście czerwony komplet, włosy falami opadały jej na ramiona a usta wygięły się w półuśmiechu.
- Nic pani nie jest?- zapytał uprzejmie.
-Nie, ale lotnisko chyba nie jest miejscem na taki przemyślenia? -Mógł pan wjechać w kogoś mniej uprzejmego ode mnie.
-Jeszcze raz przepraszam.Pani wybaczy, ale żona na mnie czeka.- powiedziawszy to wyminął blondynkę, podchodząc do Sabiny. Jak na ironię małżonka była ubrana w taki sam komplet.
-Znalazłeś sobie wyższego i zgrabniejszego sobowtóra mnie?-zapytała przekornie. Erik westchnął wznosząc oczy do nieba.
-Jak zwykle...- przycinął ją do siebie i pocałował na powitanie.
-Co jak zwykle?- zapytała odrywając się od niego.
-Jak zwykle się nie doceniasz...
-Ja?- zdziwiła się....- Jestem genialna i boska, ale ta pani była taka wysoka...
-Idziemy.- klepnął ją po tyłku. Opowiem ci po drodze do domu, co znalazłem w archiwach w Paryżu.
Bubba siedział na balkonie hotelu z widokiem na bulwary nadwiślańskie sącząc krew z kieliszka. Księżyc na granatowym atłasie był wielki i czerwonawy.
-Zdrówko Moony!- wzniósł toast były król rock and rolla. - Och Prissy ja czekam i łykam ślinkę.... może za roook, zrobię ci malinkę( kłap) Och Prissy nie bądź na mnie zła, proszę wybacz mi moja tuba łka...- zaśpiewał smętnie. - Trzydzieści trzy lata a ty wyglądasz jak potwór, chociaż ja nim jestem!- westchnął żaląc się księżycowi.
W pokoju rozległo się pukanie, do pomieszczenia wsunęło się dwóch mężczyzn w czarnych garniturach, zaraz za nimi podążał trzeci w jasnym z kobietą u boku.
-El.... Bubba?- zapytał?- Bubba Orleański?
-Tak to ja!- odpowiedział były król- Z kim mam przyjemność?
Facecik w białym garniaku poczerwieniał po czym odpowiedział godnie.
-Król Galicji i Lodomerii, książę Silesii Władysław Warneńczyk a to moja żona Jadwiga!
Bubba popatrzył swymi błękitnymi oczyma,po czym odpowiedział z charakterystycznym akcentem z okolic Tennessee akcentem.
-Bubba król rock and rolla.- odpowiedział
-Wiemy kim pan jest.- odpowiedział jeden z osiłków.
-Kiedyś znał mnie cały świat, żyłem jak król...Mój przyjacielu, powiem to wprost
Ogłaszam swą sprawę, której jestem pewien.Żyłem pełnią życia
podróżowałem każdą jedną drogą. Ale co najważniejsze,robiłem to po swojemu...- zaśpiewał
Jadwiga smarknęła w chusteczkę wyciągnięta przez jednego z ochroniarzy.
-Jest pan niezwykle utalentowany.- chlipnęła
-Jadźka nie dramatyzuj!- warknął król
-Władek!- odpowiedziała- Nie mów tak do mnie! Jestem królową! Jestem świętą!
Warneńczyk uśmiechnął się cokolwiek krzywo i szyderczo.
-Świętą? Niech cię zobaczą te dewoty co sie modlą do twoich relikwii.Wtedy będziesz pierdoloną świętą z kołkiem w...- nie dokończył złapany w stalowy uścisk Bubby.
-Bunny!-zaczął – Nie obrażaj kobiet w moim towarzystwie, bo przetrącę ci kuperek i zdetronizuję. Jasne?- zapytał
-Jaaajaaaasne!
Odcinek 389
Prezes jednej z wiodących partii politycznych, Czesław Gęsiński stanął na tle narodowego sztandaru i znacząco chrząknął, spoglądając na mikrofon, wiszący jakieś pół metra nad jego głową. Przedmówca był człowiekiem normalnego wzrostu, więc statyw wymagał drobnego wyregulowania.
Chrząknięcie prezesa poderwało z pierwszego rzędu bladego i jakby rozmiękłego facecika w okularach. Facecik błyskawicznie ustawił statyw jak trzeba i równie błyskawicznie wrócił na miejsce.
- To, co się stało - zaczął prezes, posapując. - Jest niewyobrażalne. My wiemy kto za tym stoi. My wiemy, kto steruje niektórymi grupami w tym kraju. Ale choć wszyscy są przeciw nam, my się nie poddamy i będziemy dalej kroczyć drogą, na której końcu jest prawda!
Wiedźma cisnęła w telewizor najpierw pilotem, a potem kapciem. Ten ostatni odbił się od lica prezesa Gęsińskiego i wylądował w doniczce z fikusem stojącej nieopodal.
- Co za palant! - wrzasnęła. - Nie wytrzymam!
Tommy i Pia przyglądali się rodzicielce z wyraźnym zaciekawieniem. Uwe zamknął oczy i westchnął.
- Co lobi mamusia? - zapytała Pia.
- Mamusia się odrobinę zdenerwowała - odpowiedział Uwe ostrożnie. - To nic takiego.
Wiedźma składała nieco zdemolowanego pilota do kupy.
- Dlaczego to nie działa, niech ktoś to wyłączy, bo nie ręczę za siebie, nie zniosę tego kretyna, jak Boga kocham! - warczała. Ze zdenerwowania nie trafiała właściwymi elementami na miejsce.
Teraz westchnął na odmianę Tommy, robiąc identyczną minę jak przed chwilą ojciec.
- Mama, daj to - rozkazał, wyciągajac łapinę.
Pisarka popatrzyła na spokojne, błękitne oczy potomka, po czym wzruszając ramionami wręczyła mu urządzenie. Ku jej najgłębszemu zaskoczeniu synek sprawnie złożył pilota i wyłączył telewizor.
- Zablałem niedoblego pana. Juz nie ma - rzekł.
- Patrz, jaki zdolny - rzekł Uwe, promieniejąc zadowoleniem niczym latarnia morska. - Nie wiem, czy ma to po tobie, czy po mnie, ale jest niesamowity.
- Dziękuję ci synu - rzekła Wiedźma z uczuciem, po czym przytuliła obu mężczyzn swojego życia naraz.
- Jesce ja, jesce ja! - pisnęła Pia i wkręciła się w środek rodzinnej grupki.
Tymczasem prezes Gęsiński, zadowolony z przemówienia pojechał na lotnisko.
- Dokąd szef się wybiera? - zapytał szofer po drodze.
- Na Podkarpacie - odpowiedział prezes łaskawie. - Do mojego bastionu.
Kiedy samolot wylądował na lotnisku w Mielcu słońce właśnie zachodziło.
Talikatous spojrzał podejrzliwie na stos palików ogrodniczych, leżący na środku pokoju. Stół obok był udekorowany białymi siateczkami z chińskim czosnkiem i dwulitrowymi butlami z wodą święconą.
- Madame, jak udało się pani zdobyć tyle wody? - zapytał uradowany Geoffrey.
- Och, znam pewnego księdza - Kunegunda od niechcenia poprawiła dekolt. - Dość blisko, wie pan.
- Co my z tym wszystkim mamy zrobić? - zapytał. - Wejść do Otchłani, ot tak?
- Spokojnie - mruknął Geoffrey. - Najpierw pójdzie pan na spektakl i spróbuje nawiązać znajomość z kimś z kierownictwa teatru. A potem zastanowimy się jak to wszystko rozegrać.
Talikatous wciąż nie czuł się przekonany.
Wieczorny spektakl dobiegał końca Lukas Talikatous niecierpliwie kręcił się na fotelu. Przed zapadnięciem kurtyny po ostatnim bisie na scenę wleciały dwie dziewczyny z kwiatami, rzucając się na Thomasa Borcherta i Uwe Kroegera.
Talikatous skrzywił się, po czym chyłkiem opuścił salę. Na korytarzu roiło się od ludzi,wmieszał się w tłumek dziewcząt, po czym przeszedł pod gabinet dyrektorski znajdujący się na pierwszym piętrze. Zapukał, po czym wszedł.
W gabinecie siedziała kobieta w czerwonym kostiumie, na biurku przed sobą miała jakieś papiery, zakreślała je różowym jarzącym flamastrem. Bezwiednie wyciągnęła język.
Lucas wpatrywał się w nią przez chwilę, z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po chwili kobieta podniosła głowę, spotykając zielonymi oczyma jego ciemne spojrzenie.
Spłoniła się lekko, odwracając wzrok.
-Przepraszam panią, czy zastałem dyrektor Dammerig?- zapytał niezwykle uprzejmie z mocnym akcentem.
-Niestety, Sabiny dzisiaj nie ma. - odpowiedziała – Czy coś przekazać?
-Jest pani jej asystentką?
-Nie.
-W takim razie kim pani jest?- zapytał zuchwale.
-Dżentelmen najpierw sam się przedstawia a później pyta kobietę kim jest i jak się nazywa. - odpowidziała śmiało tłumaczka.
Twarz obcokrajowca wykrzywiła się w czymś co można by było nazwać uśmiechem, gdyby nie jego chłodne oczy.
-Pani wybaczy. Lucas Talikatous.- przedstawił się.
-Katarzyna Salska. - odpowiedziała
-Da się pani zaprosić na kolację?- zapytał nieoczekiwaie wpatrując się w nią w dość natarczywy i władczy sposób. Tłumaczka miała wrażenie, że ów Grek ją hipnotyzuje. Rozum mówił nie zgadzaj się, ale co innego powiedziały jej usta.
-Dobrze.- odpowiedziała zadziwiając tym siebie i Talikatousa.
Prezes Gęsiński siedział w apatramencie w największym hotelu w Mielcu. Po w pomieszczeniu rozległo się pukanie, do apartamentu wszedł były minister sprawiedliwości Zenon Bobro, prawa ręka prezesa.
-Panie prezesie, dzisiaj na placu ma pan spotkanie z obrończyniami krzyża. - powiedział Bobro, patrząc w terminarz.
-Tak, dzielni ludzie, prawdziwy bastion polskości!- powiedział entuzjastycznie Gęsiński.
-To prawda panie prezesie.
Czesław wpatrywał się przed chwilę w zdjęcie swojego pudelka Afika, po czym zamyślony wyszedł z pomieszczenia.
Sabina leżała na łóżku w sypialni w za dużej piżamie, gdy rozdzwoniła się komórka na szafce nocnej. Eric wyszedł z łazienki w ręczniku obwiązanym na biodrach,na owłosionym torsie lśniły krople wody.
Komórka wygrywałą melodyjkę z intro serialu True Blood.
-I wanna do bad things with you... - zaśpiewał upiór patrząc szelmowsko na Sabinę, po czym zrzucił ręcznik. Sabina spiorunowała go wzrokiem, jednocześnie przykładając telefon do ucha.
-Sabina?!- odezwał się głos mamy.- Wiesz co się dzieje?
-Nieeee nie wiem....- jęknęła Sabina, ponieważ jej małżonek stanął tyłem do niej podśpiewując pod nosem i kręcąc nagim tyłkiem.
-Jesteś chora?- odezwał się zmartwiony głos rodzicielki...
Sabina przymknęła oczy.
-Nie, po prostu mam tutaj ekhm problem natury moralnej....- odpowiedziała dość głośno. Na Dammerigu to nie zrobiło wrażenia, bezczelnie podszedł do łóżka i położył się na nim. Sabina odskoczyła jak oparzona.
-Kochanie czy na pewno wszystko jest w porządku?- zapytała pani Urszula.- Brzmisz dziwnie, jakbyś była zdenerwowana, nawet dyszysz, masz gorączkę?
-Ma droga mamo.- Eric zabrał telefon od żony. - Jest bardzo rozpalona, muszę ją wykurować.- zachichotał.
-Oho... chciałam wam powiedzieć, co się dzieje w domu i co wyczynia Gęsiński,ale widzę że macie tam swoje problemy. -Dobranoc, kuruj ją!- zachichotała pani Ula.
-Na pewno wykuruje!- odpowiedział Eric nader chętnie, po czym rzucił telefon w nogi łóżka.
Sabina pacnęła go w rękę.
-Oszalałeś?- zapytała ostro. - Dzwoni do mnie mama a ty zachowujesz się jak napalony nastolatek!
-Bo jestem....
-Napalony czy jesteś nastolatkiem?
-Przestań gadać i zróbmy coś brzydkiego...- powiedział rzucając się na nią.
Sabina wywinęła się i uciekła do łazienki... po chwili wyszła w szlafroku w kolorze szafirowym.
-Musiałam się przebrać misiu...- powiedziałą słodko....
-Och Sabciu zróbmy to...- mruknął
-Zamknij oczy.- szepnęła
Zrobił to o co prosiła, wtedy nieoczekiwanie wylała mu na głowę wodę z wazonu.
- To na żebyś się tak nie napalał!- powiedziawszy to wybuchnęła śmiechem widząc jego minę.
O w mordę jeża! Coraz genialniej. Żeffre jako XIX-wieczna wersja Helsinga, Elvis i Jadzia jako wampiry! Po prostu cudo...
Odcinek 391
Wiec w Mielcu udał się nadspodziewanie. Plac przed kościołem oświetlono reflektorami, zawieszonymi na drzewach. Gęsiński wstąpił na mównicę i wygłosił jedną z najlepszych, swoim zdaniem, mów w życiu. Tłum reagował nader entuzjastycznie, machając transparentami i wydając gromkie okrzyki poparcia. Prezes pławił się w chwale jak salamandra w ogniu.
Odpowiadając na starannie wybrane i wcześniej przewidziane spontaniczne pytania zgromadzonych, Gęsiński odczuł ucisk w podbrzuszu. Ostatnimi czasy zwieracze nie służyły mu zbyt dobrze, jednak skrzyżował nogi i mówił dalej, jak gdyby nigdy nic.
Przy przedostatnim pytaniu ucisk stał się prawie nie do zniesienia, toteż gdy padło ostatnie, prezes niemal wystrzelił z mównicy, wpadając na Zenona Bobro.
- Coś się stało, panie prezesie? - zapytał Bobro, podtrzymująz zwierzchnika.
- Muszę na stronę - syknął prezes.
- To na plebanii - Bobro posterował go za łokieć.
- Nie zdążę! - Gęsiński wyrwał się asystentowi i potruchtał w otaczający kościół las.
Letnia noc była jasna i księżycowa, więc prezes nie miał większego problemu ze znalezieniem ustronnego miejsca pod wysoką sosną. Nie zdążył jednak sięgnać do rozporka, gdy poczuł nagły ból w szyi.
"Komar" pomyślał. I umarł.
Kiedy się ocknął siedziało nad nim dwoje ludzi. Mała dziewczynka, na oko może dziewięcioletnia i wysoki facet, z jasnymi włosami związanymi w kucyk.
- Co ja zrobiłem, o rany, co ja zrobiłem, zjadłem go! I przemieniłem! - jęczał mężczyzna. - Los wampira jest taki straszny!
- Louis, przestań się mazać - rozkazała dziewczynka. - Wrócimy do krypty, to się zalogujesz na swoje emo forum i pomarudzisz do woli. Teraz się zamknij.
Przyjrzała się uważnie prezesowi, a prezes jej. Miała okrągłą twarz, otoczoną bujnymi lokami w moidowym odcieniu blondu. Jej okrąkłe niebieskie oczy nie emanowały jednak dziecięcą niewinnością. Czaił się w nich intelekt, bardzo stary i bardzo w tej chwili wkurzony.
"To dziwne, jak poprawił mi się wzrok" pomyślał prezes. "Widzę kolory w nocy".
Dziewczynka oparła rączki na szczupłych, opiętych w skórzane spodnie biodrach.
- Louisie de Pointe du Lac, czy ty wiesz kogo przemieniłeś? - zapytała.
- Kogo? - zapytał Louis słabo.
- Przemieniłeś? - prezes nagle przemówił. - Kim wy w ogóle jesteście i co mi zrobiliście, przebrzydli lewacy?
Dziewczynka zasłonila twarz rączką.
- To jest Czesław Gęsiński, kretynie - powiedziała, głosem drżącym z gniewu. - Numer jeden na europejskich listach śmiertelnych, których pod żadnym pozorem nie wolno przemieniać!
Louis zaniósł się gwałtownym wyciem, ły płynęły mu po twarzy niczym wodospad, a u nosa uformowała się świeczka smarków.
- Co ja zrobiłem, co ja zrobiłem?! Potnę się! Albo rzucę się ze skały! Claudio, ja jestem potworem! POTWOREM!
- Na rogi Szatana - mruknęła Claudia.
Prezes usiadł.
- Wracam na wiec - oznajmił stanowczo. - A wy zostaniecie aresztowani.
- Nie może pan - odparła Claudie ponuro. Louis zwinął się w kłębek na ziemi i szlochał.
- Dlaczego nie mogę? - zapytał prezes wstając. - Nie będziesz mi mówić co mogę, a co nie! Jestem prezesem, gówniaro!
Jednym błyskawicznym ruchem ręki dziewczynka cisnęła nim o drzewo, z taką siłą, że pień pękł na dwoje.
- Jesteś idiotą - powiedziała, po czym szturchnęła Louisa czubkiem buta w tyłek. - Idziemy, mazgaju. Do Biedronki, trzeba dokupić chusteczek.
Kiedy odchodzili ścieżką, Claudia nagle odwróciła się w stronę prezesa.
- Byłabym zapomniała - rzekła. - Jest pan również wampirem.
Gęsiński wybuchł obłąkańczym śmiechem.
Loui! Moja ciota kochana i tutaj? Do pełnego szczęścia w tym opowiadaniu tylko Lestata mi brakuje xD
Rozdział 393
Zaginął prezes Prawości i Serca- brzmiały jedynki wszystkich gazet codziennych a kanały informacyjne prześcigały się w informowaniu społeczeństwa o wynikach śledztwa.
- Ponad tysiąc pracowników służb mundurowych przeczesuje mieleckie lasy w poszukiwaniu, prezesa wiodącej polskie partii Czesława Gęsickiego.- wysoka ruda kobieta relacjonowała w Superstacji.- Prezes Prawa i Serca był ostatnio widziany na wiecu pod kościołem Trójcy Przenajświętszej w Mielcu. Stoi przy mnie jedna z posłanek tejże partii pani Bożena Klempa.
Koło redaktorki stała przysadzista kobieta pod czterdziestkę w jaskrawożółtej garsonce w okularach w grubej oprawie.
- Wiemy, że to wy!- krzyknęła do mikrofonu.- Oddajcie nam prezesa, ojca naszego narodu...Oddajcie wy... wy anarchiści!- krzyczała wyrywając mikrofon redaktorce.
- Zrozpaczeni współpracownicy prezesa Gęsickiego nie tracą nadziei,czy jest jeszcze szansa na odnalezienie go żywego? Dla Superstacji Anna Merner!
Sabina wyłączyła telewizję. W tej chwili do gabinetu wszedł Jakub, po spojrzeniu jakim zaszczycił dyrektorkę nie można było spodziewac się nic przyjemnego.
- Co się stało?- zapytała
- Mam przejebane. – odpowiedział. – Mam kurwa przejebane!
- Masz przejebane.- powtórzyła.
Spojrzał na nią lodowato błękitnymi oczyma.
- To nie jest śmieszne. – odpowedział.
- Rozumiem, ale od minuty powtarzasz, że masz przejebane. Może jakieś konkrety?- zapytała uważnie mu się przyglądając. Draczyński łypnął na nią koso, po czym z impetem zabrał krzesło i usiadł naprzeciwko niej.
- Przyjechały do nas dwa nowe wampiry. – zaczął
- Nowe? Skąd?- dopytywała się Dammerig.
- Kurwa, możesz przez chwilę się zamknąc? Damm pozwól mi skończyc, wtedy odpowiem na każde twoje pierdolone pytanie.
Sabina zachichotała.
- Skarbie czy ty usiłujesz się brzmiec jak misio LaFayette? Zaraz nazwiesz mnie dziwką.... No dalej Kubuś powiedz biiicz.
Zignorował jej żarty, ale kąciki ust uniosły się jakby w malutkim przebłysku uśmiechu.
- Przyjechały do nas nowe wampiry z USA, Luis i Claudia. – odpowiedział – Claudia wygląda jak rozkoszna dziewczynka z podstawówki a Louis jak Brad Pitt. Byli moimi goścmi podesłała mi ich królowa Iowa.
- A nie Sophie Anne Leqlerc?- zapytała- Czy Anne Rice też jest wampirem, lub co gorsza Stefa Meyer?- zapytała przerażona.
- Nie! Na Boga! – wykrzyknął przerażony.- Król mnie udupi...
Sabina nadstawiła uszy niczym radary.
- Król?
- Sabina na rogi szatana, mam cię na bardziej inteligentą. Mamy króla, to wyjaśnię ci później, ale potrzebue twojej pomocy. Musisz pojechac ze mną do Mielca i pomóc mi szukac prezesa Gęsińskiego. On jest.... on jest wampirem.
- Matko Bosko Kochano! Prezes wampirem!- wykrzyknęła- Niech Wiedźma się dowie! Niech Polska się dowie! Kurwa! Żartujesz prawda?
Jakub zasłonił twarz rękami.
- Niestety nie, i ty mi musisz pomóc ich odnaleśc. Błagam!
Prezes Gęsicki siedział na gałęzi wysokiej sosny trzymając w tłustej łapie wiewiórkę bez łepka.
- Basiu... Basieńko...-kwilił niczym niemowlak.- Nie chciałem! To te kły, i ten szatański czar i instynkt... To na pewno wina Donka! To on mi to zrobił nasłał na mnie jakieś wampiry z Rusków albo co gorsza Żydów!
Wiewiórka nic nie odpowiedziałą, bo od jakiejś godziny jej życie się skonczyło. Już nigdy nie będzie jeśc orzesków i skakac po lasku miejskim.
Hej dziewczyny! Z racji, że mamy wakacje miałam okazję przeczytać całą serię ii...totalnie mnie wciągnęło. Od razu stałam się ogromną fanką Sabiny, Wiedźmy, Uwe, Erika, Jakuba i całej reszty! Dlatego czekam na dalszą część serii i serdecznie Was pozdrawiam :)
Rozdziały Hexe and Sabcia 394 395
Wiedźma z niedowierzaniem spojrzała na trzymany w dłoni telefon, po czym przyłożyła go z powrotem do ucha.
- Co ty, proszę, robisz w Mielcu? - zapytała.
- Szukam prezesa - odparła Sabina. - Gęsickiego. Louis de Pointe du Lac go przemienił i Kuba ma przez to kło...
- Sabina, ile wypiłaś? - librecistka rzuciła okiem na stojący na biurku zegar. - Jest dwunasta w południe, a ty gadasz od rzeczy.
- Zamknij się! - zażądała dyrektorka stanowczo. - I jedź do teatru! Później ci wszystko wytłumaczę! Już dzwoniłam do Katarzyny, jacyś dziwni ludzie się pętają ostatnio w pobliżu, więc chcę żebyście miały rękę na pulsie!
- Ona wie o wampirach?
- Jeśli wie to nie ode mnie, Kuba niech ją sam uświadamia jeśli chce.
Dyrektorka się rozłączyła.
- Czemu tak wrzeszczysz? - zapytał Uwe. Był odziany w baletowe trykoty, albowiem właśnie wyszedł z sali ćwiczeń tanecznych, urządzonej w piwnicy. - Kocia się obudzi.
- Wrzeszczałam? - zdziwiła się Wiedźma. - Niemożliwe. W każdym razie Sabina chciała, zebym zaraz pojechała do teatru. Gdzie nasza opiekunka?
Uwe przyciągnął małżonkę do siebie i objął się jej rękami w pasie. Czuła przez wilgotny trykot jego ciepłe, muskularne ciało.
- Jak sądzę z dziećmi - mruknął, sposobiąc się do pocałunku. - Bardzo ci się spieszy?
Wiedźma złapała oddech między jednym całusem a drugim.
- Myślę... że jeśli przyjadę... mmmm... pół godziny później... teatrowi nic nie będzie.
Jednym ruchem ręki Uwe zatrzasnął drzwi gabinetu.
Tymczasem Sabina i Jakub, nie wysiadając z samochodu, obejrzeli z daleka oblepiony przedstawicielami mediów i współpracownikami prezesa kościół.
- Nic tu po nas - rzekł Draczyński, uruchamiając silnik. - Jedziemy zasięgnąć języka.
- Policja? - zapytała Sabina.
- Znam lepsze miejsce.
Zajechali do przydrożnego zajazdu gdzieś na peryferiach. Barman o kędzierzawych ciemnoblond włosach skierował na nich pytające spojrzenie brązowych oczu.
- Jakieś wiadomości? - zapytał Jakub.
- Pchlarze widziały prezesa koło Stawów Cyranowskich - powiedział barman. - Spał.
-Pchlarze? - zapytała Sabina.
- Dlaczego go nie złapali? - jęknął Jakub równocześnie.
Barman wzruszył ramionami.
- Powiedzieli, że nie będą sprzątać naszego gówna. Ale macie szansę, może jeszcze się nie obudził.
Draczyński bez słowa ruszył do wyjścia.
- Kuba, co ty zamierzasz? - zapytała Sabina podejrzanie spokojnie.
- Musimy przeszukać to miejsce - rzekł z roztargnieniem. - Pchla... znaczy wilkołaki go tam widziały, słyszałaś.
- Nie będę latać po lesie za tym kretynem - rzekła zimno Sabina. - Mam nowe szpilki.
Jakub zdecydowanie nie był tego dnia podatny na negocjacje.
Przed samym teatrem siedział jakiś ciemnowłosy gość z gitarą i nucił coś głębokim, niskim głosem, który wydał się Wiedźmie dziwnie znajomy. Nie poświęcając mu uwagi przeleciała przez hall i popędziła ku gabinetom kierownictwa. Przy witrynie z pamiątkami zauważyła wysokiego bruneta, który też wydał jej się skądś znany.
- Mam dzisiaj ciągłe deja vu - mruknęła, wpadając do gabinetu Sabiny. - Cześć, Katarzyno, o witaj Magdaleno, co ty tu robisz, i dlaczego ten dziwak przed drzwiami śpiewa głosem Presleya?
- Robimy wspólny projekt. Ten śpiewak wciąż tam siedzi? - zdziwiła się Magda. - Śpiewa faktycznie jak Presley.
- Owszem - zgodziła się Katarzyna. - Pierwszy uliczny śpiewak, na którego nie mam ochoty spuścić doniczki. A, była tu jakaś de Montmorency, z podobno fantastyczną ofertą dla Sabiny. Kazałam jej przyjść kiedy indziej.
Na korytarzu zadzwoniły pospieszne kroki i zagrzmiał głos Borcherta.
- ...nie, nie jest dobry, ma się zapinać po szyję! Nie, nie włożę takiego kostiumu, mistrzu! Odpina się na cztery guziki! CZTERY!
Mistrz krawiectwa usiłował coś Borchertowi tłumaczyć.
- Nie! - zagrzmiał Thomas. - Nie obchodzi mnie kto projektował, ma być zapięty!
Wiedźma nie wytrzymała. Podeszła do drzwi i wystawiła głowę na korytarz.
- Borchert, nie kłóć się, bo poproszę, żeby ci jeden kostium topless zaprojektowali! - wrzasnęła.
- Niech twojemu Karmelkowi projektują, on lubi fałdki obnaszać! - odgryzł się.
- Uwe nie jest gruby! - ryknęła librecistka. - I nie ma fałdek! Pilnuj swojej glacy!
Spojrzała na serdecznie rozbawione przyjaciółki.
- Co was tak bawi? - zmarszczyła się niby gniewnie. - A, co to ja chciałam, wiecie co to za jeden się w hallu pęta? Wysoki, ciemne włosy, smagła cera i aparat na szyi?
- Talikatous! - rzekła ze zdziwieniem Katarzyna. - Spotkałam go tu rano.
- Wielbiciel? - zasugerowała Magdalena.
- Albo jakiś złoczyniec - mruknęła Wiedźma.
Na ścieżce nad stawem pojawił się Draczyński. Po chwili z krzaków wyszła Sabina, patrząc na swe szpilki, obecnie zawalane błotem.
- Tu go nie ma - rzekła lodowato.
Jakub również popatrzył na jej obuwie.
- Sabina?
- Czego?
- To były bardzo piękne szpilki.
Erik przemierzał korytarze teatralne wściekły niczym rozjuszone dzikie zwierze. Minął mistrza krawiectwa Romka Pacykowa, który starał się przekonac Borcherta do swojego pomysłu, po czym pchnął energicznie drzwi, aż trzasnęły o ścianę.
Trzy kobiety znajdujące się w środku podskoczyły ze strachu.
- Kurwa jego mac!- zaryczał upiór.
Wiedźma zmierzyła go wzrokiem bazyliszka.
- Odwaliło ci Dammerig?- zapytała zjadliwie.- Zauważ, że nie jesteś już złym...uuuuuuu upiorem, tylko cywilizowanym kompozytorem, co to za szopka. Wpadasz do pomieszczenia, straszysz nas i dyszysz jakbyś zaraz miał kogoś zarżnąc siekierą.
- Gdzie jest moja żona?- ryknął nie pomny na kazania Kroegerowej.
Magdalena poczuła przypływ odwagi, również Katarzyna wyszła z szoku.
- Sabiny tu nie ma.- odpowiedziała pierwsza.
- Nie było jej dzisiaj w biurze.- dodała Salska.
Wiedźma ochłonęła i podeszła do kompozytora, musiała zadrzec głowę, żeby zajrzec mężczyźnie w oczy. Były zaczerwienione, wyglądały na przepite.
- Co się stało?- zapytała łagodniej.
- Wróciłem z Paryża, wchodzę do domu a pani Halina, jakby nigdy nic oświadcza mi, że Sabina wyjechała z Jakubem. Nie powiedziała, gdzie i w jakim celu.
Librecistka uśmiechnęła się.
- Jesteś zazdrosny.- oświadczyła. – Już nie masz o kogo tylko o Jakuba.
- Jakub jest bardzo seksowny, wtrąciła Katarzyna.
Magda, zmierzyła ją kąrcącym wzrokiem.
- Sabina jest z nim w Mielcu, mieli jakieś zawodowe sprawy, wrócą jeszcze dzisiaj. A teraz idź do domu i wyśpij się, tylko pojedź taksówką, bo zionie od ciebie jak z gorzelni.
Erik posłusznie wymaszerował do wyjścia.
- Gdzie tak naprawdę jest Sabina?- zapytała Kaśka.
- W lesie z Kubą, szukają prezesa Gęsickiego.
- A cóż on robi w lesie?- zdziwiła się Magda.
Wiedźma wzniosła oczy do nieba.
- Żebym to ja wiedziała.
Po tych słowach w pokoju rozległo się pukanie, a kilka chwil później w drzwiach ukazała się sylwetka Talikatousa.
Uśmiechnął się szelmowsko spoglądając na panie.
- To ten Talicośtam?- zapytała Wiedźma zapytała Magdę konspiracyjnym szeptem.
- Ten sam.
- Witam. Lucas Talikatous.- przedstawił się Wiedźmie, gdyż Magdalenę zdążył już poznac.
- Ewa Kroeger- librecistka. – odpowiedziała.
- Niezwykle mi miło, panią poznac.
- Kasiu? Jesteś gotowa?- zapytał, posyłając Salskiej jeden ze swoich firmowych uśmiechów. Magda pomyślała, że z taką klawiaturą mógłby reklamowac pastę do zębów.
Wiedźma natomiast pomyślała, że z takim ciałem powinien iśc na rozkładówkę PlayGirl. Zaraz jedak przywołała się do pożądku.
- To ja już idę do swojego gabinetu. – rzekła nieco piskliwie.
- Pójdę z tobą.- Magda zabrała torebkę z kanapy.
Talikatous uśmiechnął się za wychodzącymi kobietami.
- Gotowa?- zapytał
- Gotowa- odpowiedziała Kasia.
- No to ruszamy w miasto. Jestem tu już tydzień a widziałem tylko hotel i lotnisko.
Odcinek 396
Zenon Bobro stał pod wysoką sosną, wpatrując się z zadartą głową w jakiś obiekt w gałęziach drzewa.
- Panie prezesie, tak nie można - rzekł. - Niech pan zejdzie, proszę!
- Czuję się potężny! - ogłosił prezes, podskakując na swojej gałęzi. Posypało się igliwie, a nawet poleciała jedna szyszka, trafiając Bobrę w ramię. - Będę władcą świata!
Bobro był bliski łez.
- Ależ to nie wypada, polityk takiego formatu jak pan... - jęknął. - Pan o wolną Polskę walczył i teraz na gałęzi... jak małpa...
Wargi Zenona Bobry zadrżały, a oczy wypełniły się łzami.
- Ja pana błagam! - ryknął, padając na kolana.
Prezes prychnął, ukazując kły.
- Za późno, Bobro, ty ludzka glisto - odparł pogardliwie.
Zenon, łkając odbiegł w las. Nie oddalił się zbytnio od prezesowskiej sosny, gdy wpadł znienacka na coś zimnego i dość twardego. Odbił się od niespodziewanej przeszkody i usiadł twardo na ziemi, miażdżąc tyłkiem jakiegoś grzyba.
- Co my tu mamy? - blady osobnk z wystudiowaną fryzurą udajacą luzacki nieład pochylił się nad siedzącym. Fałdy przykrótkiej, lśniącej pelerynki, wyglądającej jak fragment kostiumu Liberace opadły w przód, a jeden załaskotał Bobrę w nos.
- Nic ciekawego w lesie nie widziałeś - rzekł osobnik. - Absolutnie nic.
- Absolutnie - rzekł Bobro. Jego oczy nabrały szlistego wyrazu, po brodzie zaś potoczyła się lśniąca strużka śliny.
- Nno - rzekł dziwny jegomość i przemieścił się błyskawicznie pod sosnę, na której wciąż siedział Gęsicki. - Panie prezesie? Ten kmiotek miał w jednym rację, taki mąż stanu jak pan marnuje się, skacząc po drzewach.
Oślizgły i przymilny ton głosu osobnika wzbudził zainteresowanie i aprobatę prezesa.
- Tak? - Gęsicki wyprężył pierś. - J też tak sądzę, wie pan.
- Pozwoli pan, ze się przedstawię, jestem Krapiszewski Edward i podobniejak pan, jestem wampirem. Chciałbym, jeśli to możliwe, być pana przewodnikiem po świecie nieumarłych, sądzę bowiem, że z moją niewielką pomocą może pan naprawdę zawładnąć swiatem. A Bastionem, piękną ziemią podkarpacką, na początek.
Gęsicki zeskoczył na ziemię i otrzepał garnitur.
- Jestem gotów - rzekł.
Peyrac ze złością cisnął wazonem przez cały pokój. Naczynie zderzyło się ze ścianą i z brzękiem rozmieniło się na drobne.
- Przeklęta przyszłość - warknął. - Próbowałem skontaktować się z miejscowymi łowcami wampirów i co? Ten pieprzony Helsinek wyrzucił mnie ze swojego laboratorium! Powiedział, ze teraz nastawiają się na współpracę, a nie agresję!
- Cóż - mruknął Talikatous. - Może obiera pan błędną taktykę. Ze swej strony znajduję Otchłań czarującym miejscem. A ta tłumaczka jest przeurocza.
Geoffrey prychnął pogardliwie.
- Madame - rzekł, zwracając się ku pani de Montmorency. - Czy ta dziewka przyjęła moją ofertę?
- Nie wiem, nie było jej w teatrze - odparła Montmorency, jedocześnie piłując paznokieć. - Wyjechała do Mielca razem z tym wampirem.
- Skoro mamy problem z pokonaniem wampirów - powiedział Talikatous - Może zawrzemy z nimi przymierze? Ten Draczyński na pewno ma jakichś wrogów.
Czarne oczy Geoffreya błysnęły zimnym blaskiem.
Z westchnieniem ulgi Sabina ściągnęła zabłocone szpilki i opadła na fotel. Jakub grzebał w zawartości hotelowego barku.
- Dlaczego właściwie ten cały Gęsicki jako wampir jest taką katastrofą? - zapytała.
- Bo to żądny władzy baran, który może zaapelować do odprysków - odparł Draczyński, ustawiając szklanki na stole.
- Odprysków?
- No wiesz - machnął ręką. - Nie wszystkie wampiry godzą się ze swoją tożsamością. Niektóre czują się przeklęte i tak dalej... Z takich wampirów uformowała się grupka, która wierzy, że ma tajną misję, polegającą na wytrzebieniu tych złych i bezbożnych wampirów, czyli nas i zaprowadzeniu ładu bożego na ziemi. Nazywamy ich odpryskami.
- No tak - rzekła ponuro Sabina. - Oni przyjmą Gęsickiego jak zbawcę, a wy będziecie mieć niezły bajzel.
- Otóż to - Draczyński wręczył jej szklaneczkę z drinkiem. - Dlatego musimy znaleźć i zakołkować prezesa.
W tym momencie zadzwoniła komórka Sabiny. Pani Dammerig odebrała. Jakub przyglądał się jej przez chwilę, po czym usiadł na fotelu obok i zajął się swoim drinkiem.
- Matko bosko kochano - jęknęła Sabina. - Czy to wszystko musi dziać się naraz? Erik twierdzi, że znalazł ojca i ten ojciec na niego dybie, ja nic nie rozumiem i nie wiem, czy mam rzucić wszystko i jechać do niego, czy ratować wampirzy świat przed zagładą. A dajcie wy mnie wszyscy święty spokój!
Porwała szklaneczke i jednym haustem wychyliła ją do dna.
Odcinek 397
Katarzyna kończyła tłumaczyc kolejną stronę Les Miserables, gdy jej telefon wybuchnął piosenką nagraną przez Thomasa.
- Mam zimne nasienie, mówię ci...zawsze je miałem przez nieżycia dni. Nie jestem aniołem, mówię ci... jestem Dracula...
Na wyświetlaczu dotykowego samsunga, pojawił się napis Lucas Talikatous.
- Słucham?- zapytała
- Czekam na ciebie na dole.- odpowiedział głos Lucasa, z śladem obcego akcentu.
- Ale ja mam jeszcze pracę...- powiedziała, niepewnie.
- Praca nie zając, schodź.- mruknął tak, że zjeżyły się jej włoski na karku.
Po kilku minutach wsiadła do czarnej limuzyny, w której wnętrzu czekał już mężczyzna. Miał na sobie stalowoszary garnitur i błękitną koszulę.
- Gdzie jedziemy?- zapytała Salska, po tym jak wręczył jej kieliszek zmrożonego szampana i truskawkę ze srebrnej patery.
Odrobina trunku ściekała jej w prawym kąciku ust. Wytarł ją kciukiem po czym oblizał go.
Oczy Katarzyny zalśniły, Talikatous emanował takim seksapilem, że mógłby nim rozdzielic dziesięciu mężczyzn a dalej zwalałby niewiasty z nóg.
- Zobaczysz.- odpowiedział cokolwiek tajemniczo.
Po niespełna piętnastominutowej przejażdżce dotarli na podkrakowskie lądowisko odrzutowców.
Przed nimi stał okazały odrzutowiec najwyższej klasy lotniczej, lśnił w promieniach słonecznych niczym wielki ptak.
- To twój?- zapytała oszołomiona.
- Mój.- odpowiedział jakby chodziło o coś prozaicznego.
- Gdzie lecimy?- ponowiła pytanie.
- Na małą przejażdżkę.- odpowiedział...
Po chwili potężna maszyna uniosła się w niebo.
Wieczór Sabina i Jakub mieli spędzic na przyjęciu u Szeryfa czwartej strefy a dokładnie rzecz biorąc rewiru mieleckiego i okolic.
Dammerig na tę okazję włożyła krwistą sukienkę do ziemii zapinaną z tyłu rzędem malutkich guziczków, Jakub natomiast postawił na czarny smoking z śnieżnobiałą koszula.
- Kto jest tym vipem w Mielcu?- zapytała pociągając usta karminową szminką.
- Sikorsky.- odpowiedział Jakub.
Sabina oderwała się od lustra.
- Ten anonimowy szef koncernu samolotowego? – zapytała.
Jakub zmrużył szafirowe oczy.
- Tak i przy okazji nasz zaginiony pod Gibraltarem wódz.
- Władek żyje?- zszokowała się.
- Właściwie to nie żyje. Ale miał szczęście, został wyssany zanim wsiadł do samolotu a w czasie katastrofy stracił rękę, która szybko odrosła. Jego stwórczyni niejaka Mata Hari pomogła mu się wydostac w bezpieczne miejsce. Aż do 89 przebywał na emigracji gdzieś w Indiach.
- No cóż. Jest moim krajanem, nie dziwne że chciał tu wrócic. Wie że jestem twoją towarzyszką?- zapytała.
- Wie. Sam prosił żebym cię wziął, słyszał o naszym wypadzie do Italii i twoich zdolnościach.
- Przecież to było jednorazowe strzelanie palcami. – prychnęła śmiechem.
Nie odpowiedział.
Przyjęcie odbywało się w Tuszowie Narodowym, wiosce rodzinnej generała Sikorskiego.
Szeryf czwartej strefy lub Generał mieszkał w 40 pokojowej willi z kortem tenisowym, pływalnią i lądowiskiem dla odrzutowców, których posiadał pięc.
Sala balowa była calutka w kryształowych lustrach, pod ścianami porozkładano stoliki na kilka osób a całośc udekorowano złoto- czerwonymi różami.
Panie ubrane były w kolorowe kreacje, przechadzając się po sali niczym pawie. Panowie reprezentowali raczej stonowane kolory. Pośrodku sali Sabina dostrzegła mężczyznę średniego wzrostu z charakterystycznym wąsikiem. Twarz znana z podręczników historii uderzała swą realistycznością. Obok mężczyzny stała wyjątkowo piękna kobieta, zachwycająca w swej bladości.
Jakub podprowadził oniemiałą przyjaciółkę do wampirzego dostojnika.
- Witam cię Draczyński.- uśmiechnął się.- Panią również.- ucałował dłoń Sabiny, swymi zimnymi ustami.
- Dddobry wieczór panie generale.- odpowiedziała.
Sikorski zaśmiał się.
- Poznała mnie pani?Jak miło. Przedstawiam pani moją małżonkę Margarethę.
Kobieta uśmiechnęła się podając dyrektorce wypielegnowaną blada dłoń.
- Dla przyjaciół Mata.- zachichotała.
Sabinę olśniło.
- Tak, Mata Hari.
- Ale panią rozstrzelano.- powiedziała.- Czy większośc zmarłych postaci historycznych żyje?- zapytała
- Drogie kochanie, pewien odsetek tak, ale pociesze cię że na przykład tej kutasina Hitler i Stalin a także wiejski grubas Mussolini wąchają kwiatki od spodu. Osobiście trzymam w sejfie czaszkę Adolfusia. Nie pozwoliliśmy, żeby przeżyli, gdyż jako wampiry byliby bardziej bezwzględni niż za życia.- wyjaśnił Generał. – A teraz zapraszam do stolika, napijemy się wyśmienitych drinków. – powiedziawszy to podprowadził ich do podium.
I tu wpada Drakula robi rozpierduszkę .Sabina jest niezmiernie zdezorientowana, ponieważ hrabia jest strasznie podobny do jej męża i ma dylemat którego właściwie kocha. Wampir mami ja swoim urokiem, dlatego ucieka do buddyjskiej samotni zastanowic się nad wyborem: wieczność ,czy rodzina? Natomiast Draksio z Eryczkiem zajmują się dziećmi i cierpliwie czekaja na powrót ukochanej ,podśpiewując sobie "Na orbicie serc " na przemian z piosenkami z Upiora
Odcinek 398
Następnego dnia wciąż ogłuszona Sabina i Jakub opuścili Mielec, nie odnalazłszy prezesa. Informatorzy donieśli, że widziano nieumarłego polityka w towarzystwie jakiegoś Krapiszewskiego, wyjeżdżających samochodem w stronę Krakowa. Dyrektorka wpadła do teatru, gdzie najpierw odbyła długą i poufną rozmowę z małżonkiem, który od wczesnego poranka, odziany w chiński szlafrok, zapamiętale bębnił w organy w podziemiach. Potem przejrzała pocztę, gromkim śmiechem skwitowała jakąś niedorzeczną ofertę wykupienia otchłani przez, jak się wyraziła, "tego starego cymbała" i podyktowała asystentce odpowiedź. Tymczasem nieco ukojony Erik wyszedł w końcu z lochów i pojechał do domu.
Około drugiej po południu do apartamentu de Peyraca przyniesiono pocztę. Składała się na nią jedna koperta, z nadrukiem Teatru Otchłań. Geoffrey rozerwał ją zachłannie i rozłożył kartkę papieru. W miarę lektury bladł i czerwieniał na przemian.
- Niedobrze - mruknęła Montmorency, kładąca świeżą warstwę żółtego lakieru na paznokcie. - Chyba się nie zgodziła...
Geoffrey spazmatycznie zmiął w dłoni list.
- To oznacza wojnę z nimi obojgiem - oznajmił stłumionym z gniewu głosem. - Panie Talikatous, dziś wieczorem idziemy do teatru. Gra się rozpoczęła!
Tego wieczoru Otchłań wystawiała Les Miserables, z Januszem Krucińskim w roli głównej. Pół godziny przed spektaklem hall i foyer były jak zwykle pełne ludzi, a prasa brukowa z zacięciem polowała na Oleandra i Jęczykównę, gwiazdy teatru Raj, którzy lśniąc wieczorowymi kreacjami, płynęli po czerwonym chodniku. Panna Jęczyk, oprócz mocno wydekoltowanej kiecki, zadawała również szyku długaśnymi sztucznymi rzęsami, których pozazdrościłaby niejedna drag queen.
Nagle, ponad przytłumiony gwar kulturalnie ściszonych głosów, wzbił się donośny łomot zamykanych drzwi, a za nim żałosny męski okrzyk.
- Ależ Kruszyno!
Wszystkie głowy zwróciły się w kierunku wejścia do foyer z administracyjnej części teatru, bo to one tak gwałtownie się zatrzasnęły. A tam, po czerwonym chodniku, maszerowała purpurowa ze złości librecistka w stroju wieczorowym, za nią zaś dreptał Uwe, wyglądający jak spaniel zbity własną kością.
- Czekoladko moja... - jęknął.
- Zamknij się, Kroeger - warknęła Czekoladka, nie odwracając się.
Tłum zafalował. Ludzie, wiedzeni pragnieniem taktownego zachowania odwrócili się, udajac że nie patrzą i nie słyszą, a w ogóle to są strasznie zajeci wszystkim innym. Tymczasem wściekła librecistka doszła niemal do drzwi widowni.
- Panie Kroeger! - jakaś nastolatka przedarła się przez tłum. - Czy mogę prosić autograf?
- Nie teraz, przyjdź po spektaklu - odparł Uwe z roztargnieniem, skupiony na tym by dogonić małżonkę. - Ewuniu!
- Nie ewuniuj mi tu! - wrzasnęła pani Kroeger, odwracając się do męża i biorąc jednoznaczny zamach torebką, trzymaną w rękach. - W ogóle się do mnie nie odzywaj, nadęty, gwiazdorski półgłówku!
- Ale przecież już przeprosiłem... - wymamrotał Uwe, skubiąc mankiety eleganckiego, czarnego garnituru. - Nie wiem o co ten cały szum...
- Nie wiesz?! - Kopertówka z lakierowanej skóry pacnęła w nastroszoną blond czuprynę. - Nie wiesz?! Ja ci dam nie wiesz!
Kroeger zasłonił się rękami.
- Ludzie patrzą! - jęknął.
- To niech patrzą! Przecież to, kurwa, lubisz! - ryknęła pani Kroeger, aż zadzwoniło w foyer. - Mówiłam ci tyle razy, zadnego wpuszczania kamer do domu, a ty umawiasz wywiad za moimi plecami?!
Zamachnęła się jeszcze raz i jęła okładać meża po wzniesonych rękach.
- I jeszcze się rozłączyłeś, ty bobku rosołowy, kiedy cię o to zapytałam! Zełgałeś ze nie możesz rozmawiać! Bateria ci się, kurwa, skończyła! Ta którą przez całą noc ładowałeś!!!
- Kruszynko, proszę... - Uwe był bliski łez.
Przyglądająca się zajściu fanka miała oczy wielkie niczym deserowe talerzyki, a w przejściu między hallem a foyer tłoczyli się powstrzymywani przez ochronę paparazzi.
- Nie proś! - warknęła pani Kroeger. - Olałeś mnie!Olałeś MNIE! Rozumiesz?! Czy mam ci to młotkiem w ten tleniony łeb wbić?!
Uwe się wyprostował i odetchnął głęboko.
- Czy możemy już iść na spektakl..? - zapytał, usiłując brzmieć spokojnie, co nie bardzo mu wychodziło.
- Spierdalaj, panie "cenię sobie swoją prywatność! - wrzasnęła Wiedźma, głosem tak strasznym, że wszyscy w foyer umilkli. - Mam cię dosyć!
Usta Uwe wygięły się w żałosną podkówkę.
- Młoda! - Wiedźma podeszła do fanki. - Gdzie siedzisz?
- Dostawka w przejściu w piątym rzędzie - odparła zaskoczona dziewczyna.
- Masz farta, bo zwalnia się miejsce koło pana Kroegera, w loży. Zamieniamy się - Wiedźma popchnęła pannę w stronę Uwe, jednocześnie wyrywając jej bilet z ręki.
- Łiiii! - ucieszyła się fanka. - Pani jest straszna trochę, ale w dechę lasia! Julia jestem, ale mówią na mnie Juju!
Pan Kroeger, z miną pogrzebową, zaprowadził Juju do loży Usiedli, a on smętnym wzrokiem patrzył jak jego żona ostentacyjnie mości się na dostawce na parterze.
Sabina nachyliła się do jego ucha.
- Uwe, co ta dziewczyna tu robi, dlaczego Wiedźma cię lała i czemu odgniata tyłek na dostawce? - szepnęła.
- To długa historia... - westchnął Uwe smętnie.
- Kryzys małżeński - mruknęła Katarzyna do Magdy kątem ust.
- Pan się nie martwi, jej przejdzie - Juju poklepała go po kolanie. - Na pana to się nie można gniewać, serio.
Wreszcie rozpoczęło się przedstawienie. Młody technik za kulisami, piszący gorącego esemeska do dziewczyny, nie dostrzegł czarnej sylwetki wspinającej się wysoko między liny nad sceną.
Valjean stał na środku sceny ze srebrami biskupa w dłoniach, wzbijając się właśnie wokalem na niebosieżne szczyty skali, kiedy coś zgrzytnęło i wielki ciemny kształt runął na scenę, nokautując głównego bohatera. Po widowni poniósł się okrzyk zgrozy. Sabina, Jakub i Erik wyskoczyli bez namysłu z loży na korytarz i pognali za kulisy, Uwe za nimi. Juju siedziała na swoim miejscu z szeroko otwartymi ustami. Na parterze Wiedźma z wrażenia zleciała z dostawki z głośnym hukiem.
Zapuszczono kurtynę.
Janusz Kruciński siedział obok worka z piaskiem i trzymał się za głowę.
- Panie Januszu, nic panu nie jest? - Sabina była bielsza niż opłatek.
- Chyba nie - powiedział niepewnie. - Ale moja głowa!
- Przepraszam, jestem lekarzem, proszę mnie przepuścić! - czarnowłosa kobieta przepchnęła się przez mały tłumek, do którego dołączył Oleander.
- Carmen! - krzyknęły jednogłośnie Wiedźma i Sabina. - Z nieba spadasz!
Doktor Ortega spokojnie zbadała Janusza Krucińskiego.
- Nic mu nie jest, jak sądzę, tylko stłuczenia, ale lepiej to sprawdzić w szpitalu. No i poobsewować, pod kątem ewentualnego wstrząsu mózgu.
Jakub, opanowany jak zwykle, wyszedł przez kurtynę.
- Proszę państwa - jego głos był dźwięczny i pewny. - Prosimy o pozostanie na miejscach. Doszło do wypadku, w którym niegroźnych obrażeń doznał nasz Valjean, Janusz Kruciński. Jego zastępca zaraz będzie gotów by kontynuować spektakl. Proszę o odrobinę cierpiwości.
Po chwili zjawiła się ekipa pogotowia, pod dowództwem młodego doktora Czejzińskiego i zabrała poszkodowanego do szpitala.
- Jakub, co ty pieprzysz? - Sabina rzuciła się na Draczyńskiego. - Nie mamy teraz żadnego zastępstwa!
- Ja mogę zagrać! - Oleander wypiął odchudzoną pierś. - Żaden problem!
- On? - Magdalena, Katarzyna i Wiedźma odezwały się jednocześnie.
- Sabina, albo on, albo zwracamy kasę za komplet biletów - rzekł Draczyński.
- A moze Uwe? - zapytała dyrektorka słabo.
- Raczej nie - rzekł dyplomatycznie Jakub. - Popatrz tylko.
Promienny zazwyczaj blondyn, tym razem wyglądał jak kupka rozbitego nieszczęścia, wpatrzona błagalnie w ostentacyjnie odeń odsuniętą żonę.
Sabina westchnęła.
- No dobra. Oleander, zasuwaj za kulisy, przebrać się. Uratujesz ten spektakl to ci dobrze zapłacę.
- Upiekę karkówkę ze śliwkami - podsunęła kusząco Katarzyna. - Będzie calutka dla ciebie!
- Cała to nie, jestem na diecie... - Oleander spuścił oczy. - Dobra, już mnie nie ma!
Wesolutki zniknął za kulisami.
Uwe usiłował chwycić Wiedźmę za rękę, za co zarobił torebką w łeb.
- Widzę tu następnego kandydata do wstrząsu mózgu - mruknęła Magdalena.
Kręcąc tyłkiem jak na zawiasach madame de Montmorency opuściła szpitalną izbę przyjęć i udała się do stojacego po przeciwnej niż szpital stronie ulicy samochodu.
- Nic mu nie jest - zaraportowała. - Same potłuczenia i nic poza tym.
Geoffrey, siedzący po stronie pasażera, uśmiechnął się pod nosem.
- Zobaczmy co w teatrze - mruknął.
Wcisnął przycisk na niewielkim odbiorniku stojącym na desce rozdzielczej. Z głośnika zabrzmiał głos Valjeana.
- O pechunio, mają zastępstwo - skomentowała Montmorency. - Coś nam chyba nie wyszło za bardzo.
- Nie przejmowałbym się tym - mruknął de Peyrac, wyjmując zza pazuchy list. - Ktoś nam to włożył za wycieraczkę. Nieumarły prezes Gęsicki składa propozycję nie do odrzucenia.
- On został wampirem?! - Montmorency pobladła. - Matko Boska kochana i Chrystusie Niebieski!
Geoffrey uśmiechnął się, jego białe zęby zalśniły drapieżnie w półmroku.
Odcinki 399 i 400
Oleander ucharakteryzowany na galernika wszedł w zamian za poszkodowanego poprzednika, który został odwieziony do szpitala w asyście librecistki i Jakuba.
Uwe chciał jechac z małżonką, lecz jej mina skutecznie ostudziła jego zapał.
Sabina z Magdą i Kaśką w stresie zasiadły w loży, gdzie JuJu zdążyła obrgryźć już landrynkowy lakier do paznokci.
Akcja ruszyła w momencie, w którym Jean Valjean kradnie biskupie srebra, ku uldze pracowników, nic nie spadło na głowę zastępczego aktora.
Akcja szła gładko aż do momentu pierwszych wybuchów na barykadzie. Broń z której strzelali rewolucjoniści wypaliła w stronę publiki, naboje okazały się prawdziwe i tak kula ze świstem przeleciała przez balkon, po czym utkwiła w ramieniu Uwe. Na scenie nikt tego nie zauwazył, również publika na parterze niczego nie dostrzegła.
Kroeger złapał się za ramię, najbliżej niego siedziała JuJu, która wszczęła alarm, szybko uciszona przez Jakuba. Erik pomógł Uwe wyjśc, Kroeger trzymał się dzielnie ale przy schodach nagle opadł z sił.
- Weź go na ręce!- podpowiedziała Magda
Erik z niejakim wysiłkiem targnął nieprzytomnym Uwe, sadowiąc go na swoje plecy i niczym Valjean z Mariusem zniósł go na sam dól. Towarzystwo zniknęło w windzie a później boczną drogą wywieźli ofiarę zamachu do szpitala.
Uwe został przewieziony na salę operacyjną, gdyż kula uszkodziła ścięgna i zagłębiła się w mięśniu przedramienia tuż nad kością.
Sabina wpadła na korytarzu na librecistkę.
- Nie powinnaś być na premierze?- zapytała zdziwiona Kroegerowa. – Januszowi nic nie jest, ma tylko kilka siniaków i pojechał z żoną do hotelu.
- Wiedźmo, może lepiej usiądź.
- Dlaczego?! Co się stało!
- Uwe postrzelono, jest na sali operacyjnej, wyciągają mu kule. – odpowiedziała
Librecistka osunęła się na krzesło zupełnie bez życia.
Magda pospieszyła z piersiówką w której miała cwiartkę, czegoś mocniejszego.
Przebudzona pisarka, zamrugała oczami wpatrując się w trzy przyjaciółki.
- Uwe!- zerwała się i gdyby nie dziewczyny, wpadłaby na salę.
- Nic mu nie jest, kończą go operowac.- odpowiedziała Katarzyna
- Ale jak? Gdzie? Kto?
- Powstańcy na barykadzie.- odpowiedziały unisono Katarzyna i Magda.
- Aktorzy? Nic nie rozumiem.
- Ktoś im podmienił strzelby i w środku były prawdziwe naboje, jeden przesmyknął się jakoś i trafił twojego męża.
- Mój biedny Karmelek a ja byłam dzisiaj dla niego taka niedobra, a jeśli coś wyjdzie nie tak?!- librecistka ryknęła płaczem.
- Wszystko będzie dobrze, nie dramatyzuj to nie jest operacja zagrażająca życiu. – westchnęła podminowana Sabina- Pytanie co zrobimy, żeby to się nie powtórzyło i jak dopasc tego świra...?!
- Ja wiem kto to jest - rzekł Erik posępnie. - I wiem czego chce.
Podniósł dumnie głowę.
- Nie dostanie tego - powiedział. - Nie zwykłem ulegać pogróżkom.
Zgromadzone panie patrzyły na niego jak zahipnotyzowane, nawet Wiedźma poniechała szlochania w chusteczkę.
Spektakl dobiegł końca. Oleander, ku uldze Sabiny spisał się nieźle, publiczność była zadowolona. Wiedźma dała się wywlec ze szpitala i odwieźć do domu, nie bez lekkiego oporu i staowczej deklaracji ze strony lekarza, że o tej porze nikogo już nie wpuszczą na salę.
W środku nocy Erika obudziło ciche szczęknięcie, tak, jakby ktoś po ciemku potrącił jakiś przedmiot, po czym ostrożnie go postawił. Dammerig sięgnął pod materac łóżka i wyjął stamtąd punjaba, którego zaczął ostatnio nosić przy sobie na wszelki wypadek.
- Mmm? - Sabina otworzyła jedno oko. Erik przyłożył palec do ust, nakazując jej ciszę i bezszelestnie wstał.
Nasłuchiwał przez chwilę, dopóki jego czułe ucho nie wychwyciło poskrzypywania podłogi w hallu. Wyjrzał zza futryny, starając się pozostać jak najmniej widocznym. Hall był pusty.
- Mnie szukasz? - głos który rozległ się za jego plecami był cichy, ale dla Erika równie dobrze mogł być salwą z karabinu. Dammerig odwrócił sie gwałtownie.
Przed nim stał Geoffrey de Peyrac, spowity w długą, czarną pelerynę.
- Zrób czego chcę, albo zamienię twoje zycie w piekło - rzekł, ledwie dosłyszalnie. - Twoje i twojej rodziny.
Erik zamachnął się punjabem, ale Peyrac, uprzedzając go, szerokim gestem zarzucił pelerynę niemal na jego głowę, potem chwycił go za szyję i ścisnął mocno. Erik stracił przytomność.
Katarzyna spała źle, męczona nieprzyjemnymi majakami, w których ktoś ją gonił, ciskając w nią kołkami oraz wlekąc ku czerwonej kanapie. Po kolejnym koszmarze z tego cyklu obudziła się, w chwili, gdy osobnik w dziwacznej peruce nachylił się nad nią kłapiąc zębami.
Zorientowawszy się, że przebywa na jawie, a osobnik zniknął bezpowrotnie, usiadła w pościeli, odetchnęła głęboko, po czym stwierdziła, że musi się napić. Czegoś mocniejszego. Wylazła więc z pościeli i poszła do kuchni. Wyjęła z szafki szklaneczkę koktajlową, z lodówki butelkę malibu i nalała sobie hojną porcyjkę. Upiła trochę i westchnęła, czując, ze swiat wraca na wałaściwe tory.
- Nigdy więcej - mruknęła, kierując się w stronę pokoju. - Nigdy więcej tłumaczenia czegokolwiek Dzikorożcowi. Przez niego tracę równowagę umysłową.
Stanęła na progu sypialni i kolana się pod nią ugięły, a dłoń trzymająca szklankę zadrżała. Na jej łóżku, w jej pościeli, rozpierał się Edward Krapiszewski, w rozpiętej koszuli, dumnie prezentując migoczący tors.
- Tęskniłaś, najdroższa? - zagruchał, unosząc się na łokciu.
Katarzyna odstawiła koktajl na stolik.
- Won stąd, gnido - zażądała.
- Gorąca jak zwykle - złożył usta w obleśny dzióbek. - Ale teraz nikt ci nie pomoże. Jesteś na mojej łasce.
Wredna myśl zaświtała w głowie tłumaczki.
- Poczekaj - rzekła Katarzyna słodko. - Ogarnę się trochę, dobrze?
Udała się do łazienki, a rozanielonyKrapiszewski rozciągnął się na łóżku.
Po chwili tłumaczka pojawiła się w progu, chowając coś w dłoni.
- Gotów? - zapytała.
- Chodź do mnie! Kusicielko ty!
Podeszła. Usiadła na krawędzi łóżka, pochyliła się nad Krapiszewskim, a on wystawił usta do pocałunku. Wtedy Katarzyna rozpyliła na nim pachnącą substancję z trzymanego w dłoni flakonika. Skóra wampira pokryła się czerownymi plamami i jęła dyymić.
- AAAAAAA! - Krapiszewski zerwał się z łóżka i jął skakać po pokoju. - Co ty mi zrobiłaś? Co to jest?!
- Perfumy z werbeną - rzekła Katarzyna słodko.
- Pożałujesz! - zabulgotał, rozpływając się w zieloną mgłę. - Jeszcze będziesz moja!!!
Wypłynął przez lufcik. Katarzyna szczelnie zamknęła okno, po czym przystąpiła do zdejmowania pościeli, obiecując sobie, że ją spali.
-...erik ...erik Erik!
Dammerig otworzył oczy.
- Sabcia? - zapytał słabo.
Sabina, na której kolanach spoczywała jego głowa, obsypała jego twarz gradem pocałunków.
- O Boże, odzyskałeś przytomność! Tak się bałam!
Tknięty nagłą myślą Erik usiłował gwałtownie wstać.
- Dzieci! Geoffrey tu był! Ojciec! Zabiję bydlaka!
Przycissnęła go łagodnie, ale stanowczo do ziemi.
- Leż, nie wstawaj jeszcze. Z dziećmi wszystko w porządku, sprawdziłam.
Uniósł się i wtulił twarz w jej piersi.
- On to zrobi, Sabciu - powiedział bezradnie. - Nie da nam spokoju, dopóki z nim nie odejdę. Musimy coś zrobić.
Przytuliła go mocno.
- Spokojnie, kochanie - rzekła, a w jej głosie dźwięczała stalowa pewność. - Pozbędziemy się go.
Uwe obudził się o poranku, zdecydowanie nie wiedząc gdzie jest. Bolała go ręka, jak wszyscy diabli, powietrze pachniało jakoś dziwnie, nie kawą, perfumami Wiedźmy i niemowlęcymi kosmetykami a do tego było zielono. To nie był dom, stwierdził. Bardzo zdecydowanie nie.
Otworzył szerzej oczy i skonstatował, że wszechobecna zieleń, jest zielenią szpitalną.
- Słoneczko - zakwiliło coś niedaleko.
Przekręcił głowę i ujrzał siedzącą przy łóżku Wiedźmę, wyposażoną w bukiet róż i pudełko z czekoladkami o rozmiarach koła od ciągnika rolniczego.
- Co ja tu robię? - zapytał.
- Postrzelili cię w rękę. Jeden ze statystów miał strzelbę nabitą na ostro, ktoś musiał zamienić. ale wszystko dobrze, nic ci nie będzie, Karmelku najdroższy! - Wiedźma bardzo sie starała nie popłakać z rozczulenia.
Tymczasem Uwe wracała pamięć.
- Teraz to Karmelku i Słoneczko, tak? - rzekł z przyganą. - A kto mnie wczoraj torebką po głowie prał? I to publicznie?
- Pppp... przepraszam - siąknęła nosem. - Ale wiesz, jak nienawidzę wywiadów w domu i takich tam... Przecież ci mówiłam...
- No przecież odmówiłem im w końcu - rzekł Uwe łaskawie. - Nie musiałaś robić publicznej chryi. Która - Uniósł zdrową dłoń, palcem wskazującym celując w sufit - stoi w jaskrawej sprzeczności z chęcią zachowania prywatności.
- Moja wina - Wiedźma położyła kwiecie i czekoladki na kołdrze, w nogach łóżka, a własną głowę na piersi męża. - Byłam okropna, przepraszam.
- Wybaczam - rzekł Uwe, powstrzymując się od śmiechu.
- To dobrze - mruknęła. - Żyć bez ciebie nie mogę, wiesz?
Objął ją zdrowym ramieniem i pocałował gdzieś we włosy.
To się dobrze składa, bo ja bez ciebie też - zachichotał.
Rozdział 401
Geoffrey de Peyerac po długich godzinach wyczerpującego seksu zsunął kołdrę wychodząc na taras.
Bose stopy lśniły w świetle księżyca. Zamknął oczy, czując jak melodyka nocy pochłania go całego. Z zamyślenia wyrwał go szelest w sypialni. Kobieta z którą spędził dzisiejszy wieczór podążyła za jego cieniem. Bose stopy były mniejsze od jego, zaledwie o dwa rozmiary.
- Geoff? Dlaczego wyszedłeś z łóżka?- zapytała przecierając oczy.
- Zsuwasz kołdrę na siebie kiedy chcesz?! Czy wiesz, że marzną mi stopy?!- huknął rozzłoszczony. – To, że cię pieprze nie znaczy że ty masz się wtrącac do tego co robie!
Zaspane oczy kobiety rozszerzyły się w zdziwieniu.
- Bredzisz! – odpowiedziała, chciała wejśc z powrotem do łóżka, ale złapał ją za rękę.
- Widzisz to suko?!- pokazał jej słońce przebijające się przez mroki nocy, ponad horyzontem. – Będę cię pieprzył nad ranem, bo taką mam chęc!- powiedziawszy to rzucił się na nią.
Sabina nie mogła zasnąc, zarzuciła na siebię szlafrok i z bosymi stopami powędrowała do kuchni. Po drodze sprawdziła, czy dzieci się nie rozkopały.
W kuchni zapaliła lampki pod szafkami i poczęła grzebac w szufladzie z przyprawami. Znalazłszy saszetkę z Gorącym Kubkiem, wsypała zawartośc do naczynia i nastawiła czajnik elektryczny.
Kilka minut później po kuchni rozniósł się zapach rosołu.
- I zjadam cię podaną na stole...- usłyszała za sobą. Erik uśmiechał się zaspany, drapiąc się po owłosionej piersi.
- Tak i zsuwasz kołdrę kiedy chcesz!- dodała szyderczo.
- Zobaczyłem, że jesz i jakoś tak mi się przypomniało, jak kilka lat temu rzuciłaś we mnie płytą Janusza, bo ci się nie podobała.- uśmiechnął się siadając obok niej.
- Wcale nie!- odpowiedziała.
- Wcale tak!- przekomarzał się małżonek. – A później na Sylwestrze tańczyłaś z Krucińskim do Stopy i trzęśliście włosami jak rockmani... i pamiętam że zrzuciłaś szpilki i jedna walnęła w głowę Oleandra...
- Erik! Czy ty piłeś? Tak na pewno nie było...-
- Skarbie, było ale po tej piosence wylądowałaś pod stołem i świeciły tylko twoje stópki!- zachichotał.
- Weź ty idź już pod kołdrę!
- Pójdę i zsunę ją kiedy chce, ale pozwolę ci wejśc....Stopa mnie prowadzi, stopa prowadzi nas....- nucił wychodząc z kuchni.
402
W piwnicy jednego z nowohuckich bloków kończył się właśnie wiec. Poomieszczenie, pierwotnie służące jako pralnia, było nieużywane i nieremontowane od lat, stąd też brudny tynk łuszczył się niemiłosiernie, a po kątach pajęczyny walczyły o lepsze z grzybem.
- Mogłeś wybrać coś bardziej reperezentacyjnego - prezes cisnął w kąt opróżnionego szczura. - Ale dobrze, że przynajmniej zapewniłeś bufet.
Krapiszewski zamigotał z dumy, patrząc na zbieraninę nieumarłych dziwadeł, łapczywie wybierającą szczury z wielkiego pudła.
- To nie było trudne - rzekł, udając skromność. - To co, prezesie, mówka na zakonczenie?
Gęsicki starł kroplę krwi z podwójnego podbródka.
- Tak - rzekł.
Wszedł na zbudowaną ze skrzynek po piwie mównicę.
- Zanim się rozejdziemy - rzekł dobitnie - pozwólcie, że przypomnę wam nasz cel. Pragniemy, aby wreszcie zatriumfowała prawda! Oczyścimy świat z krwiożerczych kreatur, a by przemówić mogła siła miłości! Ale... - znacząco zawiesił głos. - Najpierw musimy pozbyć się tego źródła zgnilizny moralnej, teatru Otchłań. Kiedy go zdobędziemy i weźmiemy do niewoli Draczyńskiego, zwycięstwo będzie nasze!
- Taaaaak! - wrzasnął młody chłopak. Cisnął trzymanym w dłoni szczurem, o włos mijając głowę prezesa. - Zwycięstwo będzie nasze!
- To Jeremi Gilbercki - szepnął usłużnie Krapiszewski. - Warto na niego zwrócić uwagę. Bardzo gorliwy i głupi jak but, na pewno nie zechce przjemować władzy od pana... Świetny materiał na pomocnika.
Gęsicki wstrząsnął rękami w górze.
- Zapamiętam go - rzekł.
Erik od samego rana zachowywal się wręcz niemożliwie, co chwilę obłapiając i przytulając małżonkę. Na początku było to jednak miłe, jednak w końcu miarka się przebrała. Jechali samochodem przez Kraków, odstawiwszy starszą progeniturę do przedszkola. Jedna z rąk Erika najpierw zsunęła się z kierownicy na kolano żony, a potem jęła wędrować coraz wyżej pod spódnicę. Zamyślona nieco Sabina nie zauważyła tego z początku, otrzeźwiło ją dopero, gdy zaczął zsuwać z niej bieliznę.
- Co ty robisz? - trzepnęła go po zuchwałej ręce. - Oszalałeś?
- Będę brrrał cię w auuuucieeee! - zanucił.
- Erik, wiesz, ze kocham się z tobą kochać, ale nie w samochodzie, w bialy dzień w śroku miasta. Poza tym mamy teraz na głowie duży problem w postaci Żefre i jakoś nie jest mi do seksu.
Bez słowa cofnął dłoń.
- Może troszkę przesadzam... - rzekł po chwili.
W milczeniu dojechali do teatru. Erik z miejsca znikł w swych podziemiach, natomiast Sabina poszła do gabinetu.
Siedziała w nim Katarzyna, intensywnie woniejąc perfumami z werbeną.
- Nie przesadziłaś trochę z tymi pachnidłami? - Sabina ruszyła do okna. - Trudno oddychać.
- Nie otwieraj! - wrzasnęła tłumaczka. - Ten migotliwy bałwan znowu za mną łazi, był u mnie w nocy! A co jeśli czai się na dachu?
Sabina zamarła.
- Fakt, jeszcze wyskoczy znienacka i zaśpiewa jakąś serenadę... - wzdrygnęła się.
- Był Draczyński - powiedziała Katarzyna. - Dziwne, ale werbena mu nie szkodzi.
- To ty wiesz..? - zapytała ostrożnie Sabina.
- Pewnie, że wiem - Katarzyna wzruszyła ramionami. - Pracowałam przez jakiś czas jako tłumaczka z rozmaitych języków w prywatnej bibliotece u takiego jednego w Transylwanii. Miły facet, tylko nocny marek. I za nic nie mógł dogadać się z synem... Ale ja nie o tym. Był Draczyński i kazał powiedzieć, że szuka prezesa po Krakowie i że mamy się strzec, bo jego nieumarłe przydupasy planują atak na Otchłań.
- Piekło i szatani, jakby mało było tego całego Żefre! - dyrektorka nie kryła furii.
- Przepraszam, że podsłuchałam, ale najlepiej byłoby powiesić werbenę gdzie się da - odezwała się znienacka Magdalena.
- A ty skąd...? - Katarzyna i Sabina odezwały się równocześnie.
- Ja się wampirami interesuję od dawna, a o Jakubie powiedziała mi wczoraj Wiedźma - odparła Magdalena z własciwym sobie spokojem. - Iwetta wpadła wczoraj odwiedzić Uwe i przekazała co nieco od Kuby. Otóż ci pomagierzy Gęsickiego piją krew zwierząt, i od tego są wrażliwi na werbenę. Jakubowi ani Iwetcie to nie zaszkodzi, a nasi wrogowie tu nie wejdą.
- Dobra, no to wieszamy werbenę! - oznajmiła Sabina.
- Ale skąd ją wziać?
Popatrzyły na siebie, wszystkie trzy.
- Werbena... - mruknęła Sabina.
- Zioła... - odmruknęła Magdalena.
- Wiedźma! - zakrzyknęły chórem.
- Co wiedźma? - zdziwiła się wchodząca właśnie librecistka.
- Ty co chwilę kupujesz jakieś zielska i używasz ich do różnych rzeczy - powiedziała Sabina.
- Właśnie - dodała Katarzyna, ale nie zdołała dokończyć, bo z librecistki wylał się potok słów.
- No jasne, żebyście wiedziały jak Karmelkowi skórę poprawiłam, bo miał kiedyś zciachaną solarką...
Sabina przerwała jej gestem.
- Nie interesuje mnie skóra na tyłku Karmelka, potrzebuję werbeny. Dużo i natychmiast.
Wiedźma zamrugała oczyma.
- Aaaaa, werbeny! - zrozumiała. - Nie ma sprawy, już się załatwia.
Wyłowiła z torebki komórkę i po chwili pogrążona była w rozmowie z zaprzyjaźnionymi zielarzami.
W oczekiwaniu na werbenę, która miła zostać dostarczona za jakieś dwie godziny, panie rzuciły się w wir pracy. Wiedźma porwała Katarzynę i Magdalenę i razem dokonywały korekty przekładu kolejnego libretta, natomiast Sabina...
Sabinie przypadło w udziale uspokojenie wzburzonego Pacykowa, który nie mógł dojść do porozumienia z niektórymi członkami zespołu.
- Za rozchełstane i za rozchelstane, pan Borchert mówi - krzyczał rozżalony mistrz igły. - A co on zakonnica jest, ja się pytam? On się nie zna i wizji artystycznej nie rozumie, a najlepiej toby się w burkę afgańską ubrał! I nic by mu nie wystawało! A pan Paciorkowski niech linii pilnuje, bo ja nie będę kostiumu poszerzać, a on się ledwo mieści! Za to pana Jakuba nie ma wcale i jak ja miarę wezmę?
- Spokojnie, panie Pacyków, wszystko będzie dobrze - koiła Sabina. - Pan Draczyński jest zajęty i nie mógł przyjść musi to pan zrozumieć. Z panem Paciorkowskim porozmawiam, z panem Borchertem też. Albo lepiej z jego żoną.
- O z żoną, koniecznie, jak ona mu coś powie, to on na pewno zrobi! - przytaknął Pacyków. - Dobrze pani dyrektor mówi. Ach, kiedy pani odbierze ten... kostium? - mrugnął umalowanym okiem zza okularów.
- Jaki kostium? - zdziwiła się Sabina.
- Ach, to miała być niespodzianka - mistrz skubnął wypielęgnowaną bródkę i zachichotał. - No nic, to ja lecę, pa!
Sabina odetchnęła z ulgą i pogrązyła się w robocie papierkowej. Po godzinie utknęła w rachunkach, rozliczeniach, podaniach i innych papierach tak mocno, że nie usłyszała nawet jak uchyla się wielkie lustro w ścianie.
Z wejścia do lochów wyszedł bezszelestnie Erik. Błyskawicznie odsunął fotel dyektorki od biurka i zarzucił sobie bezceremonialnie żone na ramię. Papiery sfrunęły z biurka, zaściełając podłogę.
- Erik! - Sabina zaczęła się śmiać.
- Chodź do swojego anioła muzyki - rzekł, niosąc ją w podziemia. - Czas na małe tete-a-tete.
Sabina dała się zanieść do łoża w kształcie labędzia. Erik posadził ją wsród poduszek.
- Co powiesz na... - zamruczał.
- Na co?
- Na coś ostrego?
Pstryknął palcami i podziemia wypełnił grzmot deathmetalowej muzyki. Sabinę z lekka zatkało, tymczasem jej mąż odrzucił kapę na łożu, pod którą krył się strój z lśniącej czarno-czerwonej skóry.
- Włóż to - rzekł, podając jej spodnie, z zamkiem błyskawicznym biegnącym przez całe krocze. - A ja cię zwiążę, moja łaniu.
Sabina popatrzyła na trzymane w ręku spodnie i swojego męża z punjabem w ręku.
- Erik, czyś ty sobie żyrandol na głowę spuścił? - zapytała. - Sam się zwiąż, łosiu!
Pstryknął palcami. Deathmetalowa muza umilkła.
- Włóż to! - rzekł natarczywie.
Sabina podniosła gorset, wycięty na przedzie tak, by eksponował sutki.
- To? - zapytała. - Ty chcesz, zebym to włożyła?
Erik pokiwał radosnie głową.
403
Ręka jego małżonki wystrzeliła w powietrze by po chwili walnąc go prosto w nos. Dammerig zatoczył się do tyłu, boleśnie upadając na krzesło. Wściekła Sabina podeszła do niego i zamachnęła się kilka razy trzymanym w ręku kostiumem.
- Czyś ty kurwa do reszty oszalał?- wydarła się.- Ja mam to włożyc? Chyba ci do reszty odj***** debilu!- powiedziawszy to wymaszerowała z podziemii trzaskając drzwiami. Gdy wychodziła z lustra w gabinecie ujrzała, zwabione krzykami przyjaciółki.
Spojrzała na nie spode łba, po czym z furgotem odsunęła fotel i zagłębiła się w papiery.
-Sabinaaa? – ośmieliła się zapytac Wiedźma.- Dobrze się czujesz? Masz nienaturalnie krwawe policzki.-
- Nic mi nie jest.- odpowiedziała dyrektorka.
- Na pewno?-dopytywała się Katarzyna.
- Bo wiesz, że zawsze możemy ci pomóc...- dodała Magda.
W Sabinie zagotowała się krew.
- Nic mi kurwa nie jest, ponadto że mojemu mężowi całkowicie odwaliło!Ja nie wiem, czy wszyscy faceci muszą przechodzic kryzys wieku średniego?!
- Erik ma ledwie po trzdziestce.- zauwazyła librecistka.
- Właśnie! A wiesz co dzisiaj wymyślił? Że będziemy się pieprzyc w strojach sodo maso w jego podziemiach i kazał mi włożyc to?!- wyciągnęła kawałek lateksu z szuflady.
Przyjaciółki popatrzyły zdziwione, po czym jak jeden mąż zaczeły się śmiac. Drzwi gabinetu otworzyły się a do środka wsunął się Franek na niebotycznie wysokich szpilkach a zaraz za nim Tomek Pacyków.
- Och widzę, że trzyma pani moje wdzianko!- wykrzyknął projektant. – Podobało się?
Magda podeszła do projektanta, zasłaniając mu widok na rozeźloną dyrektorkę.
- Panie Pacyków, bo ja mam pewną sprawę, mogę na minutkę?- zapytała
- Ależ proszę.!
Franek ucałował dziewczyny, po czym zasiadł na kanapie uśmiechnięty jak zawsze. Czarne loki opadały na plecy. Dzisiejszego dnia miał na sobie czerwony kostium z wyciętym żakietem w kwiaty.
- Jak tam misiaczki?Sabciu kochana nie denerwuj się, słychac cię było w recepcji. Co to dzisiaj w powietrzu, że się wszyscy kłócą? Borcherty na dole w bufecie tak głosno konwersują, że się pani Grzybowa żegnała.
- Pewnie Aga przekonuje Thomasa do stroju. – powiedziała Wiedźma.
- Jestem ciekawa jak jej idzie...- zachichotała Kaśka.
Kilka chwil później w bufecie Thomas czerwony jak piwonia wylewał żale do swej małżonki, która ze stoickim spokojem popijała ekspresso.
- Ja nie będę tego nosił!- pieklił się- Czy ty wiesz jak ja się czuje? Naaaaaaaaaaagi! Jakby ciebie ktoś wystawił na widok publiczny tak obnażoną, byłabyś zadowolona?- zapytał.
Agata spojrzała na męża, odkładając filiżankę na spodek. Grzybowa z zaplecza słuchała co też mu odpowie. Musi wszystkie plotki przekazac Winterminie.
- Kochanie ależ ty nie jesteś nagi, masz odpiąc tylko kilka guzików. – odpowiedziała spokojnie.
Borchert zmierzył ją wściekłym spojrzenien szaro- niebieskich oczu. Czuł, że każdy skrawek ciała pulsuje mu z poczucie nieuzasadnionej furii.
- Nie pokazywał nikomu mojego ciała.!- wykrzyknął niczym rewolucjonia.- Ono jest moje!
- To znaczy, że do łóżka będziesz chodził w ubraniu? Thomas nie rozumiem cię.
- Nikt mnie nie rozumie mam się obnażac, publicznie wtedy będzicie zadowoleni, niedoczekanie!- powiedziawszy to wyszedł rozeźlony na korytarz.
404
Pani Borchert westchnęła głęboko i spokojnie dopiła kawę. Tymczasem wściekły Borchert wpadł w foyer na jakiegoś wysokiego, szczupłego faceta.
- Przepraszam - burknął.
- Nic się nie stało - odparł spokojnie mężczyzna.
Grzybowa, zmierzająca do gabinetu librecistki z kilkoma porcjami sernika na kruchym spodzie, łypnęła zza pleców ochroniarza, zlustrowała nieznajomego od góry do dołu, po czym wsunęła się razem z tacą do pobliskiego schowka na szczotki. Postawiła tacę na stołku, z kieszeni nylonowego fartucha zaś wyłowiła telefon i połączyła się z przyjaciółką.
- Wintermino? To ja, Gienia Grzybowa! Ty wiesz, że ten kochaś tej nowej tłumaczki przyszedł do teatru? W biały dzień, wstydu nie mają. Co? Nie, on zagraniczny. Nieee, żaden Szkop, ciemny taki i tymi oczyskami czarnymi łypie, pewnie jakiś Arabus. Co? Alkajda? Terrorysta?! No może... Bo to się dziwne rzeczy w teatrze dzieją, strzelają, dekoracje lecą... że co? Moralne? Nie słyszę cię, mów głośniej! Aaaa, normalne! Ale ludzie walą, taka sensacja, mówią. Nie, trupów zadnych, pan Kruciński, święty człowiek, tylko guza ma na głowie, a to dziwadło od librecistki za parę dni ze szpitala wychodzi. No, sernik na kruchym u mnie zamówiła dla niego, ten co jej tak smakuje! Całą blachę! Zapasie się znowu jak nic, ty zobaczysz! Co? Czekaj, zaraz wyjrzę... No idą, Arabus i tlumaczka, do wyjścia go odprowadza... czekaj, chyba się umówili, ale nie słyszę co mówią. To ja polecę z tym sernikiem do Kroegerowej, będę lepiej słyszała. No, Bóg z tobą, Wintermnko, na razie.
Grzybowa wytoczyła się ze schowka na szczotki i celowo wolnym krokiem jęła promenować obok zatopionych w rozmowie Talikatousa i Katarzyny.
- To do zobaczenia wieczorem - Talikatous ucałował dłoń tłumaczki.
- Do zzobaczenia - odparła z uśmiechem.
Talikatous odszedł, Katarzyna zaś stała jeszcze przez chwilę na korytarzu, walcząc z objawami lekkiego rozanielenia. Wreszcie odwróciła się... i niemal wpadła na Grzybową, która wciąż jeszcze nie doszła do gabinetu Wiedźmy.
- Pomóc pani w czymś? - zapytała z jadowitą słodyczą tłumaczka.
- A nie, poradzę sobie, tylko pani mi drzwi otworzy - Grzybowa zamrugała małymi oczkami z wyrazem absolutnej niewinności.
Władysław Warneńczyk siedział na klubowym, skórzanym fotelu, nerwowo podrygując nogą.
- Władek, przestań - powiedziała Jadwiga, malująca właśnie paznokcie u rąk na kolor morderczej czerwieni.
Warneńczyk posłusznie przestał, za to zabębnił paznokciami o szklany blat stolika przed sobą. Jadwiga wzdrygnęła się i niechcący przejechała pędzelkiem przez trzy białe palce, zostawiając na nich szkarłatną krechę.
- WŁADEK!!! - ryknęła, odstawiając z trzaskiem lakier na stolik.- Widzisz coś narobił, kretynie?! Ponad pięćset lat, a dalej zachowujesz się jak narwaniec!!! Nawet twój własny zgon cię niczego nie nauczył!!!
Warneńczyk zrobił minę zbitego spaniela.
- Wybacz, skarbie, ale przez tego cholernego Gęsickiego nabawiłem się nerwicy. Wiesz, że juz ma zwolenników? Wiesz? I kręcą coś na Draczyńskiego i ten cały teatrzyk w którym pracuje.
Jadwiga, która zdążyła oczyścić palce i wrócić do lakierowania, zamarła.
- Co powiedziałeś?
- No, na Jakuba Draczyńskiego coś pla...
- Nie to głąbie, to drugie!
- Że teatrzyk?
Andegawenka wyciągnęła oskarzycielską dłoń w kierunku męża, trafiając trzymanym w niej pędzelkiem w czubek jego nosa.
- Nie waż się tak mówić o Otchłani! Teatrzyk, też coś, najlepszy teatr muzyczny w mieście! Poza tym lubię Jakuba, dlatego przestań siedzieć na dupie jak kloc i zrób z tym coś! Z Gęsickim i tym całym... jak mu tam... de Peyracem co się kręci koło teatru.
- Ale co? - Warneńczyk rozłożył ręce, po czym potarł czubek nosa, zdobny teraz w czerwoną kropkę.
- Po kim ty wziąłeś intelekt, ćwoku? - prychnęła Jadwiga. - Jagiełło to był prawdziwy facet i miał łeb na karku, Sonka też niegłupia, a ty tępy jak pal. Gdyby nie ja, byłbyś wycieruchem, a nie królem! Wołaj Jakuba, ja ściągnę paru ludzi i coś się wymyśli.
Warneńczyk westchnął żałośnie.
- Najpierw Oleśnicki mówił co mam robić, teraz ona... Co za los...
405
Zapadał zmierzch, na Pola Marsowe w Chorzowie ze świestem opon zajechały dwa czarne wozy, z jednego z nich wysiadł wysoki mężczyzna pod sześdziesiątkę z kobietą u boku.
Geoffrey de Peyerac poprawił stalowoszary krawat, łypiąc na towarzyszącą mu madame Cherie.
- Żefhreee- westchnęła Kunegunda- Po co mnie pan tutaj przywiózł?
- Mamy spotkanie z prezesem Gęsickim.- odpowiedział ciągnąc ją ku czarnemu BMW. Z jego środka wyłonił się blady Zenon Bobro w towarzystwie młodego ciemnowłosego chłopaka i Prezesa.
Dwóch mężczyzn stanęło ze sobą niemalże twarzą w twarz, gdyż de Peyerac musial pochylic się do mięrzącego 164 na celge prezesa Gęsickiego.
- Mamy wspólne interesy!- wybełkotał Prezes.
- Mianowicie?- zapytał hrabia, lekko znudzony. Od dwóch dni był nie w formie, w nocy bardzo marzł i marzyła mu się pożądna dziwka a nie te stare pudła, które podsyłała mu madame Cherie. Jeszcze Lukas, był coraz mnie skory do wypełniania ich misji. A przecież musi być jakiś sposób, żeby uratowac Erika przed tą suką z piekła rodem.
Prezes wypiął pierś, po czym nadął się jeszcze bardziej.
- Pomogę panu zniszczyc dyrektorkę, która omotała pańskiego syna, pod pewnymi warunkami. – odpowiedział zadowolony, że brzmi tak dostojnie i po prezesowsku.
Och jakże marzył, żeby Tusk przestał być premierem i żeby samemu zasiąsc u władzy! Tak, on był urodzony prezesem, podobnie jak jego brat Mścisław, którego zniszczyły te hieny z partii Tuska. Ale on miał na niego haka, wiedział iż Donald, tak naprawdę jest bratem ciotecznym Putina. I on Prezes go zlikwiduje, albowiem nie nazywałby się Gęsicki jakby tak nie było.
- Jaki pan ma w tym interes panie Gęsicki?- zapytał niedowierzająco Geoffrey.
- Jestem Prezesem Gęsickim! Nie żadnym panem! Chcę odzyskac władzę, którą Dammerig razem ze swoimi pomiotami szatana chcą mi odebrac!- zabulgotał
- Żona mojego syna, ma aż taką władzę? Raczy pan żartowac...- poprawił się.- Raczy prezes żartowac!
- Tak! Ona ma sprzymierzeńców u moich największych wrogów i sprzyja krwiożerczym bestiom, które chcą zawładnąc Polską! Pomszczę Mścisława za wszelką cenę! Polska dla Polaków!- zakrzyknął
Hrabia popatrzył z niesmakiem, na bulgoczącego Gęsickiego. Ten idiota może mi się przydac.
- Zgoda panie prezesie!- podał mu prawą dłon. Pakt został zawarty.
Wiem, że od bardzo dawna już nikt tutaj nic nie pisze, ale może znajdzie się jedna osoba i mi pomoże. Ta opowieść jest urwana czy ja czegoś nie wychwyciłam i już się skończyło?
No cóż opowieść nie jest dokończona, może kiedyś z Hexe ją skończymy, nie wiem. Odkurzyłaś dawno zapomniany temat, bo wstyd się przyznać jak autor zapomina o swoim dziecku, to wiedz,że coś się dzieje... Póki co zaprząta nam głowę inny projekt, nie mający z UwO nic wspólnego ale za to kręcący się wokół sceny musicalowej.
Czy egzystuje jeszcze Wintermina? Co u niej? Nie mam czsu śledzić waszego . Ale opowiadania, ale losy mojej ulubinnicy są mi bardzo bliskie...
Wróciłam do tego opowiadania po latach i nadal tak samo żałuję, że przerwano je w takim momencie. Dziewczyny, jesteście po prostu genialne :)
A ja właśnie sobie przypomniałam ten nasz twór i śmiać mi się chce :D Ale od tego czasu, dzieł popełnionych było więcej i zobaczonych na żywo musicali i znany się osobiście. Piękne to były czasy :D
Żałuję, że nie uczestniczyłam w czytaniu tego wspaniałego dzieła na bieżąco. Mimo upływu czasu i różnych drobnych niedociągnięć, to były naprawdę radosne calusieńkie 3 dni. Nie miałam pojęcia, że krótkie opowiadanie do śniadania przerodzi się w powieść i to jeszcze w komentarzach na Filmwebie. Odnośnie powstania kontynuacji nie będę się łudzić, chciałam jednak dać znać, że wasz twór nadal żyje i dalej ma w sobie to "coś".