Erik poprawil na sobie pelerynę, nasłuchując śpiewu Aminty, dobiegajacego zza kurtyny. Wziął głęboki oddech i poczekał aż jego niespokojnie bijące serce wyrówna rytm. Teraz nadchodził jego moment. Sięgnął w kierunku zakladu kurtyny, zrobil krok...
...I znalazł się w ciemnościach.
- Ej, co jest? - zapytał, i postapił krok do przodu. Obił sobie golenie o jakiś mebel i zaklął.
- Kto tu jest? -zapytał niewieści glos z ciemności.
- Upiór z Opery!- odezwał się głęboki baryton - A ty? Kim jesteś?
Coś pstryknęlo i jasne światło zalało pomieszczenie. Erik zmrużył oslepione oczy. Miast na scenie znajdowal się w dziewczęcej sypialni, pełnej pluszowych maskotek. Na scianie królował wielki plakat, przedstawiający czlowieka w bialej masce, tulacego do siebie dziewczynę.
- Co ja robie na tej ścianie? Z...z..z moją Christine! - Upiór wpatrywał się w wielki kinowy plakat, jego zielone oczy płonęły.
- Oooo... - krągła blondyneczka zerwala sie z łózka. - To ty?
Podeszła do Erika i przyjrzała mu się, gryzac różowe usteczka drobnymi białymi zębami.
- Ty naprawdę jesteś Erik! - zachichotała, popychając go w kierunku łózka.
Usiadl, oszolomiony i pozwolił jej umościć sie na jego kolanach.
- Co ja tutaj robie? Kim ty do cholery jesteś?- wyszeptał, po chwili na jego usta opadły pełne wargi blondynki. Wepchnęłą mu do ust swój język.
Jej niecierpliwe ręce rozpinały koszulę i gładziły porośniety włosami tors. Wzdrygnął się i odepchnął dziewczynę. Wylądowała na puchatym turkusowym dywanie.
- Ojej, niemiły jesteś - powiedziała, podnosząc się. - A zaspiewasz mi coś? Skoro jestes Upiorem to musisz śpiewać!
- Nie! - wrzasnął Erik. - Nie bedę śpiewac, chcę do mojej opery! - podniósl rekę w obronnym geście, widzac że dziewczyna do niego podchodzi. - I nie dotykaj mnie!
- Ależ Eryczku..- przysunęła się i poczęłą mruczeć jak rasowa kotka.- Zaśpiewaj mi.- Jej ręka spoczęła na umieśnionym udzie Upiora. Delikatnie piesciła skórę przez materiał, posuwając się powoli w górę.
- Ja mam spektakl... do zaspiewania... - wymamrotał słabo Erik, czując ze jego serce bije coraz szybciej. - Muszę oszczędzać głos...
Dłoń dziewczyny spoczęła na wypukłości między nogami Upiora. Jęknął dośc głośno.
Za ścianą coś stuknęło.
Część 95
Państwo Kroeger weszli do poczekalni prywatnego gabinetu ginekologicznego. Siedząca przy stoliku z prasą pani w eleganckim kostiumiku otaksowala Uwe dziwnym spojrzeniem. Wiedźma z westchnieniem opadła na krzesło po drugiej stronie stolika.
- Dobrze się czujesz, kochanie? - zapytał Uwe z troską. Pani w kostiumiku łypnęla na niego koso. Zignorował to, ale Wiedźma bez namyslu odwzajemniła jej się tym samym.
- Świetnie się czuję - odparła, darząc męża czułym uśmiechem, po części specjalnie na złość wrogiej pani w kostiumie.
Z gabinetu wyszli uśmiechnięci państwo, pani w zaawansowanej ciąży. Pani w kosiumiku weszła do środka, a pani w ciąży poklepała Wiedźmę po ramieniu.
- Współczuję ci, kochaniutka, ale musisz być dzielna dla twoich bobasków! - powiedziała, uśmiechajac się krzepiąco. - A pan powinien się wstydzić! - ofuknęła Uwe, glęboko oburzona.
- Ale o co chodzi? - zapytali państwo Kroeger chórem.
- Przestań mieszac się do cudzych spraw - warknął poirytowany pan, ciągnąc partnerkę za rękę.
Wiedźma i Uwe zostali w poczekalni sami.
- Co tych ludzi napadło? - zapytala Wiedźma. - I czego ona mi mianowicie wspólczuje?
Podenerwowany Uwe wzruszyl ramionami.
- Nie wiem, ale najwyraźniej znowu zostałem czarnych charakterem - powiedział. Jego żona prychnęla śmiechem.
- Nie przejmuj się - powiedziała. - Uwielbiam czarne charaktery.
Zaczęła przeglądać leżące na stoliku gazety. Wyciągnęła nieco zmięty SuperEkspres i zamarła.
- Co się stało?- zapytał Uwe, widząc że twarz jego połowicy mieni się wszystkimi kolorami tęczy, z lekkim wskazaniem na purpurę.
- Co to jest? - spytala Wiedźma strasznym głosem. - Dlaczego ta bladź z tworzywa sztucznego opowiada o tobie takie rzeczy?
Podniosła gazetę tak zeby Uwe mógl zobaczyć pierwszą stronę. Wyjął jej powolnym ruchem brukowca z ręki.
- Donatella już nie żyje - powiedziała z furią. - Czas żeby ją ktoś o tym poinformował.
Jej mąż nie sluchal, patrząc na swoje zdjęcie na okładce i na wielki napis "Romans Roku!"
- Co?! - zapytał. - Ja mialbym z nią..? To już wolałbym z waszym byłym prezydentem, jak mu tam, Kaczyński? Mam nadzieję że w to nie wierzysz!
Wiedźma wstała i pogłaskała go po nastroszonej czuprynie.
- Jasne że nie wierzę - powiedziala. Uwe przytulił ją, po czym rzucił Ekspres na stół.
- O, tu też! - wyciągnął ze stosu Fakt.
- Pokaż - zaządala Wiedźma. Rozłozył gazetę tak żeby mogli oboje czytać. - ...namietna randka, upojne noce w apartamencie... Obsypywał prezentami! Ha! No coś takiego, kupiłes jej te koszmarne gacie i za ciasny stanik?
Na zdjęciu w środku numeru Donatella prężyła się odziana jedynie w różowe majtki z piór i takiż stanik, mocno za ciasny, tak że jej piersi kipiały na wszystkie strony. Na szyi miała różowe boa z piór. Podpis głosił "Obdarował ją seksowną bielizną. Chciał by była piękna dla niego."
Wiedźma zaczęła chichotac. Uwe spojrzał na wyciskające się ze stanika piersi Donatelli, bardziej przypominajace szynke w siatce niż biust, i też wybuchnął śmiechem.
Pani w kostiumiku wyszła z gabinetu i minęla Uwe z obrzydzeniem.
- Cudzołoznik - powiedziala.
Wiedźma zgrzytnęla zębami.
Widok progenitury na monitorze USG sprawił że państwo Kroeger zapomnieli o Donatelli. Badania wypadły pomyslnie, dzieci były zdrowe, mama też. Ku uciesze Uwe okazało się że bliźniaki sa różnej płci, chłopiec i dziewczynka.
- No proszę - powiedziała Wiedźma, tuląc się do męża w drzwiach gabinetu. - Za jednym zamachem zalatwilam synka i córkę.
- Jesteś bardzo zdolna - rzekł Uwe, calując ją w usta.
Kiedy mijali stolik z prasą Wiedźma coś sobie przypomniała.
- Pani doktor, czy mogę wziąć ten nowy numer Faktu? Zapłacę!
- Alez proszę, może pani wziąć - rzekla pani doktor, stając w drzwiach gabinetu. - Ale pieniędzy nie trzeba.
- Dziękuję!
- Po co ci to? - zapytał Uwe gdy szli do samochodu.
- Mam zamiar zmusić Donatellę żeby to zeżarła - odparła Wiedźma. - Bez popitki!
Wrócili do domu. Na podjeździe napotkali czerwone autko Marty.
- O, pani dyrektor jest, widzę - powiedziala Wiedźma.
Pani dyrektor wraz z asystentką popijała w kuchni kawę.
- Czy ty wiesz co ta suka rozpowiada w brukowcach? - zapytala Wiedźma potrząsając gazetą. - Ludzie mi wyrazy współczucia składają!
- Spokojnie, bo ci zaszkodzi - odparla Sabina. - Cycatella dostala pouczenie, niedługo dostanie również pozew. Już dzwoniłam do Korzeckiego.
- To dobrze - powiedział Uwe ze smiechem, wchodząc do kuchni. - moja żoneczka już chciała jechac do Donatelli i zapchać jej tą gazetą gębę.
Wiedźma odwrócila się do niego i z tkliwością poprawila mu kosmyk nad czolem.
- Pewnie że chcialam - powiedziała. - Nie będzie mi tu zdzira męża szkalować.
- Moja Ewcia bojowa - zamruczal zabierając się do całowania jej twarzy.
Sabina i Marta wywrocily jednocześnie oczyma.
- Jeju, gołąbeczki moje, bo zaraz tu na hiperglikemię zejdę - powiedziala Sabina.
Oderwali się od siebie z niejakim wysiłkiem.
- Dzięki, Sabina, że załatwilas Cycatellę - powiedziała Wiedźma. - Jesteś wielka.
Mąż spojrzał na nią z blyskiem w oku.
- A gdybyśmy tak dali małej na imię Pia Sabine? - powiedział. - Co ty na to?
Propozycja spotkala sie z ogólnym entuzjazmem zebranych.
Część 96
Tytus siedział na recepcji i pouczał nowego ochroniarza co do jego obowiązków. Do teatru weszli objęci panstwo Dammerig, uśmiechając się wesoło. Sabina trzymała w ręku kolorowe torebki. Przywitali się i zniknęli w korytarzu prowadzącym do gabinetu. Zaraz za Dammerigami do holu wpadła Wera, nie patrząc na Tytusa wbiegła w korytarz i udałą się do swojej garderoby. Tytus zakończył rozmowę z Mietkiem, i poszedł za nią.
Bez pukania wszedł do środka, Wera ściągałą właśnie kurtkę.
- Co tutaj robisz?!- zapytała ostro, mierząc w niego szczotką do włosów.- Wyjdź natychmiast!
- Nie wyjdę!- stanął nad nią, wyższy o dobre trzydzieści centymetrów.- Musimy porozmawiać, nie możesz mnie tak traktować. Po tym co między nami zaszło…
- Przestań! Mówiłam ci, to była jednorazowa chwila zapomnienia, było miło ale to tylko seks. Nic do ciebie nie czuję.- popatrzyła na niego wojowniczo, jej błękitne oczy świeciły złowrogo.
- Nie wierzę ci, to nie był zwykły seks i dobrze o tym wiesz!- na potwierdzenie swoich słów, pochylił się i wycisnął na jej ustach namiętny pocałunek. Podprowadził ją do kanapy, nadal całowali się jakby śwata poza sobą nie wiedzieli.
Do pomieszczenia, bez pukania wparowała Aga.
- Wera, chciałam pożyczyć pomad….o przepraszam!- wycofała się widząc, Were w objęciach Pullińskiego.
Przez korytarz szła Wiedźma z Uwe, widząc Agę czerwoną jak burak wychodząca z garderoby Wery zaciekawiła się.
- Co się stało?- zapytała spoglądając na solistkę.
- Poszłam pożyczyć, pomadkę ale Wera jest chyba zajęta. Całowali się z Tytusem i nie zauważyli mojego wejścia i wyjścia.- zarumieniła się jeszcze bardziej.
Uwe zachichotał, ciągnąc obie panie do bufetu. Widze że Tytus nie próżnuje.
Wera, otrzymała telefon od siostry, która złamała nogę i nie mogła wystąpić w przedstawieniu ku rozczarowaniu Pullinskiego. Sabina powrotem przywdziała szaty pani z Jaru.
- Tylko pamiętaj jak coś cię będzie boleć.- Erik pocałował ją czule, zanim dała sobie przymocować linkę bezpieczeństwa. Po chwili Thomas stojący na scenie rozpoczął pieśn nienawiści w duecie z Sabiną. Głęboki baryton mieszał się z niskim kobiecym altem.
Maks, z góry obserwował grę aktorów ukryty za jednym ze stropów. Specjalnie drzwi prowadzące na górę zostały otwarte, niby przez niedopatrzenie. Na górę ktoś wszedł chrobocząc zaczął szperać przy lince zwisającej dyrektorki. Maks wyszedł z cienia, łapiąc osobnika w uchwyt.
- Co pan tu robi?- zapytał z uśmiechem, osobnik kwiknął po czym otrzymał cios w szczękę. Ziminski korzystając z tego że leży nieprzytomny zamocował mu linkę i dopiął pasek. Kurtyna opadła, widownia wiwatowała kłaniającym się aktorom. Wtem nieprzytomny osobnik został opuszczony na lince, przebudził się z omdlenia i widząc że lewituje nad ziemią zaczął krzyczeć.
- Kurwaaaa! Spadam, spadam! Ja nie chcę umierać. Boziu, mam lęk wysokości!- krzyczał, Maks opuścił go pod nogi Erika.
- Rumianowski?- Sabina z Wiedźmą przepchnęły się przez tłumek, chcąc lepiej zobaczyć.
- To on odpowiada za wszystkie szkody w Teatrze i prawdopodobnie za to że Sandor cię dźgnął i on gonił cie w lesie.- oświadczył Maks.
- Skurwysynu!- Erik, złapał Rumianowskiego za poły marynarki i zaczał wsciekle okładać.- Zabiję cię ścierwo!- Uwe i Thomas odciągnęli Dammeriga, był gotów zabić Rumianowskiego.
- Dzwońcie na policje, niech zamkną tą gnidę.- Uwe splunał pod nogi Rumiana, kilkanaście minut pozniej zakuty z pokancerowaną twarza został odwieziony na policje.
Donatella właśnie kładłą się spać w swoim apartamencie. Zasnęła kamiennym snem, drzwi wejściowe szczęknęły i do środka wszedł zamaskowany osobnik.
- Co jest…?- przebudziła się momentalnie, napastnik zatkał jej usta taśmą. Szaprała się, otrzymała cios w twarz. Mężczyzna odsunął rozowe prześcieradło i rozdarł koszulę, nocną która nic nie zakrywała, wrecz odwrotnie. Donatella usiłowała się szamotać raz jeszcze zostałą zdzielona i po czym napastnik unieruchomił jej ręce i nogi. Ponieważ był zbirem bez gustu, opuścił spodnie i zgwałcił Donatellę. Po wszystkim przystąpił do dzieła, był fachowcem od brudnej roboty. Nożem przeprowadził zabieg usunięcia implantów z blondynki. Donatella jeczała zakneblowana, gdy ostrze wbiło się w pierś zemdlała. Po skończonej robocie zostawił ją wykrwawiającą się. Jednego implanta wsadził do pudełka owinął w szary papier i zaadresował na poczcie na adres Dammerigów, wpisując nazwisko Uwe Kroeger.
Część 97
Sypialnia domku gościnnego tonęła w półmroku, choć było wpól do dziewiątej rano. Ze skłębionej pościeli dobiegało raźne pochrapywanie pani Kroeger i posapywanie jej męża.
Nagle chrapanie urwało się w głośnym chrumknięciu. Wiedźma otworzyła zapuchnięte oczka, calkiem tak samo skośne i przyjazne jak te Czingis-Chana, po czym zdjęła z siebie meżowskie ramię. Wstała z gracją młodego hipopotama i drapiąc się po brzuchu, okrytym meskim bawelnianym podkoszulkiem w mamucim rozmiarze, poczłapala do toalety. Kiedy wychodziła z przybytku higieny, zadzwonił dzwonek u drzwi. Otworzyła.
Listonosz cofnąl się nieco w progu, przekonany że ma przyjemność z niejaką Sadako, na to przynajmniej wskazywały jej dlugie, ciemne, zasłaniajace twarz włosy i mordercze spojrzenie.
- Ppaczuszka dla państwa - powiedział, wyciągając w kierunku Wiedźmy spore pudełko i kwit. - Proszę tu podpisać.
Wiedźma podpisała i wzięła przesyłkę, listonosz zaś wycofal sie z ulgą.
- Uwe, jakaś paczka do ciebie! - krzyknęła, idąc do kuchni.
- Otwórz! - odkrzyknął.
Wiedźma powłócząc nogami poszła do kuchni. Nastawiła wodę w czajniku, ustawiła na blacie szafki dwa kubki i usiadla przy kuchennym stole. Rozdarła papier, odsłaniajac znajdujące sie pod nim tekturowe pudełko.
Tymczasem jej mąż oddawal się porannym ablucjom. Właśnie wszedł pod prysznic, gdy Wiedźma wrzasneła, wysoko i przenikliwie. Wyskoczył z lazienki, chwytając po drodze szlafrok. Jego żona, blada jak ściana, stala na srodku kuchni, z przerażeniem patrząc na lezące na stole pudełko.
- Co się stało? - zapytal wiążąc szlafrok.
- D-d-d-donatella - odpowiedziała. - Ktoś jej obciął cycki.
- Co? - Uwe, nie rozumiejąc zajrzał do pudełka. I zamarł. Na zakrwawionej wacie spoczywała pierś Donatelli.
- O mój Boże... - szepnął.
- Jest list - powiedziała Wiedźma, lekko zielona na twarzy i wskazała na wieczko pudełka. - Na wewnętrznej stronie.
Uwe podniosł je, odwrócił i przeczytał.
- "Nastepne będą cycki twojej żony. Wyjedź stąd." - zacisnął gwałtownie szczęki, potem przyłożył zwiniętą dłoń do ust.
- Mam dość - oznajmił stanowczo. - Dość waszej kretyńskiej policji, dość tego wszystkiego co sie tu zdarza. Po prostu dość.
Spojrzał na swą pobladlą żonę i się zreflektował. Objął ją i pocałowal w czubek głowy.
- Przepraszam - powiedział. Wiedźma zadrżała i wtulila się w niego.
- Też mam dość - powiedziała.
- Idziemy do Sabiny - Uwe roztarł jej plecy. - Musimy jej o tym powiedzieć. I powiadomic policję.
Niechętnie wysunęła się z kojących objęć małżonka.
Po chwili pandtwo Kroeger, już ubrani, szli przez ogród do domu Dammerigów. Ku ich zaskoczeniu na podjeździe stał radiowóz.
- Tez dostała jakiś kawalek? - zapytała Wiedźma niepewnie. Weszli do hallu i nieomal zderzyli się z Sabiną, idącą w asyście dwóch funkcjonariuszy. za nimi szedł wściekły Erik i nieznany im policjant, wysoki blondyn.
- Rany boskie, chyba cię nie aresztowali? - zapytała Wiedźma.
- Państwo to kto? - zapytał policjant dźwięcznym tenorem.
Uwe zgrzytnął w duchu zębami, przyzwyczajony do tego ze jest gwiazdą i każdy rozpoznaje jego twarz.
- Uwe Kroeger, to moja zona Ewa - rzekł sucho. - Mieszkamy w domku gościnnym państwa Dammerig.
- Zgadza się - przytwierdziła Sabina. - Uwe jest jedną z gwiazd mojego teatru.
- Podkomisarz Adam Lampert - przedstawił się policjant. - Pani Dammerig musi zlożyć zeznania w sprawie napadu i okaleczenia Donatelli Condon.
- A więc żyje! - wyrwało się Wiedźmie.
- Pani coś wie? - podkomisarz uniósł brew.
- Owszem, ktoś mi przysłał jej pierś poranną pocztą - rzekła sarkastycznie pani Kroeger. - Leży na stole w kuchni, mogą ją sobie panowie wziąć.
Sabina i Erik popatrzyli na nią, zszokowani.
- Obcieli jej cycki? - zapytała z niedowierzaniem Sabina.
- Pani pójdzie z nami - zarządził Lampert.
- Panowie, to jakaś farsa! - zagrzmiał Erik. - Nie sądzicie chyba że moja żona biegała po nocy i obcinała cudze cycki!
- My nic nie sądzimy - odparl Lampert. - Musimy sprawdzić każdy trop. Pani Dammerig groziła wczoraj pani Condon uszkodzeniem cielesnym, na co mamy świadków.
Sabina tylko wywrócila oczyma.
Rozdział 98
Cały teatr huczał o okaleczeniu Donatelli, Erik chodził wściekły niczym tygrys w klatce. Sabina przebywała sama z tym młodym podkomisarzem i nikt nie chciał go do niej wpuścić.
Otworzył szufladę biurka żony i wyciągnął paczkę papierosów, od kiedy wszystko w ich małżeństwie było dobrze Sabina nie paliła, ale zapomniała wyrzucić. Odpalił papierosa i nerwowo zaciągnął się dymem. Do gabinetu weszła Wiedźma, czując swąd zaczęła machać rękami.
- Co tu tak capi?- zatkała nos ręką.- Erik ty palisz? Od kiedy?- spojrzała zdziwiona na kurzącego Dammeriga.
- Musiałem, na komisariacie nie chcą mnie wpuścić do Sabiny. Cały czas siedzi z nią ten jak mu tam Lampert.- huknął gasząc papierosa na spodku od filiżanki.
- Mówisz tak, jakby ona tam była dla przyjemności.- Wiedźma wywróciła oczami, pomimo powagi sytuacji, bawiła ją zazdrość Erika.
- Nie, ale wiesz jak na kobiety działają tacy wysocy blondyni o głębokim głosie.- mruknął
- Widziałeś go dziesięć minut i już wysnuwasz takie daleko idące wniosku? Ona kocha ciebie, nie jest pierwszą lepszą, co lata za przygodami.
- Jadę tam, wole denerwowac się na miejscu.- zabrał marynarkę, kluczki i wyszedł z teatru.
Maks Zimiński, który dalej prowadził śledztwo przechadzał się po teatrze. Miał coś do powiedzenia Dammerigowi w sprawie tropu zleceniodawców Rumiana, jednak Erika nie było. Zajrzał do garderoby Wery, dziewczyna siedziała przy lustrze poprawiając makijaż. Stanął za nią, spojrzała w lustro i dostrzegła jego odbicie, odwróciła się, kredka wypadła jej na ziemię. Maks podniósł ja i podał.
- Co tu robisz?- zapytała złowrogo.- Zrozumiałam, że to koniec i nie błagam cię o powrót na kolanach. – zakpiła
- Szybko się pocieszyłaś, widze jak Pulliński za tobą biega.- popatrzył na nia. Jej twarz nabierała purpurowego koloru.- Przespałaś się z nim już?- zapytał jakby od niechcenia.
- Wyjdź! Nienawidze cię, pies ogrodnika! – wypchnęła go za drzwi. Tytus właśnie przechodził przez korytarz, chciał porozmawiać z Werą. Zachowywał się jak zakochany uczniak, mało co jadł, prawie nie spał. To się musi skonczyć! Zobaczył Zimińskiego wychodzącego z pokoju panny Wysockiej, krew w nim zawrzała.
- Co tam robiłeś?- złapał Maksa za poły nienagannie wypraswanej marynarki.
- Co cie to interesuje to moje prywatne sprawy i byłbym wdzięczny jakbyś mi nie miął marynarki.- odpowiedział Ziminski spokojnie.
- Wara od Weroniki, albo cię zamorduje!- puścił go energicznie, Ziminski poprawił zagniecenie, po czym najspokojniej minął wkurzonego Tytusa.
część 99
Przesłuchanie Sabiny Dammerig trwało już trzecią godzinę. Podkomisarz dopił swoją kawę i odstawił szklankę na stół.
- Chce pani jeszcze? - spytał, wskazując na pustą szklankę stojącą przed Sabiną.
- Co? - Sabina zasłuchała sie w jego urzekający glos. - O co pan pytał?
- Czy chce pani kawy? - rzekł cierpliwie Lampert.
- A nie, dziękuję - odparła.
- Wiemy że miała pani motyw by przestraszyć panią Condon - powiedział podkomisarz tym swoim ciepłym tenorem. - Udzielała tabloidom informacji na temat swojego romansu z mężem pani przyjaciółki.
- Rzekomego romansu, panie podkomisarzu - rzekła Sabina z naciskiem. - Uwe poza Ewą świata nie widzi.
- Dobrze, rzekomego romansu - policjant westchnął. - Wiemy też, że zatrudnia pani bylego komandosa, niejakiego Pulińskiego, który był parokrotnie notowany za rozróby w barach.
- Ściślej rzecz biorąc korzystam z usług jego firmy ochroniarskiej - rzekła Sabina, kontemplując ciemnoblond włosy wyzierające zza rozpietej koszuli podkomisarza. - Zauważył pan zapewne że od pewnego czasu mój teatr nęka pewien cymbał, który usiłował zastrzelić sopranistkę, spowodował wypadek mój i Grzesia Butelki, że o paru jeszcze incydentach nie wspomnę.
- Ach tak, wiem - podkomisarz rozparł się wygodniej na krześle, mimowolnie zapewniając Sabinie lepszy widok na własną klatę. - Pan Rumianowski. Aresztowaliśmy go niedawno.
- Jesli zatem chce pan wiedzieć kto okaleczył Donatellę, wystarczy że przyciśnie pan tego koziego bobka - powiedziała uprzejmie Sabina.
Lampert jęknął w duchu, przeklinając przełożonego, ktory kazał mu wydobyc z Sabiny wyznanie winy.
Rzepowa triumfowala.
- Ja wiedziałam! Wiedzialam że to się tak skończy! - powiedziala do Goździkowej, pilnie zmiatając nieistniejące śmieci z korytarza. Szwaczka, tuż za progiem pokoju, dopasowywała jeden z kostiumów Elisabeth dla Agi.
- Co pani wiedziała? - zapytala drwiąco solistka.
- W tym gnieździe rozpusty nie mogło być inaczej - rzekła Wintermina. - Ktoś musiał skończyć w więźniu. I zobaczycie że dyrektorkę posadzą! A wszystko dlatego ze ten malowany błazen ptaka w rozporku utrzymać nie umiał!
- Pani tak nie krzyczy, bo przyjdzie pani Kroeger i łeb pani urwie za gadanie takich rzeczy o jej mężu - powiedziała Goździkowa, wyjmując szpilki z ust.
- A juz na pewno jak się dyrektorka dowie co pani wygaduje to na kopach pani z pracy wyleci - dodala z uciechą Aga.
- A co ona wygaduje? - Wiedźma zajrzała do pomieszczenia. Sprzątaczka jęla pilnie udawac ze zamiata. - Znowu coś o Uwe? Aga, koncz to przymierzanie kiecki, zaraz masz lunch z Thomasem, a on tam juz tupie z różą w zębach.
- Różą w zębach? - Aga prychnęla smiechem.
- Ups, wygadałam się - pisarka przyłożyła dloń do ust. - To miala być niespodzianka, ta róża. Co j a chciałam? Strasznie głodna jestem, od tego siedzenia z Mate nad librettem Księcia Ciemności potwornie zachciało mi się jeść. Widział kto Erika?
- Nie mam pojęcia gdzie jest, był rano, ale przepadł - odparła Aga. Szwaczka wpięła ostatnie szpilki.
- Może pani zdejmować - powiedziała.
- Niech pani drzwi zamknie - rzekła solistka.
- A ja moge popatrzeć? - twarz szatańsko uśmiechiętego Thomasa wychynęła zza framugi.
- Bezczel. I zbereźnik - rzekła Aga, śmiejąc się. Thomas ukazal sie w całej okazalości, diabolicznie urodziwy w czarnej koszuli i takiejż marynarce. W dłoni trzymał krwawoczerwoną różę.
- To ja lece na lunch - mruknęła Wiedźma. W holu teatru coś sobie przypomniała. Wydłubala z torby komórkę i wybrala numer.
- Erik? Łap Ziminskiego, on ma podobno jakieś chody w policji. Sabina pięć godzin tam już siedzi, a uparla się ze nie chce mecenasa Korzeckiego wezwać. Oj nie chromol mi zazdrością, mam ciężki dzień i nie chce mi się takich pierdów słuchać. Ze dlaczego? Bo przy porannej kawie cudze cycki oglądałam. Obcięte. Cud ze w ogóle przeżyła. Tak, wiem, więc dzwoń po tego Maksa, niech Sabinę stamtąd wywlecze. Nie, ja nie mam tego numeru. Mogę najwyżej Uwe za Maksa przebrać, oni podobni. No!
Zamknęła telefon i wyszła z teatru. Tytus odprowadził ją niewidzącym spojrzeniem. Ciągle myslał o Weronice, uporczywie i obsesyjnie, wspominał jej oczy, smak jej ust, zapach ciała...
Rozdział 100
Adam Lampert był pod wrażeniem osobowości dyrektor Dammerig. Inna na jej miejscu wpadłaby w panike, że ciąży nad nia taki zarzut, wzywała męża i prawnika a ona cierpliwie odpowiadała. Miał dziwne wrażenie, że chwilami bawi ją cała sytuacja, natomiast jej małżonek robił piekło na komisariacie. I te jej oczy, niebieskie z zielonymi akcentami, przenikliwe i hipnotyzujące. Mimowolnie zaglądnął jej w dekolt i musiał przyznać że miała czym oddychać, iście pociągająca niewiasta i te złote włosy. Nie, co on pierdoli?! To na pewno zmęczenie.
Ktoś zapukał do drzwi, młoda aspirantka wprowadzila Maksymiliana Zimińskiego.
- Czy zdobył pan już zeznanie pani Dammerig?- zapytał Zimiński spoglądając na Lamperta błękitnymi oczyma.
- Właściwie tak, ale…
- Czy wysuwa pan jakieś oskarżenie?- dociekał Maks
- Nie..
- Wobec, tego chciałbym uprzejmie prosić, żeby została zwolniona do domu.- powiedział głośno, cicho zaś dodal.- Jej mąż jest wpływowym człowiekiem, sam rozumiesz.
- Pani Dammerig, może pani wrócić do domu, tylko proszę nigdzie nie wyjeżdżać. – Adam zwrócił się do Sabiny. Ta podniosła się z gracją z krzesła i wyszła przepuszczona przez mężczyzn. Na korytarzu stał Erik, uśmiechnęła się do niego. Z sali przesłuchań wyszedł Maks i Lampert. Sabina uśmiechnęła się szeroko do podkomisarza, co zauważył Erik. Krew w nim zawrzała na myśl że spędzili ze sobą przeszło sześć godzin.
- Będziemy w kontakcie, pani Dammerig.- Lampert mimowolnie posłał Sabinie uśmiech.
- Chodźmy już!- burknął Erik i wyprowadził żonę na parking.
Wsiadli do samochodu i odjechali do domu.
- Musiałaś się tak do niego wdzięczyć?- zapytał wściekły.- Patrzyłaś się jak sroka w gnat.
- Oj przestań nie mam ochoty na kłótnie, chcę coś zjeść, wykąpac się i położyć.- ucięła rozmowę. W domu, spałaszowała obiad i bez słowa poszła do domku dla gości.
Wiedźma siedziała na kanapie, przytulając się do Uwe.
- Długo cię maglował ten Lampert.- stwierdzila przypatrując się przyjaciółce.- Erik od zmysłów odchodził.
- Zazdrosny.- oświadczył Uwe, chichocząc pod nosem i zakrywając się niemieckim czasopismem.
- Phi, nie ma o co.- Sabina obierała mandarynkę z wazy na stole.
- Jak nie ma o co? Widziałam rano tego Lamperta. Cud, miód i czekolada.- mruknęła wpychając do ust czekoladkę.- A jaki ma głos…
- No jaki?- zainteresował się Uwe, spoglądając na swą połowicę, na której twarzy odmalowała się błogość po spożyciu czekolady.
- No ciepły i seksowny, kochanie. Ale nie martw się ty masz ładniejszy.- pocałowała go umazanymi czekoladą ustami.
- Mrrr, czekolada.- Uwe zlizał przysmak, tak się zatopili w pocałunku i pieszczotach, że nie zauważyli jak pani dyrektor poszła sobie.
Sabina przeszła się po ogrodzie, pozniej przespacerowała się nad jeziorem i wróciła do domu. Erik w salonie, czytając książkę.
- Gdzie byłaś?- zapytał mierząc ją złym spojrzeniem.
- U Wiedźmy, pozniej w ogrodzie a pozniej poszłam nad jezioro.- odpowiedziała poprawiają ślubną fotografię na gzymsie kominka.
- Poszłaś rozmyslać o głosie i aparycji Adama Lamperta?- zapytał cynicznie.- Widziałem jak się na niego gapisz.- dodał.
- Dammerig, czyś ty na głowę upadł?Jak się niby gapie?- huknęła wyprowadzona z równowagi.
- Jakbyś miała ochotę mnie zdradzić!- krzyknął zrzucając książkę na ziemię i niebezpiecznie zbliżając się do żony.
- Popierdoliło cię doszczętnie. – krzyknęła, odsuwając się od niego.
- Przyzaj się, chciałaś go pocałować! Ale ja ci zapowiadam że nie będę rogaczem!- huknął, Sabina rozjuszona do granic wytrzymałości wymacała na kominku kryształową figurkę anioła i wymierzyła w Erika. Zdąrzył się uchylić, figurka roztrzaskała się z hukiem na ścianie.
Dopadł do niej i uwięził ją w stalowym uścisku. Mierzyli się wściekłymi spojrzeniami po czym zaczeli całować szaleńczo. Zdzierali z siebie odzienie nie przestając się całować, w szale upadli na dywan przed kominkiem i kochali się szybko, dziko i ostro. Po wszystkim leżeli na dywanie, dysząc jak po walce na arenie. Sabina zaczęłą się śmiać, po chwili Erik dołączył do niej.
- Erik, my nie jesteśmy normalni. Kłócimy się o jakiegoś głupiego policjanta i patrz jak się to konczy. Tarzamy się po ziemi jak dzikie bestie.- wtuliła się w męzowską pierś.
- Głupiego?- zapytał całując ją w czubek głowy.
- On nic dla mnie nie znaczy, to ciebie kocham furiacie.-przytuliła się jeszcze bardziej i oboje zaśmiewali się do łez.
Część 101
Przez ponad miesiąc tajemniczy zbrodniarz nie uderzył ani razu. Nieszczęsna Donatella wyszła ze szpitala i zaszyla się w domu, gdzie codziennie odwiedzał ją psycholog, opłacony przez Dammerigów i Kroegerów. W "Otchłani" życie wróciło do normy, jesli nie liczyć stałej obecnosci Maksa Zimińskiego, który garnitury letnie zamienił na zwyczajne. Tytus, który wytrwale adorował Werę, krok po kroku zyskując jej zaufanie, patrzył na Zimińskiego koso. Jedynie świadomość że ukochana by tego nie pochwaliła powstrzymywała go niekiedy od starcia pięścią goszczącego na twarzy Maksa ironicznego połuśmieszku.
Druga, nieco mniejsza scena miała być lada moment oddana do użytku. Pierwszym wystawionym na niej spektaklem miała być Elisabeth, do której próby szły pełną parą. Pani fotograf Zena miala niezwykle udaną wystawę swych zdjęć w Alchemii. Tematyką tych zdjęć było studium męskich cial, przy czym niektóre z nich należały do zespolu aktorskiego Otchlani, jedno zaś do reżysera Węgra.
Wiedźma nanosiła ostatnie poprawki na libretto Księcia Ciemności i pisała kolejną powieść, nie zwazając na utyskiwania męża, narzekajacego ze powinna nieco zwolnić. W słoneczny dzień pod koniec października również siedziała przy komputerze, wpatrując się w migający kursor na śnieżnobiałej stronie.
- Bardzo jestes zajęta? - zapytał ją Uwe, wchodząc do pokoju. - Bo jeśli nie, to Erik i Sabina chcą nam coś pokazać.
Wiedźma oderwała spojrzenie od monitora.
- Nie bardzo - wymamrotała. - Natchnienie poszlo na wycieczke, może dlatego ze ci mali zdrajcy rozgrywali mecz piłki nożnej w moim brzuchu.
- No to my tez idziemy - pomógł jej wstać. - Dammerigowie już czekają za progiem.
Po chwili dołączyli do Erika i Sabiny.
- Co nam chcieliście pokazać? - zapytała Wiedźma, rozierając krzyż.
Erik uśmiechnąl sie kątem ust i spojrzal porozumiewawczo na Sabinę.
- Zobaczyliśmy za lasem coś ciekawego - powiedział. - Musicie to zobaczyć.
- Ruch dobrze ci zrobi - Uwe poklepał małżonkę po tyłku.
- Tobie też - rzekła nieco złośliwie, klepiąc go po lekko rysującym się pod płaszczem brzuszku. - Za dobrze ci gotuję chyba.
- No jazda, turkaweczki - powiedziała Sabina, ruszając. - Kulamy się.
- Kulamy to dobre słowo - mruknęła Wiedźma, w plaszczu pękata niczym ludzik Michelina.
Promienie zachodzącego słońca przesiewały się przez ostatnie liście na drzewach, kładąc się plamami na płonącym feerią barw opadłym listowiu pod nogami idących. Było cicho i zupełnie bezwietrznie.
- To co, za dwa dni mamy Halloweenowy Festiwal Mrocznych Musicali? - powiedziała w zamyśleniu Wiedźma. - Słyszałam ze Chorzów ma być z Jekyllem&Hyde, Takarazuka przywozi Rebekę, a Węgrzy Vampirok Balja?
- Taaa, 28 zaczynamy, 31 kończymy - odparła pani dyrektor. - My mamy Triskelion oczywiście, ale z dodatkowymi efektami specjalnymi i niespodzianką.
Erik objął ja w pasie i udał że chce zatopić zęby w jej szyi.
- Jeszcze z Rajmundka będą, z Draculą Wildhorna - powiedział. - I parę teatrów z Niemiec.
- Ho ho - mruknęła Wiedźma. - Bogaty program. Oby tylko ten cymbal się nie aktywował.
- Spokojnie - odezwał sie znienacka milczący dotad Uwe. - Zimiński też przygotował niespodziankę. Jeśli cymbał spróbuje zaatakowac skonczy się to uroczystą demaskacją na oczach wszystkich.
Pozostała trójka spojrzła na niego z lekkim zaskoczeniem.
- A kiedy wy rozmawialiscie? - zapytala zdumiona Sabina. - Myśląłam że to Erik z nim wszystko zalatwia.
- Powiedzmy że znaleźliśmy wspólny język - rzekł Uwe puszczajac perskie oko.
Las rozstąpił się. Przed nimi lezał wyzłocony zachodem słońca parterowy dworek o białych ścianach, z dachem krytym czerwoną dachówką. Z komina bił w niebo słup dymu.
- Piekne! - westchnęła Wiedźma, chwytajac Uwe za rękę.
Sabina i Erik poszli podjazdem ku wspartemu na czterech kolumnach gankowi.
- No chodźcie! - zawołala Sabina przez ramię.
- Co? - zdziwila się Wiedźma nieinteligentnie.
- To wasze? - zapytał Uwe. - Po co wam drugi dom tutaj?
- Nie nasze - zaśmiała sie Sabina - tylko wasze.
Erik, wydobytymi z kieszeni kluczami otworzył drzwi.
- Co? - zapytali państwo Kroeger chórem.
- No wasze - powiedział Erik, zapraszając ich gestem do środka. - Prezent ślubny od nas.
- Matko boska - jęknęła Wiedźma.
- Czyście poszaleli? - zapytał Uwe. - Ile was to kosztowało!
- Skoro wam dajemy, to znaczy ze nas stac - odparła Sabina. - Koniec dyskusji, macie patrzeć i podziwiać.
Przeszli przez hall, obejrzeli salon z pieknym, zabytkowym kominkiem, bibliotekę, stanowiącą zarazem gabinet Wiedźmy, przestronną kuchnię, parę innych pokojów i główną sypialnię, obok której miescila się ogromna garderoba.
- Pomieścicie się tu ze swoimi ciuchami oboje - zasmiała się Sabina.
- Ja się wszędzie pomieszczę, gorzej z nim - Wiedźma wymierzyła meżowi pieszczotliwego kuksańca w bok.
Wreszcie Sabina z tajemniczą miną otworzyła przed nimi drzwi pokoju sasiadującego z główną sypialnią. Wiedźma westchnęła głośno zaskoczona, Uwe uśmiechnął się z niejakim rozczuleniem, spogladając na umeblowany pokoik dziecinny z dwoma łózeczkami.
- Ludzie - Wiedźma zaczęła płakać. - Ja was normalnie kocham! Wy bostwa jakieś jestescie czy coś!
Łzy lały jej się z oczu strumieniami. Uwe podał jej chusteczkę i przytulił, Wiedźma otarla oczy, ale wciąż nie mogła się opanować, szlochając małzonkowi w gors. Sabina i Erik wycofali się na chwilę na korytarz.
Jakies dziesięć minut doprowadzona do uzytku pani Kroeger wyłoniła się z pokoju dziecinnego, wsparta na mężowskim ramieniu i można było dokończyć oglądania posiadłości. W ogrodzie znajdował się basen, co niezmiernie ucieszyło Uwe, w piwnicy zaś znalazło się miejsce dla garderoby na kostiumy sceniczne, oraz dla sali ćwiczeń tanecznych. Na poddaszu zaś był pokój zabaw dla dzieci, starannie wybity dźwiękoszczelnym materiałem.
Część 102
Na dzien przed wyjazdem do Gdyni w teatrze panował istny chaos. Faceci z firmy przewozowej pakowali kostiumy, Marta stała nad nimi, bo łapy mieli jak drągi i gotowi byli coś zniszczyć.
- Panowie, ostrożnie z tym! To są bardzo kosztowne kostiumy.- pouczała dwóch osiłków, którzy wnosili wszystko do tira.
- Niech się paniusia nie kłopocze, wszystko będzie piknie.- uśmiechnął się wyższy, ukazując ubytek w jedynce.
- Dobra, dobra.- mruknęła asystentka odznaczając coś w swoim kajecie.
Wiedźma z Uwe zostali w domu, Sabina przykazała że ma się zapoznawac z domem a nie pałętać po teatrze. Pani dyrektor właśnie zmierzała do toalety z nagłą potrzebą pęcherza, jej łazienkę zajęła Rzepowa która zamknęła się szorując kafelki i słuchając radia na ipodzie. Pani Dammerig poszła więc do innej toalety mrucząc pod nosem że kawa ją zabije. Stała właśnie przy lustrze poprawiając makijaż i fryzurę, gdy z kabiny doleciało ja chlipanie. Zapukała delikatnie, słysząc znajomy głos. Po chwili ukazała się zapłakana Wera, trzymając w rękach mały prostokącik.
- Co się stało?- zapytała Sabina, spoglądając na zapłakaną Weronikę, ocierającą łzy.
- Nnnic.- odpowiedziała Wera i chciała czym prędzej czmychnąc z łazienki.
- Jak to nic jak płaczesz i wpatrujesz się przerażona w ten test ciążowy.- dyrektorka wymownie uniosła brwi.
- Ale jak to? Skąd wiesz?- zapytałą przerażona.- Proszę nie mów nikomu.
- Wiem, bo mam dwóch siostrzeńców i siostrzenicę.- uśmiechnęła się.- Poza tym, nie jestem aż taka niedomyślna, czasem może udaję że czegoś nie dostrzegam. Ale mówią na mnie diabelski detektyw. Zapytaj pani Kroeger, ona coś wie na ten temat. A teraz chodź kochana, do mnie porozmawiamy.- objęła ramieniem pannę Wysocką i zaprowadziła do gabinetu. Usiadły wygodnie na kanapie.
- No więc słońce, powiedziałaś już Tytusowi?- zapytała wprost
- Skąd wiesz, że to jego?- zdziwiła się Wera, nadal ściskając prostokącik z dwiema kreseczkami.
- Facet wygląda jakby znalazł koniec tęczy, nie widzę żeby uganiał się za laskami, jak miał to w zwyczaju i patrzy w ciebie jak w obraz na Jasnej Górze. – uśmiechnęła się życzliwie.
- Ale ja zupełnie nie wiem co mam robić? Jestem przerażona myślą że zostane matką i nie wiem jak on na to zareaguje. A jak się wścieknie? Potrafi być porywczy.- chlipała Weronika
- Dam sobie uciąć dowolną konczynę, że padnie z radości a jak nie to ja go ustawie.- poklepała dziewczynę po ramieniu. Do gabinetu wtoczyła się Wiedźma, Wera pośpiesznie czmychnęła.
- Co jej jest?- zapytała przyjaciółkę siadając ciężko na kanapie i siegając po ciastka czekoladowe.
- Tylko gęba na kłódkę. Jest w ciąży z Tytuskiem.- Sabina opowiedziała Wiedźmie wszystko ze szczegółami.
- No masz, ale wiadomość.Wspólczuję jej stanu, ale gratuluję dziecka, już nie mogę się doczekać kiedy zobacze te moje Kroegerki.- czule pogłaskała brzuch.
- Ja też.- uśmiechnęła się Sabina.- Będę mieć kogo rozpuszczać.
-Sama się postaraj o małego Dammeriga juniora.- Wiedźma popatrzyła wymownie na przyjaciółkę.
- Po tej aferze pomyślimy. Erik by bardzo chciał a ja, no cóż chyba nie będę najgorszą matką.
Następnego dnia obsada zapakowała się w samolot lini krajowych z Balic do Sopotu. Festiwal odbywał się w Gdyni, jednak Sabina uparła się na Grand Hotel bo nigdy tam nie była.
Pokoje były przepiękne i przyjemnie było popatrzeć na chmurny granatowy Bałtyk.
Thomas wyciągnął Agę na spacer po plazy, było siedem stopni i wiał zimny porywisty wiatr rozwieając jej włosy. Na molo młody chłopak wygrywał gitarą przeboje czerwonych gitar, Thomas oparł Agę o barierkę i całował zachłannie.
- Thomas, to miejsce publiczne.- mruknęła między pocałunkami.
- A ja jestem aktorem i lubię publicznie całować moją narzeczoną.- uśmiechnął się szeroko.
- Narzeczoną?- zdziwiła się.- A kiedy szanowny pan mi się oświadczał? Nie pamiętam.- zakpiła puszczając oczko.
- To tylko kwestia czasu, skarbie.- pocałował ja raz jeszcze i poszli dalej wzdłuż molo.
Zena z Mate pojechali do Gdanska, Zena uparłą się że chce pofotografowac rynek.
Chodzili po Gdańskim starym mieście, Mate oglądał wystawy sklepowe, podczas gdy jego dziewczyna pstrykała zdjęcie za zdjęciem.
Wiedźma z małżonkiem i Dammerigami spożywała obiad w restauracji hotelowej sarkając na firme przewozową.
- Więcej nie wynajmiemy tych kretynów. Wszystko się wymięło.- piekliła się zajadając deser z gruszek w czekoladzie.
- Już ja sobie z nimi porozmawiam, nie denerwuj się.- uspokajała Sabina, popijając czerwone wino.
- Tak, Wiedźmo nie denerwuj się jak znam moją małżonkę to zrobi im piekło na ziemi.- uśmiechnął się Erik.
- Macie racje, cieszmy się że wygramy.- uśmiechnęłą się
- No pewnie że wygramy. Mamy najlepszy musical, muzyka pana Dammeriga, libretto pani Kroeger i taka wspaniała obsada.- Sabina wskazała Uwe i siebie.
Po uroczystym otwarciu festiwalu i pierwszym spektaklu odbyło się afterparty. Wielojęzyczny tłum przelewal się po sali, wchodzący goście pozowali do zdjeć na czerwonym chodniku.
- Herr Dammerig! Frau Dammerig! - ktoś z VBV zamachal z przeciwległego końca sali. Dyrektorka i jej mąż jęli przedzierac się ku Wiedeńczykom, lawirując w tłumie.
- Au! - wrzasnął jakiś mężczyzna, gdy Sabina nastąpiła mu obcasem czerwonej szpilki na nogę. Kieliszek w jego dłoniach zakołysał się gwałtownie, tak że dyrektorka zlakla się przez chwilę o swoją szmaragdową suknię.
- Najmocniej przepraszam - powiedziała ze skruchą i dopiero wtedy rozpoznała dyrektora teatru Roman.
- To pani! - prychnął wściekle Kępka-Kudełek. - Wiedziałem!
- Chodź, kochanie - rzekł Erik chłodno, prowadząc poirytowaną malżonkę ku panom z VBW.
Wiedźma zostawiła Uwe zagadanego ze znajomymi z Niemiec i podryfowała w stronę szwedkiego stołu, bo poczuła się straszliwie głodna. Zaopatrzyła się w talerzyk i widelec i jęla nakładac sobie porcje kolejnych przystawek.
- Obżerasz sie, widzę! - zachichotał ktoś za nią.
- Carsten!! - pisnęła Wiedźma, na widok wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny. - Skąd ty się tu wziąłeś?
- Z Essen, skarbie, z Essen - zasmiał się Carsten. - A wy jak widzę kwitniecie. Gdzie Uwe?
- Jak pączki w maśle - rozesmiała się Wiedźma. - Gdzieś się tam plącze - machnęła widelciem.
Carsten uchylił się, dzięki czemu nie zarobił sztućcem w ucho.
- Ja się tu jeszcze posilę, potem pogadamy - powiedziała.
- Jasne - uśmiechnąl sie i zniknął w tłumie.
Tymczasem Wiedźma dalej buszowała wśród zimnych dań. Sprobowawszy kliku z nich doszła do wniosku ze najbardziej odpowiada jej pierś kaczki w pomoarańczowo-korzenno-miodowej glazurze. Powedrowała do pólmiska zawierającego ten przysmak i ze zgrozą stwierdzila że leży na nim ostatnia porcja. Wyciągnęla zbrojną w widelec dłoń, ale ktoś był o ulamek sekundy szybszy. Dwa widelce skrzyżowały się nad stolem.
Wiedźma spojrzała na rywala, chcąc go zabic wzrokiem i ujrzała pulchne oblicze Dawida Oleandra. Nie cofnął swego sztućca, patrząc jej wyzywająco w oczy.
- Spadaj, Oleander - warknęła. - To moja pierś. Idź poszukać karkówki.
- Byłem pierwszy - sapnął. Wiedźma natarła na niego brzuchem.
- Wpieprzyleś prawie cały półmisek - wysyczała. - Won!
Spróbował nadziać mięso na widelec, ale w tym momencie widelec Wiedźmy dziabnął go w rękę.
- Wypad! - zawarczała i sama siegnęła po upragnioną kaczkę. Oleander zablokował jej drogę swoim sztućcem.
Nad porcją kaczego mięsa rozegrało się coś w rodzaju małego pojedynku szermierczego na widelce. Wreszcie Oleander skapitulował. Wiedźma z lubością pożarła łup, odstawiła talerzyk i przeszła do deseru. Metodycznie pochłaniała kolejne rodzaje ciasta, wreszcie doszła do lodów, stojących w specjalnej ladzie chłodniczej. Sięgnęła po pucharek waniliowych, z bita smietaną, utartą gorzką czekolada i kawałeczkami pomarańczy, ale Oleander w tym samym momencie chwycił za stopke pucharku, usiłując wyrwac przysmak z dłoni Wiedźmy.
- Puszczaj! - warknęła
- Kaczkę mi zabralaś, lodow nie oddam! - odparł, prężąc pierś jakby był co najmniej Upiorem z Opery.
- Won, scierrrwo! - Wiedźma nie puszczała pucharka. Wreszcie, na skutek nagłego szarpnięcia porcja bitej śmietany zlądowąła na gorsie ciemnej marynarki Oleandra.
- Niedobry Dawidek! - Kepka-Kudełek uderzył go po trzymającej pucharek dloń. - Miałes tyle nie jeść! Znowu ci guziki u koszuli na scenie potrzaskają!
- Przepraszam - wymamrotal ponuro Oleander, zostawiając wiedźmine lody w spokoju.
- Niegrzeczny chlopak! - strofowal go dalej dyrektor, jednoczesnie wycierajac mu chusteczką marynarkę. - Upaćkał sie jak dziecko! A pani niech go nie karmi!
- Ja? - Wiedźma przełknęla resztkę lodów. - On sam się karmi, wciąga wszystko jak czarna dziura.
- Dobra dobra! - zabulgotał Kępka-Kudelek. - Ja was znam! Jeszcze pamiętam jak go przekarmiliście na tym balu charytatywnym!
- No jasne, łopatą mu do gęby ładowałam! - prychnęła. - Jakby pomocy w tym potrzebował! Może lepiej zaszyj mu pan gębę, nie będzie mógl ani żreć ani śpiewać i ludzkość odetchnie!
- Ja jestem artystą! - zaprotestował Oleander. - Mnóstwo głównych ról grałem! I w telenoweli też wystąpiłem, o!
- Dobrze, dobrze, cukiereczku, nie denerwuj się, jutro mamy występ - dyrektor poklepał go po plecach.
- Artysta, jasne - mamrotała pod nosem Wiedźma. - A ja arcybiskup. Co ja mówię arcybiskup, kardynał Richelieu we własnej osobie!
Sabina leżała w wielkim małżeńskim łozu podniesionym głosem telefonicznie relacjonowała mamie przebieg otwarcia festiwalu i przyjęcia po nim.
- Wrr, mówię ci mamuś jak mnie ten idiota irytuje. Czy ty sobie wyobrażasz, że opowiada Niemcom, o mnie że zdradzam męża z policjantem i płacę pracownikom głodowe pensje.
- Dobrze, że mnie tam nie ma bo dostałby w trąbę.- orzekła pani Ula.- A powiedz mi co u Ewy?
- Dobrze, dzieciaki zdrowe, ona też. Oleander mało jej nie pobił przy bufecie i Kudeł wydarł się na nią broniąc tego..tego sumo.
- Coś takiego! Niech ja go dorwę w swoje ręce, to mu pokaże!
- Nie denerwuj się mamuś, wszystko załatwimy. Przyjedź koniecznie za tydzień, bo na święta lecisz do Stuttgartu. Całuję papa- Sabina odłożyła telefon na stoliczek nocny, do pokoju w czarnych spodniach od piżamy i morymi włosami wszedł Erik.
- Z kim rozmawiałaś?- zapytał, wycierając ręcznikiem ciemne loki.
- Z mamą, opowiadałam jej o tym patałachu .- fuknęła, Erik wsunął się pod kołdrę i przygarnął ją do siebie.
- Nie denerwuj się, nikt nie wierzy temu idiocie. Przecież patrząc na ciebie, widac że jesteś we mnie szaleńczo zakochana.- pocałował ją w czubek głowy, przykrywając ich kołdrą.
- Oczywiście, mój panie Upiorze. Jestem szaleńczo wprost obsesyjnie zakocana w tobie. Żaden mundurowy nie jest taki jak ty!- oświadczyła pół żartem pół serio.
Następnego dnia obsada Triskelionu, kompozytor dzieła i librecistka udali się na wywiad do porannego programu Dzień dobry tvn. Dorota Welman i Marcin Prokop siedzieli wiklinowych fotelach na tarasie Grand Hotelu.
- Dzisiaj naszymi gośćmi są aktorzy i twórcy musicalu Triskelion na podstawie książki Ewy Kroeger o tym samym tytule. Witam was serdecznie, jak humory po pierwszym dniu festiwalu.- Dorota uśmiechnięta jak zawsze zwróciła się do zebranych.
- Dzien dobry, humory nam dopisują. Jesteśmy zadowoleni i przede wszystkim zaszczyceni, że znaleźliśmy się wśród tak doborowej śmietanki musicalowej.- uśmiechnęła się Sabina
- Otchłań ruszyła na wiosnę i po pół roku, premierze Triskelionu jesteście najlepszym teatrem muzycznym w Polsce. Przebiliście kasowo, takie teatry jak Roma i Teatr Muzyczny w Chorzowie. Co złożyło się na wasz sukces?-tym razem zapytał Marcin Prokop, śledząc wzrokiem Agę i Thomasa.
- Po pierwsze świetne libretto napisane do cudownej muzyki Erika. A po drugie to zespół i organizacja, nie wypada się tak chwalić, ale prywatnie przyjaźnimy się i to wpływa na jakość naszej pracy jak i odzwierciedla się w popycie na nasz musical. – Uwe czarująco uśmiechnął się do kamery.
- Kraków, dlaczego nie Warszawa?- zapytała Dorota
- Możemy szczerze?- zapytała Aga
- Bardzo proszę.- odpowiedziała Dorota
- Nie lubimy Warszawy.- Aga uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Dziękujemy za rozmowę, naszymi i panstwa gośćmi byli aktorzy i twórcy wspaniałego polskiego musicalu Triskelion.
Część 105
Następnego dnia Teatr Roman wystawiał musical "Zmierzch". Foyer zapchane było piszczącymi fankami w wieku od lat dziesięciu do sześćdziesięciu, a wszystkie jednakowo napalone by ujrzec Edwarda Cullena.
W garderobie aktorzy przygotowywali się do występu. Dawid Oleander siedział przed wielkim lustrem a charakteryzatorka malowała jego twarz na blado.
- Z czego jest ten pędzel? Gryzie! - zaprotestował. - Wysypki od tego dostanę!
- Nie dostanie pan, to tworzywo hypoalergiczne - wytłumaczyła spokojnie kobieta, dalej pokrywając twarz Dawida bielidłem.
- Niech pani mie maluje tak grubo, wyglądam jak klown! - miauknął znowu. - Nie, teraz za cienko, tu mi normalny kolor wyłazi!
Charakteryzatorka zacięla zęby i malowała dalej. Przy wtórze nieustających jęków i narzekań Dawida skończyła nakładac bielidlo i sięgnęła po cień.
- Tu mi pani więcej naloży, na podbródek, nie chcę grubo wyglądać! - żądal Oleander. - Nie no, co pani robi, panią wylac powinni, przecież jak smierć z jasełek wyglądam!
Charakteryzatorka zmięła pod nosem kilka przekleństw, dokończyla przyciemnianie niektórych części twarzy aktora i zabrała się za makijaż oczu.
- Wydłubiesz mi zaraz oko, idiotko! - wściekl się Oleander, zabierając głowę.
- Siedź pan spokojnie - poprosiła charakteryzatorka przez zaciśnięte szczęki. - Bo nie dokończę.
Mimo fochów Dawida jakoś udało jej się pociągnąć mu oczy kredką i przyciemnić tuszem rzęsy. Przy brwiach rozegrała się niemal bitwa.
- Co pani robi, oszalała pani? - warczał. - Wyglądam jak jakiś pojebany Krolock! Mam byc kochankiem! Nastoletnim kochankiem!
- Muszę panu podkreslić brwi, panie Oleander -tłumaczyła charakteryzatorka, choć miała ochotę go udusić. - Prosze sie nie ruszać.
- Ty nie masz pojęcia jak traktować gwiazdy! - prychał Oleander, wyrywajac jej głowę. - Tak się zdenerwowałem ze jestem glodny!
Wreszcie udalo sie również zrobić brwi i nalożyć perukę. Nadęty Oleander poszedł na scenę, ku uldze charakteryzatorki.
Spektakl się rozpoczął. Siedzące w jednej z lóż Sabina, Wiedźma, Aga i Zena usiłowały nie smiac się histerycznie na widok wbitego w przyciasny kostium Oleandra, udającego nastolatka i kroczącego przez scenę, wyobrażającą pracownię biologiczną liceum w Forks. Usiadł w ławce, która zatrzeszczala niepokojąco. Po chwili na scenie pojawiła się spieta dziewczyna, ręce trzymająca z dala od tulowia, niczym drewniana lalka. Podreptala, spłoszona do lawki w której rozpieral się Oleander i po chwili rozpocząl się pierwszy duet Belli i Edwarda. Dawid zrobil z ostatnią nutą coś takiego że Wiedźma zlapala się za glowę i zaklęła pod nosem.
- Jezu, ale on wyje - jęknęła Aga szeptem. - Ma ktoś zatyczki do uszu?
Spektakl trwał dalej. Przejęta Bella gubiła oddech i fałszowała od czasu do czasu, Oleander zas dla urozmaicenia wypadał niekiedy z tonacji, zwlaszcza w partiach chóralnych.
Dekoracje rozsunęly się, na ekranie ukaząły sięprojekcje przedstawiające Edwarda kicającego po lecie z Bellą na plecach. Za kulisami Dawid mościł sie w krzesle przed lustrem, rozpinając koszulę i poganiajac charakteryzatorkę.
- No daje pani ten brokat, szybko! - wrzeszczał.
W oczach kobiety blysnęła żądza okrutnej zemsty.
- Już, panie Dawidzie - powiedziała charakteryzatorka falszywie słodkim głosem, wyjmując z szuflady tubkę supermocnego kleju uniwersalnego. Pobieliła Oleandrowi pierś, potem naniosła na skórę klej uniwersalny i posypała brokatem. Potem przykleiła drobne cyrkonie na twarzy aktora.
- Jakoś dziwnie ściąga ten klej - mruknąl Dawid, pospiesznie zapinając koszulę.
Dekoracje na scenie tym razem wyobrażały kwietną łąkę. Edward i Bella, skryci w pólmroku, zaczęli śpiewać coś o lwie ktory pokochał jagnię, o zakazanej miłości. Pocałowali się.
- Biedna dziewczyna - mruknela Zena ze wspólczuciem. - Mam nadzieję że Kępka jej za to przyzwoicie płaci...
Potem Edward- Oleander zawodząc coś o skórze mordercy stanął w dramatycznej pozie i rozdarł koszulę na piersi. Pojedynczy silny reflektor oświetlił go nagle, ukazując publicznosci tlustawy, migoczący tors. Widownia zaczęła buczeć i gwizdać.
Scena na łące dobiegła końca, Dawid popędził za kulisy, pozbyc się błyskotek ze skóry. Potarł pierś wilgotną gąbka, bezskutecznie, brokat trzymał się mocno. Przyłożyl gąbke do czoła i szarpnął jedną z cyrkonii. Zabolało, a kamyczek pozostal przytwierdzony do skóry.
- O kuuurwaaa! - jęknął Oleander. - Mamusiuuu! Kudełkuuuu!
Przez resztę przedstawienia Dawid iskrzył sie niczym choinkowa bombka, z nerwów falszując ardziej niz zwykle. Panie w loży kwiczały ze smiechu, na widowni raz po raz podnosiły się chichoty, nawet sceniczna partnerka Oleandra miala kłopoty z utrzymaniem powagi. Kępka-Kudełek za kulisami szalał, domagając się głów winnych i grożąc skandalem, pozwem oraz bliżej niesprecyzowanymi strasznymi konsekwencjami.
Wreszcie nadszedl wielki finał. Po walce ze zlym wampirem, zwrócony tylem do widzów Edward pochylił się nad nieprzytomną ukochaną by ją podnieść. W tym momencie rozległ się głośny trzask. Spodnie Dawida pękly na tyłku, ukazując przyciasne, obrębione koronką slipy z nadrukowanymi sercami przebitymi strzałą. Osoby obdarone dobrym wzrokiem lub wyposazone w lornetki mogły dostrzec że pod każdym sercem znajdował się napis "Love forever!".
Widownia ryknęła gromkim rechotem, techniczni i aktorzy za kulisami pokładali się ze śmiechu, a cztery panie w lozy dostały istnej histerii. Wyły, kwiczały, piały, płakały, trzymały się za brzuchy i jęczały.
- Ja... nie... mogę... - wystękala Wiedźma, ocierając łzy. - Zaraz... chyba... urodzę... ze smiechu...
- Jak myslicie - spytała zaplakana Zena. - Te gacie to prezent od Kępki?
Popatrzyły na siebie i znowu zaczeły kwiczeć.
część 106
Nadszedł czas żeby wystawić ostatni musical, ekipa Otchłani szykowała za kulisami do występu. Sabina i Thomas siedzieli na krzesłach charakteryzowani, Borchert czarował panią od make upów, tak że czasochłonna czynność upływała w wesołej atmosferze.
- Pani Aniu, bardzo proszę nie nakładać za dużo tego białego podkładu, bo wyglądam śmiesznie.- Sabina wprowadzała swoje uwagi.- I jeszcze mocniej to lewe oko.
- Bardzo proszę, pani przynajmniej nie robi takich fochów jak ten cały Oleander.- makijażystka zrobiła zniesmaczoną minę.- Myśli że jak z Warszawy to jakiś lepszy.
- Niech się pani nie przejmuje tym nadętym bubkiem, idiota zwykły. – odpowiedział Thomas, wkładając protezę z kłami i uśmiechając się lubieżnie a zarazem seksownie. Wymalowany poszedł po przebranie. Z naprzeciwka biegł wściekły Uwe, zderzyli się o siebie w drzwiach.
- Ukradli nam kostiumy!- ryknął poirytowany.- Nie ma twojego i mojego!
- Co?- Sabina zerwała się z krzesła potrząsając sztucznymi ciemnymi włosami, tak że peruka przekrzywiła się.- Kto!? Kurwa!
- A skąd do kurwy nędzy mam wiedzieć kto! I co my do cholery zrobimy?- zapytał patrząc na zdenerwowaną przyjaciółkę.
- Daj mi chwilę pomyśleć!Mam!- złapała telefon komórkowy i przedzwoniła do kolegów z Węgier.
Po kilku minutach przyszły panie od kostiumów z Węgier i Wiednia. Sabina porwała portki od Draculi, koszulę i pelerynę ze składu i rzuciła Uwe. Sama wyszperała biała piżamę Sary, i ciemną brokatową chustę.
- Jesteś wielka!- Uwe zachichotał wbijając się we wdzianko za parawanem.
Za kulisy weszła Wiedźma na widok, Uwe w stroju Draculi i Sabiny w koszuli nocnej Sary wybałuszyła oczy.
- Kochani, czy wam się aby musicale nie popierdoliły? Dlaczego ty masz koszule Draculi i Peleryne Krolocka? I co Sabina robi w tej białej koszuli nocnej Sary?- zapytała małżonka
- Ktoś im zakosił stroje, ale zadzwoniliśmy do Węgrów i Austryjaków i niestety muszą mieć te pożyczone łachy. – Thomas objaśnił wszystko pani Kroeger.
Zagrały pierwsze takty muzyki na scenę wyszła Aga śpiewając czystym melodyjnym głosem. Przedstawienie nabierało tępa, duet Thomasa i Sabiny przebiegł gładko, nikt nie podciął jej linki.
Erik wiedziony przeczuciem, wspiął się na najwyższe kondygnacje, w momencie gdy na scenie stał Thomas, Aga i Butelka.
Kępka Kudełek, chichocząc według swojej oceny, demonicznie wyciągnął sypką kredę i już miał wrzucić ją do rozpylacza mgły, żeby aktorzy zaczeli się dusić i rzęzić.
- No to się doigracie, patałachy. Nie wiecie z kim zadarliście.- ktoś złapał go za poły marynarki i brutalnie zdarł na dół. Maks Zimiński wpadł za kulisy, wymachując dyktafonem.
Sala krzyczała i wiwatowała, pierwszy wyszedł Thomas wskazując wyjście zaraz za nim weszła Aga, Uwe, Sabina i Butelka oraz reszta obsady i tancerze. Deszcz kwiatów obsypał scenę. Aktorzy skłonili się pięknie, uśmiechając się do publiki. Wiedźma i Zena piszczały i krzyczały z loży.
W tem rozległ się głos z głośników.
- Hahaha mój kwiatuszku, oczywiście że pancio się tym zajmie, jak zresztą wszystkim co ma związek z zaszkodzeniem Otchłani. Ośmielili się wątpić w Kępkę Kudełka, ale im się to nie uda! To tylko kwestia czasu, jak żonka Dammeriga straci życie, on bez niej jest niczym! Kroegerem i Borchertem też się zajmę, nie będą Niemcy pluć nam w twarz i Polaków na swoją stronę przekabacać. Ta cała żona Kroegera, zrobił bym jej coś, ale nosi bachory to oszczędzimy jako wdowa nam nie zaszkodzi. Zobaczysz jak ich urządzimy na festiwalu, mam tam wtyki i ich kostiumy znikną a później zajmiemy się ostatecznym rozwiązaniem tego problemu.- zarechotał obleśnie Kępka Kudełek
- Kudełku, mój genialny. Jesteś wielki!- zapiszczał Oleander, po chwili z nagrania popłynęły jęki i dźwięki całkiem nieprzystojne.
- Kto zbije Dawidowi tyłeczek, psikiem?- zagruchał Kępka Kudełek.
- Ty, mój Kudełku, bij mnie i bierz ty bestio!- zaświergotał Dawid, po chwili nagranie się skonczyło. Aktorzy stali wmurowani akcją, nie wiedzieli co mają zrobić, publiczność zamarła, Erik z Maksem wprowadzili Kępkę Kudełka, który czerwony ze złości pultał się.
- To skandal! Zmontowali to!
Ramiona Uwe zatrzęsły się niebezpiecznie, stojąca obok Sabina, nagle oblała się czerwienią i schowała głowę za przyjacielem. Thomas, Aga i Butelka również nie wytrzymali, cała publika ryknęła śmiechem. Po chwili Kępka, wyrwał się jakoś i dopadł do pani dyrektor, już miał zadać jej cios, gdy Aga podłożyła mu nogę i runął na ziemię jak długi. Dyrekcja Baduszkowej wezwała policję, zastępca Śledzia, Adam Lampert również był na festiwalu gdyż obawiano się o kolejną napaść na aktorów Otchłani.
- Jest pan aresztowany pod zarzutem morderstwa oraz , kilkukrotnego usiłowania morderstwa.- powiedział swoim głęboki głosem. Dwóch krzepkich policjantów wyprowadziło Kępkę- Kudełka.
- Nie daruję wam tego! Zemszczę się!- krzyczał
Na korytarzu błąkał się podejrzany osobnik w ciemnym płazczu z wysokim kołnierzem i kapeluszu nasuniętym na oczy. Z pod kapelusza coś dziwnie świeciło, Adam szybko skojarzył fakty i kazał zabrać również tego jegomościa. Był to Dawid Oleander.
Część 107
Festiwal dobiegał końca. Publiczność zagłosowala esemesami, jury się naradziło i nadszedł czas na rozdanie nagród. Bezapelacyjnym zwycięzcą okazął się teatr Otchłań. Thomas zostal wyróżniony statuetką za najlepszą rolę męską, Aga zgarnęła nagrodę za najlepszą rolę żeńską. Sabina za swą rol ę Pani z Jaru dostala nagrodę publiczności, Uwe zaś otrzymał nagrodę dziennikarzy. Wreszcie na scenie pojawił sie Michael Kunze, by wręczyć nagrodę główną: Bursztynowe Kły.
W celi gdyńskiego teatru śledczego Kępka-Kudełek gapił się w ekran.
- No gadaj, gadaj... - wymamrotał.
- Te, dziadek! - Tatuowany, łysy osiłek wystawił głowę z jednej z prycz. - Morda w kubeł! I ścisz te gówno, ludzie śpią!
- Werdyktem Jury nagrode główną -rzekł Kunze - Bursztynowe Kły, przyznano zespolowi...
Werble zagrały, wzmagając napięcie. Dyrektor teatru Roman zacisnął pięści.
- ...Teatru Otchlań, za spektakl Triskelion!
Na ekranie pojawili się uradowani człowkowie zespołu otchłani. Dyrektorka w czerwonej sukni bez pleców, triumfalnie potrząsnęła statuetką w górze oraz lokami na głowie. Potem kamera pokazała rozradowaną Wiedźmę, przybijającą piątkę fotograf Zenie.
- Nieee! - zawył Kępka-Kudełek rozdzierajaco. - Tylko nie oni! Tylko nie Otchlań!
- No dziadek, teraz przegiąleś - powiedział osiłek gramoląc się z pryczy. - Mówiłem zebyś zamknął ryja, tak czy nie?
Dyrektor nie zwracal na niego uwagi, skacząc przed telewizorem, rwąc włosy z glowy i wydając nieartykułowane okrzyki. Dresiarz chwycił go w pół i obrócił w powietrzu.
- Przeklęta Dammerig, to wszystko przez nią! - wrzeszczał dyrektor. - Zabrali wszystko, zabrali! A byliśmy najlepsi! Tylko Roman!
Osilek ulokował dyrektora głową w klozecie. Kępka-Kudelek zabulgotal żałośnie i zamachał nogami, sterczącymi nad ramieniem dresa.
Tymczasem na scenę gdyńskiego teatru muzycznego wbiegł czlowiek z bukietem róż i wręczył go dyrektorce Dammerig. Sabina rzuciła okiem na bilecik:
"Kocham Panią! A.L." głosił. Po chwili człowiek z kwiatami pojawił się znowu, obdarowując pękiem kwiecia Uwe. Ten zrobił zdziwioną i fałszywie skromną minę, obracając sie jednoczesnie w stronę loży w której zasiadała jego żona. Pani Kroeger posłala mu soczystego całusa od ust.
- Po co ty to robisz? - zapytala rozbawiona fotograf.
- Lubię go obsypywac kwieciem - odpowiedziała Wiedźma ze śmiechem. - Jest wtedy rozczulająco zabawny.
Po wręczeniu nagród zaczęło się party. Na wyraźne żądanie Grzesia Butli orkiestra zagrala tango. Grzegorz pożyczył różę od Uwe i chwyciwszy kwiat w zęby, a Carmen w objęcia puścił sie w tany, aż skry z parkietu poszły. Przez chwile wszyscy obserwowali w zachwycie ich ogniste i zmysłowe pląsy, potem Aga i Sabina nie wytrzymaly i też pociagnęły swych panów do tańca, za nimi zaś poszli następni.
Wieczór rozkręcał się. Mate w końcu nie zdzierżył, dorwał się do mikrofonu i kręcąc biodrami zaśpiewał "Fever" Elvisa. Potem Uwe i Thomas wykonali czuły duet milosny, obejmując się i darząc wzajem powłóczystymi spojrzeniami, a w rewanżu Sabina i Wiedźma zaspiewały Die Schatten Werden Langer, z panią Kroeger w roli Toda, atakującego brzuchem gotujacego sie ze śmiechu Rudolfa- Sabinę. Cała sala pokładała się ze śmiechu, Uwe zaś płacząc serdecznymi lzami rozbawienia rozmazał sobie tusz na rzęsach.
Część 108
Na czwartego grudnia wyznaczono premierę filmu Triskelion. Vanessa razem ze swoim ukochanym Zackiem przyjechali do Krakowa, ulokowali się w najlepszym ale i tak według nich złym hotelu. W domu panstwa Dammerig, Sabina z przyjaciółkami przygotowywały się do tego podniosłego wydarzenia.
Wiedźma stała na środku sypialni Sabiny i Erika, podczas gdy pani domu wiązała pod biustem szafirową szarfę. Pani Kroeger miała na sobie długą srebrzystą suknię z jedwabiu z szafirowymi akcentami, do tego wygodne srebrne sandałki na malutki obcasie.
- Nie ruszaj się, nie chcę zagnieść tej szarfy.- Sabina pouczała przyjaciółkę
- Wyglądam jak namiot.- mruknęła Wiedźma patrząc krytycznie w kryształowe lustro nad toaletką.
- Wyglądasz cudownie.- odpowiedziała Zena, poprawiając opadające na ramiona loki. Miała na sobie szmaragdową krótką sukienkę, odsłaniającą szczupłe nogi. Z łazienki wyłoniła się Aga w kremowej kreacji zrobionej na rzymska modłę i zaczesanymi włosami, spiętymi złota obręczą.
- Gotowe, jeszcze włóż te wiszące kolczyki z szafirami i naszyjnik, leży na toaletce. Idę się ubrać.- Sabina wmaszerowała do łazienki. Po kilku minutach wyszła wyszła z niej w zabudowanej z przodu fioletowej sukience w kolano, gdy się obkręcila widac było nagie plecy. Czarne seksowne szpilki wydłużały nogi, blond włosy miała wyprostowane i podpięte srebrną spinką w kształcie lilji. Wyrazisty makijaż podkreślał jasne oczy i długie rzęsy.
- No, no pani Dammerig jest pani dzisiaj piękna.- orzekła Wiedźma poprawiając loki.
- Jak my wszystkie.- uśmiechnęła się Aga
Do pokoju weszła mama Sabiny na widok dziewczyn uśmiechnęła się szeroko.
- Śliczne jak zawsze a tobie Ewciu w stanie błogosławionym i tej sukience przecudnie, promieniejesz.- uśmiechnęła się dotykając wydatnego brzucha pani Kroeger.
- Pani też ładnie w tym kostiumie. Jeszcze pani kogoś poderwie.- Zena pstryknęła pani Uli zdjęcie.
- Oh co wy też mówicie. – zarumieniła się mama Sabiny.- Panowie już czekają.- wszystkie wesołe i kolorowe wyszły do swoich panów.
Erik zobaczywszy nagie plecy małżonki, miał ochotę nigdzie nie wychodzić.
- Może zostaniemy?- szepnął jej na ucho, pomagając założyć płaszcz.
- Dammerig, uspokój się! Dzisiaj będę błyszczeć, poza tym czekam na scenę z Thomasem.- puścił Borchertowi oczko. Ten uśmiechnął się podłapując żart.
Przed Teatrem Słowackiego rozwinięto czerwony dywan, ukryre dmuchawy nawiewały ciepłe powietrze. Na dywanie chodniku pojawili się znani polscy i nie tylko aktorzy, piosenkarze i sławni celebryci zaproszeni.
Aktorzy Triskelionu zostali powitani, wesołymi uśmiechami i błyskami fleszy. Produkcja międzynarodowa i takaż obsada, zapełniła plac wokół teatru fotografami i fanami gatunku.
Premiera okazała się strzałem w dziesiątkę, we wszystkich większych miastach w Polsce wyświetlono film, publiczność była zachwycona. W Słowackim również przyjęto entuzjastyczie, szczególnie śmiałe sceny miłosne. Vanessa świergotała w kanarkowej sukience z piórek, przyklejona do wycelowanego Zacka.
- Zackie, oni mnie kochają!- popijała szampana.
Sabina, stała z Wiedźma na after party i obmawiały sukienkę Vanessy iście z ulicy Sezamkowej.
Podszedł do nich, wysoki szpakowaty brunet po pięćdziesiątce.
- Dobry wieczór, jestem Jean Paul Bouvier- ucałował dłonie dam.- Jestem zachwycony pani grą, pani Dammerig, tym bardziej że to debiut jak i również scenariuszem.- porozmawiali jeszcze chwilę, okazało się ze pan Bouvier to francuski Midas. Chętnie wykłada pieniądze na ambitne produkcje. Jeanowi Paulowi spodobała się mama Sabiny i cała noc rozmawiali.
Pani dyrektor wyszła do toalety i w korytarzu wpadła na wysokiego blondyna w czarnym smokingu.
- Pan Lampert?! Miło pana widzieć.- uśmiechnęła się i chciała go wyminąć, złapał ją za rękę.
- Proszę nie odchodzić. Nie mogę o pani…o tobie zapomnieć. Kocham cię!- wyznał żarliwie, spoglądając w zdziwione oczy Sabiny.
- Ja, ja nie wiem co powiedzieć panie Lampert..Adamie. Jestem zszokowana tym wyznaniem.- zarumieniła się.
- Czym? Że ktoś cię może kochać? Jestes stworzona do kochania.- dotknał ręką jej policzka.
- Proszę przestać! Nie jestem ideałem i kocham mojego męża. Nic nie poradzę, że pan mnie kocha. Przykro mi. – powiedziała szczerze, Lampert schylił się i przygarnął ją do siebie całując namiętnie. Sabina odepchnęła go i trzasnęła w policzek zanim jednak to zrobiła, ktoś pstryknął z ukrycia zdjęcie.
- Jak śmiesz! Nigdy więcej tego nie rób!- uciekłą do toalety.
Część 109
Następnego dnia wszystkie tabloidy prezentowały to zdjęcie na pierwszej stronie. Erik gdzies przepadł, nie było go gdy Sabina się obudziła, za to przyleciała Wiedźma, wymachując Faktem.
- Czyś ty oszalała, kobieto? - prychnęła z furią. - Twój mąż na sali a ty ślinisz Lamperta pod drzwiami wychodka?! Rozum ci odjęło?!
Sabina westchnęła rozdzierajaco.
- To nie ja go sliniłam, to on rzucił się z dziobem na mnie! - zaprotestowała. - Ja go wcale nie chcę!
Wiedźma pokręciła tylko głową.
- Tłumacz to Erikowi - powiedziała.
W teatrze panowało lekkie zamieszanie. Rzepowa, obrażona na caly świat tkwiła w kanciapie, nie zaszczycajac nikogo rozmową, ktoś bowiem był na tyle nierozważny, by poinformować ją o rychłym ślubie Grzesia i Carmen. Szwaczka, okrutnie obsobaczona przez wściekłą Winterminę, siedziała w swoim pokoju i szyła w ponurym milczeniu. Erika wciąż nie było, Grześ Butla zaś, przejęty zblizajacym się ślubem, za nic nie mógł się skupić, doprowadzajac Mate do szału.
Rozległy się pierwsze takty Boote in der Nacht. Franz Josef i Sissi ukazali sie na scenie.
Grzesiek! - ryknął Mate jak ranny łoś. - Przestań do kurwy nędzy suszyć zęby! Masz być złamanym staruszkiem, a nie małpą na prozacu!
Butla, z dolepionymi bokobrodami, na prózno usiłował usunąć uśmiech z twarzy. Aga wymamrotała pod nosem coś niezbyt cenzuralnego, poprawiając jednoczesnie fałdy sukni.
- Dobra, jedziemy od nowa - zarządził Węgier. Zena ulokowała się w loży i pstrykała kolejne zdjęcia.
Muzyka ponownie rozbrzmiała, Franz Josef tym razem się nie śmiał, ale kiedy zaczął śpiewac brzmiało to bardziej jak radosna piesń miłości niż jak prośba schorowanego starca.
Mate złapał się za głowę.
- Nie wytrzymam, nie wytrzymam no! - jęknął.
Sabina siedziała w swoim gabinecie, majac cichą nadzieję ze lustro zaraz sie otworzy i wejdzie Erik. Zamiast tego do gabinetu weszla Marta, drogą konwencjonalną.
- Chciałam złożyć wymówienie - powiedziała, patrząc w podłogę.
- Co?! - dyrektorka nie kryła zdumienia.
- Proszę o zwolnienie mnie z umowy - powtórzyła Wera, podnoszac chabrowe oczy. - Od dzisiaj.
- Dlaczego? - zaptytala Sabina słabo. - Może jednak przemyslisz sprawę?
- Nie - odparła Wera spokojnie.
- Dobrze - Sabina westchnęła. - Masz trzy dni na wypadek gdybyś zmieniła zdanie.
- Dziękuję - odparła Weronika.
Wyszedłszy z gabinetu zabraala swoje rzeczy z garderoby i pojechała do wynajmowanego mieszkania. W przedpokoju stała spakowana walizka na kołkach. Wera chwyciła za rączkę i odwrócila się do drzwi.
- Wyjeżdżasz gdzieś? - zapytał spokojny głos.
Teraz dopiero zauważyła Tytusa, siedzącego w fotelu w salonie, twarzą do drzwi.
- Tak - odparła. - Nie zobaczymy się już więcej.
Tytus podniósł się z fotela, patrząc na nią dziwnym, nieodgadnionym spojrzeniem.
- Dlaczego? - zapytał, podchodząc.
- Bo tak - Wera szarpnęła walizkę i ruszyła do drzwi.
Tytus jednym susem znalazł się między nią a wyjściem.
- Nie puszcze cię - powiedział, barkiem zatrzaskując drzwi. - Nie możesz tak po prostu zniknąć z mojego życia.
- Mogę - odparła. - Zejdź mi z drogi.
- Kocham cię - powiedział, unosząc dłoń do mojego policzka.
- Boże, Tytus, my sie prawie nie znamy! - jej głos zadrżał. - Nic... Nic nas nie łączy!
Tytus otarł opuszkiem kciuka lżę która potoczyla sie po policzku Wery.
- Kocham cię, Weruś, rozumiesz? - powiedział. - Od tamtego ranka w teatrze robiłem wszystko zebyś mi zaufała, a ty chcesz uciec. Czemu?
Wera zagryzła wargi.
- Jestem w ciąży - powiedziała.
Puliński zbladł i zacisnąl wargi.
- Nie, nie z Maksem - rzekła nieco zjadliwie. - To efekt tamtego poranka w teatrze.
Tytus stał milcząc, dlonie opuścił wzdłuż ciała.
- Tak myślałam - powiedziala z goryczą Wera. - Do widzenia, Tytus.
Chciała go odsunąć, on jednak w tym momencie objął ją ramieniem.
- Kobieto - rzekł, spoglądając jej w oczy. - Powiedziałem, że cię kocham.
Pocałował ją w usta.
- Kocham WAS - wyszeptał.
Nie daje Wam to nic do zrozumienia, że nie wpisuje się tu nikt oprócz szanownych autorek tego bełkotu? Blog! Blog! To jest odpowiednie miejsce!
No to nie zaglądaj. Nikt cię do tego wątku na siłę nie zaprasza a ja widzę że się nudzi i szukamy zaczepki.
O do jasnej choinki! Ja zaglądam, ja! I wcale nie trzeba pisać wielu komentarzy, bo tu chodzi głównie o czytanie! A jeżeli Ms. Winterminie coś nie pasuje to proszę włączyć radyjko, odetchnąć, posłuchać uwielbianego Rydzyka i nie wtykać nochala w nie swoje tematy! Pragnę również przypomnieć, iż wtedy, kiedy Rzepowa dołączyła do grona wybranych jako woźna to komentarzy pisała pani zaskakująco wiele jak na twój stosunek do tego "diabelskiego utworu".
Podpisuję się obiema "ręcami" i dodam jeszcze, że blogów w sieci od cholery i trochę, więc po co jeszcze jeden zakładać, skoro równie dobrze mogą pisać tu i nikomu, oprócz szanownej Winterm nie przeszkadza.
Rozdział 110
Około siedemnastej ponura Sabina wyszła z gabinetu, wsiadła do samochodu i pojechała na zakupy. Mgliście przypomniała sobie, że mieli je zrobić razem z Erikiem, jednak on przepadł gdzieś. Przeklęty Lampert, jakby nie rzucił się na nia w holu to nie miałaby kolejnego problemu. W hipermarkecie zrobiła szybkie zakupy, nie zastanawiając się co kupuje i tak w siatce znalazło się pięc opakowań ryżu każdy od innego producenta. Nałożyła na włosy czapkę, postawiła kołnierz płaszcza i weszła z powrotem do samochodu. Zanim dojechała do Zielonek zaczął padać śnieg. Najpierw prószył delikatnie, by później przybrać na sile i okryć białą szatą cały Kraków i okolice. Pani Dammerig zajechała do wsi, pilotem otworzyła bramę i po podjeżdzie zajechała przed dom. Nigdzie się nie paliło pewnie Erika nie ma w domu.
Wyciągnęłą z bagażnika siatki i tak obładowana z trudem zdołała wnieść wszystko do holu. Postawiła pakunki i przeszła do salonu, w ciemności szukając kontaktu, wymacała go i pokój zalało światło. Erik był w domu, siedział na fotelu przy oknie i patrzył w okno, nie odezwawszy się do niej słowem. Podeszła ściągając płaszcz i rzucają go niedbale na kanapę.
- Erik, wiem że to zdjęcie w gazecie, moje i Lamperta wygląda realistycznie. On mnie naprawdę pocałował ale ja tego nie chciałam….- zamilkła obserwując niewzruszona twarz męża.
- Oczywiście, rzucił się na ciebie i zniewolił w korytarzu nie wiedząc że ktoś będzie tamtędy szedł.- popatrzył na nią ze złością wymieszaną ze smutkiem. – Pamiętam jak patrzyłaś na niego po przesłuchaniu, pomimo tego, że zapewniałaś mnie o swojej miłości. Znalazłem bilecik z twojego bukietu, który otrzymałaś w Baduszkowej. I widziałem jak on na ciebie patrzy. Wybacz, ale ci nie wierze.- dodał
- On powiedział mi że mnie kocha, ale ja postawiłam sprawę jasno, nigdy bym cię nie zdradziła! Uwierz mi proszę, przecież cię kocham…
- Nie, Sabina! Kochasz swój teatr i wydawało ci się że do tej miłości będzie pasował utalętowany mąż. Ja cię naprawdę kocham ale nie możemy być razem, nie mogę znieść myśli że on cię dotknął.
- A ja mogłam znieść myśl, że tarzałeś się po łożu z Malwiną? Jak ja się wtedy czułam?- przypomniała małżonkowi o historii sprzed kilku miesięcy.
- Może wtedy powinniśmy się zastanowić, zanim wzieliśmy ślub.- odpowiedział udręczony.
- Przypominam, że to ty prosiłeś mnie o rękę, nie spodziewłam się tego po tobie. Jeśli chcesz rozwodu, nie będę się sprzeciwiać.- zapłakana porwała płaszcz i wybiegła do ogrodu. Przez furtkę na tyłach i schodkami w dół zbocza przeszła nad jezioro.
Erik załamany, powlókł się do łazienki, mechanicznie wziął prysznic i położył się do łożka, patrząc tępow w telewizor. Próbował zasnąc, lecz sen nie chciał nadejść, przeleżał w ciemnościach kilka godzin. Zegar wskazywał północ a Sabiny dalej nie było.
Pani Dammerig błąkała się po wsi przez kilka godzin, obeszła kilka razy jezioro, kleła w myślach Lamperta i próbowała sobie wyobrazić życie bez Erika.
Przemarznięta postanowiła wrócić do domu, drzwi były otwarte, nie zapaliła światła. Zapomniała, że wcześniej postawiła w holu zakupy, potknęła się o torbę z proszkiem do prania i strąciłą kryształową wazę. Zarówno waza jak i Sabina runęły na ziemię, szkło zraniło boleśnie rękę pani dyrektor. Usiadła na ziemi, pośród szkła i zaniosła się szlochem. Krew ciurkiem skapywała na podłogę.
Nagle oślepiło ją światło, przez załzawione oczy dostrzegła męża stojącego na schodach, zmierzwione loki i nagi tors to pierwsze co rzuciło jej się w oczy. Erik w kilku krokach pokonał dzielącą ich odległośc, uważając na szkło zabrał żonę z podłogi i zaniósł do salonu.
Usiadł razem z nią na kanapie i przytulił żałośnie łkającą istotę.
- Ciiii, nie płacz skarbie.- przytulił ja mocno do siebie całując we włosy.- Cała przemarzłaś.-stwierdził
- Erik, proszę nie rozwodź się ze mną, ja nie mogę bez ciebie żyć.- łzy skapywały mocząc jego tors.
- Och, nie płacz już. Wygadywałem głupoty! Nigdy bym się z tobą nie rozwiódł, prędzej zamordowałbym tego gliniarza niż oddał mu ciebie. – wziął ją pod brodę i zajrzał w zaszklone oczy, po chwili pochylił głowe i pocałunkami scałował łzy.
- On się na mnie rzucił i przyłożyłam mu, ale ten fotograf już pewnie tego nie uwiecznił.
- Mądra dziewczynka, ale czemu mi nie powiedziałaś od razu?- zapytał uśmiechając się
- Bo, wiem że byś mu przyłożył, nie chciałam skandalu.- odpowiedziała- Ale wyszło z tego gorsze bagno. Wszyscy mnie mają za zdrajczynię, nawet Wiedźma.- westchnęła
- Zapomnij plotki ucichnął, a teraz chodź, kładziemy się spać.- zaniósł ją do sypialni, przepłukał i zakleił ranę po czym mocno objęci zasnęli.
Wróciłam wreszcie z dalekiej podróży i wreszcie mogę się zabrać do czytania... Już początkowe rozdziały wzbudziły moją konsternację: [i znowu będzie o mnie, bo co jak co ale najbardziej to lubię mówić o sobie ;] jak to doktor Ortega piszczała niczym przedszkolak, który na chwilę wszedł do ciemnej piwnicy? Ona miała być dzielna, wymyślić coś super, a nie wzywać Grzesia szanownego. Za to fragment o niedźwiedziu bardzo mi się podobał ;] Proszę zauważyć, że Carmen moja śliczna jest Hiszpanką pełnej krwi (HH - chodzi o rasy koni ;]) i ma nieziemsko gwałtowny temperament! Przez co wszyscy na sali zauważają, iż takie zachowanie prawdziwej senioricie nie przystoi!
Żeby nie było, że mam gdzieś inne postacie [buhahaha;] to pragnę złożyć państwu Kroeger podwójne serdeczne życzenia (z okazji ślubu i nowego baby] [dawać policzki!] :* :*
I jeszcze raz przepraszam, że cały czas mówię o Carmen i jestem niewdzięczna ale jestem taka podnieco... podekscytowana faktem, iż występuję w tym opowiadaniu (a właściwie to już powieść!), że nie potrafię utrzymać bezstronności :]
Pozdrawiam
''Jak to doktor Ortega piszczała niczym przedszkolak, który na chwilę wszedł do ciemnej piwnicy? Ona miała być dzielna, wymyślić coś super, a nie wzywać Grzesia szanownego.''
Akcja miała na celu pokazanie waleczności i szaleństwa po zaginięciu ukochanej szanownego Grzesia. Carmen to dzielna kobieta ale jak każda z nas ma słabości w tym przypadku klaustrofobię.
No dobrze dobrze, ten aspekt był akurat świetny ;]
Klaustrofobia... uuu... będę musiała powiększyć łazienkę...
Część 111
W kanciapie Rzepowej panowała ponura atmosfera. Wintermina siedziała na krześle, skubiąc moherowy berecik koloru czerwonego i smętnym wzrokiem wpatrując się w otwartą szafkę na herbatę i cukier.
- Pani Wintermino, a co pani tak siedzi? - Goździkowa, ktora zdążyła wybaczyć sprzątaczce ostatnią zniewagę, wpadła do kanciapy cała zaaferowana.
Wintermina siąknęła nosem.
- A tam...- mruknęła. - Takie to i życie...
Goździkowa powędrowała za jej spojrzeniem i zobaczyła że do wewnętrznej strony drzwiczek przyklejone było zdjęcie Grzesia Butli, wycięte z jakiegoś czasopisma. Rozpięta koszula ukazywala muskularny tors Grzegorza, wpatrzonego zmyslowo w obiektyw.
- Pana Grzesia ślubem się tak pani gryzie? - zapytała.
- Zmarnuje go to dziewczynisko, jak nic zmarnuje - powiedziała ponuro Wintermina. - Jemu przyzwoita kobieta jest potrzebna, a nie taka latawica.
- Pani kochana, doktor Ortega to szanowana lekarka jest! - wykrzyknęła Goździkowa.
- Ja tam swoje wiem! - rzekła z zaciętością Rzepowa. - To miejsce zapowietrzone jest, dobrego tu nie ciągnie. A skoro tę łachudrę tu przyciągnęło to i ona nic nie warta. Jak i oni wszyscy. Sama pani popatrzy, parę dni temu dyrektorkę w gazetach pokazywali jak się całuje z innym! Dyrektorka! A się nie szanuje!
- Co prawda, to prawda - westchnęła Goździkowa. - Wczoraj jej asystentkę przyłapałam z tym piekielnikiem, on takie oczy ma że jak spojrzy to dreszcz człowieka przechodzi... No jak mu... Aleks! Niby po coś przyszedł, papiery jakieś chciał, ale jakem się tylko odwróciła to wpól ją złapał i do ściany przycisnął, oj, moja pani Rzep, obraza boska po prostu. - Goździkowa była dziwnie rozmarzona.
- A co pani sobie myśli? - prychnęła Rzepowa. - Wie pani która to Wera? Taka cichutka, oczka niewinne, a już bękarta nosi. Ten tam zbój, co za szefa ochrony tu jest, jej dzieciaka zmajstrował.
- Sodoma i Gomora... - Goździkowa pokręciła głową, na twarzy malowała jej się zgroza. - Toż to istna fabryka nieślubnych bachorów!
- A teraz i na pana Grzesia kreska przyszła - chlipnęła Rzepowa. - Szkoda chłopaka, taki dobry...
Otarla z policzka zabłąkaną łzę i z namaszczeniem zamkneła drzwi szafki.
Spektakl "Triskelionu" dobiegł końca, widownia opustoszala, aktorzy z ulgą pozbywali się charakteryzacji i przebierali się we własną odzież. Wera wyszla z teatru tylnymi drzwiami. Na zaśnieżonym chodniku stał Uwe, otoczony wianuszkiem fanek, z lubością rozdając autografy i pozując z dziewczynami do zdjęć. Za chwilę wzmożony pisk obwieścił ukazanie się Thomasa Borcherta i Agi. Grześ już odjechał, wyleciał z teatru jako pierwszy, pędząc do swej Carmen.
Weronika westchnęła i rozejrzała się, szukając Tytusa. Miał wyjść wczesniej z pracy, a tymczasem nie było go nigdzie widać. Było mroźnie więc przytupnęła raz i drugi dla rozgrzewki, patrząc jak Uwe powoli wydziera sie z rąk fanek i wsiada do samochodu. Fanki bez większego żalu przesiadły się na Borcherta i Agę.
Zirytowana przedłużajacym się oczekiwaniem Wera cofnęła sie do wnętrza teatru.
- Witaj, kochanie - Maks Zimiński wyłonił się nie wiadomo skąd, odziany jak wzykle nienagannie, w beżowy płaszcz i takiż kapelusz.
- Nie mamy o czym rozmawiać - powiedziała Wera lodowato.
- Ciągle jesteś na mnie zła? - przechylił głowę. - Cóż, przyznaję, postąpiłem jak świnia, ale zrobiłem to wyłącznie dla twojego dobra.
Aktorka postąpila o krok i spojrzała na Maksa gniewinie, rozdymając nozdrza.
- Nie tłumacz się, Maks, mnie to już nic nie obchodzi - powiedziała.
Zimiński uśmiechnął się.
- Cieszę się, Weroniko - powiedział. - Wlasciwie to chciałem tylko życzyć ci szczęścia.
Wera prychneła.
- Pan Puliński to znacznie lepsza partia dla ciebie - kontynuował Maks.
- Pan Puliński zaraz ci skuje mordę - warknął Tytus, chwytając Ziminskiego za ramię. - Zostaw ją w spokoju!
Maks wyrwał się Tytusowi i otrzepał rękaw plaszcza.
- Łapy precz! - powiedział, jego szaroniebieskie oczy pociemniały.
Tytus pchnąl go oburącz w pierś. Maks odpowiedział na to ciosem w szczękę. Po chwili obaj panowie jęli obijać soba wzajem ściany i froterować posadzke, wytrwale okładając się pięściami.
- Prrzestańcie! - wrzeszczała Wera. - Przestańcie!
Rzepowa z wiadrem i mopem w dłoni weszła na korytarz od strony kulis i zamieniła się w słup soli, patrząc z otwartymi ustami na walczących mężczyzn.
- Tytus, przestań! -chlipała Wera. - Maks, proszę!
Ale panowie byli głusi. Maks mial pękniętą wargę i podbite oko, z nosa Tytusa ciekła strużka krwi, na szczęce zaś ciemniał siniec.
- Nie zbliżaj się do niej - warczał Tytus, waląc Maksem o najbliższe drzwi. Zimiński w rewanżu wpakowal mu kolano w klejnoty.
- Bywam tam, gdzie chcę - wysyczał przez spuchnięte usta. Tytus przez chwilę klęczał na posadzce łapiąc oddech, potem odzyskał widocznie siły, bo rzucił sie na Maksa z głuchym rykiem. Panowie przeszli do zwarcia na podłodze, Wera załamywala ręce. Rzepowa wciaż stała jak slup.
Ze stukotem obcasów wpadła dyrektorka.
- Co tu się, kurwa, wyprawia?! - wrzasnęła. jednym rzutem oka oceniła sytuację i wyrwała wiadro Rzepowej. Z rozmachem chlusnęla mydlinami na skłębionych na podłodze meżczyzn.
- O kurwa! - syknął Tytus, wycierając zalane brudną wodą oczy.
- Mój plaszcz! - jęknąl Maks, zrywając sie na równe nogi.
- Jeszcze sie policzymy - warknął Tytus. Wera zlapała go za rękę i stanowczo powlekła do wyjścia.
- Najpierw ja sie z toba policzę - zgrzytnęła zębami.
Część 112
W ostatnia sobotę przed świętami w krakowskim klubie Alchemia ekipa Otchłani urządziła przyjęcie świąteczne. Sabina wspólnie z Wiedźmą i Marta zaplanowały, że wszystko odbędzie się w piwniczczce alchemicznej. Stoliki kilkuosobowe zostały ustawione pod sceną, planowano śpiewanie kolęd i piosenek świątecznych. Około godziny dwudziestej zaczeli nadchodzić goście witani przez panstwa Dammerig. Sabina w czerwonej koktajlowej sukience w kolano i czarnym sweterku uśmiechnięta z grzanym winem w ręku i Erik w czarnej koszuli.
Jako pierwsi przybyli szczęśliwi narzeczeni, Grzesiu uśmiechnięty od ucha do ucha już na wejściu zaczął opowiadac jakieś sprośne żarciki za co dostał po uchu od swojej przyszłej małżonki. Carmen w czarnej ołowkowej spódnicy i kaszmirowym sweterku o odcieniu brzoskwiniowym.
- Grzesiek skonczy z tymi durnymi żarcikami.- pani doktor pogroziła palcem Butelce.
- Oh, dobrzę moja brzoskwinko.- pocałował ją w policzek i zaciągnął do baru po drinka.
Jako ostatni przyszli panstwo Kroeger, Wiedźma nie bardzo w humorze do zabawy miała ochotę zostać w domu i poleżeć na kanapie.
- Co ci jest kochana?- Carmen usiadła obok pani Kroeger i objęła ją ramieniem.
- Mam już dość tej ciąży, wszystko mnie boli.- mruknęła.- Siedzę sama w domu a on zamiast po pracy przyjść do domu to suszy zęby do fanek.- burknęła poprawiając ciążową sukienkę.
- Wiedźmo kochana pomyśl za trzy tygodnie będziesz mamą a wtedy zapomnisz o wszystkim.- Sabina podała jej sok bananowo porzeczkowy.
Thomas zamachał ręką do pani dyrektor i ta popędziłą na scenę na której już przygotowywali się muzycy.
- Drodzy państwo mam dla was niespodziankę. To nie będzie takie zwykłe świąteczne party, pokolędujemy sobie trochę i pośpiewamy świąteczne piosenki! Będzie nam przygrywał zespól naszego Lucheniego Janusza! Brawa dla panów!- cała sala zgodnie zaczęłą bić brawo. Panowie uśmiechnęli się szeroko i zasiedli przy instrumentach. Pierwsza wystąpiła gospodyni przyjęcia z małżonkiem w piosence Mariah Carem All I want for Christams is You.
Większość zgromadzonych pierwszy raz słyszała panstwo Dammerig w duecie.
Później na przemian śpiewali wszyscy i ci bardziej muzykalni i ci mniej. Carmen zaskoczyła wszystkich w swingowej wersji White Christmas razem z Thomasem.
Ogólnie przyjęcie było bardzo udane, żarcikom nie było konca, nawet Wiedźma rozchmurzyła się i już nie patrzyła koso na męża. Ten pragnąc jej się przypodobać uroczo wykaleczył przebój gruby Wham, Last Christmas uśmiechając się zalotnie do żony.
Na sale wszedł wysoki mężczyzna z w ciemnym płaszczu, kręcone przyprószone śniegiem czarne włosy i przenikliwe niemalże granatowe oczy. Panie wstrzymały oddech na widok jego pięknej twarzy. Wyglądał niczym archanioł śmierci we własnej osobie.
- Drodzy państwo, przedstawiam wam mojego zamiennika Jakuba Draczynskiego.
Część 113
- Drodzy państwo, przedstawiam wam mojego zamiennika Jakuba Draczynskiego - rzekł Thomas Borchert.
Pan Draczyński skłonił się bez słowa.
- Ale ciacho -szepnęla Wiedźma przy swoim stoliku. - Skąd Sabina go wytrzasnęła?
- Niezly, nie powiem - mruknął Uwe, lustrując przybysza wzrokiem.
Zabawa trwała dalej. Jakub Draczyński okazał się milym kompanem, obdarzonym nieco ironicznym poczuciem humoru. Śpiewano, tańczono, bawiono się szampańsko.
Wreszcie nadszedł czas konczyć zabawę. Jako pierwsi wyszli państwo Kroeger, w ślad za nim towarzystwo zaczęło się powoli rozłazić, życząc sobie wzajem Wesołych Świąt.
Dzień przed Świętami sypnęło śniegiem, piętrząc zaspy po pas, co zmusilo niekórych do zweryfikowania swiatecznych planów i pozostania w domu. Wiedxma oglosiła twardo że ona i tak się nie rusza z domu, chyba że ktoś jest chętny do odbierania porodu w podróży. Uwe jakoś nie wydawał się zachwycony taką perspektywą, tak więc państwo Dammerig i państwo Kroeger spędzili swięta razem, w dworku Kroegerów.
- Trochę na lewo tę bombkę. - komenderowała Wiedźma, rozparta na kanapie. W ciemnoczerwonej sukni sama wyglądała niczym okrąglutka bombka. - Jeszcze, kochanie.
Stojący na krzesle Uwe wychylił się w lewo tak, ze mało nie zleciał.
- Tyle starczy? - zapytał.
- Tak, skarbie, starczy - odparła. - Tego aniołka powieś tuż pod czubkiem.
- Jasne - odparł, zlażąc z krzesla i sięgając po białego, porcelanowego aniołka. Po chwili ozdoba zawisła tuż pod wieńczącą choinkę złocistą gwiazdą.
- Uwe! - zagrzmiało z kuchni głosem Sabiny. - Kończ tę choinkę i nakrywaj do stołu!
- Obrus jest w szufladzie kredensu - podpowiedziała Wiedźma. - A serwetki sama ułożę, o - powiedziała, usiłując wstać. - Cholera, czuję się jak chrząszcz do góry nogami.
Usłużne męzowskie ramie pojawiło się przed jej nosem. Uczepiła się go i udało jej się wstać
Wreszcie podano do stołu, przełamano się opłatkiem, życząc najlepszego i rozpoczęła się radosna biesiada.
Późną nocą państwo Dammerig dotarli do domu. Wszędzie pachniało choinką, cynamonem i pomarańczami. Erik rozpalił na kominku, a Sabina poszła po butelkę czerwonego wina.
- No, panie Dammerig - żona Erika, kusząca w szmaragdowwej sukni, przepasanej w talii kokardą, wręczyła mu kieliszek. - Odpakował pan już swój prezent?
Wypił wino i odstawił kieliszek. Spojrzał na Sabinę, w oczach zamigotały mu iskierki rozbawienia i pożądania.
- Masz na mysli ten? - zapytal ciągnąc delikatnie za końce kokardy przy jej sukience. Pasek rozwiązał się, a zreczne palce Erika jęły rozpinać zamek na plecach.
- Może być i ten - mruknęla Sabina, ciągnąc go za krawat ku sobie i całując jego usta. Pachniały i smakowały winem, miękkie, gorące i zachłanne. Poczula jego rękę, wslizgującą sie pod sukienkę i wędrująca w górę uda. Przywarła do niego mocniej ustami, jednoczesnie zsuwajac z jego ramion marynarkę.
Opadli na dywan koło choinki, Sabina w opadającej z ramion sukience pospiesznie rozpinała koszulę Erika. Ogień trzaskał na kominku, zegar tykal w przedpokoju, za oknem grubymi płatkami padał śnieg.
Zabrzęczały potrącone ręką Erika ozdoby na świątecznym drzewku.
- Uważaj, choinka - mruknęła Sabina, rzucając jego koszulę na oślep w kierunku fotela, a druga reką rozpinając mu spodnie. Fragmenty garderoby lataly w powietrzu, stanik zawisł na eleganckim stroiku ze świeczką ustawionym na niskim stole przed kanapą.
- Oszaleliśmy - powiedział Erik, przetaczajac się na plecach i sadzając zonę na swych biodrach. - Zachowujemy się jak... jak...
- Jak para napalonych małolatów, które mają wolną chatę - zasmiała sie Sabina. Spojrzała na męża, oświetlonego miękkim blaskiem choinkowych lampek. Spojrzała na mocno zarysowane, ciemne brwi, dlugie rzęsy, pod którymi lśniły bezczelnie jasne oczy. Wypukle, malinowe usta były nieco rozchylone, głowa nieco odchylona na długiej mocnej szyi, a pod owłosiona skórą torsu prężyły się mięśnie.
- Jesli to jest szaleństwo - nachyliła się, muskając piersiami jego tors - to uwielbiam byc szalona.
Pocałowala go w usta, a potem rozpoczęli niespieszną drogę na szczyty rozkoszy.
Rozdział 114
Ostatni dzień roku wstał mroźny i słoneczny. Śnieg skrzył się na trawnikach i dachach domów niczym diamenty rozsypane po białym atłasie. Wszędzie panowała wesoła atmosfera, ludzie robili ostatnie przygotowywania do pożegnania starego roku i hucznego powitania nowego. Sabina przed kryształowym lustrem w sypialni zakładała naszyjnik, prezent świąteczny od Erika. Jeszcze raz oceniła efekt, po czym wsunęła się w szafirowa sukienkę, Erik wparował do sypialni w ciemnej koszuli trzymając w rękach dwa krawaty.
- Erik mozesz zapiac mi zamek.- zapytała Sabina- Nie moge dosiegnąć
Dammerig podszedł do odwróconej tyłem żony.
- Mogę ale przyzam że wolałbym rozpiąć- zasmiał sie
- Rozpustniku-trzasneła go w łape- Zapinaj bo sie spoznimy a jestesmy umówimy z drużbami.
Erik mruknął coś pod nosem i zapiął suwak. Zapakowali się w samochód i pojechali do Krakowa po Mate i Zenę. Ślub miał się odbyć w Kościele Mariackim. Gdy drużbowie z Dammerigami zaszli pod kościół wszyscy oprócz pani młodej już byli. Grzesiu stał obok Uwe i Wiedźmy. W ciemnym płaszczu spod którego widać było śnieżnobiała koszulę i szary musznik. Ogolony, pięknie przystrzyżony i uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Wiedźma w czerwonym płaczu, z zaróżowionymi policzkami uśmiechała się do Grzesia. Carmen wyglądała zjawiskowo. Miała slicznie zaczesane włosy. Przepiękny welon z belgijskiej koronki. I sliczna suknię do ziemii wyszywaną kryształami svarowskiego. Wyglądała jak marzenie. Ksiezniczka wprost. W reku trzymała wachlarz z 25 pąsowych róż. Grzegorzwe fraku prezentował sie rownie wspaniale. W butonierce miał przypiętą taką samą różę jak Carmen w bukiecie.
Pod koscioł Mariacki panna młoda zajechała białym zabytkowym kabrioletem.
Wnętrze tonęło w morzu kwiatów. Roż goździków orchidei...
Pannę młodą do kościoła wprowadził dumny ojciec.
Mama Carmen pan iAgnieszka popłakała się tak jak i mama Grzesia Maria.
Przed ołtarzem stał w asyście drużby Mate - Grześ patrzył na swą przyszłą żonę z miłością. Za panną młodą szły druchny. Wyglądały jak gwiazdy filmowe.
Rozpoczęła sie ceremonia.
Dziewczynom swieciły sie oczy.. popłakiwały po ciuchutku.
Ksiadz doszedł do przysiegi.
- A teraz powtórzcie za mną.- skierował slowa do pary.
- Ja Grzechorz biorę sobie Ciebie Carmen za zone i slubuje Ci miłość wierność i uczciwość małzenską. Oraz ze Cie nie opuszczę az do smierci. Tak mi dopomóż Panie Boze wszechmogący w Trojcy jedyny i wszyscy Swieci.
- Ja Carmen biore sobie Ciebie Grzegorzu za mężą i slubuje Ci milosc....- wyrecytowała Carmen - Teraz wymiencie sie obrączkami- powiedział kapłan.
- Zono przyjmij te obrączkę jako dowod mojej milosci i wiernosci...- powiedział Grześ wsuwając platynowy krążek na palec Carmen
- Mezu przyjmij te obrączke jako dowod mojej milosci i wiernosci...- opowiedziała Carmen wsuwajac na palec Grzesia obrączkę..
Kapłan uroczystym tonem oznajmił- Co Bog złączy człowiek niech nie rozdziela. Małzenstwo przez was zawarte ja powagą kościoła katolickiego potwierdzam i błogosławie w Imie Ojca i Syna i Ducha Sw...
Mozna pocałować panne młodą- usmiechnał sie ksiadz.
Grześ znizył sie do małżonki i wysisnął na jej ustach czuły pocalunek.
Wtem... na podwyzszeniu ukazał sie Janusz, Uwe i Thomas .i zaczęli śpiewać .Piekna balladę o milosci...napisaną przez Wiedźmę i Sabinę do melodii Erika
-...miłość jest istotą kochania...wiec kochajmy się....- rozbrzmiewały głosy artystów Po piosence zawrzał takt marsza weselnego...
Tam tam taram tam tam tam..............
Panstwo młodzi wyszli na zewnątrz. Posypał sie ryż na szczęście i złote monety.
A takze płatki róz- wymysł dziewczyn.
-Gorzko gorzko- skandowali
- Kocham Cie!- powiedział Grześ i pocałował zonę
Carmen usmiechneła sie do męza- Ja ciebie też!!!
Wszyscy zajechali do pięknego zajazdu pod Krakowem. Po obiedzie i odspiewaniu Sto Lat młoda para udała sie na sejsje na Wawel.
- Co za wesele- usmiechneła sie Wiedźma - Dobrze ze wszystko sie udało
- A dlaczegoz by sie miało nie udać- usmiechneła sie Aga Dziewczyny zasmiewały sie z zartów taty Carmen – Jose/
-Dziewczynki jakie wy jestescie piekne- podrywał je starszy pan- Wszystkie równie piękne, jakbym nie był żonaty.
- Jose uspokój się bo nie dostaniesz tortu.- mama Carmen pogroziłą małżonkowi palcem.
- Czy mogę prosic do tanca??- Erik stanął obok Sabiny - Mozesz - odpowiedziała pani Dammerig-wtuleni tanczyli przy balladzie jak i reszta par.
Kiedy wrocili panstwo mlodzi, orkiestra zaczeła grac szybsza muzykę.
przy Labambie Mate zaprosił dziewczyny na srodek do kółka i zaczał sie poruszać jak tancerz.
Wszystkim oczy wychodziły z orbit. Z kazda z pan zatanczył kawałek aż wział na rece Zenę i wywijał nia jak zawodowiec.
- Uczyłem sie przez rok- powiedział...
- Ach Ty moj mistrzu - pocałowała go
- A teraz moi panstwo pora na oczepiny..- odezwał sie wodzirej
Zena juz kąbinowała jak tu się wymigać..
- Panią starszą drużkę też prosimy- odezwał sie wodzirej- No to pan młody zakrywa oczy pani młodej. Kiedy muzyka ustaje rzucamy welonem..
Melodia trwała...nagle Carmen rzuciła welon i wpadł prosto w rece zaskoczonej Zeny - Mamy szczęśliwą przyszłą mężatkę- zasmiał sie prowadzący
- Ale masz farta- powiedziała Aga- zasmiala sie z dziewczynami
- Rzeczywiscie super- mrukneła Zena
Grześ rzucił musznikiem prosto w ręcę Mate - który udawal zaskoczonego
- No to jak mamy i przyszła pania młodą i przyszłego pana młodego to ich przetestujemy- zasmiał sie prowadzący- Całujemy sie przez minutę a panstwo liczą
-Kochanie będzie przyjemnie -wymruczał Mate l i zabrał sie do roboty
-60.......30..........19........5.....2...1- koniec - Pieknie sie panstwo całują...
Zabawa trwała do rana, panowie lekko podpici. Obyło się bez bójek prócz nagłego wtargnięcia paparazzi, który został zdzielony bukietem przez temperamentną Carmen Ortega Butla.
Część 115
Drugiego stycznia teatr przygotowywał sie do pierwszego noworocznego spektaklu. Thomas rozbieral się właśnie z cywilnych ciuchów, stojąc przed otwartą szafą w ktorej zwykł je przechowywać. Kostium wisiał na wieszaku przy dużym lustrze. Borchert zdjął koszulę, rozwiesił schludnie na wieszaku i włożył do szafy, zdjął podkoszulek i spodnie i schludnie złożone ulokował na półce. Zatrzasnął nonszalancko szafę i wtedy jedno skrzydło drzwiczek wyleciało z zawiasów i rąbneło z hukiem o podlogę. Thomas uskoczył, w ostatniej chwili unikając przygniecenia palców u stóp.
- Scheisse! - zaklął i sięgnął po spodnie od kostiumu. Z koszulą w ręku i nagą piersią wypadł na korytarz. - Uduszę tego dozorcę, dawno miał to naprawić!
- Co jest? - Marta spojrzeniem omiotła z aprobatą tors Borcherta. - Coś się stało?
- Drzwiczki wyleciały z szafy - wyjaśnił Thomas. - Widziałaś dozorcę?
- Zaraz poszukam - odparła Marta. Aleks stojący u wlotu korytarza błysnąl zazdrośnie oczyma.
Wściekły Thomas odwrócił sie w stronę wejścia do swojej garderoby. Nagle drzwi za jego plecami otworzyly sie i damskie ramię wciagnęło go do środka.
- Czyżbyś szedł do mnie w tym uroczo niekompletnym stroju? - Aga również musiała sie przebierac, bo była w samej bieliźnie. Zatrzasnela drzwi za jego plecami i przekręciła klucz w zamku.
Thomas roześmiał się.
- Niezupełnie, ale skoro juz wpadłem... - popatrzył wymownie na jej ksztaltną figurę.
Usmiechając się drapieżnie Aga przyparła go do drzwi, opierając się o nie dłońmi.
- Mamy jeszcze trochę czasu w zapasie - powiedziała. - może go wykorzystamy... Twórczo?
Borchert oderwał grzbiet od drewna i śmiało przyciągnął kusicielkę do siebie.
- Tego mi nie trzeba powtarzać - mruknął całując ją w usta.
Dozorcy nigdzie nie było. Marta sprawdziła wszystkie kąty, zajrzala nawet do kanciapy Rzepowej i kotłowni. Na próżno, Tosiek Wyzga zapadł sie pod ziemię.
Zrezygnowana wrócila na górę.
- Pani Marto kochana! - Goździkowa na jej widok ucieszyła się niezmiernie. - Coś chrapie w magazynie z kostiumami! Ja tam nie pójdę, bo moze znowu bezeceństwa jakieś..? - przezegnała sie pospiesznie.
Marcie blysnęla myśl o Wiedźmie i Uwe, ale Wiedźma przecież siedziała w domu, oczekując rozwiązania, gdzież jej wiec było do ekscesów erotycznych. Asystentka pokręcila glową i poszła do magazynu.
Istotnie, coś tam chrapało, gdzieś między wieszakami. Marta rozgarnęła ostrożnie kostiumy i zobaczyła blade, pryszczate oblicze Tośka Wyzgi.
- Panie Tośku, pobudka! - huknęła.
Tosiek poderwał się i walnął głową w poprzeczkę wieszaka.
- Co? Jak? - zapytał nieprzytomnie. - Co ja tu robię?
- Sama chcialabym wiedzieć - odparła Marta. - Proszę naprawic szafę w garderobie pana Borcherta. I na przyszłość, panie Tośku, drzemki w godzinach pracy są zabronione.
- Ale ja nie... - jęknął Tosiek, potrząsajac tłustymi wlosami związanymi w chudy kucyk. - Ja nawet nie wiem jak to się stało! Zawiasy oliwiłem i mnie taka jakaś ciemność ogarła... I potem to juz nic nie pamiętam. I o! - złapał sie za szyję. - Pani zobaczy, coś mnie chyba dziabnęło!
Marta popatrzyla na chuda szyję z wystającą grdyką i zobaczyła we wskazywanym przez Tośka miejscu dwie małe ranki, nieco zaczerwienione.
- Pewnie pająk, panie Tośku. Do roboty!
Kilka dni później Wiedźma zdecydowala się jednak wpaść do teatru, znudzona siedzeniem w domu. Wspięła sie mozolnie na schody i witajac po drodze znajomych dotoczyła się do gabinetu Sabiny.
- O, wylazłas z domu? - zdziwiła się pani dyrektor, odkładając plik papierów.
- Nudzi mi się - powiedziała Wiedźma. - I bez teatru nie mam weny. Godzinę gapiłam się w ekran komputera i nic.
Krzywiąc się rozmasowała swój ogromny brzuch.
- Poza tym dziś próba generalna Eli - powiedziała. - Nie mogę nie zobaczyć tego mojego bóstwa w tym czarnym płaszczyku.
- Dobra, tylko jeszcze to podpiszę i idziemy - rozesmiala się Sabina.
- A co to jest? - Wiedźma spojrząła na leżący przed dyrektorką papier.
- Awans dla Marty - odparła Sabina. - Będzie moją zastepczynią.
- Nie chcę nic mówić, ale najwyższy czas - rzekła Wiedźma, podnosząc się z wdziękiem buldożera.
Kiedy wślizgneły się na widownię i siadły obok Mate próba już się zaczęła. Aga jako Elisabeth spisywała się rewelacyjnie, Radek w roli Lucheniego przebijał nawet Carstena Leppera i Ethana Freemana, no a Uwe, jak to Uwe - olśniewał.
Mate co jakiś czas robił przerwy, zgłaszając zastrzezenia, raz zacięła sie dekoracja, ale ogólnie wszystko toczyło się gładko. Sabina w ciemnościach widowni spogglądała od czasu do czasu na przyjaciółkę, która wzdychała i posapywała raz po raz.
Na scenie pojawił się Rudolf i pomocnicy Śmierci w czarnych plaszczach, machając skrzydłami. Mayerling Waltz się rozpoczął.
- Sabina - jęknęła załośnie Wiedźma. - Saaaabinaaa...
- Co?
- Wody mi odeszły...
Śmierc chwycił Rudolfa w objęcia i wirował z nim po scenie gdy Sabina pochyliła się do Mate. Nogi Rudolfa oderwały sie od podłogi i uniosly się w powietrzu.
- Kroeger, twoja żona rodzi! - Mate przekazał wiadomość z właściwym sobie taktem. - Przerwa!
Zwolniony nagle z objęć śmierci Rudolf poleciał jak wystrzelony z procy i z łupnięciem wylądował na scenie.
- Co ty powiedziałeś? - zapytał z niedowierzaniem Uwe. Rudolf spojrzał na niego z niemym wyrzutem, rozcierajac obity tyłek.
- JA RODZĘ, TY IDIOTO! -zawyła Wiedźma. Uwe niemalże sfrunął ze sceny i po chwili, z pomocą Sabiny wyprowadził swoją połowicę, w sukience przemoczonej od pasa w dół, z widowni.
Rozdział 116
Podczas gdy Wiedźma na sali porodowej wydawała na świat potomstwo swoje i Uwe, przyszły tata z ekipą Otchłani zapełniali korytarz.
Sabina siedziała nieruchomo, a przy kolejnym krzyku wydobywającym się z porodówki zamierała z przerażenia. Uwe maszerował korytarzem tam i powrotem, reszta rozmawiała między sobą. Erik spoglądał na bladą żonę, mgliście pamiętał rozmowę z teściową która wspominała że Sabinie na słowo poród robi się słabo.
- Uwe przestań chodzić, usiądź i uspokój się!- Aga przerwała cieszę zwracając się do zdenerwowanego Kroegera.
- A jeśli jej się coś stanie?- zapytał słabo
- Nic jej się nie stanie, nie ona pierwsza i nie ostatni rodzi.- Zena popijała kawę z automatu i stukała w komórkę.
Po dwóch godzinach na korytarz weszła pielegniarka.
- Ma pan śliczną córeczkę .- uśmiechnęła się do mężczyzny i zniknęła za drzwiami.
- Słyszeliście!- huknął uszczęśliwiony Uwe porywając Martę w ramiona i walcując z nią po korytarzu.- Ludzie mam córkę!- rozdarł się
- Zaraz rozniesie korytarz.- ożywiona Sabina ścisnęła rękę męża.
Niedługi czas później pielęgniarka wyszła po raz kolejny tym razem oznajmiając że ma synka.
- Mam syna!- Uwe popłakał się ze szczęścia, Aga pospiesznie podała mu chusteczki.
Kiedy dumny tatuś mógł już wejść do żony i zobaczył w jej ramionach dwie malusieńkie istotki, coś złapało go za krtań. Podszedł do wyczerpanej, acz przepełnionej szczęściem macierzyńskim małżonki i ucałował ją czule w usta
- Dziękuję- szepnął głaszcząc delikatnie głowki maleństw. – Są śliczne! I to naprawdę myśmy je stworzyli?- zapytał niedowierzająco.
- Oczywiście że my mój geniuszu.- uśmiechnęła się Wiedźma podając mu małego Thomasa.
Uwe wziął synka delikatnie jakby był z kruchej porcelany, zachwycał się wszystkim począwszy od meszków na głowce po maluśkie stópki.
Gdy Wiedźma z Pią Sabiną i Thomasem Jesperem leżeli już w osobnej sali, zaczęły się wesołę odwiedziny. Sabina i Erik przynieśli dwa kocyki, pani Dammerig wybierała je specjalnie. Wiedźma rozczuliła się widząc postacie z ulubionej bajki Sabiny- Kubusia Puchatka.
- Kochasz tego Puchatka.- uśmiechnęła się dotykając milusich kocyków.
Thomas z Agą przytaszczyli dwa ogromne misie z czerwoną i niebieską kokardką.
Mate i Zena również przynieśli podarki dla maluszków, Zena z tajemniczą miną wyciągnęła z torby pudełko ptasiego mleczka.
- Ptasie mleczko.- Uwe wyciągnął rękę po swój ulubiony polski smakołyk, Wiedźma palnęła go po ręce.
- Gdzie?! Moje ptasie mleczko, ty skarbie permanętnie się odchudzasz.- pokazała mu język pałaszując zawartośc. Uwe zrobił zawiedzioną minę na co Sabina odezwala się w jego obronie.
- No wiesz co? On był taki dzielny.- pogroziła Wiedźmie palcem.- Nie martw się Uwe kupię ci dwa pudełka.- wszyscy do spółki z Wiedźmą wybuchnęli śmiechem, maluchy na ten moment rozpłakały się jakby wiedziały o czym rozmawiając rodzice ciocie i wujkowie.
Kilka dni później szczęśliwa rodzinka pojechała do domu. Maluszki zamieszkały w przepięknie przygotowanym pokoiku. Ciocia Sabina i reszta cioć marzyły żeby móc opiekować się pociechami. Erik poczuł się zazdrosny, że jego małżonka częściej bywa u Wiedźmy niż w domu.
Rozdział 117
Tymczasem zycie w teatrze toczyło się bez zmian. Premiera Elisabeth sciągnęła komplet widzów, Uwe niemalże przeszedł sam siebie jako Tod, a ambitna Aga i niemniej ambitny Janusz Radek wyłazili ze skóry żeby mu dorównać.
Nastepnego dnia po premierze Tosiek, dozorca, zaczął się uskarżać ze ma alergię na słońce, a zapach czosnku z kielbasy w kanapce Winterminy przyprawił go o atak paniki. Nastepne kilka dni spal coraz więcej, zaszyty w ciemnym kącie, tak ze Sabina i jej świeżo upieczona zastępczyni, Marta, uradziły ze trzeba będzie poszukac nowego dozorcy i zlotej rączki w jednej osobie. Wreszcie jednego dnia nie przyszedł wcale.
Tego samego dnia Sabina, wchodząc do teatru spostrzegła przy drzwiach żalosną, zaśnieżoną postać w obszarpanej marynarce. Było w niej coś dziwnie znajomego, ale zamyslona dyrektor nie próbowala dociekać co.
Nieco później siedziała przy swoim biurku masując skronie i zerkając nerwowo na własną torebkę, z której wystawała biala reklamowka z zielonym logiem apteki.
- Sabina, Tośka gdzieś wcięło - Marta weszła do gabinetu. - A, i widzialaś kto stoi przed drzwiami?
- Kto? - spytala z roztargnieniem Sabina.
- Na oko można by powiedziec ze dziewczynka z zapałkami, ale za duże i nie tej płci, za to równie żałosne - zaśmiała sie Marta. - Oleander. Chciał z tobą rozmawiać.
- Daj go tu - powiedziała dyrektor.
Oleander, w obszarpanej marynareczce i wyraźnie odchudzony, nieśmiało przestapił próg gabinetu.
- Czego pan chce? - zapytała dyrektor zimno.
- Bo... Pani dyrektor... - zachlipał. - Nikt mnie nie chce... Ani w Romanie, ani nigdzie... Nawet w telewizji mnie już nie lubią... Co ja teraz zrobię?
Rzucił sie na kolana.
- Prosze mi dać pracę! Jakąkolwiek! Ja będę grzeczny!
- Marta, czy Tosiek przyszedł? - zapytała dyrektorka.
- Nie, pani dyrektor - odparła Marta.
- W porządku. Zna sie pan na drobnych naprawach?
Oleander poderwał sie z klęczek.
- Czy ja sie znam? - wykrzyknął. - Zlota rączka jestem, wszystko naprawię!
- Dobra. - Sabina zazezowała dyskretnie na reklamówkę. - To wkładaj pan kitel woźnego i idź pan wymienić żarówkę nad lustrem w garderobie pana Kroegera. Resztę panu Marta powie.
- Dziękuję pani! - Oleander zaczął całowac jej dłonie. - Królowo! Bogini moja!
- Idx pan! - Sabina wyrwala mu ręce i odruchowo wytarła w spódnicę.
Oleander wycofal sie bijąc pokłony w pas.
- Marta, nie wpuszcaj nikogo przez pól godziny! - zarządziła dyrektorka, chwyciła torebke i zamknęła sie w przyległej do gabinetu toalecie.
Pół godziny później blada i z drżącymi dłońmi wybiegła z teatru, rzucając w przelocie do Marty żeby się wszystkim zajęła.
Pojechała do Zielonek, do Kroegerów. Siedzieli oboje w pokoiku dziecinnym, karmiąc każde jedno dziecko z butelki.
- Wiedźma, możemy pogadać na osobności? - zapytala Sabina.
- Czekaj, tylko ten mały smok dopije - powiedziała Wiedźma, uśmiechając się do syna. Thomas Jesper wypluł smoczek i rozdziawił paszczę w przeciagłym ziewnieciu, prezentujac światu bezzębne dziąsła.Po chwili najedzony i wybekany spoczywał w łóżeczku, podczas gdy Pia w ojcowskich ramionach jeszcze kończyła posiłek. Wiedźma w progu odwróciła się i spojrząla na męża pochłoniętego karmieniem córki.
- Wyglądaja jak z obrazka, nie? - uśmiechnęła sie do przyjaciółki. Nagle zdala sobie sprawe ze Sabina jest blada i bliska płaczu.
- Jazda, idziemy do salonu, na kawę - zarządziła. - Pani Zosia nam zrobi.
Pani Zosia była nową pomocą domową Kroegerów.
Panie zaisadły w fotelach nad filiżankami wonnego naparu i wtedy Sabina wybuchła placzem.
- Rany boskie, co jest? - zapytąła z lekka przestraszona Wiedźma, podtykając przyjaciólce pudelko z chusteczkami. - No gadaj, babo!
- Bo ja... chlipnęla Sabina, biorąc jedną. - Test zro... zrobiłam.
- Jaki test?
- W ciąży jestem! - zawyła w chusteczkę.
Wiedźma rozpromieniła się.
- No to czego wyjesz, jakby kto ci matkę i męża suszonym śledziem zatłukł? - poklepała Sabinę po ramieniu. - Gratulacje! Erik wie?
- Jeszcze nie... - chlipnęła Sabina. - A co jak nie będzie chciał?
- Bedzie chciał, zapewniam cię - odparła z mocą Wiedźma. - Opanuj się babo, to dziecko, nie Armagedon!
Sabina roześmiała się przez lzy.
Rozdział 118
Pokrzepiona rozmową z Wiedźmą, Sabina wróciła przez las do domu. Pani Halinka krzątała się w jadalni, Erik wrócił z pracy i właśnie podawała obiad. Gdy wszystko już zrobiła, życzyła państwu Dammerig miłego dnia i popędzila do swojego domu.
- Czemu tak szybko wyszłaś z pracy i nie poczekałaś na mnie?- Erik zapytał małżonkę nalewając soku do szklanek.
- Miałam sprawę do Wiedźmy.- odpowiedziała rozmyślając o tym jak powiedzieć małżonkowi że będą mieć dziecko.
- I co tam u nich? Uwe jest tak zakochany w maluchach, codziennie zarzuca nas informacjami ale jest trochę nieprzytomny.- stwierdził wesoło nalewając obojgu zupy pomidorowej. Sabina uśmiechnęła się do męża, grzebiąc łyżka w talerzu.
- A jak tam praca? Od kiedy Marta jest twoim zastępcą odciąza cie ale myślę że w naszych zawodach dziecko tak szybko to zły pomysł.- Erik popatrzył na Sabinę, która gwałtownie wypuściła łyżkę. Ta uderzyła o talerz, spadając na stół i chapiąc obrus. Oczy pani Dammerig zaszły łzami, popatrzyła na niego mocno wystraszona.
- Co ci jest?- zapytał zaniepokojony.
- Za późno…Ja…ty…to znaczy, my będziemy..mieć dziecko.- wydusiała to z siebie spoglądając na zmieniające się oblicze męża. Erik wytrzeszczył oczy, wiadomość o przyszłym ojcostwie tak nim wstrząsnęła że nie wiedział co powiedzieć.
- Wiedziałam, że tak będzie! Nie chcez mieć dzieci, trzeba było się zabezpieczyć.- z furgotem poderwała się od stołu i zalana łzami wybiegła do holu i po schodach do sypialni zamykając ciężkie dębowe drzwi. Rzuciła się na łóżko i płakała żałośnie. Erik, wychodząc powoli z szoku ruszył w ślad za Sabiną. Duma rozsadzała go od środka. Będzie ojcem! Drzwi do sypialni były zasunięte i zamknięte od środka na skobel.
- Sabina! Otwórz, musimy porozmawiać!- zapukał w drzwi, słychać było płacz pani Dammerig.- Kochanie, proszę cię otwórz, nie będę mówił do drzwi!- poprosił jeszcze raz.
- Odejdź!- odezwał się słaby głos Sabiny
- Do jasnej cholery, albo mi otworzysz albo wywarzę te cholerne drzwi.- huknął gniewnie, uderzając pięścią w drewno. Sabina zgramoliła się z łóżka, obeszła je zsunęła zasuwę, Erik szybkim ruchem rozsunął ciężkie wrota. Małżonka, czerwona na twarzy z podpuchniętymi oczami, spoglądała na niego jak wystraszony królik. Bez słowa przygarnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Wariatko, jak mogłaś pomyśleć, że nie będę chciał mieć dziecka!- popatrzył z czułością w jej oczy wziął w ramiona i zaczął kręcić się w kółko.- Kocham ciebie i to maleństwo, będziesz najlepszą mamusią na świecie.- postawił ją po czym pocałował namiętnie.
- Bo ja myślałam, że ty będziesz miał mi za zle i w ogóle.- chlipnęła rozczulona.
- Ja?! Przecież to nasze wspólne dzieło, a poza tym to ty mi kazałaś odpakować prezent.- uśmiechnął się szelmowsko na wspomnienie świątecznych szaleństw.
- A skąd wiesz, że akurat wtedy to się stało?- zapytała przekornie, bawiąc się jego lokami.
- Powiedzmy, że to moja ojcowska intuicja.- mruknął całując ją jeszcze raz, z tego szczęścia zapomnieli że mieli wyjechać na dworzec po mamę Sabiny.
Pani Ula dowiedziawszy się że zostanie babcią po raz czwarty wyciągnęła córkę do położnika, który ustalił mniej więcej datę poczęcia.
- No to ładnie zabawialiście się w święta.- mama Sabiny zlustrowała małżonków przenikliwym spojrzeniem w takim samym odcieniu jak Sabina.- Ja tu się użerałam z twoimi braćmi i resztą familii a wy tutaj raj.
- Oj mamuś.- zarumieniła się córka.- Powiedz lepiej jak tam randki z panem Bouvierem?- zapytała dociekliwie.
- Nie twoja sprawa, moja panno.
Rozdział 119
Ziewając przeraźliwie Uwe wrzucił do stojącego na teatralnym korytarzu automatu monety i odebrał dużą kawę. Jego oczy były podpuchnięte, zaś wlosy, zwykle kunsztownie ułozone, tym razem były po prostu rozczochrane, a twarz nieumalowana.
- A ja myślałam że kawa szkodzi na struny głosowe - powiedziała przechodząc Marta.
- Szkodzi - wymamrotał. - Ale jestem tak wykończony, że jesli się nie napiję, zasnę w trakcie spektaklu.
- Nieprzespana noc? - Erik wyjrzał z gabinetu Sabiny.
Uwe obrzucił kosym spojrzeniem jego rozesmianą twarz.
- Ty się tak nie śmiej, Dammerig - powiedział i ostrożnie podmuchał kawę. - Ciebie też to czeka za kilka miesięcy. Cała noc utulania, bliźniaki jakąś kolkę miały.
Przetarł oczy.
- Ewa też się nie wyspała i chodzi od rana zła jak osa - mruknął. - Może lepiej zamówię jakieś kwiaty...
Marta, przysłuchując się ich rozmowie wyszła z biura i zamknęła drzwi na klucz.
- Ktoś widział Oleandra? - zapytała. - Kontakt mi iskrzy.
- O ile nie modli się do Rzepowej żeby się z nim kiełbasą podzieliła, to powinien być na widowni - odparł Erik. - Mate narzekał że siedzenia skrzypią.
Uwe uniósł jasną brew.
- A co on na tych siedzeniach mianowicie robił? - zapytał ironicznie. - O ile wiem nie skrzypią gdy się na nich tylko siedzi...
-Banda erotomanów - mruknęła Marta. - czy bodaj jedno pomieszczenie tego teatru jest wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem?
- Nie zebym wypominał - oczy Erika zalśniły szelmowsko. - Ale co robiłaś z panem Aleksem w swoim biurze wczoraj? Też coś skrzypiało.
Marta zaczerwieniła się jak piwonia i umknęła w kierunku sceny. Kiedy mijała drzwi magazynu kostiumów, te uchyliły się i wyszla z nich jedna z tancerek. Oczy miala szkliste, włosy w nieladzie, a na szyi czerwony ślad.
"Następni" mruknęla Marta w duchu. "Ciekawe z kim tam siedziała".
Jakby w odpowiedzi na jej myśli z magazynu wyszedł Draczyński, poprawiając na sobie strój Almosa. W kąciku ust miał kropelkę czerwonego płynu, jakby sok.
- Ubrudzil sie pan na twarzy - powiedziała Marta odruchowo. - W lewym kąciku ust.
- O, dziękuję - Draczyński zlizal kropelkę czerwonym ruchliwym językiem. Jego zęby wydały się Marcie dziwnie ostre i szpiczaste. Wzdrygnęła się leciutko.
Draczyński spojrzał na nią przepastnymi granatowymi oczyma. Marta poczuła jak nogi pod nią miękną i coś zaczyna ją ku niemu przyciągać. Oczy Jakuba wydawały się coraz większe i ciemniejsze, świat dookoła drżal i falował. Nagle Draczyński gwaltownie odwrócil głowę.
- Przepraszam panią - powiedział. Pospiesznie wszedł do garderoby.
Dawid Oleander siedział w kanciapie Rzepowej, przy okrytym ceratą stole. Wintermina tymczasem wyjęła z szafki paczkę z suchą kiełbasą i odwinęła papier.
- To swojska, panie Dawidku, mój siostrzeniec robił - powiedziała. - On na wsi mieszka, gospodarkę ma i świnki chowa.
Dawid z lubością pociągnął nosem.
- Pięknie pachnie, pani Wintermino - powiedział, zachwycony.
- Panie Oleander! - krzyknęła Marta na korytarzu.
- Oleander, cholera! - ryknąl Mate.
- Oho, wołają pana - Rzepowa odlamała hojny kawał kiełbasy i podala Oleandrowi. - Niech panu idzie na zdrowie!
Dawid niezwłocznie wpakowal sobie połowe kiełbasy do ust.
- Ehkue - powiedział i wyszedł.
- Pani Rzepowa, po co go pani karmi? - Zena oparła się o futrynę.
- Mizerny chłopak to i odżywić go trzeba - pouczyła Wintermina, troskliwie chowając kiełbasę do szafki. - Mężczyzna musi wyglądać, a nie takie chuchro.
- Ale on tu pracować ma a nie się obżerać - odparła fotograf. - Nie mówiąc o tym że wszystko potem tłuści paluchami.
Wintermina pokiwała głową.
- To już i pan reżyser się wczoraj awanturował - powiedziała. - Straszny z niego piekielnik, a poniewiera pana Dawidka! Powinna coś pani zrobić, tak nie może być.
- Mnie tam się Mate podoba taki, jaki jest - Zena wzruszyła ramionami.
- Wy to teraz jakieś dziwne upodobania macie - mruknęła Rzepowa. - Ale zobaczy pani, ja się panem Dawidkiem zajmę, odkarmię i będzie całkiem tak samo ładny jak kiedyś! Baleroniku mu jutro przyniosę...
Zena chichocząc poszła za kulisy.
Rozdział 120
Tosiek Wyzga wyłonił się ze swego mieszkania około siedemnastej gdy już było ciemno.
Przespał cały dzień i poczuł się straszliwie głodny, ale nie jak zwykle na schabowego z ziemniaczkami i kapustką. Teraz napiłby się czegoś krwistego.
Błąkał się po Nowej Hucie, aż wsiadł do Tramwaju kierując się do centrum.
W teatrze Sabina jak zwykle zawalona po uszy papierami i skargami Winterminy, której przypomniało się że brakuje płynu do froterowania podłóg.
- Pani dyrektorowo, dwa dni dopominam się o płyn do podłóg i nic. Ta pani zastępczyni tylko obmacuje się w składziku i na biurku.- sarkała Rzepowa.
- Pani Rzep, nie wie pani że z tym trzeba iść do zaopatrzenia?- Sabina popatrzyła na sprzątaczkę znad ciemnych oprawek okularów.- Poza tym to co robi dyrektor Marta nie powinno pani interesować.- zakończyła rozmowę, Wintermina mrucząc pod nosem że diabeł na nierząd zezwala wyszła zamykając drzwi niczym udzielna królowa.
Z lustra wyłonił się Erik, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Skonczyłem na dzisiaj. Nie zostajemy na przedstawieniu?- niby zapytał a brzmiało jakby jak stwierdzenie.
- No jak nie zostajemy, przecież muszę wystąpić.- Sabina odłożyła dokument do teczki i zatrzasnęła biurko.
- Co?! Mowy nie ma! W twoim stanie, zwisanie na lince? A jak upadniesz i dziecku coś się stanie? – huknął, patrząc na żonę morderczym wzrokiem.
- Czy ty aby nie przesadzasz?- zapytała spokojnie.- To pierwszy miesiąc, dziecku nic nie będzie. Poza tym musze znaleźć odpowiednią osobę.
- Zanim znajdziesz zastąpi cię Malwina. I po problemie.- popatrzyła na zacięta twarz żony, która przybrała kolor zbliżony do piwonii. Do gabinetu bez pukania weszła Wiedźma w towarzystwie Mate i Marty.
- Czyś ty oszalał?! Po moim trupie ona będzie mnie zastępować! – huknęła pani dyrektor, oczy ze złości świeciły się jak kotu.
- Co tu się dzieje? – Wiedźma weszła między nich, bojąc się że przyjaciółka zaraz pobije małżonka.
- Nie chce się zgodzić na zastępstwo.- odpowiedział Erik
- A kogo proponowałeś?- zapytał Mate
- Malwine.- tym razem Erik zaobserwował podobną reakcję u pani Kroeger.
- Swoje małżeńskie sprzeczki na tle miłosnym rozwiązujcie sami, ale do kurwy nędzy Malwina na Panią z Jaru?! Ona nie śpiewa altem!- huknęła
- Tylko proponowałem.- odparł urażony Erik.- A ona nie wystąpi.
- Nie zabronisz mi!- powiedziała Sabina i wyszła do swojej garderoby przywdziewać strój Pani z Jaru.
- Zabron jej!- Erik zwrócił się do Mate
- Nie mogę, przypominam ci że to ona tu rządzi.- Mate z chichocząca Martą wyszli na korytarz.
Przedstawienie właśnie się kończyło, publika jak zwykle w komplecie wiwatowała , aktorzy kłaniali się. Aga biegła przez foyer w poszukiwaniu Thomasa, wpadła na kogoś niedaleko szatni. Mocne ramię nie pozwoliło dziewczynie upaść, spojrzała w górę i zobaczyła parę bławatkowych oczu z przepięknymi długimi rzęsami. Ich właściciel był wysokim blondynem o lekko kręconych włosach. Nienagannie ubrany, wyglądał jak archanioł Gabriel z obrazu w kościele.
- Przepraszam pana.- mruknęła poprawiając ubranie.
- Nic nie szkodzi.- uśmiechnął się nieznajomy.- Nazywam się Wladimir Blutow.- podał Adze kształtna dużą, męską dłon. Uścisnęła ją i przebiegł ją prąd ciepła.
- Miło mi.- uśmiechnęła się do anielskiego Wladimira.
- Świetnie pani grała, na pewno przyjdę na przedstawienie raz jeszcze. Do zobaczenia.-skłonił się dwornie i wyszedł. Zaraz zanim prze korytarz przefrunąl Jakub i zagłębił się w ciemną ulicę.
Część 121
Uwe, zmyliwszy fanki za pomocą kurtki z kapturem naciągnietym na oczy, pożyczonej zresztą od Thomasa, wymknął się z teatru i zmierzał na plac Nowy, gdzie miala na niego czekać taksówka. Skręcil w wąska, ciemną uliczkę, chcąc skrócić sobie drogę. Pospiesznie odepchnął od siebie myśl o ewentualnym napadzie i przypomnial sobie ze miał jeszcze kupić pudełko ptasiego mleczka. Kwiaty dotarły do domu, Wiedźma została ulagodzona, zresztą nigdy nie potrafiła się na niego gniewać zbyt długo... Uwe rozmarzył się i pomyslal sobie o goracej kąpieli wspólnie z żoną.
Coś brzęknęło wśród kubłów na śmieci. Uwe rozejrzal się nerwowo. Jakis czarny kształt poruszył się pod murem. Uwe przyspieszył kroku, mając nadzieję że to tylko bezdomny. Wtedy domniemany bezdomny ruszył z wrzaskiem i skoczył mu na plecy.
- Puszczaj! - wrzasnął Uwe, waląc napastnikiem o ścianę. Ten jednak trzymał mocno, w dodatku usiłując siegnąć zębami jego szyi. Uwe zgrzytnął zębami i przywalil wrogiem na odmianę w śmietnik. Napastnik obsunął się nieco z jego grzbietu i usiłując nie zlecieć zupełnie chwycił za przód garderoby Uwe. Lańcuszek z krzyżykiem, noszony przez Kroegera na szyi, który wysunąl się zza koszuli w trakcie szarpaniny, opadł mu na dłoń. Wróc kwiknął przeraźliwie i puscił Uwe, po czym skomląc i trzymając się za rekę wypadł na plac Nowy. Latarnia uliczna oświetliła jego twarz i zdumiony Uwe rozpoznał Tośka.
Godzinę później siedział w wannie, tuląc do siebie żonę.
- Ten dozorca chyba sfiksowal - mruknął.
- Ty też, skoro łazisz nocą po jakichś zaułkach - odparła Wiedźma, skubiąc włosy na jego piersi. - Masz żonę i drobne dziatki. Nie wolno ci się narażać.
- Tak, pani Kroeger - zamruczał, we własciwy sobie seksowny sposób wymawiając r.
Para lśniących czerwonych oczu obserwowala przez szybę Agę i Thomasa Borcherta wieczerzających w modnej restauracji. Thomas wlasnie opowiadał coś, żywiołowo gestykulując widelcem i wywołując tym śmiech Agi.
Własciciel oczu oblizal się. Czuł coraz większy głód, ale ona jeszcze nie mogła być jego. Wszystko w swoim czasie. Teraz jego łupem miał paść ktoś... zwyczajniejszy. Oderwał się od okna i poszedł ulicą, przyglądajac sie przechodniom. Jego uwage przykuła wychodząca z kawiarni dziewczyna, miala w ręku krwawoczerwoną różę. Poszedł za nią, podziwiając jej swobodny ruch i smukłą sylwetkę.
Zdecydował sie, tak, to ona uświetni dzisiejszy wieczór. Przyspieszył kroku i zrównał sie z dziewczyną.
- Przepraszam panią, ktora godzina?
Spojrząla mu w oczy i teraz była już jego. Jej oczy stały się okrągłe i bez wyrazu. Powolnym krokiem weszła w ciemną bramę i stanęła, czekajac na niego. Zanurzył sie w mrok, słysząc coraz wyraźniej regularne bicie jej serca i szum krwi.
Dziewczyna stała niczym manekin, kiedy odplątywal jej szalik z szyi. Westchnęła lekko, kiedy wgryzał się w szyję, jej usta rozwarły sie w niemym krzyku.
Po chwili wyszedł z bramy, poprawiając na sobie płaszcz. Zatrzymał taksowkę i odjechal do swego luksusowego apartamentu.
Na granicy światła i mroku widac było tylko lśniący czubek bucika dziewczyny, wykręcony pod nienaturalnym kątem, różę i malą plamę czerwieni na sniegu, wyglądającą prawie jak opadły płatek.
Thomas i Aga wyszli przytuleni z restauracji.
- Jedziemy do domu, trzeba pospać - powiedział Thomas.
- Pospać? - Aga spojrzala mu zalotnie w oczy. - Liczyłam na coś więcej.
- Chcesz zebym wyglądał jutro tak jak Uwe dzisiaj? - zapytał.
- Ooochchch - jeknęła Aga. - Gdzie twój temperament?
- Widocznie się starzeję - Borchert puścił oko. - Draczyński był w restauracji, widziałaś?
Aga kuksnęła go pod żebro.
- Nie zmieniaj tematu! - upomniała.
czesc 122
Zasunięte kotary sypialni Dammerigów pomimo słonecznego poranka dawały przyjemny półmrok, oboje byli zwolennikami sypiania w ciemnościach. Sabina swoim zwyczajem rozwalona na większej części łożka pochrapywała cicho. Nagle telefon leżący na stoliku nocnym wybuchnął uwerturą Triskelionu. Pani Dammerig wymacała na oślep aparat, przesunęła i mechanizm w górę i przykładając telefon do ucha.
- Hallo?- zapytała sennie schrypniętym głosem.
- O tej porze jeszcze w wyrku?- po drugiej stronie lini słychać było donośny głos Wiedźmy.
- A która jest godzina?- zapytała Sabina
- No dziewiąta!- huknęła pani Kroeger, tak że jej rozmówczyni musiala oddalić aparat.
- Boże! Kobieto jest środek nocy, przecież wiesz że w sobote nie wstej przed dwunastą. I nie drzyj się tak, nie jestem głucha. Czego?- mruknęła nieprzyjaźnie, Erik przez sen odwrócił się i przerzucił rękę przez jej biodro.
- Będziesz mieć dziecko to zobaczysz, ale nie z tym dzwonie. Właśnie dostarczyli nam sobotnia prase i nie uwierzysz. W Krakowie jest wampir i wyssał jakaś dziewczynę!
Sabina ożywiona tą nagłą wiadomością, poderwała się do pozycji siedzącej kompletnie wybudzona, Erik również się obudził. Przetarł zaspane oczy i podrapał się po zmierzwionej czuprynie.
- Co się stało?- zapytał małżonki. Sabina wszystko mu wyjaśniła, dokończyła rozmowę z Wiedźmą i zeszła na dół czytać gazety. Na wszystkich wydaniach na jedynce widniały wielkie napisy. Wampir z Krakowa!
Po południu w teatrze wrzało jak w ulu, krążyły historie i spekulacje na ten temat. Tancerki wyobrażały sobie że ten wampir może mieć aparycje Thomasa. Sabina obserwowała bladego Jakuba Draczynskiego i jego zachowanie. W pewnym momencie, gdy razem wykonywali duet Almosa i Pani z Jaru ich spojrzenia się spotkały. Zaczeła czuć się dziwnie senna i zarazazem podniecona, szybko odwróciła wzrok. Co te hormony z nią robią?!
Aga szykowała się do wyjścia na scenę, Mate krzyczał na Butelkę, który opalony i uśmiehnięty mylił tekst. Kurier prowadzony przez sarkającą Winterminę wręczył jej ogromny bukiet krwistych róż. Uśmiechnięta sięgnęła po bilecik, co tez Thommy jej tam napisał.
Namiętności demon zawładnął mą duszą. Pożądanie spopieli mnie całego gdy nie zaznam rozkoszy w twych anielskich ramionach. W
- Thomasik zasypuje cię kwieciem?- zapytała uśmiechnięta Wiedźma, która przyszła na przedstawienie zostawiając maluchy pod opieką niani.
- To nie Thomas.- Aga podała Wiedźmie bilecik ta przeczytała na głos, tak że schodząca ze sceny Sabina usłyszała.
- No no, a cóż to za poezja?- zapytała chichocząc i ściągając ciemną perukę.
- Aga ma wielbiciela, jakiegoś W.- Wiedźma oddała solistce bilecik po czym z chichoczącą dyrektorką poszły do jej garderoby.
Część 123
Po przedstawieniu w teatrze zjawił się Thomas, odebrać Agę. Wszedł tylnym wejściem, ocierajac się niemal o wysokiego blondyna stojącego przy drzwiach. Coś musnęło kark Borcherta, odwrócił się, przekonany ze to blondyn przy drzwiach dotknął go palcem, ale ten stał wpatrzony w przestrzeń, nie zauwazając niczego i nikogo.
"Jakies dziwne przywidzenia mam" pomyslał Thomas, wspinajac sie po schodach.
Garderoba Agi tonęła w kwiatach wszelkiego kształtu, kroju i koloru. Były róze, tulipany, frezje i storczyki, kamelie i anturia, irysy, gerbery i lilie, istne kwiatowe szaleństwo.
- Rany boskie - powiedział osłupiały Thomas. - Co to jest? Otwierasz hurtownię?
- Dar od wielbiciela - odparła Aga, rozesmiana. - Dolączył to.
Podała mu bilecik, wypisany staroświeckim kaligraficznym pismem.
"Ten pąk róży, co dobył zaledwo pół skroni
W uścisk liści od spodu tak czujne ujęty!
Ten uśmiech, co się uczy i barwy, i woni -
Ten czar, co tym czaruje, że niedorozwinięty!
Na palcach doń się zbliżam, by kroków odgłosy
Nie spłoszyły tej ciszy, w której trwa i rośnie,
I, oczy przymykając, całuję zazdrośnie
Jedwab ciepły od słońca i mokry od rosy.
A po chwili, gdy, dłonią muskając twe sploty,
Opodal tego pąka w cieniu drzew cię pieszczę,
Ustom moim dorzucam ślad twojej pieszczoty
Do smugi pocałunku, nie startego jeszcze."
- No no, poeta - mruknąl Thomas.
- To nie on, Lesmiana cytuje - powiedziala Aga.
- Lesmian czy nie, chodźmy do domu - Borchert jakoś nie wydawal się cieszyć szczęściem swej partnerki.
- Zazdrosny? - zapytała, wkładajac płaszcz.
- Zmęczony - odparł. - Przyjechalem tu prosto z recitalu.
- A ja zeszłam prosto ze sceny i nie narzekam - odparła. - Chodźmy coś zjeść.
- Jeść możemy w domu - mruknął kwaśno. - Chodźże wreszcie.
Aga wzruszyla ramionami.
Wysoki blondyn wciąż stał przy drzwiach. Ujrzawszy Agę zastąpił jej drogę, po czym chwycił jej dłoń i wpil sie w nią ustami w długim pocałunku.
- Była pani cudowna - wyszeptał. - Chylę czoła przed pani talentem i przed cudownym głosem.
- Och, panie Blutow - Aga zarumieniła się. Za jej plecami Thomas syknął jak urazona żmija.
- Proszę nic nie mówić - rzekł Blutow, przechylając głowe i zaglądajac jej w oczy. - Te kwiaty które pani przysłałem sa zaledwie nędzną namiastką tego, co powinienem był pani ofiarować.
- Ma pan na myśli szklarnię w Holandii? - zapytał zjadliwie Borchert.
- Thomas! - fuknęła solistka. - Niech pan nie zwraca uwagi, panie Blutow.
W szarych oczach Borcherta zajaśniał niebezpieczny blask.
- Pan wybaczy - rzekł Thomas z lodowatą grzecznością. - Spieszymy się. Zechce pan składac swe ogrodnicze oferty kiedy indziej.
- Ja sie nie spiesze - zaprotestowała Aga.
- Ale ja tak - odparł Borchert, wychodząc z teatru. - Mozesz isć ze mną albo wracac autobusem.
- Przepraszam za jego zachowanie - rzuciła Aga w biegu.
Do domu wrócili w milczeniu. Thomas zapadł się w fotelu i ostentacyjie odgrodził się gazetą od Agi. Ta wzruszyła tylko ramionami i poszła robić sobie herbatę.
Wróciła z napojem do salonu i wtedy do kuchni poszedł Thomas.
- Znowu odłożyłas tę cholerną mokrą łyżeczkę na blat szafki! - wrzasnął, odrywajac Agę od ksiażki, którą usiłowala czytać. - Nienawidzę tego!
- To ją wrzuć do zlewu - odparła Aga.
- Jesteś bałaganiarą! - bulgotał Thomas. - Nie wytrzymuję z tobą! Żyjesz jak w chlewie!
Aga trzasnęła książką o blat stołu.
- Co w ciebie wstąpiło, u diabła?! - wrzasneła, nie mniej głośno. - Cały czas się czepiasz, wobec Blutowa byleś chamski, wobec mnie też, a teraz się drzesz jak stare gacie! Nie poznaję cię!
- Bo może wcale mnie nie znasz! - Thomas cisnąl lyżeczkę do zlewu. Nie panował nad sobą i nie rozumiał skąd się w nim brała ta agresja i rozdraznienie.
Spać poszli pokłóceni, ostentacyjnie odwracając się do siebie plecami.
Równo o godzinie 3.15 rano przed drzwiami ich mieszkania stanęła wysoka postac w czarnym płaszczu. Powiodła długim białym palcem wokół wizjera, uśmiechając się lubieżnie, potem sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Długa igla krawiecka zabłysla w pólmroku, gdy człowiek w płaszczu wbijał ją w spojenie płycin. Białe zęby wysunęły się spod czerwonych warg gdy igła sie ułamała, pozostawiajac czubek tkwiący w spoinie.
czesc 124
Wintermina wynurzając się ze swojej kanciapy z spodem na uszach, wiadrem i mopem w ręku poczęła myć podłogę. Ryki z sali ćwiczeń i śpiewy o rozwiązłości szargały jej nerwy to też włączyła sobie najnowszą płytę Misjonarek Pana.
-Jezus, Jezus Alleluja! Zaufaj panu już dziś…kwiaty i łąka i wszystkie drzewa i Giewont z bacą też panu śpiewa….- śpiewała machając mopem to w prawo to w ledwo.
Sabina zamknęła gabinet, założyła płaszcz i szybkim krokiem przemierzała korytarze, o czternastej umówiła się z Erikiem na lunch. Spojrzała na wyświetlacz komórki, było pięć po, przyśpieszyła kroku szukając w torebce pomadki ochronnej, nie zauważyła świeżo umytej podłogi poślizgnęła się. W myślach już czuła dotkliwy ból z powodu upadku, gdy nagle powietrze owionęło i ktoś złapał ją, czym uchronił przed upadkiem. Silne ramiona ustawiły panią dyrektor do pionu, podniosła głowę i spojrzała w parę granatowo niebieskich oczu.
- Dziękuję Jakubie.- uśmiechnęłą się.- Gdyby nie ty mocno bym się potłukła. Rzepowa znowu narozlewała mopem i gdzieś przepadła.
- Na szczęście byłem w pobliżu.- odpowiedział mężczyzna. Wintermina wygramoliła się z kanciapy, zaraz za nią niczym psiak z wielką bułą wylazł Dawid.
- Pani Rzepowa, przerwa jest od jedzenia! Na drugi raz proszę od razu zetrzeć do sucha, wywróciłabym się.!- Sabina zmroziła wzrokiem sprzątaczkę.
- A to moja wina pani dyrektorowo?! Jak się człowiek spieszy to się diabeł cieszy a poza tym nosi pani takie wysokie buty to sama się pani prosiła!- Rzepowa wymownie popatrzyła na zimowe bootki na wysokim klocku.
- Pani Rzep! Nie przypominam sobie żebym pytała panią o cokolwiek. Wydałam polecenie i proszę się to tego stosować! Dziękuję jeszcze raz Jakubie.- wyszła zarzucając torebkę na ramie.
- Widzi pan, skaranie boskie z tą Dammerig. Rządzi się jak królowa, dziwię się ze ten jej chłop jeszcze z nią jest.- popatrzyła na Draczynskiego po czym właczając Misjonarki Pana, zaczęła ścierac podłogę.
Erik w towarzystwie Uwe, Agi, Zeny i Mate czekali w restauracji. Złożyli już zamówienie, Sabina niczym burza, zgrzana i zdyszana wpadła do środka.
- Co tak długo?- Erik pomagając żonie zdjąć płaszcz, odwiesił go na oparcie krzesła.
- Rzepowa mnie zajęła. Wyrozlewała wszędzie wody i prawię się przewróciłam. Już myślałąm że wytne na posadzce ale w ostatniej chwili zjawił się Kuba i pomógł mi.- odpowiedziała studiując kartę dań.
- Już ja sobie z nią porozmawiam. A jakby coś się stało dziecku?- zapytał gniewnie Erik.
- Dziecku nic by się nie stało za to ja bym miała obitą tylnią część ciała. Nie wiem jak te Draczynski to zrobił? Byłam pewna że na korytarzu jestem sama.- odpowiedziała.- Proszę zupę serową, sałatkę grecką i cielęcine w sosie miętowym. A na deser, szarlotkę na ciepło i sok pomarańczowy.- wyrecytowała zaskoczonemu kelnerowi. Zena i Aga wymieniły porozumiewawcze uśmiechy. Uwe chichotał znad filiżanki z herbatą.
- Tak jak już rozmawiamy o jedzeniu, to powiem wam że nigdy nie widziałam żeby Jakub coś pił.- zdziwiła się Zena.- Wszyscy po występie dopadają do wody i gaszą pragnienie a on nie.
- Na próbach też nie.- powiedział Mate, pałaszując lody truskawkowe.
Telefon Uwe rozdzwonił się, telefonowała Wiedźma.
- Tak kochanie, tak będę zaraz po spektaklu. Sabian?! No jest, lunch jemy w restauracji. Mam jej przekazać? Tak oczywiście.- odłożył aparat na stolik.- Sabina, Ewa chce żebyś wpadła wieczorkiem bo chce z tobą porozmawiać odnośnie libretta do Księcia Ciemności.
- Taaa, plotki chce znać najświeższe. Dobrze przyjdę wieczorem.
- To weź Erika, meczyk jest w telewizji.- Uwe popatrzył na Dammeriga.
- Aguś gdzie Thomas?- zapytała Zena, podkradając lody Mate, ten pacnął jej łyżeczkę swoją.
- Pewnie w domu. – mruknęła Aga, dajac do zrozumienia że nie chce drążyć tematu.
Część 125
Następnego dnia Wiedźma wjechała do teatru podwójnym powozem, z którego mrugaly okrąglymi niebieskimi oczkami cieplo ubrane i przykryte po nosy bliźniaki. Pod pachą trzymała gazetę.
- Dzień dobry, pani Kroeger - powiedział Tytus i zajrzał do wózka. - O jakie urocze, a te oczy wypisz wymaluj jak u tatusia!
- Śliczniochy, nie? - powiedziala Wiedźma z dumą.
- Tez będę ojcem - rzekł rozrzewniony Tytus. - Pobraliśmy się niedawno z Werą.
- Panie Tytusie! - Wiedźma ujęla się w bok. - I nic nie powiedzieliście? No wie pan...
- Weronika nalegala na skromny slub - rzekł, z uśmiechem wracając na swoje stanowisko przy wejściu.
- No to szcześcia życzę na nowej drodze i udanego potomka, wam obojgu - rzekła Wiedźma, tocząc wózek ku windzie.
- Co ja widzę! - zahuczało jej za plecami. - Dwa małe Kroegerki!
Wiedźma obejrzala się i zobaczyła Grzesia Butlę idącego pod rękę z małżonką. Carmen wyglądala olśniewająco w krótkiej czerwonej sukience z dzianiny, czarnych botach i czarnym płaszczyku . Przechodzący akurat hallem Oleander, ze skrzyneczką narzędziową w dłoni, akurat wbijal zęby w trzymanego w drugiej ręce serdelka, gdy ujrzał panią Butlę. Jego usta rozwarły się bardzo szeroko, a zapomniany serdelek upadł na podłogę.
- Ale laska... - szepnąl Dawid.
Tymczasem państwo Butla już pochylali się nad wózkiem, ćwierkajac do Kroegerząt.
Wreszcie Wiedźma dotarła na piętro. Wypchnęła pojazd z windy, po czym zatrzymala się nagle i palnęla się w czoło.
- Alem ja glupia! - powiedziała. - Przecież mialam powiedziec Tytusowi!
- O czym? - zapytał Mate, wychodząc z jakimiś papierami z sali prób.
- O tym wampirze - Wiedźma wyjęła spod pachy gazetę. - Znowu o nim piszą. Tym razem zabil kogos w jednej z tych małych uliczek za teatrem.
- Straszne - wzdrygnął się Mate. - Muszę lepiej pilnowac Zeny.
Drzwi gabinetu otworzyły się. Pani dyrektor wyjrzała na korytarz.
- O, dobrze że jesteś - powiedziała. - Chodź, to sobie pana Draczyńskiego ocenisz.
Wiedźma z pomocą Sabiny wepchnęla wózek do gabinetu.
- Wiedźmo, to jest właśnie Kuba, widzieliście się już na imprezie swiątecznej - rzekła Sabina. - Będzie naszym Mefisto.
- Miałam okazje słyszeć pana jako Almosa - rzekła Wiedźma. - Znakomita interpretacja, panie Jakubie. Bardzo realistyczna.
Jakub skłonił ciemną głowę.
- Świetnie napisana rola - rzekł przyjemnym niskim głosem. - Bardzo łatwo było mi utożsamić się z bohaterem.
Thomas Jesper zakręcił się nerwowo i zaczął popłakiwać. Po chwili Pia przyłączyła się do niego. Jakub Draczyński spochmurniał i odsunął się od wózka najdalej jak mógł.
- Oj, pan wybaczy - rzekla ze skruchą Wiedźma, wyjmując potomka z wózka.
- Sabina, w torbie pod wózkiem jest cerata, wyjmij ją i gdzieś rozłóż.
Sabina ofiarnie rozłożyła ceratę na własnym biurku. Wiedźma zlustrowala pieluchę potomka, która jednak byla sucha, podobnie jak pielucha jego siostry.
- I po co mi było sie lansowac dziecmi w teatrze? - mruknęła pani Kroeger do siebie. - Pani dyrektor przeszacowna, możesz ściągnąć Uwe? On je weźmie, uspokoi, przy okazji pochwali się wszystkim w koło jakie są genialne, a my będziemy mieć chwile spokoju.
- Jasne - powiedziala Sabina, podnosząc słuchawkę telefonu. - Dawać Kroegera do mnie, ale biegiem!
Uwe zjawił się błyskawicznie, pewnie uprzedzony przez kolegów że w gabinecie jest jego żona z dziećmi.
Część 126
Podczas sobotniego wieczornego przedstawienia Wiedźma siedziała w loży obok Zeny. Dammerigowie usłużnie zaproponowali, że zaopiekują się maluchami i mamusia mogła zobaczyć tatusia w akcji a poźniej mieli wstąpić na romantyczną kolację.
Uwe w szczytowej formie zamiatał podłogę Grzesiem- Rudolfem. Janusz, bawił publikę biegając po scenie i wyczyniając cuda ze swoim głosem w utworze Kicz.
W garderobie Aga, już przebrana, rozczesywała włosy, gdy rozległo się pukanie. Do środka wszedł uśmiechnięty, nienagannie ubrany Wladymir w ręku trzymał bukiet bladoróżowych róż.
- Dobry wieczór, byłaś wspaniała!- wręczył jej kwiaty i ucałował szarmancko dłoń.
- Dziękuje Wladymirze, nie trzeba było. Są przepiękne!- wtuliła twarz, chcąc powąchać delikatny zapach kwiecia.
- Czy zechciałabys zjeść ze mną kolacje?- spojrzał na nią błękitnym spojrzenie, uśmiechał się przyjaźnie. Aga pomyślała o powrocie do domu i upierdliwym ostatnimi czasy Thomasie.
- Bardzo chętnie, tyko włożę płaszcz.- już miała sięgnąć do wieszaka, gdy Blutow wyręczył ją i pomógł włożyć odzienie.
Wyszli z teatru w chwili gdy Uwe z małżonką wsiadali do taksówki, która miała zawieść ich na Rynek Główny.
Tego wieczoru pan Kroeger zamówił stolik w modnej krakowskiej restauracji Cyrano de Bergerac. Utrzymana w ciemnych tonacjach i piwnicznych klimatach od razu przypadła do gustu Wiedźmie. Kelner zaprowadził ich do dwuosobowego stolika osłoniętego od reszty kolumną. W kandelabrach naściennych i na stoliku paliły się świece.
- Uwe! Tu jest bajecznie, jak udało ci się zamówić tu stolik?- zapytała męża, który uśmiechając się szeroko przeglądał kartę dań.
- Co podać?- kelner zjawił się przy stoliku.
- Don perignon na początek, co do dan jeszcze się zastanowimy.- uśmiechnął się do znikającego kelnera.- Sabina nam zamówiła, obiecała im coś w zamian.- uśmiechnął się.
- Dobra dusza z tej pani Dammerig. Ciekawe jak radzą sobie z naszymi potworkami?
- Potworkami? Pia i Thomas to aniołki tatusia.- przewiesił się przez stół i namiętnie pocałował zonę. Byłby tak całował i całował, gdyby nie pojawienie się kelnera z szampanem. Rozlał bąbelkowy napój do wysokich kryształowych kieliszków.
- Za nas!- stuknęli się, błoga mina Wiedźmy podczas gdy szampan szedł do głowy.
Na kolacje zamówili specjalność restauracji foie gras z kaczki oraz pudding figowy z brandy. Najedzeni wpatrywali się w siebie popijając szampana.
- Kocham nasze dzieciaczki, ale fajnie jest czasem wyjść tylko we dwoje.- mruknął Uwe pieszcząc koniuszkami palców szyję i miejsce za uchem.
- Tak, bardzo fajnie.- Wiedźma bosą stopą wedrowała po nodze Uwe.
Tymczasem państwo Dammerig układali Pię i Thomasa do snu, bliźnięta gaworzyły i wyły jak syreny gdy tylko wsadziło się je do łożeczek.
- Erik, jak nasze maleństwo tez takie będzie to sfiksujemy.- jęknęła Sabina tuląc płaczącego Thomasa i śpiewając mu Pocztówkę z Avignon.
- Nawet gdyby to nasz berbeć będzie sztuk jeden.- uśmiechnął się mrucząc coś do małej Pii, swoim niskim seksownym głosem. Mała kokietka nie płakała ale mrugała do dużego mężczyzny swoimi wielkimi błękitnymi oczami.
Dzieciaczki jeszcze długo nie dawały spokoju cioci i wujkowi, w koncu Dammerigowie poszli do najbliższej sypialni i ułożyli się na łóżku kładąc maluszki między sobą.
Tak zastali ich Uwe i Wiedźma.
Było dobrze po pierwszej, gdy Aga weszła do mieszkania. Po ciemku ściągnęłą buty i przeszła do salonu zapalając światło. Przed nia stanął wściekły Thomas w rozpiętej koszuli odsłaniającej imponujący tors.
- Gdzie byłaś?- zmroził ją wściekłym spojrzeniem.
- Na kolacji byłam, bo ty nie chciałeś się ruszyć z domu.- na próżno, zamknął ją w żelaznym uścisku i jał namiętnie całować. Opadli na kanapę szarpiąc na sobie ubrania, całowali się brutalnie i namiętnie, nagle Thomas zerwał się z łożka.
- Co się stało?- zapytała zdezorientowana Aga.
- Byłaś z nim! – złapał wazon z różami i roztrzaskał , wybijając szybke w oknie balkonowym. – Kpisz sobie ze mnie?! –ryczał chodząc po mieszkaniu niczym ranny zwierz.
- To była tylko kolacja a jak tobie wyobraża się co innego to nie mamy o czym rozmawiać.- złapała płaszcz, wsunęła buty i wybiegła z mieszkania. Thomas przeklinając to co go opanowało, zaczął walić głową w ścianę i demolowac wnętrze.
Część 127
Wreszcie usiadł zmęczony na podłodze, dysząc ciężko. Nie rozumiał co się z nim działo. Zawsze był opanowany, spokojny, a teraz zachowywał się jak zwierzę. Przegarnął dłońmi ciemne, gęste loki, czując palący wstyd i narastający gniew.
Państwo Dammerig z radością przekazali Pię i Thomasa rodzicom i wrócili do siebie. Erik czytał coś leżąc w łóżku, a Sabina wyszła z lazienki, spowita w szlafrok, wycierając wilgotne jeszcze wlosy, gdy rozlegl się dzwonek u drzwi.
- Otworzę - powiedziala Sabina.
- Ani mi się waż - Erik wyskoczył spod kołdry. - Masz mokrą głowę.
Poszli oboje, drzwi otworzyl Erik.
Na progu stała wściekła Aga, z torebką w dłoniach.
- Przepraszam że wam tak spadam na głowy - zaczęła. - Moglibyście mnie przenocować?
- Wchodź, kobieto! - zarządziła Sabina. - Co się stało?
- Thomasowi odbiła szajba - powiedziała Aga, wchodząc do środka i zdejmujac płaszcz. Erik odebral od niej okrycie i powiesił.
- Jak to odbiła? - zapytali Dammerigowie chórem, prowadząc gościa do salonu. Aga westchneła cieżko i klapnęła na fotel.
- Od paru dni był jakiś dziwny, czepiał się wszystkiego, obraził nawet Blutowa - potarła ręką czoło. - Ale dzisiaj przeszedł samego siebie. Darl się, demolował wszystko, wyrzucil kwiaty przez okno... No kompletny szaleniec.
Zdegustowany Erik pokręcił głową.
- Rany boskie... - mruknęła Sabina. - Niech on mi się jutro w teatrze pokaże...
- Daj spokój - powiedziała Aga. - Wyprowadzę się na jakiś czas, może otrzeźwieje.
- A masz dokąd? - zapytała rzeczowo Sabina. Aga pokręciła głową.
- Twoje mieszkanie na Kazimierzu stoi pustkami - podsunął Erik żonie.
- No to ustalone, jutro pojedziesz z Erikiem zabrac rzeczy - oznajmiła Sabina.
Następnego dnia na próbie Księcia Ciemności Borchert był blady i nieobecny duchem. Kiedy kolejny raz pomylił się w tekście, Wiedźma nie wytrzymała.
- Thomas, co się z tobą dzieje?! - krzyknęła, zrywajac się ze swego siedziska w kącie sali prób.
- Przepraszam - odparl apatycznie Borchert. Draczyński ukradkiem przyglądał mu się z drugiego końca sali.
- Przerwa - powiedział Mate. - Przerwa bo czuję że muszę zapalic, a może nawet się upić. Dobijacie mnie.
W kanciapie Goździkowa chwaliła się Rzepowej pamiątkami z wycieczki do Lichenia.
- ...I zobaczy pani - wyjęła z torby dwie niebieskie półprzezroczyste figurki z plastiku. - dwie takie Maryjki z wodą święconą przywiozłam, jedna dla pani jest. O tu, widzi pani, się odkręca...
- Że pani pamiętała - rozrzewnila się Rzepowa, biorąc do ręki figurkę.
- Pani Goździkowa - Oleander wetknął pyzate oblicze w drzwi kanciapy. - Pani pójdzie do garderoby pana Grzesia i podszyje spodnie, bo obrębienie przy nogawkach puściło. Dyrektorka się piekli, że pan Butla jak lump wygląda.
- Juz lecę - Goździkowa pospiesznie zakręciła swoją Maryjkę i wybiegła. Na korytarzu przy garderobach wpadla w lekki poślizg na kawałku masła, który wypadl wcześniej Oleandrowi z kanapki. Zamachała rękami, próbując złapać równowagę. Woda świecona z niegokręconej figurki Marii ochlapała przechodzących Jakuba i Wiedźmę.
- Au! - syknął Draczyński, chwytając się za szyję. Oczy przez moment błysnęły mu czerwienią. Wiedźma zatrzymala się, zdumiona.
- Przepraszam, panie Kubusiu - powiedziała Goździkowa.
Draczyński odsunąl się od niej, nieomal uderzajac plecami w ścianę. Potem bez słowa zniknął w swojej garderobie. Spłoszona Goździkowa pomknęła do garderoby Grzesia.
- Czy ty to widziałaś? - spytala Sabina ściszonym głosem, zamykajac za sobą gabinet.
Wiedźma otrząsneła się z osłupienia.
- On ma czerwone oczy - powiedziała.
- No wlaśnie - rzekła dyrektorka.
Spojrzały na siebie w naglym blysku zrozumienia.
Część 128
Sabina razem z Goździkową zajrzały do garderoby Jakuba Draczyńskiego. Siedział na kanapie wpatrując się w kieszonkowy zegarek.
- Hej, Kuba pani Goździkowa dokończyła strój Mefisto, chciałam sprawdzić jak leży.- pani dyrektor podała Draczynskiemu ciemne spodnie i czarną koszulę.
Wyszedł za parawan i przywdział odzienie, stanął przed kobietami, niedopita koszula w pełnej krasie ukazywała owłosiony tors Jakuba.
- Co pani sądzi pani Goździkowa?- zapytała Sabina, udając że poprawia coś przy kołnierzyku. Jakub na szyji, gdzie oblała go cudowna lichenska woda miał czerwoną pręgę. – Moim zdaniem leży całkiem nieźle, może lekkie poprawki w rękawach.-oceniła
Szwaczka zanotowała w swoim kajeciku, na stronnicy zatytułowanej Kubuś Draczynski i razem z Sabina opuściły garderobę. Jakub spojrzał na oddalającą się dyrektorką. Ona coś podejrzewa.
Thomas z przerwy na lunch wrócił wściekły jak osa, potrącił w holu Tytusa, warczał na wszystkich. Wparował jak tornado do garderoby Agi.
- Gdzie są twoje rzeczy?- zapytał w progu, łypiąc na nią koso. – I gdzie nocowałaś?
- Erik pomógł mi zabrać. Nie będę mieszkac z dzikim zwierzęciem!- fuknęła na niego i wyszła na korytarz.
- Masz natychmiast wrócić do domu! Zabiję Dammeriga, kto go upoważnił do wtrącania się w nasze sprawy.- ryczał wściekły Thomas.
- Ja! Ja go upoważniłam, bo to u nich spędziłam noc! Przestan krzyczeć bo i tak nie wrócę.- szła prosto do sali prób.
- I tak mu przyłożę! Dammerig do kurwy nędzy wyłaź!- huknął Thomas, z gabinetu wyszła Sabina.
- Borchert?! Odwaliło ci do reszty? Czego się drzesz? I co ci zrobił mój mąż?- stanęła wściekła, powoli na korytarz zaczęła schodzić zwabiona wrzaskami obsada.
Thomas górował nad stojącą na wysokich kozaczkach dyrektorką, mierzyli się wściekłymi spojrzeniami.
- Kto mu pozwolił brac rzeczy z mojego mieszkania!?- warknął do Sabiny.- Aga mu pozwoliła i ja go o to prosiłam, więc uderz mnie?! No proszę, wyładuj swoją popierdolona furię? Nie poznaję cię, krzyczysz jak ostatni zafajdany pijus! Do czasu aż się nie uspokoisz, won z mojego teatru!- rozdarła się tak, że Tytus z Aleksem stojący na zewnątrz przybiegli usłyszawszy krzyki. Thomas, opanował się w jednym momencie, odwrócił się i poszedł po swoje rzeczy do garderoby.
- Aleś mu przgadała.- do Sabiny podeszła Wiedźma, pani dyrektor popatrzyła na przyjaciółkę, po czym nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami i osunęła się na dywan.
Część 129
Sabina wpółleżala na kanapie wachlowana kartkami jakiejś partytury przez Wiedźmę.
- Już przestań... - wymamrotala. - to tylko drobne omdlenie.
- Ja tylko niosę pomoc - rzekła Wiedźma obronnie, odkładając jednak partyturę na biurko.
- Jesli coś się stanie Sabinie albo dziecku - zaryczało na korytarzu - to Borchertowi nogi z dupy powyrywam!
Obie panie jak na komendę wywróciły oczyma.
- Nastepnego pogieło... - mruknęla Wiedźma.
Wściekły Erik wpadł do gabinetu.
- Sabina, nic ci nie jest? - zapytał, przypadajac żonie do kolan. - Nie zrobił ci krzywdy?
- Uspokój się - powiedziała Sabina, podnosząc się. - W ciąży się mdleje czasami. To nic groźnego.
Wiedźma cicho wycofała się na korytarz.
Tym razem Aga znalazła po spektaklu swą garderobę pustą, bez jednego kwiatka. W milczeniu przebrała się i wyszła.
- Uznałem że kwiaty to za mało - odezwał się męski głos nad jej uchem. Obróciła się pospiesznie i spojrzała w błękitne oczy Blutowa.
- Och, to pan - powiedziała słabo. Nie miała zbyt wielkiej ochoty na pogawędki z kimkolwiek.
Blutow pochylił się i ucałowal miękkimi, chłodnymi wargami jej dłoń.
- Pomyslałem sobie - rzekł wpatrując się w nią - że ośmielę się pani zaproponować kolację.
- Ja... - Aga poczuła że ogarnia ja dziwna słabość.
Drzwi sąsiedniej garderoby szczęknęły, zamykane.
- Prosze uczynić mi ten zaszczyt - szepnął Blutow. Jego oczy wydawaly sie Adze ogromne, jak dwa błękitne jeziora, wołające ją, kuszące i zniewalające.
- Przepraszam - Draczyński stanął za nimi. - Tarasują panstwo przejście.
Blutow obrzucił go niechętnym spojrzeniem, Jakub odpowiedział tym samym. Przez chwilę mierzyli sie wzrokiem, potem Władimir usunął sie na bok.
- Uwazaj, Blutow - rzekł Jakub chłodno. - Nie pij... niewłaściwych trunków, to może ci zaszkodzić.
Niebieskie oczy Blutowa zwęziły się.
- Panowie się znają? - zapytala Aga, nieco sennie. Jakub odszedł, nie mowiąc nic więcej.
- To niewazne - szepnął Blutow. - Chodźmy na kolację.
Wychodząc z teatru minęli czekającą przy tylnym wyjściu Wiedźmę, która dużo wczesniej pojechała do domu, a teraz zjawila sie odebrac swój skarb, czyli małżonka. Pani Kroeger podejrzliwie przyjrzała się Adze, która wyglądała niczym zahipnotyzowana, z pustym spojrzeniem i twarzą jak maska. Całkiem odruchowo Wiedźma zwinęła jedną z dłoni w znak strzegący przed urokami i czarną magią. Władimir Blutow spojrzal na nią przez ramię, jego wzrok był lodowaty i nieruchomy, jak spojrzenie rekina.
- Jestem skarbie - Uwe cmoknął połowicę w czoło. - Idziemy?
- Nie podoba mi się ten typ co zabrał Agę - powiedziała Wiedźma, obejmując męża jednym ramieniem. - Wiesz w ogóle kto to jest?
Ruszyli do samochodu.
- Jakiś Blutow - powiedział Uwe. - Thomas mówił mi o nim podczas lunchu.
- Gadaliście? - ożywiła sie Wiedźma. - co z nim w ogóle? Zachowuje sie jakby mu rozum odjęlo.
- W domu ci powiem - odparł. - Zrobiłaś moją ulubioną sałatkę?
- Czeka na ciebie w lodówce - odparła.
Nagle z bocznej uliczki wypadł przysadzisty osobnik w długim plaszczu, jedną ręką przytrzymujący kapelusz na głowie, w drugiej zaś dzierżący staroświecką skórzaną torbę lekarską. Zderzył się z Krogereami, niemal ich przewracając.
- Co pan wyprawia? - fuknął Uwe, gwałtownie wytrącony z marzen o spookojnym wieczorze w towarzystwie sałatki oraz rodziny.
- Przepraszam, bardzo przepraszam - rzekł osobnik. - Albert Helsinek jestem, wampirolog. Czy ten teatr ma jakieś podziemia?
- Alez skąd! - odparli Kroegerowie chórem.
- Tylko zwykłą piwnicę - dodała Wiedźma.
- To niemożliwe, to na pewno niemożliwe - Helsinek wyciągnąl z kieszeni wielką chustkę i przetarł nia spoconą twarz. - Wiem na pewno że w tym teatrze jest leże wampira!
Wiedźma i Uwe spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Musze natychmiast uzyskać dostep do podziemi! - rzekł
- Panie Helsinek, powinien pan porozmawiac z naszą dyrektor - powiedziała Wiedźma. - Najlepiej jutro rano.
- Rano może byc za późno - rzekł Helsinek. - Rano będą nowe ofiary!
- Przykro nam, my panu nie pomożemy - rzekł Uwe. - Żegnam.
Gdy odjezdżali spod teatru Wiedźma obejrzała się. Helsinek spryskiwał właśnie wodą, zapewne święconą, wychodzącego Grzesia Butlę.
Część 130
Do gabinetu dyrektorskiego, wcześniej pukając weszła nowa asystentka Aurelia Zollner. Drobna brunetka po trzydziestce, wcześniej pracowała w kancelarii prawnej.
- Pani Dammerig, pan Albert Helsinek prosi o rozmowę.
- Proś go do mnie.- Sabina obserwowała drzwi w których ukazał się mężczyzna średniego wzrostu w wymiętym płaszczu, sfatygowany kapelusz trzymał w dłoni. Czupryna w kolorze ciemnoblond była zaczesana na bok, wyglądał dość niechlujnie.
- Moje uszanowanie, nazywam się Albert Helsinek jestem profesorem wampirologii a to moja asystentka Iwetta Polk.- wskazał ręką na szczupłą kobiete stojącą za nim. Dziewczyna miała długie włosy w rzadko spotykanym płomienno rudym kolorze i przepiękne szmaragdowe oczy, ocenione długimi ciemnymi rzesami. Jej drobny nosek upstrzyły malusieńkie piegi.
- Sabina Dammerig, dyrektor tego teatru. Proszę spocząć.- wskazała gościom krzesła naprzeciwko swojego biurka.- Co pana do mnie sprowadza?
- Pani Dammerig, jak sama zapewne pani wie, Kraków prześladuje wampir. Śledząc ostatni mord, trafiłem do pani teatru i podejrzewam….- popatrzyła Sabinie w oczy.- Że wampir ma tu swoje legowisko! I obawiam się że może zaatakować tu w tym teatrze!
- W moim teatrze? A gdzie on by miał się tutaj układać do snu? Wszystko jest codziennie dokładnie sprzątane to znaleźli by coś.- Sabina popatrzyła niedowierzająco na Helsinka. Iwetta obserwowała rozmowę swojego przełożonego i pani Dammerig.
- Iweto, proszę podaj pani dyrektor, nasze zapiski. Słyszałem że jest pani historykiem, więc proszę sama ocenić.
Sabina rzuciła okiem na teczkę z zapiskami, fotografiami ofiar i genezą działalności domniemanego wampira zabójcy. Nacisnęłą przycisk intercomu.
- Pani Aurelio, proszę zawołać panią Kroeger, powinna być na sali prób.
Chwilę później do pomieszczenia weszła Wiedźma, spojrzała na dokumentacje Helsinka.
- Mówi pan że ostatnio przebywał w Bukareszcie? Hmm, dziwna sprawa, ale Sabina dla dobra nas wszystkich pozwól panu Albertowi się rozglądnąc.- stwierdziła pani Kroeger.
Dawid, został wysłany przez Mate do przyniesienia dekoracji do Elizabeth. Podśpiewywał wesoło fałszując przebój Maryli Rodowicz, Niech żyje bal.
- Nieeeechhhhhhhhh żyje bal! Sia lalala lalala- wszedł do magazynu, rozglądając się za dekoracją. Potknał się o wystający kufer z Triskelionu i rymnął jak długi. Wylądował na szerokim łożu z Księcia ciemności.
- O na kłaczki Kudełka!- podniósł odwrócił się i zobaczył bladą, wysuszoną kobiecą twarz z szeroko otwartymi oczami. Blond włosy były pozlepiane, zakrzepłą krwią, usta otwarte w niemym krzyku. Wypadł na korytarz drąc się jakby go obrzynali ze skóry.
Rzepowa, która zamiatała hol prawie przewróciła się ze strachu.
- Dawidku a tobie co?- zapytała wyjmując słuchawki od ipoda.
- Tttttrrup pani Rzzzepowo kochana! W magazynie…- uciekł do swojej kanciapy.
- O laboga, laboga…Jezusicku ratuj!- Rzepowa rozdarła się jak syrena pożarowa, biegając po korytarzu. Wszyscy wypadli na zewnątrz zwabieni krzykami Winterminy.
- Pani, Rzep! Czego pani tak krzyczy.- wsciekły Mate razem z aktorami stanęli obok labiedzącej Rzepowej.
- Trup! Truuuuup! Ojcze nasz któryś jest w niebie…Wszyscy święci i święte boże. – darła się sprzątaczka, łkając na kolanach i prawie bijąc głową o podłogę.
Zena niewiele się namyślając wymierzyła wariatce policzek. Rzepowa otrzeźwiała i zatrzasnęła się w swojej kanciapie włączając na regulator różaniec.
Część 131
Dyrektorka, Wiedźma i Helsinek z asystentką wpadli w tlumek na korytarzu.
- Co tu się dzieje? - zapytała Sabina.
- Tam są zwłoki - powiedział pobladły Mate.
- Zwloki? - ożywił się Helsinek. - Proszę mnie przepuścić! Panno Polk, za mną!
Weszli do magazynu, pchana ciekawością Wiedźma za nimi. Sabina wystukała na komórce numer policji.
- Taaak - zamruczał Helsinek, oglądając ciało. - Wyssana do białego, ale ran nie ma. Zamieni sie w nosferatu!
Iwetta przełknęła slinę.
- Nie utnie jej pan chyba głowy? - zapytala.
- No nie tutaj, nie tutaj, policja by miała za złe - odparł prędko. - Na razie zastosujemy co innego.
Pogrzebał w torbie i wyjął strzykawkę z dlugą igłą oraz ampułkę, wypełnioną mętną cieczą. Wiedźma i asystentka patrzyły w milczeniu.
- Ekstrakt czosnkowy, supermocny - powiedział, nabierając cieczy do strzykawki. Kilka kropel ekstraktu kapnęło mu na płaszcz. - Prosto w serce!
Wbił igłę w pierś kobiety i zrobił zastrzyk. Kobieta otworzyła oczy i wyszczerzyła kły, potem sie uspokoiła.
- To ją spowolni na tyle, że zdążymy zrobić co trzeba po sekcji zwłok - powiedział.
Wkrótce przybyla policja i zabrała zwłoki. Podkomisarz Lampert rozłożył się w gabinecie Sabiny i zacząl prowadzić przesłuchania. Rozpoczął od pani dyrektor.
- Milo mi panią znów widziec - rzekł, cokolwiek uwodzicielsko.
- Chcialabym moc powiedzieć to samo - odparła cierpko Sabina. - Jednak trup w moim teatrze jakoś mnie nie bawi.
- Przepraszam - podkomisarz spuścił wzrok.
Profesor Helsinek myszkował po teatrze, jako towarzystwo majac asystentkę i Wiedźmę.
- Czy mogę zajrzec do garderób? - zapytał.
- Tylko proszę niczego nie dotykac - zastrzegła Wiedźma.
Idący z przeciwka Jakub nagle pobladł i zmarszczył nos, po czym się wycofał i zniknął w sali prób.
- Oho! - powiedział Helsinek. - Ten pan nas interesuje. Któż to?
- Jakub Draczyński, nasz znakomity baryton - objaśniła Wiedźma.
- Panno Polk, proszę z nim porozmawiać, tylko ostrożnie! - zalecił Helsinek. - My tutaj. Czyja to garderoba?
- Naszej sopranistki - Wiedźma uchyliła drzwi.
Aga siedziała przy lustrze, obracając w dłoniach krwistoczerwoną różę i patrząc w tafle niewidzącym wzrokiem.
- Aguś, dobrze się czujesz? - zapytała Wiedźma z troską.
- Co? - Aga oderwała wzrok od lustra. - Co tu tak cuchnie?
- Coś cuchnie? - zaciekawiony Helsinek pochylił się ku niej. - A co?
- Obawiam się, ze pan - odsunęła sie ze wstrętem. - Czosnkiem. Fuj! Kim pan jest?
- Profesor Albert Helsinek, prowadzę tu badania naukowe - odparrl. - Ale nie będę już pani niepokoić. Do widzenia, szanowna pani.
Wyciągnął Wiedźmę na korytarz.
- Ta pani jest w niebezpieczeństwie - powiedział. - Przypuszczam że jakis krwiopijca przygotowuje ją do wampirzej komunii.
Wiedźma otworzyla usta, potem je zamknęła.
- Ma pan na myśli... do wypicia krwi wampira? - zapytala słabo, nie bardzo wiedząc czy uwierzyć szalonemu profesorkowi.
- Tak! Trzeba ją chronić! - powiedział Helsinek. - Mniemam że już ją pito, stąd nadwrażliwość na czosnek. Czy ona ma partnera? Jemu też może grozić niebezpieczeństwo.
- Jezus, Maria, Józef, Thomas! - jęknęła Wiedźma.
Thomas siedział w fotelu, w zdemolowanym salonie swego mieszkania, zarośnięty i w nieświeżej koszuli, wyciągnąwszy przed siebie bose stopy. W dłoni trzymal butelkę Johnny Walkera, pojemności trzech czwartych litra i pociagał z niej z dużą regularnością. W głowie brzmiał mu czyjś głos, szeptał, opowiadał o tym jak niewierna jest Aga i jak właśnie go zdradza z Blutowem, tarzając się w kawiorze i dokonując rzeczy ktore o rumieniec zażenowania przyprawiłyby nawet Jennę Jameson. Ten sam głosik szeptał mu inne rzeczy, złe rzeczy, bardzo krwawe rzeczy, prowadząc go prościutko na skraj szaleństwa. Thomas kolejny raz pociągnął łyk whisky, próbując zagłuszyć ten szept.
Rozdział 132
Wiedźma ciągnąc za soba Uwe prawie wpadła na opuszczającą gabinet Sabinę i Lamperta.
- Gdzie tak lecicie?- zapytała dyrektorka.- Pan Lampert ma do was kilka pytań.
- Cholera Sabina, nie zawracaj mi dupy policją, Thomasa trzeba ratować!- krzyknęła Wiedźma
Z garderoby Agi wypadła zaaferowana Zena.
- Aga, wpadła w jakiś trans. Chodzi i szepcze coś pod nosem a jak do niej mówię to oczy swięca się jej jak u kotu.- krzyknęła
- Wampir!- krzyknęły chórem, Sabina i Wiedźma.
- Dobra, to ty z Uwe, Helsinkiem, Aleksem i Grzesiem lećcie do Thomasa a my tutaj będziemy ratowac Agę.- Sabina wydała rozkazy. Ekipa nr jeden wybiegła do samochodów kierując się ku centrum.
Erik, Mate, Sabina i Zena wpadli do garderoby Agi ale nigdzie jej nie było.
- Czujecie to?- zapytała Sabian.- Powietrze gęstnieje, nie kręci wam się w głowach?- zapytała
- Hipnoza!- mruknął Erik.- To działa na takiej zasadzie. Biegniemy jej szukać.
Biegali jak szaleni po korytarza, zaglądając do każdego pomieszczenia. Pani Dammerig wystukała numer Tytua.
- Tytus! Obstaw wyjście Aga nie może zniknąć. Ten psychopata ją hipnotyzuje!- ryknęła do słuchawki.
Aga, słysząc anielskie głosy wędrowała ku miejscu skąd dochodziły. Szła i szła, powoli jej umysł przenosił się w stan wyciszenia, nie słyszała oszalałych krzyków przyjaciół i pracowników teatru.
Jakub siedział w swojej ciemnej garderobie, gdy nieśmiało wsunęła się don Iwetta Polk.
- Dzien dobry. Nazywam się Iwetta Polk i jestem asystentka profesora Helsinka.- przedstawiła się podając mu drobną dłon. Jakub wziął jej rączkę w swoja ciepłą i spojrzał w jej szmaragdowe oczy. Panna Polk poczuła się podniecona, jego dlon paliła jej rękę, a oczy przewiercały duszę na wskroś. Miała ochotę rzucić się w jego ramiona. Jakob nie mógł się powstrzymać, wpatrywał się w jej oczy, jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Wtem usłyszeli krzyki na korytarzu, szybko wybiegli zobaczyć co się dzieje.
Dawid zauważył Agę wedrująca do drzwi ewakuacyjnych.
- Jest! Tutaj jest!- krzyknął ile sił w płucach. Próbował ją złapać, lecz ta wymknęłą mu się i pobiegłą przed siebie.
Na korytarz wypadli, Erik Sabina i Mate. Ruszyli w pościg za Agą, dziewczyna w białej koszuli Elizabeth bosymi nogami weszła w zaspę. Erik złapał ja w pół, poczeła się wykręcać i wyrywać.
- Puść! Zostaw- krzyczała szarpiąc się.- On mnie woła, muszę iść!-krzyczała
- Do mojeo gabinetu!- zarządziła Sabina i razem z Zena która dołączyła do nich na korytarzu zamknęli się w kanapie.
- Położ ją na kanapie i trzymaj!-polecę po tą asystentkę Helsinka- Zena wyszłą na korytarz.
Solistka nadal szarpała się i drapała, ręce Erika były zdrapane prawie do krwi. Mate pomagał mu trzymać jej nogi.
- Kurwa! Skąd ona ma tyle siły?- jeknął Erik, po tym jak ugryzłą go boleśnie.
- Hipnoza, tylko skąd ja mam wiedzieć jak ją z tego wyrwać?- Sabina otworzyła w pośpiechu laptopa.
Zena na korytarzu wpadła na Iwettę i Jakuba Draczynskiego.
- Proszę pani, musi pani coś poradzić! Aga, nasza solistka jest zahipnotyzowana.-krzyknęła Zena, Iwetta pobiegła razem z nią do gabinetu. Jakub pobiegł w stronę składziku.
Wiedźma waliła pieściami w drzwi apartamentu Thomasa, nikt nie odpowiadał.
- Kurwa! Po dozorcę niech ktoś idzie. Tu się liczy każda minuta!- huknęła przeraźliwie.
- Na obiad poszedł!- odpowiedział Aleks
- Wyłamujemy!- Uwe z Butelką natarli na drzwi, dołączył się do nich Aleks. Drzwi ustąpiły pod naporem trzech mężczyzn.
Wiedźma z Helsinki, jak z procy wlecieli do mieszkania. Wszedzie panował bajzel, nigdzie nie mogli znaleźć Borcherta.
Głos, w duszy Thomasa, mówił mu natrętnie co ma robić. Nie ogłuszył go nawet alkohol. Właśnie skonczył mocowanie liny na żyrandolu w sypialni zakładał pętlę na szyję, gdy do pokoju wparowała Wiedźma z Helsinkiem.
- Nie!!!- krzyknęli
Helsinek podał Uwe nóż, ten z zadziwiającą zręcznością wszedł na stolik i przeciął sznur.
Thomas, zachwiał się na krześle, Albert z Aleksem pomogli mu zejść u ułożyli na łóżku.
- Jak ona mogła!- majaczył pijany Borchert.- A ja ja tak kocham!
Część 133
- Wodę święconą, prędko! - zażądała Iwetta. Aga wiła sie i szarpała w żelaznym uścisku Erika i Mate.
Sabina zamknęla laptopa.
- Goździkowa! Albo Rzepowa! - powiedziała. - Zenuś, leć do szwaczki, ja pójdę do Winterminy!
Wyprysły obie z gabinetu, tymczasem Iwetta kreśliła przed Agą znak krzyża w powietrzu, wymawiajac skomplikowane łacińskie formuły. Sopranistka na przemian jęczala, łyskajac białkami wywróconych oczu i syczała jak wściekła kotka.
- Pani Goździkowa! - fotograf mało nie wyrwała drzwi z zawiasów. - Ma pani tę wodę z Lichenia tutaj?
Szwaczka pospiesznie wypluła szpilki z ust.
- Mam, tu na szafeczce stoi... ale co sie stało?
Zena rzuciła sie do szafeczki i zlapała figurkę.
- Co pani..? To moje! - krzyknęla Goździkowa, próbując wydrzeć jej posążek z rąk.
- Zaistniala nagla duchowa potrzeba - wyjaśniła Zena. - Trzeba walczyć ze złymi mocami.
Goździkowa opuściła ręce.
- A no jak tak... To bierz pani.
Fotograf popędziła do gabinetu dyrektorki.
Aga zdołała jakoś wymknąć sie z rąk trzymających ją mężczyzn i teraz tkwiła w rogu, zapędzona tam przez Iwettę.
- Mam wodę! - zaraportowała Zena.
- Wydarlam Rzepowej! Mam! - Sabina wpadła do pokoju, unosząc triumfalnie w ręce niebieski posążek.
- Niech panie na nią leją! - zarządziła Iwetta.
Równoczesnie odkręciły korony na glowach Maryj i chlusnęły na Agę. Wrzasnęla przeraźliwie, zasłaniajac się dłońmi.
- Odstąp siło nieczysta, uwolnij ją i pozwól wrocic do Światła! - zagrzmiala Iwetta.
Aga wila sie w konwulsjach na podłodze, po chwili jednak drgawki zaczęły słabnać. Wreszcie ostatni dreszcz przeszedł jej ciało i zwiotczała.
- Trzeba ją stad zabrać i pilnować - powiedziała Iwetta. - On się o nią zechce upomnieć.
- Dobrze ze policja sie już zwinęła - mruknął Erik, podnosząc Agę. - Sabina, jedziemy do nas, ty też musisz odpocząć. Marta wszystkim się zajmie, spektakl poleci w drugiej obsadzie.
- Zadzwonię do Wiedźmy, dowiem się co z Thomasem - mruknęła Sabina, wyjmujac z torebki komórkę.
Thomas siedział na kanapie, wodząc wkoło nieprzytomnym spojrzeniem.
- To urok - powiedział Helsinek. - Trzeba przeszukac mieszkanie i znaleźć przedmiot, którym zadano czar. Pani mi w tym pomoże, i ten blond pan. Pozostali dwaj panowie niech przypilnują pana Borcherta, żeby sobie nic nie zrobił.
- Czego dokładnie mamy szukać? - zapytał Uwe.
- Czegokolwiek dziwnego - odparl profesor. - Kawałki wosku, splecione włosy, drewienka, zioła, kości, ułamane igły...
Rozeszli się po mieszkaniu, przeszukując uważnie każdy pokój. Po dziesieciu minutach od tego zajęcia oderwał Wiedźmę telefon.
- Uspokoiła się? Dobrze, bierzecie ją do siebie? Co z Thomasem? No tez trzeba będzie go zabrać.
- Ale nie tam gdzie jest pani Agata - oznajmił stanowczo Helsinek, ocierając spoconą twarz chustką. - Moze mu zrobić krzywdę, bo wciąż pozostaje pod wpływem wampira.
- Do nas go weźmiemy, bo Helsinek mówi... tak, Aga może mu krzywde zrobić.
- Drzwi - powiedział Borchert. - On mowi do mnie z drzwi.
- Czekaj, Thomas coś mówi - Wiedźma rozłączyła sie pospiesznie.
- Drzwi! - ryknął Borchert.
- Które drzwi, Thomas? - zapytał Uwe.
Borchert wskazal na drzwi wejściowe mieszkania.
Wiedźma i Uwe obejrzeli je starannie od wewnatrz, potem otworzyli je i zaczęli badac ich stronę zewnętrzną.
- Ty, coś tu jest - powiedział Uwe wskazując na spoinę. Wiedxma pogrzebała w torebce i wyjęła z niej scyzoryk. pogmerala ostrzem w spoinie i po chwili na jej dłoni spoczął ułamany czubek igły.
- Bardzo dobrze - rzekł Helsinek. - To trzeba zakopać, albo utopić.
Ulomek igly spuszczono w toalecie, po czym cała ekipa pojechala do Zielonek.
Część 134
Erik, Sabina i Zena pojechali pierwsi przgotować dom na przyjazd reszty.
Drugi samochód prowadził Tytus, obok niego siedziała Iwetta, Mate i Aleks z tyłu obserwowali uśpioną Agę.
Dammerig otworzył drzwi i przepuścił panie przodem, Sabina razem z Zeną pobiegły szykowac sypialnie dla solistki.
- Zenus chodź ze mną do tej w skrzydle północnym tam jest też kanapa to chłopaki będę mieć jak ja pilnować.- Sabina otworzyła sypialnie gościnną.- Na szczęście jest czysto, bo pani Halinka odkurza tu dość często.
- Musimy zamknąć okna i zasunąc kotary, kto wie co temu wampirowi odbije. Swoją drogą ciekawi mnie kto to jest.- Zena ściągnęła kape z łożka, po chwili Tytus wniósł śpiącą Agę.
- Musicie państwo pilnie ja obserwować, nie może zostać sama nawet na chwilę.- Iwetta zwróciła się do zgromadzonych.
- Będziemy jej pilnować we dwie osoby, my pierwsi.- powiedział Aleks, razem z Tytusem usadowili się na kanapie i włączyli telewizor.
- Dobrze to my będziemy w salonie, zaraz przyniosę wam kawy i coś do jedzenia. – Sabina wyszła z sypialni, zaraz za nia pomaszerował Mate, Zena i Iwetta.
Zabrzęczał telefon w holu, Erik podniósł słuchawkę.
- Tak, jesteśmy już. Śpi, Tytus i Aleks ja pilnują. Marta została w teatrze i wszystkiego dopilnuje, zaraz Mate i Zena do niej dołączą. Tak wy też się trzymajcie. – odłożył słuchawkę. – Dzwonił Uwe, mowi że Wiedźma obwiesiła cały dom czosnkiem i nam radzi to samo. I dzieciom krzyżyki i czerwone kokardki na łożeczka zamontowała.
- Dzieci ona są najważniejsze, żeby ten psychol nie próbował nic im zrobić.- przeraziła się pani Dammerig, łapiąc się za płaski jeszcze brzuch.
-On ma ustalony cel i chce pani Agaty, nie powinien nic zrobić dzieciom. Ale nie zaszkodzi się zabezpieczyć.- odpowiedziała Iwetta.
Mate i Zena pojechali do Krakowa pomóc w zamknięciu teatru. Sabina pokazała Iwettcie jej pokój i razem z Erikiem zamknęli się w swojej sypialni. Dochodziła trzecia nad ranem, dom był pogrążony we śnie.
Aleks i Tytus oglądali mecz na kanale sportowym, gdy w pokoju zaczęło robić się dziwnie duszno i sennie. Z oddali słychać było miarowe bicie w bębny, ktoś śpiewał monotonną pieśn. Powieki mężczyzn zaczęły robić się cieżkie, po chwili obaj zasnęli.
- Chodź do mnie, jesteś moja…..przybądź czekam…!- Aga, usłyszała głos. Wstała z łożka i w samej piżamie zeszła bezszelestnie na dół. Przez ogrodową futrkę wyszła na kamienne schodki prowadzące w dół zbocza nad jezioro. Przyjemny, ciepły głos wzywał ją do siebie.
Erika obudził krzyk Sabiny. Małżonka leżała na łóżku zwinięta w pół i wiła się jakby w bólu.
- Nie! Nie, Nie! Moje dziecko!- płakała, usilnie próbował wybudzić ją że snu.
- Sabina! Obudź się!- potrząsnął nią i dalej nic.- Kochanie, to ja Erik. To tylko zły sen!
Pani Dammerig, śniło się że lezy w łóżku, lecz nigdzie nie ma jej męża. Zbliżała się do niej wysoka, ciemna postać z odsłoniętymi w ironicznym uśmiechu zębami. Odsunął kołdrę, pod którą na próżno usiłowała się schronić. Szponiastymi palcami przejechał po jej brzuchu, po chwili opanował ją trudny do wytrzymania ból. Ciało zgięło się w pół, a na nogach pojawiła się krew. Dziecko! On zabił moje dziecko! Krzyknęła z bólu, mężczyzna złapał ją za ramiona i jął potrząsać. Krzyczała jak oszalała, nie mogąc się uwolnić.