Erik poprawil na sobie pelerynę, nasłuchując śpiewu Aminty, dobiegajacego zza kurtyny. Wziął głęboki oddech i poczekał aż jego niespokojnie bijące serce wyrówna rytm. Teraz nadchodził jego moment. Sięgnął w kierunku zakladu kurtyny, zrobil krok...
...I znalazł się w ciemnościach.
- Ej, co jest? - zapytał, i postapił krok do przodu. Obił sobie golenie o jakiś mebel i zaklął.
- Kto tu jest? -zapytał niewieści glos z ciemności.
- Upiór z Opery!- odezwał się głęboki baryton - A ty? Kim jesteś?
Coś pstryknęlo i jasne światło zalało pomieszczenie. Erik zmrużył oslepione oczy. Miast na scenie znajdowal się w dziewczęcej sypialni, pełnej pluszowych maskotek. Na scianie królował wielki plakat, przedstawiający czlowieka w bialej masce, tulacego do siebie dziewczynę.
- Co ja robie na tej ścianie? Z...z..z moją Christine! - Upiór wpatrywał się w wielki kinowy plakat, jego zielone oczy płonęły.
- Oooo... - krągła blondyneczka zerwala sie z łózka. - To ty?
Podeszła do Erika i przyjrzała mu się, gryzac różowe usteczka drobnymi białymi zębami.
- Ty naprawdę jesteś Erik! - zachichotała, popychając go w kierunku łózka.
Usiadl, oszolomiony i pozwolił jej umościć sie na jego kolanach.
- Co ja tutaj robie? Kim ty do cholery jesteś?- wyszeptał, po chwili na jego usta opadły pełne wargi blondynki. Wepchnęłą mu do ust swój język.
Jej niecierpliwe ręce rozpinały koszulę i gładziły porośniety włosami tors. Wzdrygnął się i odepchnął dziewczynę. Wylądowała na puchatym turkusowym dywanie.
- Ojej, niemiły jesteś - powiedziała, podnosząc się. - A zaspiewasz mi coś? Skoro jestes Upiorem to musisz śpiewać!
- Nie! - wrzasnął Erik. - Nie bedę śpiewac, chcę do mojej opery! - podniósl rekę w obronnym geście, widzac że dziewczyna do niego podchodzi. - I nie dotykaj mnie!
- Ależ Eryczku..- przysunęła się i poczęłą mruczeć jak rasowa kotka.- Zaśpiewaj mi.- Jej ręka spoczęła na umieśnionym udzie Upiora. Delikatnie piesciła skórę przez materiał, posuwając się powoli w górę.
- Ja mam spektakl... do zaspiewania... - wymamrotał słabo Erik, czując ze jego serce bije coraz szybciej. - Muszę oszczędzać głos...
Dłoń dziewczyny spoczęła na wypukłości między nogami Upiora. Jęknął dośc głośno.
Za ścianą coś stuknęło.
Zaczyna się robic mrocznie... Co jak co, Vanessę sobie można straszyc ile dusza zapragnie, lustra niszczyc, listy pisac ale zabijanie kotków to już lekka przesada! Dawac mi tu tego łachmytę! <podwija rękawy lekarskiego fartucha>
Chętnie przyjadę ;)
A zużywanie szminek? To też podpada pod paragraf, jako niszczenie cudzej własności. Szczególnie jeśli chodzi o ulubioną szminkę Uwe...
A kto powiedział że pani Rzepowa zużywa szminkę Uwe ?:D:D:D:D Siódmego przykazania tym bardziej nie łamie. :D Co by na to jej ojciec przewodnik? ;>
Pani Rzepowa nie wchodzi w grę, ale ta jej koleżanka, Goździkowa mi śmierdzi... Ona chyba nie nadaje się tylko do reklasm Etopiryny.
Już widzę jak dzielna dr Ortega gania niecnego kotkobójcę ze strzykawką pełną pavulonu... :P
Rozdział 64
Do jadalni wszedł Grzechu z Sabina uśmiechali się do wszystkich, lecz nikt nie odwzajemnił ich uśmiechów.
- Coście tacy ponurzy? Zabili kogoś?- zapytał Butelka biorąc bułeczkę drożdżową z talerza Zeny.
- Ej, to moja bułka- pacnęła go po ręce.- Coś ty taki wesoły? Dopiero co tęskniłeś za Carrrmen.- popatrzyła na uśmiechniętego Butlę.
Sabina podeszła do Wiedźmy, która zabrała ją z pomieszczenia pod pretekstem załatwienia ważnej sprawy dotyczącej Pani z Jaru.
- Sabina, trochę przegięłaś! Jak mogłaś podrzucić Vanessce zdechłego kota?!- popatrzyła na zadowolona Sabinę z wściekłością w oczach.
- Czyś ty ochujała? Ja miałabym dla tego świergocącego pustaka zabijać kota?- krzyknęła wściekła.- Niech ja dorwę to bydle co rani zwierzę a w szczególności kota, to mu nogi z dupy powyrywam.- fuknęłą.
- Tak, myślałam ale wiesz….- powiedziała- No chodźmy do jadalni, bo nas o coś podejrzewać będą.
Rozpoczęły się zdjęcia, dzisiaj Thomas i Aga mieli kręcić sceny sypialniane. Poza niezbędną ekipą ograniczoną do minimum, reżyserem, scenarzystką i Sabiną którą wkręciła Wiedźma, nikt nie miał prawa wstępu.
Thomas wszedł w czarnym szlafroku, puścił oczko do Sabiny i Wiedźmy po czym usadowił się na łóżku obok schowanej w czerwonej pościeli Agi.
- Wstydzisz się?- zapytał, gdy operatorzy poprawiali sprzęt oraz oświetlenie.
- A ty byś się nie wstydził z gołym tyłkiem paradować przy obcych ludziach?- zapytała, nasuwając mocniej kołdrę na nagie ciało.
- Wyobraź sobie, że jesteśmy u siebie i robimy to.- szepnął jej namiętnie w ucho.
- No wiesz co…- trzepnęła go w ramię.- Zboczek!
Do łoża podszedł Mate, w błękitnej rozpiętej na piersi koszuli i spranych jeansach.
- Kochani, najpierw zaczynacie się całować, później Tommy kładzię się na tobie, Aguś.- tłumaczył przebieg sceny.- Opleć go nogami w pasie i udawajcie że nas tu nie ma.- puścił im oczko.
- Kamera akcja!- krzyknął, Thomas zaczął obsypywać ciało Agi pocałunkami. Złączyli się w namiętnym pocałunku, po czym ona zarzuciła nogi na jego biodra.
- Nieźli są.- szepnęła Sabina do Wiedźmy.
- A no nieźli ale oni nie muszą za dużo udawać- odpowiedziała przyjaciółka.- Gorzej z moim Uwe, który będzie musiał leżeć z Vanessą.- wzdrygnęła się.
- Będziesz przy tym obecna?- zapytała Sabina uśmiechając się przebiegle.
- Nie! Nie zniosę tego! Ty tam pójdziesz i zdasz mi sprawozdanie!- rozkazała.- Ja zajmę Cycatellę, nie będzie patrzyła na mojego Złotowłosego w łóżku.
- Eh, ja bym się chciała znaleźć z Tommym w łóżku.- rozmarzyła się Sabina.- Oczywiście tylko w filmie.- dodała.
- No to jedną scenę masz…- mrugnęła do niej Wiedźma.- Ale uważaj bo masz zazdrosnego męża.
Część 65
Marta stala pod zamkniętymi na głucho drzwiami sypialni.
- Panno Hudgens - powiedziala delikatnie. - Prosze jeszcze raz rozważyć swoją decyzję. Zerwanie kontraktu będzie panią kosztowało...
Po drugiej stronie drzwi Vanessa siedziała na lóżku, z ponurą miną lakierując paznokcie.
- Będzie mnie kosztowalo? - krzyknęła. - Na pewno nie, jeśli udowodnię ze moje życie było zagrożone! Tu krąży jakiś psychol!
- Ale panno Hudgens... - powiedziała Marta.
- Nie wyjde stąd, dopóki nie przyjedzie po mnie Zac - oznajmiła gwiazdka z uporem. - I nie zagram w waszym głupim filmie!
Marta popadla w glębokie zamyslenie, usiłując znaleźć jakiś miażdżący argument. Tymczasem Vanessa skończyla malowac paznokcie u lewej dloni i zabrała sie za prawą. Kiedy kończyła palec wskazujący, zadzwonił jej telefon. Wzięła ostrożnie aparat, tak żeby nie drasnąć lakieru i odebrała.
- Tak, slucham - rzuciła niecierpliwie.
- Nessie? - młodzieńczy głos odezwał sie w słuchawce. - To ty?
Ponura twarz Vanessy rozpromieniła się.
- Zaaackie! - dziewczyna zakląskała. - Mój kwiatuszku, mój misiaczku kochany! Zabierz mnie z tego paskudnego miejsca, proszę! Tu się czają maniacy, po prostu musiałam zerwać kontrakt!
- Czyś ty oszalała? - Zack zapiszczał ze zdenerwowania. - Musisz zagrac w tym filmie, potrzebujemy pieniędzy!
- Co? - Vanessa zdziwila się. - Myslałam że dostałes ostatnio tłuste honorarium za udział w musicalowej wersji "Zmierzchu"!
- No... dostałem - powiedział niespokojnie. - Ale wiesz, kochanie, wpadliśmy z chłopakami do Vegas... i... sama rozumiesz.
- Ile przegrałeś? - zapytala Vanessa złowrogo.
- P... Pół miliona... na początku - Zack wił się jak robak na haczyku. - Potem chciałem sie odegrać i straciłem nastepne czterysta tysi...
- Ty idioto! - ryknęła. - Przez ciebie będę musiała użerac sie z ta bandą idiotów i z psycholem na dodatek!
- To nie wszystko, najdroższa - wykrztusił Zack. - Tam były te, no... dziewczynki... łatwego prowadzenia i chłopcy... i my... i nas paparazzi z nimi sfotografowali.
Vanessa roztarła skronie.
- Ile kasy będzie trzeba żeby to zatuszować? - zapytała.
- Dużo - pisnął. - Bo te... Bo one... to nie były one...
Spojrzała na słuchawkę nie rozumiejącym wzrokiem.
- Jak to nie były one? - zapytała strasznym głosem.
- To transwestyci byli - wyszemrał ledwie slyszalnie Zack.
Telefon wymknął sie z dloni Vanessy i uderzyl o posadzkę. Przez chwile gwiazdka stała, zaciskajac zęby i pięści. Potem odchrząknęła, poprawiła fryzurę i otworzyła drzwi.
- Pani Marto - rzekła aksamitnym głosem. - Jako profesjonalistka dotrzymam zobowiązań i żaden maniak mi w tym nie przeszkodzi.
Marta odetchnęla z ulgą.
Część 66
Sabina siedziała z Wiedźma, przed chwilą relacjonowała jej przebieg sceny z udziałem Uwe i Vanessy. Teraz obie z zielonymi maseczkami i plasterkami ogórka poprawiały sobie cerę. Nagle rozdzwonił się telefon, wydając znajome rockowe dźwięki.
‘’ To są krwawe pieniądze, nie chcę krwawych pieniędzy!’’
- Słucham?- Sabina odebrała, przy podnoszeniu się ogórki spadły na dekolt.
- Sabina! Kiedy ty w końcu nauczysz się odbierać telefon!- z drugiej strony lini odezwał się głos mamy Sabiny.
- Mamo! Ja tu pracuję a nie spędzam wakacje, nie nosze ze sobą telefonu. Co się stało?- zapytyała nakładają z powrotem ogórki na oczy.
- Tak wiem, wiem. Ale dziecko ja już nie pamiętam jak ty wygladasz. Ciotki i babcia do tej pory nie mogą przeboleć że nie zaprosiłaś nas na ślub. A sąsiadka pani Żelazkowa opowiada wszystkim że wpadłaś.- pani D*** była bardzo zmartwiona.
- Mamo, mówiłam ci już, tak wyszło. Nie zamierzam was cały czas za to przepraszać. Zaproszę was do Zielonek na przyjęcie. A Żelazkowa rozpowiada tak od kiedy zamieszkałam w Krakowie więc się nie przejmuj. Jak tam Bi?- zapytała pani Dammerig.
- To twoje rude kocisko jak zwykle je śpi i załatwia swoje potrzeby. Za to ten wasz Lucyfer lata jak opętany, ale go nie puszczam na podwórko.- sarkała pani Urszula.
- Pilnuj go, Erik by się zapłakał są jak przyjaciele.- zaśmiała się Sabina.- Mamusiu kochana a czy Justyna nie mogłaby popilnować kotów a ty byś może wpadła na tydzień?
- Zapytam i bardzo chętnie cię zobaczę i mojego przystojnego zięcia. Pa córuś!- rozłączyła się. Dyrektor odłożyła telefon i ułożyła się na leżaku.
- To twoja mama?- zapytała Wiedźma sącząc sok babanowo porzeczkowy.
- Tak, sprawdzała czy żyję.- odpowiedziała.- Słuchaj zapomniałam, wczoraj dzwonił do mnie pośrednik. W Zielonkach tak niedaleko mnie po drugiej stronie lasu, stoi dworek na sprzedaż. Może byście z Uwe zobaczyli, wiem że mieszkacie we Wiedniu ale teraz spędzacie większość czasu w Polsce. To może warto mieć tutaj dom?- zapytała.
Wiedźma zastanowiła się.
- Pogadam z Uwe - powiedziała. - Aaale, moja droga, po pierwsze on kocha Wiedeń, po drugie to tylko godzina lotu z Krakowa, a po trzecie jak tylko skończę ostateczną wersję "Księcia Ciemności" mam zamiar zrobić sobie urlop.
- Urlop? - Sabina podniosla plasterek ogórka i łypnęła okiem.
- Urlop - odparła Wiedźma, uśmiechajac się. - Pisać pewnie nie przestanę, ale koniec z filmami i lataniem po teatrze, przynajmniej na rok.
Dyrektorka usiadła gwaltownie, ogorki osypaly jej się ze zdumionego oblicza.
- Rok? Myslalam że dwa tygodnie! - wyrzyknęła. - No, góra miesiąc! Czy ja o czymś nie wiem?
Wiedźma zamachała uspokajająco dlonią.
- Potem ci wszystko wyjaśnię - powiedziała. - Najpierw muszę porozmawiać z tym moim księciem z bajki.
- Jak chcesz - Sabina opadła na fotel. Jej przyjaciółka zamruczała z ukontentowaniem.
- Ale dworek... To brzmi ciekawie - powiedziała.
Dośc tęga kobieta w uniformie sprzątaczki wsunęla się do pokoju Mate, ciągnąc za sobą wozek z mopami, wiaderkami i innymi utensyliami. Zatrzymała się koło łoża i zaczęła szperac w wózku. Wyjęła z niego gazetę, rozłożyla ją starannie posrodku kremowej atłasowej koldry, po czym wyciągnęła spomiędzy rolek papieru toaletowego sztylet i przybiła nim z rozmachem czasopismo do łoża. Popatrzyła na swoje dzieło, przez jej mocno umalowaną twarz przemknał uśmiech samozadowolenia. Potem wyjęła z kieszeni buteleczkę czerwonej cieczy i polała nią gazetę i okolice, pilnie uważając by twarze osob na zdjęciu z pierwszej strony pozostały rozpoznawalne.
Nie poświęcając łożu więcej uwagi, sprzątaczka poszła do łazienki. W kosmetyczce Zeny znalazla szminkę i zaczęla nią pisać na białym wezgłowiu łóżka.
Mate wracał z tarasu, gdzie dokręcali kilka ujęć z Thomasem i Agą, gwizdał wesoło jakaś skoczną melodyjkę. Na korytarzu natknął się na Zenę, która wracała z aparatem w ręku.
Podszedł do niej i mruknął coś niewyraźnie całując ją prosto w usta.
- Mate, nie na środku korytarza.- wyswobodziła się z jego uścisku i zaczęła go ciągnąc do komnaty. Weszli objęci nieprzerwanie się całując, już mieli paść na łożko gdy zobaczyli zakrwawioną gazetę. Widniały na niej ich twarze, to było wydanie z maja, kiedy to wybrali się razem do klubu karaoke. Gazeta była cała we krwi a na wezgłowiu łóżka czerwoną szminką widniał napis. JAK NIE PRZESTANIESZ DLA NICH PSTRYKAĆ TO KTOŚ ZROBI CI ZDJĘCIE W CZARNEJ FOLII!
- O boże!- Zena zatkała ręką usta i osunęła się w ramiona Mate.
- Jak bym się wykąpała w mojej rzymskiej wannie.- westchnęła Sabina wychodząc spod prysznica. W turbanie z ręcznika i białym puszystym szlafroku. Stanęła przed lustrem nakładając odżywkę na włosy i rozczesując je, później jak zwykle płyn do układania i suszarka poszła w ruch.
- Kto pomalował twoje policzki że płoną, a kto pociemnił twoje źrenice że gasną? A kto ci oddech zatrzymał w krtani o miłaaaaaaaaa? Moje to usta i moje ręce sprawiły!- śpiewała jeden z przebojów swojego ulubionego artysty.
Przebrała się w żółtą spódnicę w czarny kwiecisty wzór i białą bluzkę a do tego czarne korale i czarne szpilki. Tak wyszykowana nałożyła cień i szminkę, skropiła się perfumami i wyszła do pokoju, gdzie czekał jej przystojny maż.
-Jesteś.- pocałował ją i złapał za rękę.- Nareszcie sami w Braszowie, kolacja przy świecach ja i ty.- zadowolony pociągnął ja korytarz. W chwili gdy zbliżali się do schodów usłyszeli krzyk Mate. Sabina w rekordowym czasie zrzuciła szpilki i niczym wytrawna sprinterka wyprzedziła Erika wpadając do komnaty Zeny i Mate.
- Co się stało. O matko!Co jej jest?- zapytała klękając przy Mateuszu trzymającym zemdlona ukochaną w ramionach.
- Zemdlała.- odpowiedział przerażony Mate, delikatnie klepiąc Zenę po policzku.- Zenka, Zenka obudź się.
- Erik, wyciągnij sole trzeźwiące z mojej torebki.- Sabina poprosiła męża. Dammerig podał żonie flaszeczkę.- Masz szczęście że od czasu jak Wiedźma pierwszy raz zemdlała, nosze je ze sobą.- podtyknęła koleżance pod nos, ta zmarszczyła nosek i otworzyła oczy.
- Ccco mi jest? O boże, oni mnie zabiją!- krzyknęła, chowając głowę na piersi Mate.
- Kto cię zabije?- zapytał Erik
- Zobaczcie na łóżko.- Mate wskazał napis ręką.
Państwo Dammerig, podeszli do łozka, czytając napis.
- Kurwa znowu?!- Sabina zdarła zakrwawioną gazetę.- Oszaleje! – złapała się za głowę i niczym w transie wyszła na korytarz. Erik wybiegł za nią. Skierowała się prosto do sypialni, wykopała z szuflady paczkę papierosów i zapalniczkę i bez słowa wyszła na balkon. Erik wziął od niej jednego, popalali papierosy nie odzywając się do siebie.
Mate zabrał Zenę do innej komnaty i dał jej coś na uspokojenie. Zasnęła wyczerpana, wtulona w ramiona ukochanego.
Część 67
Po kolejnym wystepie tajemniczego przesladowcy Sabina zarządziła odprawę ochroniarzy. Obaj panowie stali na baczność pośrodku jadalni, dyrektorka zas chodziła przed nimi w tę i z powrotem jak lwica w klatce.
- Tytus, kurwa mać! - zagaiła. - Byłabym ci wdzięczna, gdybyś przestał myśleć wyłącznie o dupencjach z miasteczka i zajął się swoją robotą! Po raz kolejny ten sukinsyn wycina nam numer, a wy co?
Obaj panowie jak na komendę przelknęli ślinę.
- Co ja poradzę, ze tutejsze dziewczyny mnie lubią? - zapytał Puliński nieco bezradnie, uśmiechając się rozbrajająco.
- Ogranicz swoją aktywność seksualną do godzin wolnych od pracy - odparła sucho duyrektorka. Tytus westchnął rozdzierajaco.
- Aleks! - kontynuowala Sabina. - Mniej kawek z Martą, więcej pracy! Na przyklad mógłbyś pilnować kto wchodzi do naszych pokojów!
- Ale Sabina - zaczął Aleks.
- Żadnych ale - rzekła groźnie dyrektorka. - Mamy na karku jakiegoś czubka. A jak zrobi krzywdę Marcie, to co?
Oczy Aleksa rozbłysły groźnym blaskiem.
- Za trzy godziny chcę wiedzieć czy i kogo zatrudniono na zamku przed naszym przyjazdem - oznajmiła Sabina. - Także gdzie przebywa Rzepowa, Goździkowa oraz nasz personel techniczny, oraz co ustalił ten kretyn Śledź. Do roboty, panowie!
Panowie niemal wybiegli z komnaty, gniotąc sie w drzwiach.
Tymczasem komisarz Śledź, rozlożywszy się w swoim gabinecie, spokojnie sączył kawę, zagryzajac ją nieco wystygłą pizzą. Sprawa modrerstwa i tajemniczych aktów sabotażu w teatrze Otchlań nie zaprzątała mu uwagi w najmniejszym stopniu. Mial zamiar przypiąć śmierć stróża pewnemu gangsterowi, własnie posadzonemu, wobec ktorego istniały duże szanse że powiesi się w celi. Wtedy oczywiście nie zaprotestuje przeciw żadnym zarzutom, nawet wyssanym z palca, a sprawa Otchłani polezy do przedawnienia.
W błogim spokoju komisarz sięgnął po następny kawałek pizzy. Ugryzl kęs, pokryty serem farsz zsunął się z ciasta. Komisarz miał zamiar wciagnąć zwisajacy mu z ust serowo-farszowy farfocel, gdy drzwi gabinetu otwarły się na oścież i stanął w nich mężczyzna w znakomicie skrojonym garniturze. Przedzialek w jego ciemnoblond włosach byl idealnie prosty, z dokladnoscią chyba do jednego nanometra. Zzaobleczonego w szara tkaninę ramienia wyjrzało lśniące oko kamery.
- Mariusz Kojot, TVN24 - powiedział mężczyzna. - Witam panie komisarzu.
Komisarz w odpowiedzi mógł jedynie fliknąć. Serowy wąs zamajtal mu się pod nosem.
- Jak widać - rzekł Kojot do kamery - policjanci jak zwykle toną w marazmie, woląc zajmowac sie pizzą, zamiast prowadzić śledztwo. Co z tą policją?! - zapytał dramatycznie.
Śledź przełknąl wreszcie cholerny ser.
- Czego pan chce? - zapytał, odkładając niedojedzony kawałek pizzy do pudełka.
- Chcę zapytac o postepy w sledztwie - rzekł Kojot. - Z wiarygodnych źródeł wiem że gangsterzy pragną przejać kontrolę nad teatrami. Jak pan to skomentuje?
- Nie mam nic do powiedzenia - wymamrotał komisarz. - Z uwagi na dobro toczącego sie śledztwa.
- Tak wygląda stan polskiej policji - rzekł Kojot, wychodzac z gabinetu. - Brak finansów, niekompetentni ograniczeni funkcjonariusze, to wszystko sprawia...
Urwał nagle by przejrzeć się w pobliskim weneckim lustrze. Przez chwilę podziwiał w rozmarzeniu swą nienaganną męską urodę. Błękitne oczy, zdecydowana szczęka, wypielęgnowane wlosy, tak, to jest to!
- Panie Kojot! - syknął operator kamery.
- Dziennikarz jak gdyby nigdy nic podjął przerwaną myśl.
Strzykawka będzie wielka, pełna najokropniejszego lekarstwa jakie kiedykolwiek poznał świat! <buhahaha - śmieje się demonicznie rozkładając ręce i patrząc w górę>
Eh wena mnie odeszła...<łka rozpaczliwie>
Zamiast myśleć o opowiadaniu to mnie nawiedza nocą Maxim de Winter.
Wiedźmo to przez Ciebie!!!!!!!!:P:P:P:P:P
Naczytałam się to teraz będę mieć schizole przez min tydzień!
Ty się odwinteruj i pisz, bo mi wiesz czego nie dadzą ;) Poza tym publiczność czeka na nowe odcinki.
A w ogóle to nie moja wina że Maksio jest taki czarujący...
wena wrocila rozdział 68
Wieczorne powietrze dawało przyjemny chłód, Karpaty w świetle księżyca wyglądały jakby prowadziły do Nieba.
Podczas kolacji wszyscy mieli skwaszone miny, Mate czuwał przy śpiącej Zenie, Sabina siedziała zamyślona, Erik sciszonym głosem
prowadził konwersacje z Wiedźmąi Uwe. Aga tuliła się do milczącego jak nigdy Thomasa. Tylko Donatella i Vanessa paplały wesoło o
najnowszej technice nakładania akrylu na paznokcie.
- Donatello znajoma mi poleciła tą metodę, paznokcie trzymają się nawet dwa miesiące!- Vanessa pokazywala Donatelli swoje
czerwone paznokcie.- Ale ja wymieniam co tydzien, czasem nawet częściej. Lubie miec nowe wzory.
- Masz rację Nessie, ja myślę to samo. Ale w tej zapadłej dziurze zapuściłam się straszliwie. Robię się blada od gorskiego
powietrza.- westchnęła Cycatella poprawiając swoje przedluzone platynowe wlosy.
Do pomieszczenia weszła Marta, ktora zasiedziała się nad papierami z Saszą. Miała zaczerwienione policzki i lekko rozczochrane wlosy.
Aleks uśmiechał się niczym kocur, ktory zlizal krem z tortu.
- Sabina, twoja mama dzwonila na moja komorke, bo nie moze się do ciebie dodzwonić.- powiedziala Marta siadając przy stole.
- I co mowial?-zapytala pani Dammerig wyrywajac sie z zamyslenia.
- Powiedziala ze jutro tu będzie i że będzie leciec z doktor Ortegą.- odpowiedziala uprzejmie
-Moją Carmelitą?- zapytał nagle ożywiony Grześ.
- Carmelitą?- zapytala zdumiona Wiedźma, ocierając stol z czekolady, ktora przez przypadek wylala.
- Tak, Carmelita. Nie widze w tym nic smiesznego.- odprarl urazony z smiechu librecistki Butla.
- Kochany Carmelita to zdrobnienie od Carmeli a nie od Carmen.- odpowiedziala w obronie przyjaciolki pani dyrektor.
- Ale ona ma skórę jak karmel, dlatego mowię do niej Carmelita.- usmiechnął się Butelka.
- Taaak i pchanie jak soczysta brzoskinia.Wiemy Grzesiu.- zaśmiala się Wiedźma.
Atmosfera lekko się poprawiła,po kolacji wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Pullinski wyszedl, mial umowioną randkę z czarnowlosą wdowką
o wdziecznym imieniu Maria.
Marta poszla do siebie, wziela szybki prysznic i przebrala się w pizamę. Czytala wlasnie powiesc, gdy ktos zastukał do jej drzwi.
Predko zalozyla szlafroczek i poszla otworzyc. W progu stal usmiechnięty Bohuniewicz z flaszką czerwonego wina w jednej rece i dwoma kieliszkami w drugiej..
Szaroblekitna koszula, rozpięta na piersi ukazywala opalony tors. Wlosy wilgotne po kąpieli mialy jeszcze intensywniejszy odcien czerni.
Pachnial piżmem i szamponem dla mężczyzn.
- Aleks? A co ty tu robisz?- zapytala zdumiona, naciagajac poly szlafroczka.
- Pomyslalem ze masz moze ochotę na wino przed snem. Niewiele ludzi wie,że Rumunskie wino jest bardzo smaczne.- usmiechnął się szeroko.
- Wchodź- zaprosila go do pokoju.- Pójdę się przebrać.- powiedziala trochę nerwowo.
- Po co? Wygladasz bardzo ladnie, pasuje ci ten krolewski blekit.- usmiechnąl się z udanego komplementu.
- Ale....
- Zadnych, ale siadaj.-rozkazał
Nalal do kieliszkow rubinowego plynu i podal Marcie. Zaczeli rozmawiać o swojej pracy o rodzinie i o milionie nieistotnych rzeczy. Dochodzila druga w nocy, gdy
zorientowali się ze rozmawiaja w najlepsze a wina brak.
- Ojej już ta godzina?- Marta spojrzała na zegarek.
- Dochodzi druga.- Aleks przysunął się bliżej, dotykajac reka jej kolana.
- Aleks, nie..
- Tak! Marta już dawno chcialem to zrobić.- przysunął wargi do jej drżących ust.Pocalunek byl leciutki, czula smak wina na jezyku, powoli osunęli sie na lozko calujac coraz namietniej.
Sasza delikatnie rozebral Martę, w swietle samotnej lampki i ksiazycowego swiatla wpadajacego przewz okno byla idealna.
W ta gorska ksiazycowa noc, wielka teatralna milosc otworzyla przed nimi swoja czerwoną kurtynę
Część 69
- Bawcie się dobrze, gołąbeczki - mruknęła podsłuchująca pod drzwiami tęga postac w uniformie sprzątaczki. - Kiedy wrócicie do kraju zacznie się piekło...
Ostentacyjnie i demonicznie łopocząc obszerną spódnicą postać odeszła spod drzwi pokoju Marty i przyłożyła ucho do drzwi sąsiednich.
- Karmel, brzoskwinie, a cóż ten Grzesio tak sobie wszystko jadalnie kojarzy? - zapytala Wiedźma, moszcząc się wygodnie w łóżku. Poklepala poduszkę dłonią i rozłożyła sie na niej z zadowoleniem.
Uwe wyszedł z łazienki, gasząc za sobą starannie światło.
- Nie wiem - mruknął apatycznie, siadając na łóżku.
Wiedźma przyjrzala mu się z troską. Odziany w czarny szlafrok wyglądał blado i nadspodziewanie krucho, choć jak zwykle zabójczo seksownie.
- Co jest? - zapytala. Przeszła na czworakach po koldrze i pogładziła go delikatnie po karku. Przymknął oczy, poddając się pieszczocie.
- Boję się - powiedział. - Co będzie gdy wrócimy do Polski? Co jeśli ten czubek znowu kogoś zrani albo zabije?
- Uwwweee - zamruczała. - Mamy ochronę. Tytusek i Aleks wzmocnili czujność i posłali po jakiegoś superspeca śledczego, który się z nami skontaktuje, kedy wrócimy do kraju. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Pocałowala go w kark, raz i drugi.
- Boję się - powtórzył. - Kiedy zdjecia sie skończą, pojedź ze mną do Wiednia. Proszę.
Odwrócil się do niej i ujął jej twarz w dłonie.
- Proszę, Ewciu - powiedział. - Wróć ze mną do Wiednia.
Wiedźma spojrzała w jego piękne migdałowe oczy, lsniące w półmroku.
- Wiesz ze nie możemy tego zrobić Sabinie - odparła. - Ale obiecuję że kiedy skończymy z Erikiem Księcia Ciemności pojade z tobą gdziekolwiek zechcesz, nawet na księżyc.
- Tam się nie wybieram - uśmiechnął się blado, przygarniając ją do siebie. - Nie chcę zeby coś ci się stało.
- Uwe, Uwe, Uwe - powiedziała, tuląc go do siebie. - Nie pozwolisz chyba zeby jakiś czubek rozpieprzył nam życie? Kichać na niego. Niech on sie boi, zwlaszcza mnie.
Zachichotał.
- Taak, zwłaszcza ciebie, wariatko - powiedział. - W razie czego zatłuczesz go kapciem, jak muchę.
- Zwiniętą gazetą - odparła. - Kładźmy się, jutro trzeba wczesnie wstać.
Chichocząc i przekomarzajac sie weszli pod kołdrę. Po chwili już spali, wtuleni w siebie.
Jakiś czas później zwinna, choć tęgawa postac wsunęła sie do ich sypialni.
Uwe obudził sie, czując ze cholernie chce mu się pić. Siadł, wsunąl nogi w kapcie i sięgnął po szlafrok.
- Idziesz do kuchni, kochanie? - zapytala Wiedźma, unosząc zaspane oblicze z poduszki.
- Tak - odparł zwięźle. - Przynieść ci coś?
- Ogórki małosolne - odparła. - Stoją w takim wielkim słoju, na szafce, zaraz obok tego wieszaka z rondlami.
Uniósl brew, nieco zdumiony.
- Coś jeszcze? - zapytał.
- Tak, Marsa, batonik znaczy. Wiesz gdzie stoją?
Uwe kiwnął głową. Drzwi cicho zamknęły się za nim.
Wiedźma odwrociła się na plecy i wbiła spojrzenie w sufit. Pod nosem cicho nuciła "Totale Finsternis".
Nagle coś brzeknęło w łazience. Śpiewne mruczando Wiedźmy urwało się jak ucięte nożem. Podniosła się cicho z łózka, cichy brzęk i klekot powtórzył się.
"O ścierwo!" pomyślała. "Grzebie w kosmetyczce Uwe!"
Na palcach podkradła się do kominka i wyjęla ze stojaka pogrzebacz. Tak uzbrojona zakradła się do łazienki.
Nakrawędzi wielkiej staroswieckiej wanny obudowanej mahoniem siedziała tęga, mocno umalowana kobieta w stroju sprzątaczki zamkowej. Na kolanach trzymała kuferek z kosmetykami i czegoś w nim szukała. Na lustrze zaś widniał namalowany szminką obraz, przedstawiajacy powieszoną kobietę.
- O ty padalcu porąbany! - wrzasnęła Wiedźma. - Ludzie! Na pomoc, mam tego czubka!
Kobieta zerwała sie z wanny, kuferek rąbnął o podłogę, kosmetyki posypały się wkoło. Wiedźma zamachała pogrzebaczem.
Uwe szedł po schodach z miską ogórków i batonikiem w dłoniach, kiedy uslyszał krzyk Wiedźmy. Rzucił sie biegiem na górę, na korytarzuy odstawił naczynie i słodycze na najbliższą szafkę i wpadł do sypialni. Za jego plecami szczękały otwierane drzwi pokojów.
Pierwszym co zobaczył była obca kobieta, szarżująca na niego z pogrzebaczem w dłoni. Bez zastanowienia uchylił się przed ciosem i chwycił agresorke za nadgarstek. Wykręcił bardzo mocno, pogrzebacz upadł z brzękiem na ziemię. Kobieta zawyła z bólu sznapsbarytonem i wolną ręką lunęla Uwe w szczękę. Puścił jej przegub i zachwiał się, tymczasem sprzątaczka runęła na niego calym, niebagatelnym ciężarem ciała. Potoczyli sie na podlogę.
- Złaź z niego! - wrzasnela wściekle Wiedźma i chwycila kobietę od tyłu za piersi. Napastniczka szarpnęła się, jedna z jej piersi przemieściła sie, obie zaś ugięły się w uchwycie Wiedźmy, jakby były puste w środku.
- Moje cycki! - ryknęła wrogini, znowu sznapsbarytonem. - Demolujesz mi cycki!
Uwe wyprowadził imponujący sierpowy w szczękę domniemanej kobiety. Zatoczyła sie do tyłu, Wiedźma odpadła od niej i klapnęła na podłogę, trzymajac w jednej dłoni białą gumową pólkule zakończoną sztucznym sutkiem.
- Uwe, to ściema! - krzyknęła. - Ten pajac ma sztuczne cycki!
Ciężkie niemieckie przekleństwo padło z ust Uwe, ktory właśnie spychał z siebie zamroczonego przebierańca.
- Lec po ochroniarzy! - skomenderował.
Wiedxma rzuciła się do drzwi, ale, zlapana przez napastnika za kostkę, upadła, tłukąc sobie kolana.
Rozdział 70
Uwe niewiele myśląc przypadł do ukochanej. Napastnik wykorzystał chwilę nieuwagi i wybiegł na pogrążony w ciemnościach korytarz.
Sabina i Erik, których komnata znajdowała się naprzeciwko usłyszawszy krzyki i szamotaninę wyskoczyli z łóżka. Pan Dammerig wypadł na korytarz w ciemnych spodniach od piżamy a jego małżonka w czerwonej koszulce z Kubusiem. W chwili gdy zbieg opuszczał pokój Uwe i Wiedźmy napatoczył się na Sabinę. Zobaczył jej sterczące jasne włosy i świecące się w ciemnościach oczy zdębiał i krzyknął przerażony.
- Aaaaaa do czorta! Demon!- krzyknął, odepchnął od siebie zdumioną dziewczynę, która wylądowała na ziemi.
-Sabina! – Erik podszedł do zdezorientowanej żony i delikatnie pomógł jej wstać.- Skarbie, nic ci nie jest.- zapytał
- Nic, chyba nic. Co to u licha było? I co robiło w pokoju Uwe i Wiedźmy?
- Chodź sprawdzimy.- zaproponował. Weszli do pomieszczenia i zastali Wiedźmę z Uwe na podłodze.
- Co się stało? Kto to był?- zapytał Erik.
- Jakiś chłop przebrany za babę, dobierał się do kosmetyków Uwe. I zdemaskowalibyśmy go ale nam zwiał. Nie spotkaliście go na korytarzu?- zapytała Wiedźma
- Napatoczył się na moją małżonkę, ale chyba się wystraszył bo krzyknął demon i ja przewrócił. – odpowiedział lekko rozbawiony Erik.
- No bardzo śmieszne! Chlop nam zagraża a ten ma powód do śmiechu!- fuknęła Sabina, przygładzając włosy.
- Kochana, musisz pójść do mojego stylisty. Ja też miałem taki problem .- Uwe zwrócił się do przyjaciółki spoglądając na jej włosy.
- Uwe do cholery! Przed chwilą biłeś się z tym indywiduum a teraz pieprzysz o włosach?!- Wiedźma palnęła ukochanego w ramię. – Boże jaka jestem głodna! Chcę te ogórki i marsa!- krzyknęła.
- Na korytarzu leży słoik i pudełko z batonikami.- Erik wyszedł i przyniósł wszystko. Wiedźma rzuciła się na ogórki, zagryzając je batonikiem.
- O Boże niedobrze mi.- Sabina wybiegła z pokoju.
- Zamknijcie drzwi. Dobranoc!- Dammerig wyszedł za żoną.
Gdy byli już w łóżku zapytał.
- Co się stało?
-Ogórki i czekolada? Bleee! Robie się zielona na samą myśl. Wiedźma ma doprawdy dziwne zachcianki. –westchnęła
- Ty dodajesz wszędzie pieprzu. – pocałował ją w głowę.- Prześpijmy się jutro czeka nas ciężki dzień. Zastanawia mnie kto to był?
- Mnie też, ale powiem ci że mam ochotę rzucić to wszystko i żyć spokojnie w Zielonkach. Mamy dość pieniędzy.
- Kocham cię i wiesz, że dla ciebie rzuciłbym nawet muzykę ale wiem też, że ty byś się zanudziła. Teatr i zarządzanie to całe twoje życie.- szepnął obejmując ją i głaszcząc po głowie. Przytuliła się do niego i złożyła głowę na jego piersi.
- Wiem, tak tylko mówię. Ale nie chcę narażać ciebie i naszych dzieci na taki los.- mruknęła sennie.
- Dzieci?- zapytał nagle ożywiając się.- Czy ty? Czy my….?
- Nie, jeszcze nie. Tak tylko wspomniałam.- uśmiechnęła się. – Ale chcę mieć. A ty?
- Co najmniej tuzin.- zaśmiał się
- Oszalałeś?! Ja nie urodzę tuzina a mam zamiar być twoją pierwszą i ostatnią żoną. Ale na trójkę się zgodzę.
- Może być i trójka.- pocałowali się, po czym zasnęli wtuleni w siebie.
Część 71
Przez resztę nocy Aleks i Tytus na zmianę przemierzali korytarze zamku, pilnując pozostałych przed tajemniczym przebierańcem.
Z nastaniem dnia zdjecia ruszyły szparko, tylko Wiedźma narzekała ze sie nie najlepiej czuje, co chwilę lapiąc sie za brzuch. Sabina i Erik opowiedzieli reszcie o nocnej przygodzie. Donatella i Vanessa solidarnie dostaly spazmów i histerii, kwicząc, krzycząc i łkając wniebogłosy. Pierwszą otrzeźwił siarczysty policzek wymierzony przez Agę, drugą zaś telefon od Zacka. Aktor donosił że tabloidy żądają bardzo soczystej sumy w zamian za rezygnację z publikacji jego zdjeć z paniami.... czy też raczej panami lekkich obyczajów. To osuszyło łzy Vanessy i doprowadziło ją błyskawicznie do stanu równowagi. Reszta zespołu przejęła sie nocnym zajściem dość mocno. Ustalono że nie będzie się wpuszczać personelu zamkowego przez te kilka ostatnich dni zdjęciowych. Sabina natychmiast udala sie do dyrektora zamku i z właściwą sobie dyplomatyczną zręcznością uzyskała zgodę na niewpuszczanie personelu, nie wywołując jednoczesnie u dyrektora paniki.
Po południu przyjechała Carmen z mamą Sabiny. Trafiły akurat w porę obiadu. Po entuzjastycznym powitaniu, przy czym Grześ miał silne problemy z wypuszczeniem doktor Ortegi, wyglądajacej w czerwonej spódnicy jak prawdziwa Carmen, z objęć, wszyscy zasiedli do posiłku przy wielkim jadalnianym stole. Tego dnia dyżur kuchenny wypadł na Zenę i Mate, którzy zdecydowanie więcej czasu zużyli na obłapianie się na kuchennych blatach niż na gotowanie, udało im się jednak przyrządzić zupę pomidorową z makaronem.
- A cóż ona taka niewyraźna? - zapytala pani D*****a patrząc na zgarbioną Wiedźmę, która apatycznie mieszala łyżką w talerzu. - Pani Ewo, pani się dobrze czuje?
- Nie bardzo - wymamrotala Wiedźma. Uwe spojrzał na nią z troską zmieszaną z wyrzutem.
- Od rana coś z tobą nie tak - powiedział. - Nie powinnaś była wylazić z łózka.
- Uprzejmie przypominam - zamruczal Grześ głosem jak aksamit. Jego zielone oczy świeciły jak dwie latarenki. - Że moja brzoskwinowa Carrrmelita jest lekarzem. Może byś rzuciła na Wiedźmę okiem, cukiereczku?
Carmen pacneła go lekko w ramię.
- Grzesiu, opanuj się! - powiedziała.
- Wiedźma, masz natychmiast dac się zbadac Carmen - powiedziała apodyktycznie Sabina.
- Tak jest - rzekł nie mniej stanowczo Uwe. - Natychmiast!
- Może mam się jeszcze rozebrać i położyć na stole, między talerzami? - zaprotestowała Wiedźma.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
- Będę wdzięczna jeśli doktor Ortega zechce mnie zbadać - ciągnęła Wiedźma. - Nie musicie mnie wpycjac w jej objęcia na siłę.
- Jej objęcia są tylko dla mnie - zastrzegł sie Grześ, kradnąc Carmen całusa.
- Grzesiek! - Ortega uderzyła go serwetką po głowie. - Pani Wiedź... pani Ewo, możemy?
Podniosły się od stołu, Uwe za nimi.
- Proszę się do mnie zwracać jak wszyscy: Wiedźma - powiedziała Wiedźma, idąc po schodach przed Ortegą. - To moje drugie imię w zasadzie.
- Carmen - Ortega błysnęla białymi zębami w uśmiechu.
Przeszli korytarzem i stanęli przed drzwiami sypialni.
- Uwe, bądź tak uprzejmy i zaczekaj tu, dobrze? - powiedziała Wiedźma.
- Ale ja... - zaczął protestować.
- Pacjentka prosi zeby pan zaczekał - w czarnych oczach Ortegi blysnął autorytet.
Uwe z miną zbitego psa patrzył na zamykajace sie za nimi drzwi.
Kwadrans później rozesmiana doktor Ortega wyłoniła sie z sypialni.
- No i co? - zapytał Uwe, nerwowym gestem przykładajac dłoń do ust.
- Wiedźma leży w łóżku i pod zadnym pozorem nie wolno jej dzisiaj wstawać - rzekła Carmen. - I czeka pana wizyta w aptece.
Twarz Uwe spochmurniała.
- Ale proszę sie nie martwić, to nic poważnego - odparła doktor Ortega. - I niech pan wejdzie, powinni państwo porozmawiać.
Uwe wpadł do sypialni, nieledwie wyrywając drzwi z zawiasów. Wiedźma leżała na łóżku, z rękami za głową.
- Jak sie czujesz? - zapytał.
- Uwe - zaczęła uroczyście. - Lepiej usiądź. Muszę ci coś powiedzieć. W zasadzie dawno powinnam była...
- Co takiego? - zapytał, czując jak serce przestaje mu bić.
- Usiądź mowię - poklepala łóżko.
Siadł posłusznie.
- Otóż... Jakby ci to powiedzieć... Jestem w ciąży.
- Co? - zerwał się z miejsca. - Co ty mówisz? Jak?
Wiedźma zaczęła się śmiać.
- Mam ci tłumaczyć jak się robi dzieci?- zapytała. - Miałam wrażenie że masz to całkiem nieźle opanowane.
Uwe powoli opadł na łóżko.
- Będziemy mieli dziecko? - zapytal, oszołomiony.
- Dwoje - odparła Wiedźma.- Dwoje dzieci.
- Bliźnięta? - wykrzyknął.
Po chwili cały zamek rozbrzamiał radosnymi i mocno bezladnymi okrzykami Uwe. Członkowie zespołu, ktorzy właśnie zbierali talerze ze stołu, jak na komendę zadarli głowy ku sufitowi.
- Czy on oszalał? - zapytał z niedowierzaniem Erik.
- Cicho! - Marta zamachała ręką. - On spiewa!
- Śpiewa, krzyczy, smieje się, wszystko naraz - rzekł rozbawiony i zdumiony Thomas.
Zena ukradkiem sięgnęła po aparat fotograficzny.
- Chyba idzie na dół - powiedziała Sabina.
Wybiegli do hallu. Zobaczyli promieniejącego Uwe, ktory chichocząc jak dziecko, z rozwianymi połami marynarki zjeżdżał po poręczy.
- Będę tatusiem! - krzyknął, dumnie wypinając pierś. - Podwójnym!
Zena pstryknęła mu zdjecie.
- Wiedziałam! - zakrzyknęła Sabina. - Te ogórki z czekoladą, te omdlenia, ja wiedziałam!
Po chwili hall wybuchł radosnym gratulacyjnym gwarem.
Aż do końca zdjęć obyło się bez przykrych niespodzianek. Tajemniczy napastnik nie pokazal się ani razu, pogoda dopisała, nastroje były znakomite, zwłaszcza jeśli chodzi o Uwe. Wiedźma zgodnie z zaleceniami Carmen się oszczędzala i dużo wypoczywała, jej Złotowłosy natomiast niemalże telepatycznie odgadywał jej wszelkie życzenia i zachcianki, pracując przy tym z takim zapałem, że gdyby Mate kazał mu przenieść na plecach Karpaty w inne miejce niechybnie rzuciłby sie do roboty ze śpiewem na ustach.
Wreszcie padł ostatni klaps, nakręcono ostatnie ujęcie, na przyjęciu pożegnalnym podziękowano zaś pięknie gospodarzom i sponsorom.
Część 72
Po powrocie do Polski wszyscy zaszyli się w swoich domach. Do zakończenia śledztwa Otchłań miała być zamknięta dla widzów. Sabina siedziała w ogrodzie pod wielkim ogrodowym parasole. W skupieniu przeglądała jakieś papiery, do ogrodu wszedł Erik z dwiema oszronionymi szklankami z sokiem pomarańczowym. Postawił jedną przed żoną, po czym usiadł na po drugiej stronie stołu.
- Skarbie, mam pewną propozycję.- upił łyk soku i zaczął smarować ramiona kremem z filtrem.
- Tak?- zapytała Sabina nie podnosząc głowy znad dokumentów.
- Może byśmy tak zaproponowali Uwe i Wiedźmie żeby zamieszkali w domku dla gości?- zapytał.- Ona pisze libretto i to ją trzyma w Polsce, ale nie uważasz że w jej stanie lepiej by jej zrobiło jakby mieszkała na wsi?
Pani Dammerig przerwała pracę, podeszła do małżonka i wpakowała mu się na kolana całując go namiętnie.
- Jesteś wspaniały i genialny.- wykrzyknęła entuzjastycznie między pocałunkami.- Zaraz zadzwonię do nich i przekaże wieść. Ale może w głównym domu będzie im lepiej?- zastanawiała się.
- Myślę że będzie im wygodniej w domku, jest umeblowany nie gorzej od głównego. No i będą mieć więcej prywatności. – mruknął składając na jej szyi pocałunki.
Sabina zadzwoniła do Wiedźmy i już kilka dni później razem z Uwe sprowadziła się do domku gościnnego. Gosposia Sabiny, pani Halinka jak tylko dowiedziała się że Wiedźma jest przy nadziei rozpieszczała ją bez granic. Sabina również nadskakiwała przyjaciółce, nawet Erik był zadowolony jakby to on miał zostać ojcem. Komponował już kołysankę dla swoich jak to mówił bratanków bo Uwe to jego przybrany brat.
Pewnego gorącego wieczora Sabina w sypialni przebierała się do wyjścia. Za pół godziny miała wyjść z Erikiem, Grzechem i Carmen na Królową Nocy. Wiedźma czułą się senna i wcześniej położyła się spać.
Wyszykowana w jeansy i czerwoną bluzkę zeszła na dół. Erik już czekał również w jeansach i błękitnej koszulce polo.
- Pojedziemy pod Angel of city i przespacerujemy się na Kazimierz.- powiedziała zabierając torebkę z kanapy.
- Dobrze, tylko wezmę dokumenty z gabinetu.- wyszedł i po chwili wrócił z dokumentami.
W ciągu pół godziny zajechali do Krakowa. Z budynku wyszedł luzacki jak zwykle Grzechu i uśmiechnięta Carmen w letniej żółtej sukience.
- Hej,robaczki.- Butelka ucałował Sabinę w policzek i uścisnął Erika.
Carmen również się przywitała, bardzo lubiła młode małżeństwo Dammerig i dobrze jej się rozmawiało z mama Sabiny, która miała zdanie na każdy temat.
- Sabina a jak tam pani Ula?- zapytała
- Dobrze, namawiam ją żeby wzięła urlop i przyjechała na dwa tygodnie. Ale jest straszną pracoholicką.- przewróciła oczami.
- Odezwała się ta, której nie da się wyciągnąć z papierów. Moi drodzy to jest jakiś cud, ale Sabina nigdy nie przegabi występu Janusza Radka w Krakowie.Czasem czuję się zazdrosny.- uśmiechnął się Erik ściskając rękę żony.
- Byłam kiedyś na jego koncercie we Wrocławiu. Zdaje się Dom za miastem.- powiedziała Carmen.
- A tak, teraz idziemy na Królową Nocy. Kocham ten recital!- Sabina była coraz bardziej rozentuzjazmowana.
Koncert był wspaniały, dziewczyny bawiły się wspaniale. Panowie zresztą też. Janusz Radek potrafi rozweselić największego ponuraka. Po koncercie znaleźli stoliczek i zamówili zimne napoje przed powrotem do domu. W piwnicy właśnie wyszedł Janusz, uśmiechnięty z zoną pod ręka.
- Witam.- uśmiechnął się do Sabiny i Erika.
- Witam panie Januszu.- uśmiechnęła się Sabina.- Nie zna pan jeszcze. To nasi dobrzy znajom, Grzegorz Butla, nasz artysta i jego dziewczyna Carmen Ortega.
- Bardzo mi miło. Przedstawiam moją żonę Beatę. Czy pani nie jest internistą?- zapytał.- Kilka miesięcy temu byłem w szpitalu i pani mnie chyba badała.
- Tak jestem internistą- uśmiechnęła się Carmen.
- Proszę się dosiąść na chwilkę.- zaproponował Erik.
- Chętnie ale tylko na chwilę. Zostawiliśmy córki pod opieką niani.- odpowiedziała pani Radek.
- Proszę mówcie mi Janusz. Będziemy przecież razem pracować.- uśmiechnął się wesoło. Rozmawiali pół godziny o śledztwie i o wznowieniu spektakli. Dostali zaproszenie do Zielonek i sami zaprosili do siebie do Lednicy. Przyjaciele opuścili Alchemię zaraz po państwu Radek.
Na rogu Estery i placu Nowego nieznany elegancki mężczyzna poprawiał skórzane rękawiczki, chociaż temperatura przekraczała 25 stopni Celsjusza
Pierwsza z lokalu wyszła Sabina, zaraz za nią opowiadający jej kawał Grzech. Carmen upuściła torebkę, Erik schylił się żeby ja podnieść. Właśnie wtedy nastąpił atak. Sabina szła roześmiana przed siebię, gdy z cienia wprost w światło ulicznej latarni wyszedł elegancki mężczyzna w ręku błysnęło ostrze noża. Zanim zdążyła zareagować podszedł do niej i dwukrotnie zagłębił ostrze w jej ciało. W zdziwieniu otworzyła szerzej oczy, po czym złapała się za bok.
- Sabina!- Grzech dopadł do napastnika, lecz ten ciął go ostrzem w ramie. Grzech osunął się na ziemię obok przyjaciółki.
Sabina leżała na ziemi w kałuży krwi.
- Carmen wezwij karetkę.- mruknął słabo Grzech, chcąc przysunąć się do tracacej przytomność Sabiny.
- Kochanie! Erik upadł obok słabnącej żony. Z jej oczu bezwiednie leciały łzy, oczy zaszły mgłą bólu a twarz przybrała barwę popiołu.
- Erik. Ja umieram…..- szepnęła zbielałymi wargami.
- Nie umierasz! Będziesz żyła, musisz żyć. Próbował tamować krew koszulą.
- Nie zapomnij, dziecko….mu….musisz…mieć dzie..dziecko. Dla mnie.- zamknęła oczy.
- Nie, nie nie możesz umierać! Kocham cię! Nie zostawiaj mnie! – po policzkach Erika spływały łzy rozpaczy.
Rozdział 74
Sabina znieczulona lekami przeciwbólowymi śniła piękny sen. Siedziała na wzgórzu pod rozgwieżdżonym niebem, spoglądając na ciemny nurt rzeki. Odbijał się w nim sierp księżyca, ciepły wiatr rozwiewał jej włosy. Zanurzyła nogi w dywaniku cudownie miękkiej trawy, wiare przynosił zapach jaśminu. Zbliżał się do niej Erik z dzieckiem w ramionach, Mały chłopczyk wymachiwał pulchnymi rączkami, gaworząc wesoło. Miał jej zielono niebieskie wesołe oczy i ciemne loki.
- Erik!Kochanie nasz synek.- uśmiechnęła się chcąc zbliżyć się do męża.
On nic nie mówił ale tez się uśmiechał gdy był już blisko i chciała się przytulić uskoczył w bok i zrzuciła się ze skały.
- NIeeeeee!- krzyknęła i w tym momencie otworzyła oczy. Pochylał się nad nią Erik. Jej Erik! Podpuchnięte od niewyspania lecz przeszczęśliwe oczy spoglądały na nią. Uśmiechał się ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Obudziłaś się! Maluta, kocham cię.- pochylił się nad nia i pocałował ją czule w spierzchnięte usta.
- Erik! Żyjesz…..- szepnęła
- Mi nic nie było, skarbie to ciebie napadli pod Alchemią. Szukamy tego skurwiela!- błysnął złowrogo oczami.- Nic się nie bój. Jesteś bezpieczna. – pieścił delikatnie jej dłoń.
- On…on…wyglądał jak jak Sandor.- powiedziała.- Co z Grzesiem?
- Nic mu nie będzie, ma draśnięty miesień i rękę w temblaku. Jest tutaj i Wiedźma z Uwe, Thomas z Agą. Chcesz ich zobaczyć?- zapytał
- Tak..
Do pokoju weszli szczęśliwi przyjaciele na czele z Wiedźmą i Uwe. Mama Sabiny zaraz miała dojechać, pojechała do domu przebrać się.
- No nareszcie! – krzyknęła rozentuzjazmowana Wiedźma na widok wybudzonej przyjaciółki.- Chciałaś nam wywinąć numer i wybrać się do Czarnych Sal?
- Pani dyrektor, nie może nas pani zostawić. Kto będzie nas opierniczał?- zapytał wesoło Thomas przytulając Agę.
- Chyba was nie zostawię.- szepnęła, głos miała jeszcze drżący i ciężko przełykała ślinę.- Wo..wody. Może ktos mi podać.
- Ależ oczywiście.- Erik podsunął kubeczek do ust ukochanej. Wypiła łyk.
- Moi drodzy. Proszę wyjść!- Carmen nie przypominała łagodnej dziewczyny, która wszyscy znają. – Pacjentka musi wypoczywać. Erik może zostać a państwo sio!- wypędziła wszystkich z pokoju.
- Jesteś śpiąca? – Erik gładził delikatnie jej policzek, co chwię składając na jej ręce i ustach delikatne pocałunki.
- Troszeczkę. Ale ty też wyglądasz na wyczerpanego.- spojrzała na jego wymizerowaną twarz, potargane włosy i Since pod oczami.- Jedź do domu, wyśpij się.
- Nie chcę cię zostawiać.
Do pokoju weszła energicznym krokiem pani Ula, mama Sabiny.
- Kochanie moje, dziecinko jak się czujesz?- zapytała przysuwając sobie krzesło do łóżka.
- Dobrze mamo.
- Eriku!- zwróciła się do zięcia.- Synku idź się wykąp i prześpij i zjedz coś. Wyglądasz jak śmierć.Uwe czeka z Ewą w kawiarni pojedziesz z nimi.- wydała rozkaz
- Ale…- próbował protestować.
- Żadnych ale! Nie chcę żebyś ty się też pochorował z tego wszystkiego. Przyjedziesz wieczorem a teraz szuruj. Halinka zrobiła dla ciebie kaczkę, jak jej powiedziałam że Sabina się obudziła.
- Dobrze mamo.- potulnie przytaknął na rozkaz teściowej.- Będę za kilka godzin skarbie.- pocałował żonę i wyszedł z Sali zmierzając do kawiarni.
Dzięki ci Boże. Ale jak tylko dorwe tego sukinsyna, zabije! Przysięgam.
Rozdział 73
W sypialni domku gościnnego telefon komórkowy na stoliku eksplodowal nagle uwerturą Upiora w Operze. Wiedźma zaklęla brzydko, sięgając jednoczesnie po aparat. W tym samym momencie drzwi się otwarły i do pokoju wpadl Uwe.
- Slucham - mruknela Wiedźma niechętnie. Nagle usiadla, wyprostowana jak struna. - Co?! Tak, już jedziemy, zaraz tam będziemy!
Cisnęła komórkę na kołdrę i wyskoczyła z łóżka.
- Co się dzieje? - zapytał Uwe. Wiedźma pospiesznie się ubierała.
- Sabinę napadli - powiedziała krótko. - Jest w szpitalu, nie wiadomo czy przezyje. Grzech ma pocięte ramię.
W oczach Uwe pojawił się stalowy błysk. Rzadko gościł w jego oczach i może dlatego było w tym coś przerażającego.
- Dosyć tego - powiedział. - Wyjezdżamy.
Wiedźma podeszla ku niemu z zaciśnietymi pięściami, wypinajac zaokrąglony już brzuch pod kwiecistą sukienką.
- Mozesz wyjechać - powiedziała, ze spokojem mrożącym krew w żyłach. - Ja sobie życze głowe tego skurwysyna na tacy zobaczyć.
Uwe zgrzytnął zębami, sięgajac po kluczyki i dokumenty.
- Jedziemy do szpitala - powiedział. - Dzisiaj będę cię mial na oku, a od jutra nie ruszasz się nigdzie bez ochroniarza.
Sabina lezala w łóżku oplątana kablami i rurkami, blada i dziwnie mała. Erik, z oczyma czerwonymi jak królik, siedział na krześle przy łózku, trzymając sie oburącz za ciemne loki.
- Co z nią? - zapytala Wiedźma, stając za jego plecami. Uwe wsparł się o futrynę, w oczach wciąż miał ten dziwny stalowy błysk.
- Straciła dużo krwi - odparł bezbarwnie Erik. - Jeszcze nie wiedzą czy z tego wyjdzie.
Nagle zerwał sie odsuwając krzesło z hurgotem.
- Dorwe tego skurwysyna, przysięgam - powiedział, jego oczy płonęły.
- Uspokój się, bo cię stąd wyrzucą - powiedziala Wiedźma. - Skurwysyna dorwać trzeba, ale do tego trzeba nam speca. Puliński kogoś ma, już do niego dzwoniłam.
- Co to za jeden? - zapytał Erik.
- Won stąd wszyscy! - zażądala Carmen. - Ona potrzebuje spokoju! Zadzwonię jeśli coś się zmieni.
Przenieśli się wiec z naradą do kawiarni.
- Co to za jeden, ten spec? - spytal ponownie Erik, mieszajac kawę.
- Maksymilian Zimiński, był w służbach specjalnych - powiedziała Wiedźma. - Ma się z nami spotkac na miejscu zajścia za... - spjrzała na wyświetlacz komorki. - Czterdzieści pięć minut.
- Miejscu zajścia... Erik oparl głowę na dłoni, zaslaniając oczy. - Boże...
Podjechali na umowione miejsce, otoczone teraz policyjną taśmą. Na miejscu pracowali już Grysiński i jego ekipa, w okolicy kręcił się jakiś policjant w cywilu. Spojrzal nieprzychylnie na nich, cofnęli się więc nieco. Erik z zaciśniętymi szczękami patrzyl na plamy krwi na jezdni.
Po drugiej stronie ulicy pojawił się wysoki męzczyzna w jasnym, letnim garniturze, obok niego stał Tytus. Podeszli do niego i staneli jak wryci. Oblicze szpakowatego pana nosiło wyraźne podobieństwo do Uwe. Podobne jasne migdałowe oczy, prosty cienki nos, kształtny podbródek z dołkiem i usta z wysunietą lekko dolna wargą. Tylko włosy były ciemne, na skroniach przyprószone siwizną.
- To jest Maks Zimiński - powiedział Tytus.
Maks skinął głową. Wiedźma, Uwe i Erik wydusili z siebie słowa powitania.
- Za moje usługi trzeba płacić - rzekł Zimiński spokojnie.
- O to niech pan się nie martwi - odparl ponuro Erik. - zaplacę każdą cenę, byleby się tylko dowiedzieć kto napadł Sabinę.
- Bardzo dobrze - Maks usmiechnął się lekko. - Widział pan sprawcę?
- Ta - mruknął Erik. - Był... dziwny.
- To znaczy?
Erik spojrzal na niego z nagłym blyskiem niechęci w oku.
- Nosil frak - wyjaśnił krótko. - Białą koszulę z krochmalonym gorsem i czarne skórkowe rękawiczki.
- Sandor - mruknął Zimiński. - Choć to robótka nie w jego stylu. Za mało elegancka.
- Wie pan kto to jest? - Wiedźma nie kryla podniecenia.
- Będzie można go wystawić policji? - zapytal równoczesnie Uwe.
- Pan jest Niemcem? - zapytał Ziminski kpiąco, - Od razu widać. Nasza policja nie zechce posadzić Sandora. Jest zbyt użyteczny dla niektórych.
- Obejdzie się bez policji - rzekł Erik takim tonem że wszystkim przeleciał po plecach dreszcz, a Wiedźmie, nie wiedzieć czemu zamajaczyła w wyobraźni wizja kogoś ze sznurem zadzierzgniętym na szyi.
Część 75
Świtało. Pan Zimiński, stojąc przy płocie, przyglądal się wyjątkowo niegustownej willi, wyposazonej w cale mnóstwo łuków, stiuków i ozdobnych balustradek. Maks sięgnął do wewnętrznej kieszeni swej wytwornej białej marynarki, wyjal stamtąd jakiś drobny przedmiot i jął nim manipulować przy zamku furtki. Po chwili stanęła otworem.
Równie latwo pan Zimiński poradzil sobie z drzwiami wejściowymi willi. Hall był wylozony różowym marmurem i zapelniony mnostwem pozłacanych bibelotów. Zimiński kroczył przez tę orgię kiczu tak nonszalancko jak gdyby był u siebie. Wszedł po rózowych marmurowych schodach i stanął przed białymi, gęsto pozlacanymi drzwiami sypialni.Delikatnie nacisnął klamkę, postąpił krok i zapadł się po kostki w puchatym różowym dywanie. Ogólnie rzecz biorac cala sypialnia byla bardzo różowa, różowa była szafa i komódka, różowa była toaletka i dwa krzesełka, z tym ze te zawierały w sobie również złocenia, także ściany miały barwę łososiową. Na łożu, również różowym i wyglądającym jak żywcem wyjęte z zestawu dla Barbie, rozwalony pod koronkową narzutą chrapał tłusty mężczyzna z czarną brodą. Obok niego leżała platynowa blondynka w rózowym peniuarze, ręce o długich, lakierowanych na różowo paznokciach splotła na wydatnym biuście, oczy zaś miała zasłonięte różową atłasową opaską, obszytą koronką.
Na Zimińskim landrynkowe wnętrze wydawało się nie robić wrazenia, choć normalny człowiek wiłby się już po puchatym dywanie w ciezkim ataku hiperglikemii. Podszedl do łoża od strony platynowo-rózowej damy, wyjął z kieszeni niewielki pojemniczek jakiegos sprayu i psiknął na uśpioną. Potem starannie schowal ów spray, okrążył łoże i stanąl nad brodaczem. Sięgnął pod marynarkę, wyjął stamtąd pistolet i szturchnąl grubasa końcem lufy w nos.Facet machnął ręką, jakby się opędzał od muchy. Zimiński szturchnął jeszcze raz.
- No paszła won - wymamrotał brodacz i znowu machnął ręką. Tym razem natrafiła ona na chłodny metal lufy. Oczy grubasa otworzyły się szeroko, przytomne i przerażone.
- Pobudka, Kociak - rzekł Zimiński. - Nie próbuj krzyczeć.
- Maksiu... no co ty... - wybąkał grubas. - Ja uczciwy bizmesmen jestem, wyszłem z interesu. Nie chcesz chyba nasyłać na mnie glin?
- Sandor, Kociaczku - powiedział Maks. - Gdzie on jest?
- Maksiu, kochanienki, ja nie wiem, kumasz? - jęknął Kociak, jego podbródki zadygotały. - Nie widziałżem go od wieków, po co on mnie, skoro ja teraz czysty jak łza jestem?
- Nie pieprz - oczy Zimińskiego były lodowate. - Wiem, że wciaż wykonuje dla ciebie drobne usługi.
Kociak wykonał imponującego zeza zbieżnego próbując obserwowac lufę, zawieszoną w rejonach jego nosa. Na czoło wystąpił mu kroplisty pot.
- Szefuniu najdroższy, jak mnie życie miłe ze nie wiem! - zaskomlał. - Wziął ode mnie kasę i tyle go widziałem! A o co się rozchodzi?
- O jego ostatni występ - odparł Maks.
- Aaa, że o tą robótkę na Kazimierzu? - ozywił się Kociak. - To nie ja, w branży rozrywkowej nie działam.
- To kto? - zapytal zwięźle Zimiński.
- Mówiłem że wyszlem z branży! - żachnął się Kociak. Maks uniósł wymownie brew, gangster skurczył się w sobie. - Ale cos tam slyszałem. Jakiś desperat w stolicy, mówią, ktoś mu konkurencję tu uskutecznia.
Zimiński kiwnął głową.
- A Sandor?
- Sandor... - Kociak udal zamyślenie co wyglądało dość groteskowo na jego gorylej facjacie. - Czy ja wiem...
Zimiński płynnym ruchem przesunął rękę z bronią. Teraz pistolet mierzył w podbrzusze Kociaka. Oczy gangstera przybrały kształt i rozmiar pileczek golfowych.
- Hotel Warszawski! - pisnął sopranem. - Kiedy ma robote zawsze siedzi w Warszawskim! Tylko nie strzelaj Maksiu, proooszę!
- Dziękuję - Maks zabezpieczył broń i schowal do kabury pod pachą. - Do drzwi nie musisz mnie odprowadzać, sam trafię.
Gangster leżał, oddychając spazmatycznie i ocierając strugi potu z czoła.
Część 75
Świtało. Pan Zimiński, stojąc przy płocie, przyglądal się wyjątkowo niegustownej willi, wyposazonej w cale mnóstwo łuków, stiuków i ozdobnych balustradek. Maks sięgnął do wewnętrznej kieszeni swej wytwornej białej marynarki, wyjal stamtąd jakiś drobny przedmiot i jął nim manipulować przy zamku furtki. Po chwili stanęła otworem.
Równie latwo pan Zimiński poradzil sobie z drzwiami wejściowymi willi. Hall był wylozony różowym marmurem i zapelniony mnostwem pozłacanych bibelotów. Zimiński kroczył przez tę orgię kiczu tak nonszalancko jak gdyby był u siebie. Wszedł po rózowych marmurowych schodach i stanął przed białymi, gęsto pozlacanymi drzwiami sypialni.Delikatnie nacisnął klamkę, postąpił krok i zapadł się po kostki w puchatym różowym dywanie. Ogólnie rzecz biorac cala sypialnia byla bardzo różowa, różowa była szafa i komódka, różowa była toaletka i dwa krzesełka, z tym ze te zawierały w sobie również złocenia, także ściany miały barwę łososiową. Na łożu, również różowym i wyglądającym jak żywcem wyjęte z zestawu dla Barbie, rozwalony pod koronkową narzutą chrapał tłusty mężczyzna z czarną brodą. Obok niego leżała platynowa blondynka w rózowym peniuarze, ręce o długich, lakierowanych na różowo paznokciach splotła na wydatnym biuście, oczy zaś miała zasłonięte różową atłasową opaską, obszytą koronką.
Na Zimińskim landrynkowe wnętrze wydawało się nie robić wrazenia, choć normalny człowiek wiłby się już po puchatym dywanie w ciezkim ataku hiperglikemii. Podszedl do łoża od strony platynowo-rózowej damy, wyjął z kieszeni niewielki pojemniczek jakiegos sprayu i psiknął na uśpioną. Potem starannie schowal ów spray, okrążył łoże i stanąl nad brodaczem. Sięgnął pod marynarkę, wyjął stamtąd pistolet i szturchnąl grubasa końcem lufy w nos.Facet machnął ręką, jakby się opędzał od muchy. Zimiński szturchnął jeszcze raz.
- No paszła won - wymamrotał brodacz i znowu machnął ręką. Tym razem natrafiła ona na chłodny metal lufy. Oczy grubasa otworzyły się szeroko, przytomne i przerażone.
- Pobudka, Kociak - rzekł Zimiński. - Nie próbuj krzyczeć.
- Maksiu... no co ty... - wybąkał grubas. - Ja uczciwy bizmesmen jestem, wyszłem z interesu. Nie chcesz chyba nasyłać na mnie glin?
- Sandor, Kociaczku - powiedział Maks. - Gdzie on jest?
- Maksiu, kochanienki, ja nie wiem, kumasz? - jęknął Kociak, jego podbródki zadygotały. - Nie widziałżem go od wieków, po co on mnie, skoro ja teraz czysty jak łza jestem?
- Nie pieprz - oczy Zimińskiego były lodowate. - Wiem, że wciaż wykonuje dla ciebie drobne usługi.
Kociak wykonał imponującego zeza zbieżnego próbując obserwowac lufę, zawieszoną w rejonach jego nosa. Na czoło wystąpił mu kroplisty pot.
- Szefuniu najdroższy, jak mnie życie miłe ze nie wiem! - zaskomlał. - Wziął ode mnie kasę i tyle go widziałem! A o co się rozchodzi?
- O jego ostatni występ - odparł Maks.
- Aaa, że o tą robótkę na Kazimierzu? - ozywił się Kociak. - To nie ja, w branży rozrywkowej nie działam.
- To kto? - zapytal zwięźle Zimiński.
- Mówiłem że wyszlem z branży! - żachnął się Kociak. Maks uniósł wymownie brew, gangster skurczył się w sobie. - Ale cos tam slyszałem. Jakiś desperat w stolicy, mówią, ktoś mu konkurencję tu uskutecznia.
Zimiński kiwnął głową.
- A Sandor?
- Sandor... - Kociak udal zamyślenie co wyglądało dość groteskowo na jego gorylej facjacie. - Czy ja wiem...
Zimiński płynnym ruchem przesunął rękę z bronią. Teraz pistolet mierzył w podbrzusze Kociaka. Oczy gangstera przybrały kształt i rozmiar pileczek golfowych.
- Hotel Warszawski! - pisnął sopranem. - Kiedy ma robote zawsze siedzi w Warszawskim! Tylko nie strzelaj Maksiu, proooszę!
- Dziękuję - Maks zabezpieczył broń i schowal do kabury pod pachą. - Do drzwi nie musisz mnie odprowadzać, sam trafię.
Gangster leżał, oddychając spazmatycznie i ocierając strugi potu z czoła.
Rozdział 76
Mariusz Kojot razez z ekipą tvn24 przemierzał korytarze szpitala Dietla w Krakowie. Chociaż był wczesny ranek był nienagannie ubrany i uczesany, właśnie poprawiał swoje utrefnione blond włosy. Stanął pod salą gdzie leżała dyrektor Otchłani.
- Dobrze wyglądam?- zapytał karzerzysty, ten potaknął skinienie głowy.- Dzień dobry państwu. Całym światkiem artystycznym i nie tylko wstrząsnęła napaść na dyrektor jednego z krakowskich teatrów Sabinę Damerrig. Kobieta wychodził z mężem z występu z jednego z krakowskich artystów i wtedy nastąpił atak!- teatralnie obniżył głos robiąc miny do kamery.- Co zrobić by Kraków nie stał się miejscem tak niebezpiecznym jak stolica? Co z Polską policją? Już za chwilę przeprowadzę dla państwa wywiad z poszkodowaną. – wszedł do jedynki w której leżała Sabina. W pokoju unosił się subtelny zapach kwiatów na krześle obok łóżka ktoś przymocował kolorowe baloniki z helem.
- Dzień dobry! Jestem Mariusz Kojot z tvn 24! Czy to prawda, że zadarła pani z mafią?- Kojot podstawił mikrofon pod twarz zdezorientowanej, jeszcze nie wybudzonej ze snu Sabiny.
- Nie chcę o tym rozmawiać.- szepnęła i odsunęła mikrofon od twarzy. Dziennikarz jednak nie dawał za wygraną.
- Czy zdaje sobie pani sprawę iż swoją postawą chroni pani zamachowca? Jakby się pani czuła jakby to kogoś z pani bliskich zaatakował ten morderca? Czy nie obchodzi pani tego, że Polska musi o tym wiedzieć?- dociekał
- Proszę wyjść, błagam!- powiedziała chora
- Proszę panstwa, ofiara chroni napastnika! Czy to nie jest dziwne? A może dyrektor Dammerig jest zamieszana w porachunki mafijne? Dla tvn24 Mariusz Kojot.
W tym momencie do pokoju weszła Wiedźma z Uwe. Uwe na widok dziennikarzy i pobladłej Sabiny wpadł we wściekłość.
- Co pan tu do cholery robi?- zapytał lodowato.Do pomieszczenia weszła pielegniarka.- Kto tu do cholery wpuścił ta hienę?- huknął.
- Nie jestem Hiena, tylko Kojot!- pisknął dziennikarz, gdy Uwe z nadzwyczajną siła złapał go za kark i wywalił za drzwi. Kamerzysta, umknął zaraz za wypadającym kojotem.
- Powinniście lepiej dbać o pacjentów.- fuknęła Wiedźma do wystraszonej pielęgniarki.- Powinniśmy cię przenieść do prywatnej kliniki.- podeszła do przyjaciółki i przysiadła na krześle obok łóżka.
- Zapłaci mi pan, to jest napaść na niezależne media!.- Kojot kwiknął do Uwe oddalając się korytarzem szpitalny.
- Żebym więcej cię tu nie widział! Bo nie będę taki kulturalny!- Uwe odwrócił się, wziął pozostawiony na ziemi kosz goździków i z uśmiechem na twarzy wszedł so sali.
- Jak się czuje moja ulubiona pani dyrektor?- zapytał całując ja w policzek po przyjacielsku i wręczając kosz z kwiatami.
- Jako, tako. Zaskoczył mnie ten dziennikarz.- odpowiedziała Sabina.- Dziękuję za pomoc w pozbyciu się go. Nie musiałeś przynosić kwiatów. Są piękne!- uśmiechnęła się.
- Nie musiał ale bardzo chciał.- odpowiedziała za Uwe, Wiedźma uśmiechając się do niego, dumna z wcześniejszej akcji.
- Właśnie, bardzo chciałem. Jesteś naszą najlepszą przyjaciółką.- uśmiechnął się, przytulając Wiedźmę.
- Strasznie chce mi się do toalety. Zaraz wracam.- Wiedźma pobiegła do toalety.
Uwe skorzystał z nieobecności ukochanej i przysunął się do Sabiny obniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
- Kochana potrzebuję twojej pomocy. Chcę się oświadczyć!- szepnął
- OOO! To fantastycznie!- poruszyła się i szwy na brzuchu ją zapiekły.- Auć!
- Spokojnie. Chcę to zrobić tak romantycznie po krakowsku! Rozumiesz mnie?
- Tak. Myślę że da się to załatwić. Poproś Erika, żeby z mojego kalendarza przepisał numer do Anny Cisowskiej. To moja koleżanka ze studiów, zna kustosza Wawelu. Powołaj się na nią a ona ci wszysko załatwi. Jest też numer do firmy wynajmującej statki po Wiśle. Polecam Sobieskiego.- odpowiedziała
- Jesteś aniołem!- pocałował ją w rękę.
- Kto jest aniołem? I dlaczego całujesz Sabinę w rękę.- zapytała Wiedźma wychodząc z toalety.
- Pomogła mi w jednej sprawie.- puścił Sabinie oko.
Erik dał Uwe numer do Anny Cisowskiej i ten czym prędzej wyłożył kobiecie sprawę. Okazało się, że uda się załatwić wejście do Komnaty Pod Ptakami, bez udziału osób trzecich.
Później udał się do przewoźnika i poprosił o wynajęcie i statku w godzinach wieczornych, dołączył całkiem pokaźną sumkę. Na koniec poszedł do Galerii Krakowskiej po katalog pierścionków zaręczynowych z Apartu, kupił pudełko szwajcarskich czekoladek i poszedł do szpitala. Razem z Sabiną wybrali złoty pierścionek z misternym wykończeniem pojedynczego szafiru gwieździstego. Pierścionek był przepiękny i Uwe czym prędzej pobiegł do sklepu zamówić go. Ponieważ był nie tyle co piękny ale też całkiem sporo kosztował, pani obiecała dostarczyć go na sobotę rano.
Nadeszła sobota, Wiedźma wyszykowała się na wyjście w nową ciązową sukienke w kwiecisty wzór. Sukienka była bardzo elegancka i nadawała się na wyjcie na kolacje. Zarzuciła na ramiona cieniutki szal i wsiadła do samochodu. Uwe zawiózł ją nad rzekę.
- Co robimy nad rzeką? Chyba nie chcesz utopić matki swoich dzieci?- zapytała żartobliwie.
- Ależ skąd, ale pomyślałem że przed kolacja popływamy po Wiśle. Wieczór taki piękny.
- No rzeczywiście, chyba nie dostane choroby morskiej.- chwyciła się za brzuch i pogłaskała go czule.
Płynęli pod rozgwieżdżonym niebem, lekki czerwcowy wiatr rozwiewał im włosy. Po prawej stronie majestatycznie stał oświetlony Wawel.
- Kocham ten zamek.- rozmarzyła się Wiedźma.
Barka podpłynęła do brzegu i kapitan pomógł wysiąść Wiedźmie i Uwe. Męzczyzna zaprowadził ukochaną pod wzgórze wawelskie.
- Uwe, po co wdrapujemy się na zamek skoro zamknięte?- zapytała Wiedźma.
- Dzisiaj jest noc muzeów i jest wystawa, pomyślałem że zechcesz zobaczyć.- skłamał gładko prowadząc ją pod górkę a później przez dziedziniec do środka. Przemierzali sale zamkowe aż zatrzymali się przed Komnata pod Ptakami. Mieści się w obrębie gotyckiej wieży. Około r. 1600, po pożarze zamku, została przerobiona na salę królewską audiencjonalną. Wtedy to wykuto, według projektu Jana Trevano, duży marmurowy kominek i portale z herbami Wazów, a strop ozdobiono rzeźbionymi ptakami oraz plafonami, pędzla Tomasza Dolabelli. Obecny strop pochodzi z 1. połowy w. XX. W tym czasie wyłożono też ściany kurdybanem z w. XVIII. Portrety króla Zygmunta III Wazy i jego żony Katarzyny Austriaczki oraz inne, zachodnioeuropejskie obrazy z w. XVII, w tym Alegoria szczęśliwego losu Fransa Franckena II i Vanitas pędzla Bartolomeusa Sprangera. Z tegoż czasu są też włoskie kamienne popiersia cesarzy rzymskich – Domicjana i Nerwy. Okazały barokowy mebel, tzw. kabinet, ozdobiony widokami Rzymu.
Drzwi otworzył im wytworny mężczyzna w ciemnym garniturze.
- Uwe co my robimy w Komnacie pod Ptakami…?....Oh- wydała okrzyk zachwytu. W całym pomieszczeniu paliły się świece. W kilku muzyków grało Der Shleier Fallt. Uwe zabrał z najbliższego krzesła bukiet czerwonych róż, padł na kolana u stóp Wiedźmy.
- Najdroższa, obdarzyłaś mnie największym szczęściem na świecie. Zamieniłaś moje biegnące złym torem życie i przewartościowałaś je. Pokochałem cię od pierwszeo wejrzenia i pragnę abyś uczyniła mi ten zaszczyt i zechciała zostać ze mną na zawsze. Ewciu, proszę cię o rękę. Czy zostaniesz moją żoną? Pania Kroeger?- zapytał żarliwie
- Tak!- krzyknęłą Wiedźma i gdy tylko wstał zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała namiętnie.- Kocham cię Uwe.- szepnęła
Uwe wyciągnął z kieszeni marynarki malutkie czarne pudełeczko, otworzył je. Oczom Wiedźmy ukazał się przepiękny złoty pierścionek z szafirem gwieździstym migocącym w świetle świec. Wyciągnął go i wsunął na jej palec całując miejsce w którym spoczął.
Część 77
W kawiarnianym ogródku przy stoliku siedzial Erik, nerwowo podrygując kolanem. Popił kawy, po czym zerknął na ekranik komórki.
- Jestem - odezwal się spokojnie głos za nim. Dammerig obejrzał się. Zimiński, jak zwykle nienaganny, w letnim beżowym garniturze i panamie, zasiadł przy stoliku, dbając by nie zagnieść idealnie uprasowanych spodni.
- Nie spieszył się pan - rzekł cierpko Erik. - Musze zaraz jechac do szpitala, odebrać żonę.
- Bez obaw, zdąży pan - usta Maksa wygięły sie w leciutkim uśmiechu. - Ma pan pieniądze?
Erik cisnął na stół pokaźny zwitek banknotów. Maks zgarnął go i schował nie licząc.
- Pański człowiek mieszka w Hotelu Warszawskim - powiedział. - Dzis wieczorem jedzie na Krolowa Nocy do wrocławia, bo musiał opuścić recital w Krakowie, wie pan czemu. Wróci gdzieś między trzecią, czwartą rano.
- Dziekuję - odparł Erik. jego spojrzenie nabrało niebezpiecznej twardości.
- Również dziękuję - rzekł Maks. - Interesy z panem to przyjemność.
- Prosze odnaleźć jego zleceniodawcę - rzekł sucho Dammerig.
- Mam kilka dobrych tropów - Maks wstał i uchylił panamy. - Żegnam.
Erik, nie bawiąc sie w uprzejmości, zerwal sie z miejsca i pobiegł do samochodu. W głębi ulicy nikła jasna plama garnituru Maksa.
Sabina, już ubrana siedziala na brzegu łózka. Obok stala spakowana torba.
- Przepraszam za spóźnienie - Erik cmoknął ją w czubek głowy. - Korki!
Porwał torbę i pomógł żonie wstać.
- Poradzę sobie sama - mruknęla niecierpliwie. - Jestem już zdrowa! Co z teatrem?
- A dobra wiadomość - odparł. - Śledź mowi że za dwa tygodnie będzie można otwierac teatr. Podobno jakiś skruszony mafiozo wyznał calą prawdę.
- No nareszcie! - wykrzyknęla. - Myślałam że zgniję z nudów w tych betach! Z powrotem do pracy!
Zeszli na parking.
- A wlasciwie gdzie są wszyscy? - zapytala Sabina nieco podejrzliwie.
- Taki piekny dzionek, gdzieś sie pewnie opalają - zaśmiał się Erik.
Pani dyrektor zrobilo się ciut przykro. Jechali, gwarząc o tym i owym.
Willa państwa Dammerig prezentowala sie imponująco w slonecznym blasku tego gorącego letniego popołudnia. Erik wyskoczył z samochodu i szarmancko otworzyl drzwiczki przed żoną. Wysiadła, rozkoszując się balsamicznym wiejskim powietrzem.
Wnętrze domu powitało ich miłym cieniem.
- Nareszcie w domu - mruknęla Sabina.
- Usiądźmy w salonie na chwilę - powiedział Erik.
- Po co? - zapytała zdumiona
- No chodźże! - śmiejąc sie poprowadził ją za rękę.
W salonie było ciemno, zaciągnięte zasłony nie przepuszczały zbyt wiele światła. Erik odslonil jedno okno, potem drugie, jednak przeszklone, przesuwne drzwi na taras pozostaly zasłonięte. Gdy promienie slonca wpadłuy do pokoju Sabina stanęła jak wryta. Cały zastawiony był tulipanami w wazach, wazonach i donicach.
- Rany boskie, ogołociłes pól Holandii! - powiedziała. - To dla mnie?
- Tak kochanie! - rzekł Erik, niespodziewanie biorąc ją na ręce. - Krolowa nadchodzi! - zaanonsował.
Drzwi otwarły się cichutko a zasłona sama się odsunęła, odkrywając zastawiony stół stojący na tarasie. w jego szczycie królował wielki fotel, nieledwie tron, ocieniony orientalnym palankinem z frędzlami, dookoła stołu zas stał rozpromieniony zespół teatru Otchłań.
Na widok Erika kroczącego z Sabiną w objęciach wybuchnęli radosnymi okrzykami i wiwatami. Marta, Uwe, cały wyzłocony w slońcu, Wiedźma, w kolorowej sukience podobna do piłki plażowej, Zena i Mate, oboje z jednakowo wzburzonymi fryzurami, Thomas i Aga roześmiani i wznoszący w górę szklanki i Grzesio Butla, ściskający swoją Carmen. Calością dyrygowała mama Sabiny, nieco na uboczu zas stali Tytus i Aleks, od czasu do czasu ściszonym glosem prowadząc konwersacje ze swoimi mankietami.
Erik troskliwie umieścił oniemiałą Sabinę na tronie. Thomas wetknął dwa palce do ust i gwizdnął az zebranym zadzwoniło w uszach.
- Czas na pieśń - rzekł z komiczna powaga, jednoczesnie trącając Uwe łokciem. Ten natychmiast przystroił oblicze w wyraz podobnej powagi. Wznieśli kielichy i zaśpiewali "Hoch soll sie lieben!" grzmiącymi głosami. Sabina zasmiewała sie do łez.
- Rany boskie, czyście poszaleli? - powiedziała. - To wszystko dla mnie?
- Trzeba uczcić twój powrót do świata żywych - rzekła Wiedźma, śmiejąc się.
Biesiadowali do późna w noc.
Rozdział 78
Część biesiadników została rozlokowana w pokojach gościnnych. Uwe z Wiedźmą wrócili do domku za jeziorkiem. Erik zaniósł zmęczoną zonę do pokoju. Wzięła szybki prysznic i weszła pod przyjemnie chłodną satynową pościel. Przytuliła się do Erika i zasnęła momentalnie, cichutko pochrapując. Około trzeciej Erik pospiesznie włożył spodnie, koszulę i z peleryną pod pachą wyszedł bezszelestnie na ciemny korytarz. Ich sypialnia znajdowała się wyżej niż gościnne, więc musiał przejść obok pokoi śpiących gości. Wyszedł na zewnątrz wdychając żeśkie nocne powietrze. Wcześniej nie zamykał samochodu w garażu i teraz mógł nie robiąc hałasu wyjechać z posiadłości. Jechał szybko i w piętnaście minut dojechał do pustego centrum parkując na ulicy Worcella, skąd pieszo udał się pod Hotel Warszawski. Zaczaił się w zaułku i czekał na swoją ofiarę.
Sandor pogwizdując cicho melodię Killera szedł w stronę wejścia do hotelu, gdy ktoś sfrunął wprost przed niego z rusztowania remontowanego budynku.
- Co do kur…..- krzyknął, po czym został ogłuszony potężnym ciosem. Zamroczony upadł na ziemię. Nie był atletycznie zbudowany, kunszt jego pracy polegał na lisiej przebiegłości, lecz ktos okazał się lepszy.
Erik wściekły jak nigdy, zawlókł ogłuszonego Sandora i wrzucił do bagażnika. Pojechał z nim na most Grunwaldzki. Otworzył drzwiczki bagażnika i wywlókł przytomnego już mordercę. Postawił go do pionu przy barierce.
- I co? Myślałeś że mi zwiejesz?- warknął Erik, mierząc Sandora lodowatym spojrzeniem pełnym mordu.- Wyrównany rachunki. Ośmieliłeś się zranić moją żonę a za to co kocham potrafię zamordować!
- Nic nie miałem do twojej żony, ona zadarła z groźnymi ludź….- sznur zacisnął się na szyji mordercy. Podduszony został przeciągnięty na drugą stronę barierki, zdąrzył jeszcze kwiknąć gdy Dammerig mocował sznur, następnie bez mrugnięcia oka wypchnął Sandora z mostu. Wisielec zadyndał, nad czarnym nurtem rzeki. Erik przeciął sznur i bezwładne ciało eleganckiego mężczyzny pochłonęła królowa polskich rzek.
- Nie jesteś godzien żeby ginąć w tak szlachetnej rzece, ale nie miałem wyboru.- szepnął w ciemną noc Erik, po czym wsiadł do samochodu i wrócil do domu. Wziął prysznic, włożył spodenki od piżamy i przytulił się do śpiącej żony.
- Kocham cię.- szepnął śpiącej do ucha, po czym już spokojny usnął.
Rozdział 79
Dwa tygodnie później teatr Otchłań kipiał gwarem i ruchem. Przygotowania do pierwszego po przerwie spektaklu ruszyły pełną parą. Techniczni sprawdzali troskliwie dekoracje i linki, aktorzy przygotowywali się do próby, Marta biegala bez chwili wytchnienia, miotajac się między widownią, gdzie urzędowala dyrektor, doglądając artystów, a gabinetem, w którym nieustannie dzwonił telefon. Wiedxma zaś rozpierała sie na widowni, obok niej zaś zasiadał pan w ciemnym garniturze, jeden z podwladnych Tytusa.
- Dobra, kochani! - Mate zatknąl niesforne kosmyki włosów za uszy. - Zaczynamy!
Przygasły światła, zagrzmiala muzyka. Po chwili na scenie pojawili się sopranistka i Borchert.
Próba toczyła się bez przeszkód. Wreszcie nadszedł czas na feralną scenę, przy ktorej swego czasu pękła linka, na której wisiała Sabina.
- Jestes pewna że ta cała Wanda Wysocka jest dobra? - Wiedźma nachyliła się, szepcząc konspiracyjnie do dyrektorki.
- Bez obaw - odszepnęła Sabina.
Nowa Pani z Jaru poszybowala na lince i zaczęła śpiewać.
Stukanie do drzwi kanciapy oderwało Winterminę od rozwiązywania krzyżówki.
- Czego tam? - burknęła, przekonana, że któryś z artystów napaskudził i trzeba sprzątnąć.
- Jestem dozorcą, łaskawa pani - odezwał się męski głos.
- Prosze - odparla Rzepowa bez entuzjazmu i dopiła resztę herbaty ze szklanki.
Do kanciapy wszedł starszy pan w bereciku na bakier i granatowym kitlu dozorcy. Spod berecika wyglądały schludnie przystrzyżone siwe wlosy, pod nosem zaś stroszyl się wąs jak szczoteczka.
- Całuję rączki, szanownej pani - rzekł nachylając się do spracowanej dłoni Winterminy. - Roman Kołtunek, nowy dozorca. Pani dyrektor mi nie powiedziała że chowają w tym pokoiku taki kwiat kobiecości!
Rzepowa spłoniła sie i skromnie spuściła wzrok.
- Przesadza pan.... - rzekła wiercąc stópką rozmiaru czterdzieści dwa w podłodze.
- Zbytek skromności, łaskawa pani, zbytek skromności! - odrzekł dziarsko pan Kołtunek. - Kochaniutka, potrzebuję kluczy od garderoby pana Butli. Wentylacja nawaliła, trzeba sprawdzić.
- Alez oczywiście, panie Romku... mogę tak do pana mowić? - Wintermina zatrzepotala rzęsami.
- Bedę zaszczycony! - odparł Kołtunek, ponownie schylajac się do dłoni Rzepowej.
Wintermina, chichocząc, podała mu klucze.
Carmen przywitala sie ze stojącym w głównym wejsciu Tytusem i wkroczyła do teatru. Postukując obcasikami na marmurach foyer, przeszła za kulisy i znalazła się w korytarzu wiodącym do garderób. Drzwi do garderoby Grzesia były uchylone, choć Butla powinien był znajdowac sie własnie na scenie.
Pchnęla drzwi i weszła do środka. Pierwszym co ujrzała był wielki, obleczony w granatowy kitel tyłek, wystający spod połki na kosmetyki pod dużym lustrem.
- Co pan tu robi? - zapytała.
Osobnik pod lustrem drgnął silnie i wyrżnął głową w półkę nad soba.
- ...rrrrwa - dobiegło Carmen.
Po chwili wyczołgał się na światło dzienne, ukazując twarz sympatycznego starszego pana z wąsikiem.
- Ale mnie łaskawa pani zaskoczyła - zaskrzeczał. - Kołtunek jestem, wentylację sprawdzam.
- Pod lustrem? - zdziwiła się Carmen.
- A sama pani zobaczy, tam nawiewy swieżego powietrza są! - wykrzyknął Kołtunek popychając Ortegę w kierunku lustra.
- Wierze panu - rzekła Carmen, cofając się. Coś w tym mężczyźnie ją zaniepokoiło.
- No iechże łaskawa pani zajrzy i się przekona! Sa nawiewy! - trajkotał dozorca.
Carmen, nie chcąc dyskutować z wariatem, pochyliła się by zajrzeć pod lustro. Kołtunek ujął w dłoń ciężki wazonik z lanego szkła i rąbnął nim doktor Ortegę w potylicę. Carmen osunęła się na podłogę, bez jednego jęku. Na ściance wazonika, odstawionego przez złoczyńcę pod lustro, pozostala kropla czerwieni. Kołtunek przeciągnął Ortegę na środek pomieszczenia i zgrabnie zawinął w leżący na podłodze dywan.
Zarzucił sobie rulon na ramię i wyszedł na korytarz. Od strony sceny nadchodziła Zena, dyskutując coś z ożywieniem z Agą. Kołtunek schowal głowe za dywanem i zaczął iść w stroę schodów. Kobiety minęły go, nie zwracajac uwagi.
Rozdział 80
Wiedźma siedziała w razem z Sabiną, która pracowicie sprawdzała umowę dla nowej wiolonczelistki i odtwórczyni roli Pani z Jaru.
- Ty to masz talent do załatwiania szybko spraw. Zatrudniłaś siostry.- Wiedźma pałaszowała ze smakiem batonik mars.
- Są dobre to nie widze problemu, ale zdaje się nie są za bardzo podobne do siebie. Wanda ma czarne włosy a Weronika kasztanowe i z twarzy też nie widzę zbytniego podobieństwa.- odpowiedziała pani dyrektor upijając łyk porannej kawy.
- Widziałaś jak Rzepowa się na mnie patrzy? Jakbym nosiła dwa Omeny- Wiedźma sięgnęła po sok pomarańczowy i delikatnie dotknęła brzucha.
- Oh znasz ją, nie może przeżyć że nie macie ślubu.- Sabina machnęłą ręką.- Muszę zadzwonić do Carmen, miała iść ze mną na zakupy.-wykręciła numer do doktor Ortegi, lecz odezwała się automatyczna sekretarka. Próbowała jeszcze kilkakrotnie i nic.
Pan Kołtunek z zawinięta w dywan Carmen zszedł do piwnicy. Ciemnym, ciasnym korytarzem przeszedł do ostatnich drzwi, gdzie znajdowały się drzwi z instalacją grzewczą.
Postawił dywan na ziemi i wyciągnął z kombinezonu klucz, otworzył kłódkę po czym odwinął doktor Ortegę z dywaniku i wrzucił do pomieszczenia pełnego rur.
Wesoło podśpiewując sprośną melodyjkę wyszedł na zewnątrz.
Carmen przebudzuła się, złapała się oburącz za bolącą głowę. Gdy doszło do niej,że leży w ciemnej wilgotnej piwnicy spanikowała. Podniosła się i zaczęła walić pięśćmi w drzwi, gdy to nie pomagało bezsilnie drapała w nie aż wyłamała sobie paznokcie i obdarła do krwi.
- Niech mi ktoś pomoże! Grześ! Błagam pomocy!- krzyczała a z ciemnych oczu trysnęły łzy.
Od dziecka potwornie bała się ciemności i ciasnych pomieszczeń. W rogu coś pisnęło, w cieności błysnęły małe ślepka.
- Aara szczur!- płakała.- Ja chcę do domu, Grzesiu wróć.- darła paznokciami o drzwi aż całkiem straciła siły.
- Grzesiu, powiedz mi gdzie może być Carmen?- zapytała Sabina schodzącego ze sceny Butelkę
- Powinna wracać z pracy.- odpowiedział wesoły jak zawsze Grzechu.
- Dzwoniłam do niej rano na komórkę, później na domowy, później do pracy. Pilegniarka twierdzi że się nie pokazała. Zaniepokoiłam się.- odpowiedziała, rozglądając się po scenie.
- No to poważna sprawa, wiesz co ja pojadę zobaczyć. I dam ci znać.-Grześ wybiegł do swojej garderoby po kluczyki. Wszedł do pomieszczenia i od razu zauważył brak dywanu, dezodorant leżał na ziemii. Schylił się żeby go podnieść i zobaczył kropelkę krwi. Dziwne. Wyszedł pospiesznie do samochodu. W mieszkaniu nikogo nie było, sąsiadka Carmen, miła starsza pani powiedziała że rano widziała doktor Ortege jak wychodzi. Zaniepokojony wrócił do teatru. Napatoczyła się Rzepowa z Goździkową.
- Widziały panie może moją narzeczoną?- spojrzał pytająco na obie kobiety.
- To ta Rumuńska czarownica jest pana narzeczoną?- prychnęła Rzepowa.- Doprawdy panie Grzesiu, stać pana na kogoś lepszego.
- Nie pytam co pani sądzi pani Rzep, tylko czy pani ją widziała. Proste pytanie!- huknął
- Kręciła się tu rano, ale później już jej nie widziałam, poszła pana w garderobie szukać.
Grzech od razu powiązał brak dywanu, strącony dezodorant i krew z zaginięciem Carmen. Niczym tornado wpadł do gabinetu dyrektorki. Sabina siedziała na biurku, obok niej stał jej małżonek i całowali zapamiętale. Odunęli się od siebie jak para uczniaków, przyłapana w szkole.
- Coś się stało?- zapytał Erik, ścierając ślady błyszczyku z ust.
- Carmen porwali!- krzyknął Butelka
- Kurwa!- skomentowała pani Dammerig
Część 81
- Sami zobaczcie! - powiedział wzburzony Grześ, gestykulując dziko. - Nie ma dywanu w mojej garderobie! Krew pod lustrem!
Popędzili do garderoby Butli, zaaferowany Grzesiek po drodze potrącił Uwe, wpadł na Agę, ktorą od upadku uratował tylko refleks Thomasa (o pomocnych ramionach wyzej wymienionego nie wspominając) i staranował Mate. Poniewaz rezysera nie miał kto zlapać w locie, usiadł on z plaskiem na podłodze. Przyciśnieta do ściany Zena oburącz osłaniała aparat.
- Grzesiu, Grzesiu, gdzie tak pędzisz? - zapytała zdumiona Wiedźma. - Pali się, czy co?
Thomas ustawił Agę w pozycji pionowej, Uwe zaś podał rękę siedzącemu Mate.
Grzesiowi z oczu wyzieral oblęd.
- Carmen porwali - powiedział aktor.
Uwe odwrócil się do Wiedźmy.
- Jedziesz do domu - zadecydował. - Nie powinnas się stresować.
- W domu będę stresowac sie całkiem tak samo jak tu - jego narzeczona ujęła się pod boki.
- Kochanie - rzekł dyplomatycznie Erik do swej żony - myślę ze powinnas pojechac z Wiedźmą. Jeszcze nie wyzdrowiałaś do końca...
- Nie róbcie z nas jakichś ułomnych! - wykrzyknęła. - Poradzimy sobie!
- Tak jest! - z ogniem przyświadczyła Wiedźma. - A na razie dzwoń Erik po Zimińskiego, bo na gliny nie ma co liczyć.
Dammerig posłusznie wyciągnąl z kieszeni komórkę. Reszta zespołu zajrzala do garderoby Grzesia.
- Faktycznie - rzekła ostrożnie Zena. - Wygląda ze ktoś ją porwał. Zaprawił wazonikiem w łeb, tu jest plamka krwi, o! - pokazala palcem.
- I wyniósl w dywanie - dodał Borchert.
- Kurwa, przestańcie się gapić i szukajcie jej! - ryknął Grzegorz. - Moja Carmen!
-Zena - powiedziała ostrożnie Aga. - Myśmy tu widziały ciecia z dywanem na korytarzu. Rano, pamiętasz?
Zena pokiwala głową.
- Rano garderoby były zamknięte, na czas próby - powiedziala pobladła dyrektorka. - Zatłukę Rzepową! Wy rozejrzyjcie się po teatrze, tylko nigdzie nie chodźcie sami, tylko dwójkami! Niech ludzie Tytuska przemaglują technicznych. Grześ, Wiedźma, za mną! Idziemy do Rzepowej!
- Beze mnie Ewa nigdzie nie idzie - oznajmił stanowczo Uwe. - No chyba że z ochroniarzem.
Erik oderwal telefon od ucha.
- Zimiński już jedzie - powiedział. - Ja też z wami idę, nie będziesz mi tu sie sama pętać.
Silna grupa, z rozjuszonym, szarpiacym czuprynę Grzesiem na czele udała sie do kanciapy Rzepowej.
- Pani Rzepowa, doktor Ortege porwano - oznajmiła Sabina bez wstępów.
- Chwala Panu na wysokościach - wymknęlo się sprzątaczce. Grzes ryknął jak ranny niedźwiedź, Uwe i Erik złapali go jak na komendę za ręce.
Rozdział 82
Poszukiwania trwały do godzin rannych, lecz nikt nie czuł się śpiący. Około piątej rano w gabinecie dyrektorskim rozpoczęła się narada.
- Przeszukaliśmy cały teatr i nic.- Marta rozłożyła bezradnie ręce.
- Gdzie Grzesiek?- zapytała ziewająca Zena popijając kawę, zrobioną wcześniej przez Martę.
- Lata jak opętany i demoluje wszystko. Jakby nie powaga sytuacji to bym mu odwinęła.- Sabina bezwiednie dotknęła boku, który lekko jej doskwierał. Zauważył to Erik.
- Myślę że powinnaś jechać do domu, nie jesteś jeszcze na siłach żeby tyle chodzić. Na litość boską, kobieto trzy tygodnie temu walczyłaś o życie.- zwrócił się do żony, ta zmroziłą go stanowczym spojrzeniem.
- Uspokój się, w domu też bym chodziła i nie zmrużyła oka.- odpowiedziała.- Zastanówmy się jeszcze raz czy czegoś nie przeoczyliśmy?!- zapytała zebranych.
- Byliśmy wszędzie, ale nigdzie jej nie ma. Może nie ma jej w teatrze?- zapytał Thomas
- Zena jak wyglądał ten facet co niósł dywan?- zapytała Wiedźma,
- Wyglądał jak jakiś mechanik, miał kombinezon, ale nie przyglądałyśmy się za dobrze.- odpowiedziała
- Mechani…mechanik…mechanik! Mam!- krzyknął Erik, wszystkie oczy zwróciły się ku kompozytorowi.- Piwnica, nie patrzyliśmy dokładnie a tam jest pomieszczenie z instalacja grzewczą, może tam?
- Lecimy!- huknał Uwe i wszyscy wybiegli do piwnicy, po drodze zagarnęli nieszczęśliwego Grzecha. Pierwszy biegł on, zaraz za nim Uwe i Erik, który wydarł od Rzepowej kluczyk.
- No dalej otwieraj te cholerne drzwi!- huknął Butla, Dammerig wsadził mały klucz do kłódki i otworzył ją. Butla szarpnał ostro drzwi, ktoś podał mu latarkę. Na ziemi leżała skulona, nieprzytomna Carmen.
- Carmen!- krzyknął. Dopadł do ukochanej i wziął ją na ręce. Zespół Otchłani rozstąpił się przed nim, niósł w ramionach swój skarb. Carmen otworzyła zapuchnięte od płaczu oczy i zobaczyła że Grzesiek ją niesie. Zabrał ukochaną do gabinetu Sabiny i posadził na najbliższym krześle. Zena podała mu kubek wodym, Carmen piła łapczywie.
- Nic ci nie jest kochanie?- zapytał z troską w oczach?
- Nie, ale jestem zmęczona i obolała.- szepnęła.- Boli mnie głowa.
-Zabierz ją na pogotowie i zawieź do domu. Musi się wyspać! Po południu wyjaśnimy tę sprawę. Na razie zarządzam powrót do domu i nie pokazywać się w teatrze do szesnastej.- orzekła Sabina i zabrała swoja torebkę.
Wszyscy rozjechali się do swoich domów, zmęczeni i śpiący. Carmen została zbadana, oprócz otarć i guza nic jej nie było. Zasnęła w ramionach swojego Grzesia.
- Jutro cały dzień odpoczywasz.- Uwe wsunał się pod kołdrę i ułożył przy ukochanej.
- Nie rób ze mnie inwalidki!- Wiedźma ułożyła się tak, żeby brzuch jej w nocy nie przeszkadzał.
- Nie robię, ale jesteś w ciązy, musisz trochę zwolnić. I Sabinie też się to przyda bo jej się rany pootwierają. – mruknął całując ją i przytulając.
- No proszę, jak ty się o nią martwisz. Wściekliście się z Erikiem! Nic jej nie będzie!- mruknęła pogrążając się we śnie.
Sabinę obudziło słońce świecące wprost w jej twarz, zapomniała zaciągnąc zasłony. Założyła szlafrok i udała się do kuchni po kawę.
-Dzien dobry Sabinko, jak się spało? Nie jesteście w pracy?- zapytała pani Halinka krzątając się po kuchni.
- Wróciliśmy po szóstej do domu. Ktoś zamknął dziewczynę Grzesia Butli w pomieszczeniu w piwnicy i całą noc jej szukaliśmy.- odpowiedziała pani Dammerig wlewając mleko do kawy i słodząc.
- Co ty mówisz? Na świecie jest pełno niebezpieczeństw. Najpierw ciebie ranią, potem zamykają tą miłą dziewczynę. Strach wyjsc na ulicę.- pani Halinka przysiadł się do pani domu i postawiła przed nią talerz z rogalikami.
- Dzień dobry!- do kuchni wszedł Erik, pocałował żonę w policzek i usiadł obok niej.- Dostanę trochę kawy?- zapytał
- Już ci nalewam.- Halinka nalała mu pełny kubek mocnego czarnego jak noc naparu. – Idę na zakupy.- wzięła torbę i wyszła zostawiając małżonków razem.
- Miałem sen, że odeszłaś ode mnie i obudziłem się a ciebie nie było. Nieprzyjemne uczucie.- mruknął całując ją.
- Gdzie bym miała uciec? Nie po to za pana wychodziłam panie Dammerig, żeby uciekać.- pacnęła go w rękę wędrującą po kolanie.- Idę się przebrac i lecę do pracy.
- Pracoholiczka!- krzyknął za nia i zabrał się za pałaszowanie rogalików.
Część 83
Ledwie przyjechał do teatru, dopadla go Marta.
- Erik, ktoś do ciebie - powiedziała. - Jakiś Ziminski, czeka u mnie.
- A dawaj go tu, dawaj - powiedział Erik z ożywieniem.
Maks Zimiński, jak zwykle w nienagannym garniturze, siedział przed biurkiem Marty. Na widok Erika wstal i skłonil się lekko. Panowie przywitali się dość chłodno.
- Chciałbym poprosić o swobodny wstępp do wszystkich pomieszczeń - rzekł Maks.
- Nie ma sprawy, proszę za mną - odparł Erik.
Zeszli do kanciapy sprzątaczki. Rzepowa siedziała na krzesle z oczami pobożnie wzniesionymi do nieba i kiwała się rytmicznie, poruszajac bezgłośnie ustami.
- Znowu słucha radia - mrunął Dammerig ze zniecierpliwieniem. - Pani Rzepowa!
Nie zareagowała. Maks patrzył na to z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Erik z irytacją wyszarpnął jej słuchawkę z jednego ucha.
- Pani Rzepowa! - huknął.
- O Jezusiczku najsłodszy! - sprzątaczka chwyciła sie za serce. - A co pan mnie tak napada?
- To jest pan Zimiński - Erik wskazał Maksa. - Proszę dac mu każde klucze o jakie poprosi, jasne?
Rzepowa wyjęła słuchawke ipoda z drugiego ucha.
- Ma się rozumiec - rzekła niechętnie. - A ten pan Kołtunek to chory jest?
Erik spojrzał na Rzepową jak na osobę niespełna rozumu.
- Jaki Kołtunek? - zapytał.
- No ten nowy dozorca - odparła sprzątaczka. - Taki sympatyczny był i szarmancki, przedwojenne wychowanie!
- Nie zatrudnialiśmy żadnego Kudełka! - żachnąl się Erik.
- Kołtunka - sprostowała karcąco Rzepowa.
- Wszystko jedno, nie zatrudnialismy i już - odparł. - Co pani za bajki opowiada?
Maks sluchał tej wymiany zdań w skupieniu.
- Ja? Bajki? No co też pan! - nastroszyła sie Wintermina. - Wczoraj rano go widzialam na własne oczy! Klucze od garderoby pana Grzesia brał, bo tam wentylacja nawala!
Erik złapał się za głowę.
- Pani Rzepowa, to przestepca był! Zamknął Carmen w piwnicy!
- No i dobrze! Moze się łachu... ładna pani oduczy za kulisami pętać! - odparła.
Dammerig w skupieniu policzył do dziesięciu, potem do stu.
- Pani Rzepowa, proszę nie wydawac kluczy obcym - rzekł z naciskiem. - Chyba że przychodza z kimś z nas. Czy to jasne?
Wzruszyła ramionami. Erik mieląc w ustach przekleństwa wyszedł. Po chwili wyszedl też Maks, z kluczami do garderoby Butli. Przyleciała za to zaaferowana szwaczka.
- A co pan Eryczek tak krzyczał? - zapytala, sadowiąc sie na drugim krzesle i włączając czajnik elektryczny. Rzepowa sięgnęła do szafki i wyjęła dwie szklanki w aluminiowych koszyczkach. Postawiła je na przykrytym kwiecistą ceratą stole i z namaszczeniem nasypała kawy.
- Pretensje ma że byle komu klucze wydaję - odęła pogardliwie wargi. - I niby przez to tę rumuńską lafiryndę co sie za panem Grzesiem ugania w piwnicy zamknęli. A dobrze jej tak.
- E, kochaniutka, przesadza pani - rzekła Goździkowa. - Ta pani Carmen taka miła jest, zawsze uśmiechnięta, dzień dobry powie. I ładnie z panem Grzesiem wyglądają, a dzieci to będą przesliczne!
- Co mi pani tu wygaduje, ta małpa zielona miałaby z panem Grzesiem?! - ryknęła rozsierdzona Rzepowa. - Już ja swoje wiem, on dla niej za dobry! Ona taka sama jak ten cały Babilon tutaj! Tfu! A pani nie inna!
- No wie pani co? - fuknęła obrazona i z lekka zszokowana Goździkowa. - Pani się opanuje i porządnych ludzi nie obraża!
- Ja mam się opanować? - wrzasneła Wintermina, zrywajac sie z krzesła. - A poszła ty ścierwo jedne, będzie mi tu takie rzeczy wygadywać! Już i ciebie te diabły, rozpustniki na swoją stronę wzięły?! Z nimi trzymasz? Nie będziesz mojej kawy piła, ty!
Szwaczka wstała dumnie, zadarla glowę i opuścila kanciapę krokiem urazonego majestatu. Czajnik brzdęknął cicho i wyłączył się.
- Za co Ty mnie tak karzesz, Panie? - jęknęła Wintermina, parząc sobie kawę. - W Sodomie pracuję, w Sodomie! Kocmołuch z Rumunii pana Grzesia na złą drogę kusi, pisarka swój brzuch nieślubny obnosi jakby był ze złota, a ten jej odmieniec farbowany się cieszy jakby mu kto w kieszeń nasmarkał! Że tez to kary nie ma na takie grzechy! A ta fotografka i solistka tak się po kątach z tymi swoimi gżą, że tylko czekać jak następnego bękarta zrobią! I żeby to jeszcze te chłopy przyzwoite były, to nie, same Niemce i artyści!
Siaknęła nosem i popiła kawy.
- a Goździkowa jeszcze tej lampucery broni, ich wszystkich broni - podjęła na nowo swój monolog. - Sama jedna tu zostałam przeciw Szatanowi!
Część 84
Maks Zimiński zaczął od przeszukania garderoby Grzegorza Butli. Artysty nie było dzisiaj w pracy, gdyż opiekował się swoją dziewczyną. Zimiński wszedł ostrożnie do pokoju, odwiesił marynarkę na krzesło i zaczął się rozglądać. Podszedł do lustra i szafki znajdującej się pod nią i badał czy nikt nie zainstalował tam niczego. Jego wzrok przykłuł mały kabelek a raczej rurka. Schylił się doń i zobaczył że pod pułeczką na kosmetyki jest coś zainstalowane. Z wielką precyzją zabrał się za rozmontowywanie przedmiotu. W swojej pracy detektywistycznej już kilka razy widział coś takiego. Był to rozpylacz substancji odurzającej, w ciągu dwudziestu minut do godziny potrafił otumanić zdrowego człowieka, żeby ten zachowywał się jak ćpun. Sprawdził jeszcze cały pokój, zabrał marynarkę i bezszelestnie wyszedł na korytarz.
Aga z Thomasem siedzieli w jego garderobie, było już po próbie i mogli udać się do domu.
- Podrzucisz mnie do domu?- zapytała Aga poprawiając kwiecistą letnia sukienkę.
- Podrzuce cię, ale weźmiesz swoje rzeczy. W ciągu tygodnia zadzwonie do tego kolesia, co wynajmuje ci mieszkanie i mu podziękuje. Nie będziesz mieszkać sama jak ten psychopata grasuje po mieście. Nie mam ochoty widzieć cię w piwnicy, czy z nożem w brzuchu!- powiedział Thomas spoglądając na swoją dziewczynę jednym z bezczelnych spojrzeń.
- Hola, Hola! Nie zgodziłam się na nic. Nie decyduj za mnie, jestem pełnoletnia!- odpowiedziała zimno solistka, zabierając torebke z krzesła.
- Czy to znaczy że nie zrobisz tak? –zapytał zimno.- Wiec że ci na to nie pozwolę. Już postanowiłem.- zabrał kluczyki do samochodu.
- Guzik mnie interesuje że ty, postanowiłeś! Nie jesteś moim ojcem!- krzyknęła- Rozmowę uważam za zbędną, nie musisz mnie podwozić!
- Aga, powiedziałem i nie dąsaj się jak rozpieszczony bachor!
- Pieprz się Borchert. – wymaszerowała z teatru.
Wściekła Aga maszerowała chodnikiem, nie oglądając sie za sobą. Jezdnią wolniutko toczył się samochód z otwartym oknem po stronie pasażera.
- Aga! - zawolał cicho Thomas. - Wsiadaj!
- Odwal się - odparła solistka, nie zwalniając nawet na chwilę.
W jasnych oczach Borcherta zamigotało zniecierpliwienie.
- Wsiadaj, kobieto, nie będziesz przecież szła calą drogę!
Aga rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- To ze jesteś ode mnie sporo starszy nie uprawnia cię zeby traktować mnie jak jednostkę niepełnosprawną umysłowo - powiedziała z furią. - Dopóki tego nie zrozumiesz, nie mamy o czym gadać. I uważaj, bo zaraz rozjedziesz rowerzystę.
Borchert pospiesznie spojrzał na jezdnię. Istotnie przy krawężniku kolebał się na rowerze jegomosc w średnim wieku. Borchert wyprzedził go i zjechał ku chodnikowi.
- Chodzi mi o twoje bezpieczeństwo - rzekł, z lekka zaciskając zęby. - Tylko o to. No wsiadaj!
- Bezpieczeństwo sreństwo, wydajesz mi rozkazy jak starszy sierżant szeregowcowi! - wrzasneła Aga. - A ja rozkazów nie przyjmuję, kapujesz?
Tak kłócąc się przez całą drogę dotarli do kamienicy, w której mieszkała Aga. Borchert pospiesznie zaparkował i popędził za kipiącą furią ukochaną.
- Odczepisz się wreszcie czy nie?! - wrzasneła, usiłując trafić kluczem w dziurkę.
Bez słowa wyjął jej klucze z rąk i otworzył drzwi. Weszli do mieszkania.
- Ja nie zmieniłem zdania - powiedział Thomas. Aga cisnęla torebkę na kanapę w pokoju. - Spakuj rzeczy i bedzie po problemie.
- A ten znowu swoje! - zagotowała się Aga. - Zechciej moze laskawie uwzględnic moje zdanie w swoich wspaniałych planach! Nie mam ochoty się wyprowadzać!
- A ja nie mam ochoty widziec ciebie martwej! - odparł Borchert, zdejmując marynarkę. - Tu grasuje jakiś szaleniec, chcesz mu sie na cel wystawiać?!
- Nie! - wrzasneła. - Ale nie jestem pieskiem co reaguje na komendy! Wyprowadzę sie kiedy ja będe tego chciała!
- Nie zachowuj się jak obrazona szesciolatka - w oczach Thomasa coś błysnęło. - Porozmawiajmy jak dorośli ludzie.
Z rumorem Aga wyrzuciła zdjete z nóg pantofle na korytarz.
- Z tobą nie da sie rozmawiac - powiedziała. - Nie sluchasz co mówię. Decydujesz za mnie.
- Chce cię chronić - zaczął.
- Raczej ubezwłasnowolnić! - prychnęła. - Dziękuję, ale nie. Bujaj się.
Chciała wyjść do przedpokoju, ale Thomas chwycił ją za ramię i obrócił ku sobie.
- Podobno nie umiem słuchać - powiedział. - Za to ty jesteś ślepa jak kret. Robię to wszystko bo cię kocham, a ty potrafisz tylko wrzeszczeć i sie obrazać. Zastanawiam sie czy na pewno dobrze wybrałem...
Wyszarpnęła mu się i uciekła do łazienki. Usilując nie płakać zaczęla się rozbierać, ale kiedy weszla do kabiny prysznica, łzy poleciały po jej twarzy strumieniem. Odkręcila wodę i niemal na oślep sięgnęla po szampon. Wycisnęła obfitą porcję i zaczęła szorować glowę. Zwały piany spłynely jej po czole do oczu.
Z niewiadomych powodów to rozkleiło ją do końca. Uklękła na mokrych kafelkach i zaczela zanosic się płaczem.
Nagle drzwi kabiny szczęknęły i dwie ciepłe ręce ustawiły Age do pionu. Strumień cieplej wody pociekl energicznie po jej głowie, spłukując pianę.
- A niech to, dzieciaku - ciepły baryton przedarł się przez szum wody.
Agga otworzyła oczy. Przed nią stał Thomas, w ubraniu. Przemoczona biala koszula lepiła mu się do piersi, z ciemnych kędziorów splywala woda. Pochylił się i nie zwracając uwagi na lejące się z prysznica strumienie pocałował ją w usta, znajpierw delikatnie, niemal niesmiało, potem coraz gwaltowniej i zachlanniej.
- Wychodzimy stąd - mruknął i zakręcił wodę. sięgnął po ręcznik i owinął nim Agę. Potem wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni.
- Przepraszam - szepnęła, gdy posadził ją na łózku. - Chyba jestem idiotką.
- A ja upartym kretynem - odparł, calując ją. Ręcznik opadł pomiędzy nich.
Aga zaczeła rozpinać pospiesznie guziki jego koszuli, palce plątąły jej sie w mokrym materiale. Mokre loki Thomasa musnęły jej policzek, gdy opuscił głowę, całując jej ramiona i piersi.
Zdarła z niego koszule, gnana coraz wiekszą niecierpliwością i przywarla ciałem do jego wilgotnego torsu, gryząc go lekko w szyję. Mruknął cicho, jego rece wedrowaly po jej ciele, usta zwarły się wokół sutka.
Dłonie Agi opadły wzdłuż napiętych mięśni pleców Thomasa na opięte wilgotną tkaniną posladki.
Rozdział 85
Wszyscy pracownicy Otchłani pracowali wytrwale, by wreszcie piętnastego sierpnia na dwa tygodnie móc udac się na wakacyjne urlopy. Ślub Wiedźmy i Uwe miał być wyznaczony na dwudziestego dziewiątego sierpnia. I tak Zena z Mate wyjechali na tydzień do Tunezji, Thomas zabrał Agę w bliżej nieokreślone miejsce, tajemniczo się przy tym uśmiechając. Butelka ze swoja Carmen udali się do Barcelony, żeby spotkać się z rodziną ukochanej.
Sabina w trosce o Wiedźmę i swoją inwencję twórczą zgłosiła się na ochotnika, aby dopilnować spraw związanych ze ślubem. Właśnie siedziały z Wiedźmą na wiklinowych fotelach w cieplarni i oglądały katalog sukien ślubnych.
- Chcę mieć prostą sukienkę taka jak Elizabeth w der shleier fallt. – rozmarzyła się Wiedźma wsuwając sałatkę owocową.
- Z białego jedwabiu z wysokim stanem prosta do ziemii. Znam dobra krawcową, szyje przepiękne sukienki, dokładnie jej wyjaśnimy co i jak. Myślę że wyrobi się z miarami i poprawkami przed waszym wyjazdem do Wiednia.- odpowiedziała Sabina kontemplując brzuch Wiedźmy.
- I wiesz, że chcę kapelusz!
- Tak wiem, bębnisz mi o tym od kiedy się znamy, modystkę też znam. To mama mojej koleżanki ze studiów. Ja też sprawie sobie kapelusz z szerokim rondem.- tym razem rozmarzyła się pani Dammerig.- I czerwoną sukienkę z dekoltem w karo, Erik padnie.- uśmiechnęła się przebiegle.
Tydzień później Erik i Sabina żegnali Uwe i Wiedźmę na lotnisku w Balicach. Uroczyście przyrzekli, że dopilnują wszystkiego i będzie gotowe na tip top.
Pewnej słonecznej soboty wybrali się nad jezioro, spacerowali wzdłuż brzegów trzymając się za ręce. Później zaszli do wsi, do sklepu, żeby kupić lody na deser. Sabina zapłaciła za zakup, dała wiejskim dzieciakom drobne na lody, po czym wyszła na zalany słońcem świat.
Rzepowa, która na weekend przyjechała do swojej koleżanki Kwaśniakowej, bo obraziła się na Goździkową, komentowała na zapleczu.
- I widzisz? Niby takie przykłade małżeństwo a to pospolici gorszyciele. Mówię ci co oni w tym teatrze wyprawiają to aż głowa boli. Jakby ją ten morderca zasztyletował to by sobie jakaś pobożną babkę znalazł.- mruknęła zajadając się orzeszkami w czekoladzie.
- Ja czasem ich widuję, nawet do kościoła chodzą, słyszałam że sierociniec wspomagają i dzieci z ubogich rodzin. – odpowiedziała Kwaśniakowi
-To wszystko na pokaz! Diabeł się umie dobrze maskować, nawet do kościoła wejdzie. Jak nikt nie patrzy to obmacują się po kątach w tym swoim teatrze.Sodoma i Gomora!- oburzyła się Rzepowa.
- Młodym małżeństwem są, to się nie dziw. Ja z moim Józiem też nie mogłam rak utrzymać.- Kwaśniakowia rozmarzyła się na wspomnienie sprzed lat.
- Następna! A idź ty!- wyszła urażona.
- Wracamy do domu i spałaszujemy lody.- Erik wziął od żony reklamówkę i szli ręka w ręke do domu. Po drodze spotkali proboszcza parafii, wracał z posługi u chorego.
- Szczęść Boże państwu.- przywitał się siwy staruszek w ciemnej sutannie.
- Wiatamy księdza, mieliśmy jutro zajść na plebanię załatwić szczegóły ślubu naszych przyjaciół.
- Zapraszam po mszy, ale biegnę już do następnego chorego. Szczęśc Boże.- ks Anzelm pospacerował do wsi.
Ostatni przed ślubem zleciał jak z bicza strzelił. Erik załatwił muzykę i catering. Sabina przustrojenie ogrodu i listę gości. Sukienki w pokrowcach wisiały w garderobie. Wszystko było załatwione na ostatni guzik.
Wszyscy mieli jutro zjechać. Pracownicy Otchłani z wakacji, Uwe z Wiedźmą i jego mama z Wiednia a mama Sabiny miała przywieść rodziców Wiedźmy z dworca.
Erik leżał rozłożony na kocu pałaszując dojrzałą brzoskwinię. Sok ściekał mu po brodzie, zlizywał go językiem i mruczał z zadowolenia. Sabina w letniej sukience i pięknej opaleniźnie postawiła na stoliczku dzbanek z sokiem i lodem.
Usiadła obok męża, smarując poprawiając okulary przeciwsłoneczne.
- Mrrr jak dobrze, ostatni dzień spokoju.- mruknął Erik wgryzając się w słodki owoc.
- Za trzy dni wielki dzień, będziemy uwijać się jak w urkopie.- mruknęła kładąc się koło niego i sięgając po winogrono.
-Słodka perwersja to jest to co najbardziej lubię z tobą robić droga żono.- mruknął Erik podkręcając radio i biorąc żonę w ramiona. Z głośników sączył się utwór Elvisa Presleya, Trouble.
- Ja z tobą też, mój panie małżonku.- pani Dammerig wdrapała się na mężowskie biodra i nachylając się poczęłą zlizywać sok z jego brody. Całowali się i pieścili w gorącym sierpniowym słońcu Ozłocone w słońcu wlosy Sabiny poczęły muskać jego opaloną, porośnięta kędziorami pierś. Jego ręce spoczęły na biodrach ukochanej. Piosenka trwała a oni całowali się zapominając o całym świecie. Wtem coś zastukało na tarasie, po chwili usłyszeli znajomy głos.
- Zaraz poznacie moją córkę i jej męża.- głos pani Uli dochodził od strony domu. Erik wychylił się lekko w bok i popatrzył na małżonkę jak oniemiały, strącając ją z bioder. Stanęli jak na baczność, czerwoni ze wstydu. W ogrodzie stała mama Sabiny w towarzystwie rodziców Wiedźmy. Dwie dość niskie blondynki jedna drobna i szczupła, druga o pełnych kształtach i wysoki brodaty mężczyzna. Sabinie skojarzył się z Rumcajsem, brakowało tylko Cypiska. Cała trójka uśmiechała się patrząc na zawstydzonych Dammerigów.
- No to koniec naszej perwersji.- szepnął smętnie Erik.
- Chicho, bo nas usłyszą.- mruknęła Sabina, uśmiechając się szeroko i idąc w stronę gości.
- Dzień dobry, bardzo mi miło.- podała rękę mamie i tacie Wiedźmy, Erik poszedł w jej ślady.- Zaskoczyliście nas, nie spodziewaliśmy się dzisiaj gości. I troche odpoczywaliśmy.
- Właśnię widzę córuś. Przepraszamy że przeszkodziliśmy.- powiedziała dwuznacznie pani Ula, chichocząc pod nosem. Po reakcji rodziców przyjaciółki, też się świetnie bawili.
- To może pokaże pokoje?. Na pewno są państwo zmęczeni i ty też mamuś.- zaproponowała Sabina.
- Odpoczywajcie sobie, my sobie świetnie poradzimy.- mama Sabiny wzięła mamę Wiedźmy pod rękę i wesoło rozmawiając weszły do domu.
Część 86
Wreszcie nadszedł dzień ślubu. W ogrodzie państwa Dammerig, przed ukwieconą altaną na ławeczkach zasiedli goście, w samej zaś altanie stał ksiądz Anzelm.
Zagrała muzyka i ukazali się państwo mlodzi. Uwe, w jasnobłekitnym garniturze, prowadzil pod rękę swa wybrankę, w dłoniach ściskającą bukiet z rózowych róż w swoch odcieniach i calą skoncentrowaną na tym, żey nie wyrżnąć sie o rąbek własnej sukni. Dzięki edwardiańskiemu kapeluszowi z szerokim rondem nie było widac wyrazu owej koncentracji, malującego się na jej twarzy. Obie mamy dyskretnie chlipały w chusteczki, po chwili zaś przyłączyła się do nich mama numer trzy, mianowicie pani D****a.
Wiedźma miala wrażenie że wiodąca do oltarza alejka ma co najmniej trzy kilometry długości i sie rozciąga. Czuła że się poci pod kapelusze, a misternie upięte loki wlaśnie się prostują.
- Wolniej - wysyczała kątem ust.
Uwe nieco zwolnił, a zbawczy ołtarz zamajaczył przed oczyma Wiedźmy.
Ksiądz zaczął wyglaszać zwyczajowe słowa. Mamy rozchlipaly się jeszcze bardziej, tymczasem z tylnego rzędu krzesel wybiegla mala blondyneczka w rózowej sukieneczce i ogłosiła pelną piersią:
- A Szymek się rozpycha! Wciąż się do mnie przysuwa!
Nieduży blondynek z krzesła obok niewinnie załopotał długimi rzęsami. Wiedźma pomyslala że jak tylko odejdzie od ołtarza, zatłucze siostrzenicę bukietem.
- Zuziu, cicho - zasyczała siostra Wiedźmy. - Tak nie wolno. Siadaj natychmiast.
Ksiądz kontynuował, Wiedźmie cierpły nogi. Spojrzala na Uwe, uśmiechniętego i spokojnego obok niej i jej serce zalała fala czułości, topiąc definitywnie mordercze chęci. Uwiadomiła sobie że nawer gdyby sto siostrzenic wybiegło na srodek i zagrało na trąbie, nie będą jej w stanie zepsuć tego dnia. Już za chwilę miala poślubić mężczyznę swojego życia, barwnego i jedynego w swoim rodzaju człowieka, calkiem przy okazji oslepiająco przystojnego. Zagapiła sie na piękne jasnoblękitne oczy pod regularnymi łukami dyskretnie przyciemnionych brwi. Książę z bajki, pomyslała, przebóg, książę z bajki, taki jak ten na okładce jej zeszytu do muzyki w podstawówce.
- Pani Ewo? - rzekł dobrotliwie ksiądz.
- Co? - Wiedźma gwałtownie wyleciala z transu.
- On się pyta czy chcesz być moją żoną - rzekł Uwe, tłumiąc śmiech. - W zdrowiu, chorobie i takie tam.
- Alez oczywiście że tak! - odparła z wielką werwą. Wśród gości przeleciały stłumione smieszki.
Wymówili przysięge i nałożyli sobie obrączki. Gruchnął marsz Mendelssohna, młodzi odwrócili sie ku zgromadzonym i wtedy pod Wiedźmą ugieły się ścierpnięte nogi. Uwe bez namysłu wziął ją za ręce i poniósł alejką.
- Eeeej! - Wiedźma odzyskala nagle energię. - A pannę młodą to kto pocałuje?
Pan młody zatrzymał się i ochoczo dopelnił obowiązku, wpijając się w usteczka swej małżonki.
Część 87
Rozpoczęło się przyjęcie weselne na środku ogrodu w zamontowanym na tą okoliczność parkiecie ułożono zwyczajowe kółko z bukietów i wprowadzono parę młodą. Na podwyższeniu dla orkiestry ustawiło się czterech panów w ciemnych garniturach. Thomas, Janusz, Erik i Grześ Butelka z pasją wykonali piosenkę Siódme niebo, którą przed wojną wykonywał Adam Aston. Uwe wdzięcznie poprowadził swą małżonkę na parkiet i z wprawą wytrwanego tancerza, obracał nią w takt piosenki. Po pierwszym tancu, kelnerzy roznieśli wszystkim szampana, również mała Zuzia i towarzyszący jej mali blond gentelmani w garniturach dostali kieliszek, tylko ze z inną zawartością. Panowie zaintonowali gromko sto lat do którego włączyła się wszyscy zgromadzeni.
- Sto lat…sto lat niech żyją żyją nam….. Gorzko gorzko!- skandował wesoły tłum.
- Kocham panią pani Kroeger!- Uwe pochylił się i pocałował namiętnie swoją małżonkę.
- Uwe nie bądź bykiem, pocałujże ją z językiem- huknął szwagier Sabiny za co dostał kuksanca w bok od żony.
Sala prychnęła śmiechem, państwo młodzi zaśmiali się i aż nader chętnie wypełnili polecenie.
Po dwudaniowym obiedzie rozpoczęły się tańce, państwo młodzi pojechali do Krakowa na sesję na Wawelu.
Gdy wrócili wesele trwało w najlepsze, właśnie zaczynała się wesoła konkurencja.
Na środku stały trzy pary, plus czwarta panstwo młodzi. Wodzire rozdał wszystkim po parze majtek. Pary miały za zadanie założyć majtki na pana, ściągnąć, po czym założyć na panią.
Butelka i Carmen w waskiej sukni do ziemii dostalo stringi, kuzynka Uwe, Anna z mężem dostali męskie slipy, podobnie jak kuzynka Wiedźmy i jej mąż, natomiast państwo młodzi otrzymali bokserki męski w rozmiarze XXXL.
- Cholera, Kroeger włoż dobrze ten spadochron.- mruknęła pani Kroeger do wesolutkiego małżonka.
- Dawaj Ewa, wkładaj gacie Kroegerowi.- krzyczały Aga, Sabina i Zena kiwając się ze śmiechu, przy czym Zena z zapałem pstrykała zdjęcia.
Butelka miał problemy ze ściągnięciem stringów i runął jak długi na ziemię.
Konkurencję wygrała kuzynka Uwe i jej mąż, za co dostali pół litra i kilo kiełbasy plus duży słoik ogórków.
Słonce zachodziło pokrywając niebo ferią oranżów i czerwieni mieszających się z błękitem i granatem. Żaby zaczęły swój śpiew w sadzawce. W ogrodzie zapłonęły lampiony, orkiestra grała właśnie romantyczną piosenkę. Zakochane pary wtulone w siebie kołysały się w takt muzyki. Niektórzy całowali się, łącznie z państwem młodym, którzy zachowywali się jakby niegdy tego wcześniej nie robili. Nie można ich było rozdzielić. Zwyczajowe oczepiny również były pełne radości i smiechów. Bukiet złapała Aga a krawat Thomas.
Przyjęcie trwało do wczesnych godzin rannych, panowi podchmieleni śpiewali sprośne piosenki, ich małżonki i narzeczone musiały zaciągnąć ich z przyjęcia. Panstwo młodzi wśród śmiechów i żarcików opuścili przyjęcie o 5 rano, większość gości zostało odwiezionych do hoteli w Krakowie. W domu miała zostać tylko najblizsza rodzina.
Sabina zaciągnęła wesolutkiego Erika do sypialni, pomagała ściągnąć mu garnitur i koszulę.
- Sciągaj gacie Dammerig!- rozkazała odpinając mu pasek.
- Oooo rozbierrrrasz mnie!? Mrrrr jestem zadowolony.- zachichotał lekko wstawiony Erik.- Daj całuska!- pochylił się i pocałował żonę, ta odsunęła się od niego i kazała wejść do łożka.
- Śpij już kochanie ja idę sprawdzić czy nikt się nie palęta pod domu i nie szuka drogi do pokoju.- wyszła zasuwając za sobą masywne drewniane wrota.
- Kocham cie! Piekielniccccaaa….- zasnął pochrapując pijacko.
Część 88
Świeżo upieczeni małżonkowie udali się w dwutygodniową podróż poślubną do Kornwalii, a tymczasem w teatrze Otchlań miał się odbyc dzień otwarty, uwieńczony charytatywnym balem po spektaklu Triskelionu. Wszystko dopięto na ostatni guzik, sale balową udekorowano, ustawiono szwedzki stół, na balkonie zaś zasiadła orkiestra.
Zwiedzajacy byli zachwyceni możliwością poznania teatru od podszewki, choć niektórzy członkowie zespołu modlili sie w duchu aby nie padł przypadkiem jakiś trup. Na szczeście wszyscy opuścili kulisy żywi i zdrowi, a spektakl odbyl się bez zakłóceń i został przyjęty wielkim aplauzem.
Wreszcie otwarto podwoje sali balowej. Wytworni balowicze, ktorzy wczesniej slono zapłacili za wstęp, wchodzili do środka, witani przez dyrektor Sabinę i jej męża, Erika. Byli też oczywiście członkowie zespołu aktorskiego Otchlani, jak rownież reżyser Mate Węgier z nieodlączną ostatnio fotograf Zeną. Całość imprezy oczywiscie obstawiał Tytus ze swoimi ludźmi, przy czym i on i jego prawa ręka, Aleks, niezmiernie przystojni w wieczorowych strojach, ściągali na siebie spojrzenia pań, a niekiedy i panów.
Zaczęło się od części bardziej formalnej, to jest od przemówienia panstwa Dammerig, przypominającego że dochód z balu zostanie przekazany na rzecz rodzinnych domów dziecka, potem dyrektorka z ulga przekazała mikrofon artystom Otchlani, którzy mieli wykonać kilka utworów z repertuaru, rzecz jasna, musicalowego.
Na podwyższenie pod balkonem dla orkiestry wszedł Thomas Borchert i zaczął śpiewać "Unstillbare Gier".
- I jak idzie? - Sabina zapytała Martę półgłosem.
- Na razie bez wpadek - odszepnęla Marta. - Bawią się doskonale.
Coś zaszczękało w tylnej części sali, koło szwedzkiego stołu. Sabina odwrócila sie dyskretnie, usiłując zlokalizowac źródło hałasu.
- Ty - Zena przepchnęła się ku niej, szepczac konspiracyjnie. - Ktoś się dorwał do zagrychy!
- Co? - Sabina wykręciła głowę. Istotnie, koło szwedzkiego stołu kręciła sie korpulentna sylwetka, pobrzekując od czasu do czasu sztućcami. - Nie będę robić rabanu. Niech żre, trudno.
Na przyjęciu pojawiła się również Donatella w różowej obcisłej sukience, z której wylewał się silikon. Usta napchuchnięte od kolagenów, wysmarowane wściekle różowym błyszczykiem. W Krakowie bawiła także Vanessa z Zackiem Efronem, pod teatrem czatowały na niego rozwrzeszczane fanki w przedziale wiekowym trzynaście i niżej. Donatella z kieliszkiem szampana przepchnęła się ku Sabinie, która rozmawiała z dyrektor artystyczną pewnego z krakowskich teatrów. Miała na sobie ciemnofioletową sukienkę z krótkim rękawem i takie same szpilki bez palców. Blond loki zaczesała do góry, odsłaniając szyję na której mieniło się kryształowe fioletowe serduszko oprawione w srebro. Prezent imieninowy od meża.
- Sabinko, Sabinko!- Donatella ucałowała powietrze przy policzkach pani Dammerig.- A gdzie to podziewa się pan Kroeger? Nie widziałam go dzisiaj.- zrobiła smutną minkę, rozglądając się w tłumie.
- Państwo Kroeger są w tej chwili w podróży w poślubnej. – odpowiedziała uprzejmie Sabina upijając łyk Martini.
- Cooo?!- Donatella wybałuszyła oczy.- Ttto oni wzieli ślub? A ja słyszałam że się rozstali!- krzyknęła, wylewając szampana.
- Ależ skąd! Kto pani naopowiadał takich bzdur, kilka dni temu bawiliśmy się na ich weselu. Prawda kochanie?- Erik w czarnym garniturze, ciemnej koszuli i krawacie pod kolor kreacji żony podszedł i objął ją w pasie.
-Ah, tak.- pocałował ją w policzek.- Wesele było przednie, bo sami się tym zajmowaliśmy.
- Jak państwo jak się za coś wezmą to musi być sukces!- uśmiechnęła się dyrektor Halina.
Donatella w kompletnym szoku, pobiegła do toalety.
Tymczasem osobnikiem, który wyżarł połowe zakąsek na szwedzkim stole był gwiazdą teatru Roman z Warszawy. Dyrektor Kępka- Kudełek wysłał go do reprezentacji na przyjęciu, lecz ten mimo swoich dobrych chęci zobaczył jedzenie i nie wytrzymał.
- To Dawid Oleander widzisz?! Ten Artysta z Romana.- Thomas nachylił się do Agi.- Byłem obok bufetu, resztki walają się pod stołem na stole to już nie ma o czym mówić a on cały gors koszuli ma w sosie musztardowym.
- Może Kępka- Kudełek go odchudza?- zapytała Aga, wybuchając śmiechem.
- Przydałoby się stracić kilka kilogramów.- Thomas wsunął do ust winogrono i jedno grono podał Adze.
Orkiestra zaczęła grać Music of the night, Dawid Oleander, przestał żreć przedarł się do miejsca dla orkiestry, dorwał mikrofon i zaczął wyć.
- Noooooc napływaaaaaa i pobudzaaaaaaaaa zmysłyyayayayaya…..Lekko zwiewnie, noc odsłania czaaaaary….Wessssssss, ja wchłon ja i przeczuj jej rozmiary…- fałszował zamroczony alkoholem.
- Właśnie czuję i widzę te rozmiary.- Erik zatkał uszu, tymczasem jego małżonka krzyknęła do Pulla.
- Tytus! Niech ktoś go ściagnie ze sceny, goście nam umrą.
- Odrzuć…dziś całe życie jakie znasz i zew, senny pragnien noc się zbiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiijjjjjjjjjjjjjjj! – potknął się o kabel i runął jak długi na ziemię łapiąc się za brzuch. Ochroniarze szybko ściągnęli go ze sceny. Jeszcze słychać było w holu.
- To mi noooooc muzyyayayayayaykę graaaaaaaaaa-ucichło.
Część 89
Przez chwile bal toczył się w milej atmosferze a goście cieszyli się zmianą repertuaru muzycznego. Sabina odetchnęła z ulgą, lecz jak się okazalo przedwcześnie.
Tytus, tłumiąc chichot, przeprowadził krotką pogawedkę ze swym mankietem, po czym podszedł do dyrektorki walcząc o zachowanie służbowej powagi na twarzy.
- Sabina, mamy problem - rzekl, zniżając głos.- Pan Oleander chyba za dużo zezarł, bo go brzuch boli. Carmen powiedziala ze go nie dotknie i zeby go zawieźć do szpitala na płukanie żołądka.
- Oby dostał jutro sraczki - mruknęla Sabina. - Powiedzieliście Kępce-Kudełkowi?
Tytus pokręcił glową.
- Dobra, zaraz mu powiem. - dyrektorka jęła wypatrywac w tłumie siwej głowy dyrektora stolecznego teatru Roman. Stał pod balkonem, konwersując z Mate, zabójczo przystojnym w ciemnogranatowym garniturze.
- ...naprawdę, marnuje się pan w tej dziurze - rzekł dyrektor pogardliwie. - Tu nie ma warunków dla prawdziwego artysty.
Mate dyskretnie stłumił ziewnięcie. Sabina poczuła ze słowa Kepki-Kudełka podniosły jej ciśnienie.
- Jesli chce się pan rozwijać, zapraszam do stolicy - ciagnąl dyrektor. - Jesteśmy pionierami musicalu w tym kraju. To ja - wypiał pierś - utorowalem drogę innym teatrom, ja zaszczepiłem zachodni musical na polski grunt!
- Panie Kępka- Kudełek - rzekla Sabina z lodowatą uprzejmością. - Pan pozwoli na chwilke.
W tym samym momencie z tłumu wyłoniła sie Zena, olśniewająca w sukni koloru czerwonego wina. Kolczyki z granatami wiszące w jej uszach zachwiały sie gdy skinęła głową na Mate.
- Tak, kochanie? - zapytał.
Nachyliła usta do jego ucha, czuł jej oddech omiatajacy mu szyję.
- Widziałam w magazynie łoże Lucyfera, musieli wczoraj przywieźć - szepnęła. - Nie sądzi pan, panie reżyserze że trzeba by sprawdzic czy wszystko z nim w porządku?
Na twarzy Mate zalśnił szeroki, uroczy uśmiech, w pełni godny reklamy pasty do zębów.
- Zgadzam się w pełni, pani fotograf - zamruczał.
Wymknęli się z sali w angielskim stylu.
Tymczasem Sabina odprowadziła dyrektora na ubocze.
- Panie dyrektorze, pan oleander źle się poczuł - rzekła dyplomatycznie.
- Co? - Kępka-Kudełek podskoczył jak ukłuty szydlem w siedzenie. - To na pewno te wasze nieświeże przystawki! Ten węgorz w galarecie od początku zdawał mi się podejrzany!
- Nasze przystawki są absolutnie świeże - rzekła Sabina lodowato, wskazując dyrektorowi drzwi. Zeszli na dół, do kanciapy Rzepowej.
Zielonkawy na twarzy leander siedział przy nakrytym cerata stoliku, obiema rękami trzymając się za brzuch. Pochylal sie nad nim sanitariusz pogotowia.
- Prosze z nami, panie Dawidzie - powiedział. Oleander podniósł się, Sabina wbila sie w kąt, by uniknąć kontaktu z jego zamusztardowanym gorsem.
- Dawidku, co oni ci zrobili? - jeknął Kępka-Kudelek.
- TVN24, dla państwa relacjonuje Mariusz Kojot. W widocznym za naszymi plecami teatrze Otchłań doszło do kolejnego wypadku. Tym razem ofiarą padła jedna z czołowych gwiazd polskiego musicalu, pan Dawid Oleander.
Kamera wykonala najazd na pozieleniałe oblicze wsiadajacego do karetki Oleandra.
- Co ma do powiedzenia dyrekcja tego miejsca, które miało byc przybytkiem kultury, a jest siedliskiem zbrodni? Za czyje pieniądze znana pisarka Ewa Kroeger i jej mąż, przygasla niemiecka gwiazda, spedzają swój miesiac miodowy w zagranicznym kurorcie? Odpowiedź na te pytania postaram sie dla państwa znaleźć po przerwie.
Mariusz Kojot wyciągnął kieszonkowe lusterko i przypudrował nos.
- Nie świece sie? - zapytał operatora. Ten pokręcił głową. - Dobra, wchodzimy do środka.
Tytus zobaczyl ekipę Kojota pchającą się do hallu.
-Dziennikarze, zapytaj dyrektorki co robic - zapytał za pomocą mankietu. - Rozumiem, do gabinetu.
Podszedł do napuszonego Kojota.
- Pani dyrektor prosi do gabinetu - rzekł. - Po schodach na górę.
Ekipa jęla się wspinać na marmurowe schody. Kiedy jednak mieli skręcić w korytarz wiodący do gabinetu, Kojot wydał okrzyk bojowy.
- Teraz!
Dźwiękowiec gruchnął mikrofonem w ucho ochroniarza blokującego wstęp na wyższe kondygnacje i cała ekipa rzuciła sie sprintem po schodach ku sali balowej.
- Stać! - ryczał Tytus. - Aleks, lap tych gnojków!
Ekipa wpadła na salę balową, nieledwie taranując w drzwiach Beatę Rybotycką. Szacowna dama złapała się za gors, po czym z ulga osunęła się w ramiona męża.
- Tam! To feralny szwedzki stół! - wskazał Kojot. - Kręć!
- A panowie tu czego? - zagrzmiala Sabina, podchodząc do nich. - Nie zapraszalam was!
- Wielka gwiazda polskiego musicalu zatruła sie waszymi przystawkami. Co pani na to? - zapytał Kojot.
- Ani on wielki, ani gwiazda, prychnął Erik, stając za swą żoną. - I oczywiście się nie zatruł, tylko przejadł.
Dziennikarz zignorował ich. Zgorszeni goście patrzyli na poczynania ekipy telewizyjnej. Tymczasem Kojot ustawił sie na tle szwedzkiego bufetu.
- Widoczne za moimi plecami potrawy tylko na pozór zwiastują dobrą zabawe - rzkeł pogrzebowo. - Tak naprawde stały sie przyczyną tragedii, którąej ofiarąl padł wybitny wokalista i aktor, pan Oleander.
Aga zakrztusiła się pitym akurat winem. Borchert, usiłując nie chichotac, klepał ją po plecach.
- Dosyć tego! - zagrzmieli panstwo Dammerig unisono. - Prosze stąd wyjść!
- Tytus - wrzasnęla Sabina. - Zabierz mi stąd tych pajaców!
- Dyrektorka i jej mąż, jak sami państwo widzą, popisują się arogancją - rzekł Kojot, maszerując wzdłuż bufetu. - Ich zachowanie jest niebywałe, w obliczu dramatu który tak niedawno się tu roze...
W tym momencie wytwornie obuta stopa Kojota natrafiła na uroniony porzez Oleandra kawałek jajka faszerowanego. Natrafiła i wpadła w poślizg, pociągając za sobą resztę ciala dziennikarza.
- Aj! - jeknął, wymachując rękami w daremnej oróbie zlapania rownowagi. Klapnął ciężko na tyłek, zaczepiając ręką salaterkę zawierajacą salatkę z krewetek. Salaterka zachybotała sie na krawędzi stołu, goście wstrzymali oddech. Wściekly Kojot ryknął do kamerzysty:
- Przestań kręcić idio...
Salaterka jednak spadła. ląduyjąc na głowie dziennikarz jak dziwaczny kapelusz. Kaskada sałatki zalala mu oczy i spłynela na markowy, piekielnie drogi garnitur.
- ...to - dodał Kojot siłą rozpedu i starł z oczu warstwę majonezu.
Rozdział 90
Gdy na sali balowej trwał istny Armagedon wywołany przez Mariusza Kojota. Pani fotograf z reżyserem zamknęli się w magazynie. Mate odkrył pokrowiec znanej krakowskiej firmy produkującej meble u której Sabina zamówiła łoże Lucyfera według własnego projektu.
- Ma talent, piekne to łoże.-mruknął Mate, zsuwając ramiączka krwistoczerwonej kreacji Zeny.
- Piękne, ale trzeba je odpowiednio przetestować.- szepnęła między pocałunkami Zena, delikatnie pchana przez Mate. Oboje wylądowali w krwistoczerwonej pościeli, obdarzając się coraz śmielszymi pieszczotami. Zarówno sukienka jak i garnitur powędrowały na ziemię. Kochali się w czerwonej satynie nie świadomi że na sali panuje istny tandetny show.
Gdy już zaprowadzono porządek a Kojot z ekipa zmyli się tylnymi drzwiami wszyscy udali się do domu. Taksówka odwiozła państwa Dammerig do domu, gdzie od razu udali się na spoczynek. Następnego dnia Sabina pierwsza przebudziła się ze snu i poszła na basen. Z wprawą godną mistrzyni olimpijskiej przemierzała kolejne długości. Zmęczona, dysząc wyszła z basenu. Na brzegu stał jej małżonek, trzymając puchaty ręcznik. Opatulił ukochaną i zaprowadził na patio, gdzie czekało własnoręcznie przygotowane śniadanie.
- Jaka jestem głodna i potrzebuję wielkiego kubka kawy.- westchnęła smarując rogalika dżemem z truskawek. W tym momencie wyłączył się ekspres i Erik nalał jej parującego, aromatycznego napoju.
- Ciekawe jak tam nasze gołąbeczki w Kornwalii?- Erik uśmiechnął się zajadając jajko po wiedeńsku.
- Jak znam Wiedźmę ciągnie biednego Uwe po wybrzeżu i zwiedzają każdy historyczny zakątek.- Sabina zrobiła wymowną minę.
- Odezwała się ta, co swego czasu przegoniła mnie przez Wiedeń, wzdłuż i w szerz. – zachichotał Erik, sięgając po poranną gazetę. Wielkimi napisami na jedynce widniał napis. Damian Oleander, zasłabł na balu w Otchłani. Dyrektor Dammerig pozostała niewzruszona!- przeczytał
- Tak, teraz to moja wina i że niby mam znieczulice?- zapytała jadowicie.- A kto mu kazał zeżreć tyle? Mam tego dość jadę do Mielca.- wbiegła do domu, kierując się od razu do sypialni. Nałożyła na siebie jasny i bluzkę, po czym przekopała garderobę w poszukiwaniu torby. Upchnęla do niej ciuchy i wyszłą na podjazd, gdzie stał jej małżonek w wojowniczej pozie.
- Uciekasz?- zapytał wściekły, sięgając po jej bagaż.
- Jadę do mamy z drogi. – wyrwała mu torbę i wrzuciła do bagażnika, zatrzaskując go energicznie.
- Nie pytałaś mnie o zdanie, to nie jest właściwa pora na wyjazd. Nigdzie nie jedziesz!- huknał na nia.- Może cię ktoś napaść, wiesz co ci grozi.
- Mam to gdzieś, potrzebuję wyjechać do domu. Możesz się gniewać.- wsiadła do samochodu i pojechała do rodzinnego miasta. W domu rozdzwonił się telefon, telefonowała Wiedźma.
Część 91
Wściekla Sabina pruła drogą na Mielec w swym czarnym kabriolecie marki bmw. Sporo za Krakowem zauważyla ze pali jej się światelko rezerwy paliwa.
- Cholera - zaklęła, wypatrując stacji benzynowej. Wreszcie dojrzała upragniony obiekt i zjechała z szosy. We wstecznym lusterku dojrzala że skręca za nią zielony nissan.
Zatankowała, potem zjechała na parking i poszła do sklepu, kupić wode mineralną. Zielony nissan stanął kilka miejsc dalej. Kiedy wróciła wciaż tam stał, z włączonym silnikiem. Dostrzegła przez szybę zarys głowy i ramion kierowcy, przez chwilę wydawalo jej się ze na nią patrzy.
Wsiadła do samochodu i wyjechała na drogę. Rzucila okiem we wsteczne lusterko, nissan jechał tuż za nią. Dodała gazu, samochód skoczył do przodu. Tamten za nią jednak tez przyspieszył. Zwolniła. On też. Wjechali do jakiegoś miasteczka.
Specjalnie po to zeby zobaczyć co zrobi jej przesladowca objechała dookoła jakiś skwerek. Nissan powtórzył manewr w slad za nią.
"O ścierwo!" pomyslała. "Śledzi mnie!"
Jechała dalej w kierunku Mielca, czując sie coraz bardziej nieswojo. W pewnym momencie nissan zamrugał światlami i zatrąbił.
- Takiego wała ci się zatrzymam - mruknela, przyspieszajac.
Pędziła coraz szybciej, nissan wciaż wiózł jej się na zderzaku, trąbiąc i mrugając. Wyprzedziła jakąś furmankę, nieledwie lądując w rowie, nissan za nią.
Woźnica, zaskoczony, przezegnał się, mrucząc:
- Jakie to tera wariaty jeżdżą...
Czarne bmw i ścigajacy je zielony nissan wjechały w las. Sabina miąła zaciśniete zęby i mord w oczach.
- Ja ci pokazę ty kuta...
Na szosę wyskoczyla we wdziecznych pląsach sarenka. Sabina wcisnęła hamulec do oporu, opoony zapiszczały, samochodem zarzuciło. Sarenka dwoma susami znikła w lesie a czarne bmw wyladowało na drzewie. Spod maski zaczął snuć się dym.
Zelony nissan przejechał obok zwalniając na chwilę.
Sabina ocknęła się, nieco zamroczona. Dzięki poduszkom powietrznym, oraz zapiętym pasom nic specjalnego się jej nie stało, jesli nie liczyć otarc na piersi. Stwierdziła że żyje i moze ruszac wszystkimi częściami ciała, potem uświadomiła sobie że coś smierdzi spalenizną. Dojrzała blady płomyczek wypełzający spod maski.
Drżącymi rekami odpięla pas i wyskoczyla z owinietego wokól drzewa samochodu, potem wiedziona przeczuciem pobiegła w las. Za jej plecami samochód zamienił się w kulę ognia.
Erik własnie przeglądał świeza prasę, udając że jest tym bardzo zainteresowany i wcale nie martwi się o Sabinę. Wlączony telewizor brząkał sobie w tle.
-...wypadek na trasie Kraków-Mielec. - mówiła reporterka. - Odnaleziono płonący samochód Sainy Dammering, rozbity na drzewie.
Kamera pokazała dogasajacy wrak kabrioletu.
Erik nie słuchał dalej. Czuł się jakby ktoś przyrżnął mu czymś ciężkim w potylicę.
Telefon zacząl dzwonić, raz po raz, coraz bardzej niecierpliwie. Erik odebrał, dzialajac zupełnie odruchowo.
- Halo? - w słuchawce odezwał się niecierpliwy głos Wiedźmy. - Halo, jest tam kto?
- Tak, ja - odparł bezmyślnie.
- Co za wypadek? krzyknęła. - Człowieku, gadaj, wszystko z nią dobrze?
- Nie wiem - odparł.
- Żyje w ogóle?
- Nie wiem.
Rozlączyła się.
Marta siedziała w biurze, zatopiona w papierkowej robocie, gdy zadzwonił telefon.
- Biuro dyrektor Dammerig, słucham?
- Sabina miała wypadek - rzekła zwięźle Wiedźma. - Powiedz zespołowi, wyślij kogoś do Erika, bo najwyraźniej chłopak jest w szoku. My jedziemy właśnie na lotnisko.
- Jezus Maria - jęknęła Marta. - Skąd wiesz?
- W hotelu mają TVN - wyjaśniła Wiedźma. - Wymagluj gliny, niech powiedzą co sie z Sabiną stało, bo wody do pyska nabrali. Ja lecę, muszę Uwe uspokoić, bo jest wsciekły jak piorun. Nie wiem kogo bardziej chce zabić, tego cymbala mordercę, czy mnie. Oddzwoń jak sie czegoś dowiesz.
- Dobrze - odparła Marta. - Załatwię wszystko, a policję wycisnę jak cytrynę!
Kilka godzin później Erik wciąż siedział na fotelu w salonie, patrząc tępo w przestrzeń. Marta nerwowo przemierzala ogród, od czasu do czasu sprawdzając co robi Dammerig. Policja cykała wiadomościami jak zepsuty zegarek, nie wiadomo było gdzie Sabina i czy w ogóle żyje. Wyciągajac te ochłapy informacji od policji Marta zdążyła pokłócić się z trzema aspirantami, jednym komisarzem i jednym rzecznikiem prasowym.
Czując wibracje komórki w torebce cofnęła się od szyby weneckiego okna i sięgnela po telefon.
- Tak?
- Wiadomo coś? - zapytał Mate.
- To samo co przedtem - odparła Marta zgryźliwie.
- Zespól szaleje - odparł. - Prawie musialem ich powstrzymywac od biegu po widły i pochodnie. Obiecali mordercy nader zróznicowane obrazenia ciała. Na schodach koczuje TVN, Tytus ich nie wpuszcza.
- A Kojot?
- Kojota nie ma bo, nie uwierzysz, jest uczulony na majonez - rzekł Mate. - Dostał wyjątkowo paskudnej wysypki i opuchlizny.
Marta prychnęła stlumionym smiechem.
- Dobra, ja spadam - powiedział Węgier. - Zadzwoń jak sie czegoś...
- A co ja, informacja?! - wybuchla nagle Marta.
Speszony Mate zakonczył rozmowę.
Dammerig patrzył w wyłączony telewizor. Czuł sie jak owinięty w watę, albo jakby ktoś umiescił świat za grubą szybą. Nie potrafił nawet sformułowac jednej spójnej myśli.
Szczęknęły drzwi wejściowe. Nie drgnął, przekonany że to ktoś z zespołu.
- Jest tu kto? - zapytal znajomy głos.
Erik poderwał sie z fotela jak podrzucony sprężyną.
- Sabina! - ryknął.
Istotnie, to była Sabina, ubłocona, rozczochrana, z liśćmi we włosach i wyraźnie zmęczona.
- Ty zyjesz! - jęknął, chwytając ją w objęcia i obracając się.
- Postaw mnie, wariacie jeden! - zażądała.
Postawił, po czym zaczął calować jak oczalały po ubłoconej twarzy.
Marta na tarasie wabiona rykami rzuciła okiem do wnętrza, zobaczyła szefową żywą i zdrową, w mężowskich objęciach i postanowiła się dyskretnie wycofać.
- Ty żyjesz! - powtórzył radośnie Erik.
- Żyję, jestem głodna jak pies i muszę sie umyć - odparła. tuląc sie do męża. - Błakałam sie po lesie, zgubiłam telefon, dobrze ze torebki zapomniałam wziąć, boby mi się dokumenty sfajczyły.
Wziął ją na ręce.
- Ani slowa więcej - rzekł. - Nie przez następną godzinę.
Zaniósl ja do łazienki na górze, całując po drodze. Weszli razem pod prysznic i szorowali sie wzajemnie, a potem kochali się gwałtownie. Kiedy wreszcie wyszli spod prysznica, przenieśli się na łoże do sypialni.
- Myślałem że tym razem cię zabili - szepnął Erik, całując brzuch Sabiny. Wpiła palce w jego mokre, ciemne loki.
- Nie udało im się - westchnęla, przymykając oczy. Nagle otworzyła je, odepchnęła go i siadła na nim okrakiem.
- Teraz moja kolej - mruknęła i zaczęła pieścić jezykiem jego sutki. Jęknął. Usta sabiny przesunęły się niżej, teraz to ona całowała jego brzuch.
- Co robilas w lesie? - zapytał, zamykając oczy.
- Ukrywałam sie przed tym bucefałem - mruknęła, wodząc od niechcenia palcami po wnętrzu jego uda. - Wrócił na miejsce wypadku. Przedarłam sie lasem do jakiejś bocznej drogi i zlapałam stopa, ale nie do samego Krakowa.
Rysowała teraz opuszkami kółkai w jego pachwinach i na podbrzuszu.
- A chodź no tu! - rzekł podniecony do granic wytrzymałości Erik i rzutem ciala znalazl się na niej.
Pól godziny później Wiedźma i Uwe stanęli na progu domu Dammerigów. Drzwi były uchylone.
- Erik? - zapytała Wiedźma. Uwe zajrzal do salonu.
- Tu go nie ma - powiedział.
- Boże, żeby sobie czego nie zrobił! - jęknęla Wiedźma pędząc, na ile jej stan pozwolił, po schodach. - Nie odbierał telefonu!
- Wolniej, bo zlecisz! - mitygował ją mąż.
Wiedźma przetoczyła sie przez korytarz i pchnęla drzwi w sypialni. Zamarła na progu, tak, że Uwe wprawie wpadl jej na plecy.
- O, przepraszam - bąknął, patrząc na spłonionych Dammerigów pospiesznie zakrywających się kołdrą.
Wiedźma gwałtownie odzyskała mowę.
- To ja tu myslę że umarlaś, ciągnę tego mojego przez pół świata żeby wdowca pocieszać, a wy się tu gzicie?! - wrzasnęła. - Mogliście chociaż telefon odebrać! Prawie przez was urodziłam z wrażenia!
Państwo Dammerig prychnęli śmiechem.
- Bardzo mi przykro, że cię rozczarowalam - odparła uprzejmie Sabina. - Ale może nastepnym razem morderca się poprawi.
Uwe chichotał żonie w plecy.
- Ja cię sama zamorduję, całkiem bez niego - odparla z rozpędu Wiedźma, po czym dostrzegła scenerię. - Znaczy... Chyba wam przeszkodziliśmy?
- Odrobinę - odparł Erik. - Ale jak sobie pójdziecie to my będziemy kontynuować.
Zarumieniła się jak burak.
- Przeeepraszam - powiedziała, odwracajac się ku rozbawionemu małzonkowi. - Przestań się smiać!
Jedną ręką zamknął drzwi sypialni za jej plecami, drugą zas chwycił ją za ramię.
- Chodź ty moja piękna bestio - powiedział. - Daj im się nacieszyć sobą.
Rozdział 92
Sabina znowu miała realistyczny sen, że trzyma na rękach ciemnowłose niemowle. Przebudziła się w mężowskich ramionach, spojrzała przed siebie i napotkała parę zielonych oczu. Palce Erika wędrowały po jej przedramieniu, delikatnie niczym muśnięciem piórka.
- Dzień dobry.- uśmiechnął się, wyciskając na jej ustach pocałunek.
- Dzien dobry.- uśmiechnęła się, nagle przypomniała sobie o wściekłej przyjaciółce i zerwała się z łóżka. Ze skrzyni wyciągnęła bieliznę, na krześle leżały spodnie i bluzka. Ubrała się i popędziła na dół.
Wiedźma w jadalni popijała poranną kawe zbożową, Uwe przeglądał jakaś niemieckojęzyczną prasę.
- No proszę, proszę. Winowajczyni raczyła zejść na śniadanie.- pani Kroeger zlustrowała przyjaciółkę od czubka rozczochranej głowy po bose stopy.- Dobrze się spało?
Pani Dammerig, lekko się zarumieniła, zasiadła obok Uwe, podstawiła kubek, mężczyzna nalał jej aromatycznego napoju.
- A wyjątkowo dobrze, dziękuję.- uśmiechnęła się i sięgnęła po bułeczkę drożdzową, smarując ja dżemem brzoskwiniowym.
- Wybierasz się dzisiaj do pracy?- zapytał Uwe.- We wszystkich gazetach pisze, że cudem przeżyłaś. Nawet w tych zagranicznych.- pokazał jej niemieckie pismo.
Na schodach słychać było kroki, do jadalni wmaszerował Erik. Zadowolony jakby otrzymał złoty medal olimpijski.
- Dzien dobry. Skarbie, możesz nalać mi kawusi.- uśmiechnął się łobuzersko poprawiając zmierzwione loki.
Uwe zachichotał, ukryty za gazetą, Wiedźma mruknęła coś o papużkach.
Tytus przechadzał się po pustym jeszcze teatrze. Przedwczoraj rozstał się ze swoją dziewczyną, modelką Caroline. Kobieta oświadczyła mu, że albo się z nia ożeni albo nici z jego związku. On obiecał sobie, że po śmierci Anny nie ożeni się już nigdy. Piętnaście lat a obietnica cały czas była dotrzymana. Gdy przechadzał się za kulisami z garderoby doszło cichutkie chlipanie. Nowa solistka Wera ocierała zapłakane oczy chusteczką, po policzkach spływały łzy.
Podszedł do dziewczyny.
- Co ci jest?- zapytał pochylając się do niej.
- Nnic..- odpowiedziała.- Muszę iść.- zatrzymał ją i przytulił do swej szerokiej piersi. Dziewczyna płakał żałośnie, gdy płacz ucichł podniosła na niego wielkie oczy koloru nieba.
Tytusowi serce zmiekło, oczy przypominały mu niezapominajki, które pamiętał z dzieciństwa spędzonego w domu na wsi. Bez namysłu pochylił głowę i ucałował drżące, jeszcze słone od płaczu wargi. Weronika westchnęła przeciągle i przywarła don jeszcze bardziej, jego mocne ramiona oplotły ja w pasie. Języki odnalazły się we wspólnej pieszczocie. Jak w transie zaczęli ściągać z siebie odzienie, gdy byli już całkiem nadzy Tytus porwał z fotela futrzaną narzutę i rzucił niedbale na ziemię. Osunęli się obije, pieszcząc się zapamiętale. Jego język wedrował po zagłębieniu szyji, poprzez rowek miedzy piersiami. Gładził mleczną skórę dziewczyny. Jej ręce wedrowały po muskularnych plecach Pullinskiego.
Posiadł ją na miękkiej skórze, wyczerpani zapadli w drzemkę. Gdy Tytus się przebudził Wery już nie było, pospiesznie włożył na siebie garnitur i wyszedł do holu.
- Ta podła suka ma chyba tyle żyć co kot!- wściekły mężczyzna zmiął gazetę i rzucił w kąt sypialni.- Zapłaci mi za to, jeszcze się policzymy.- huknął na całe gardło. Czerwona pościel obok poruszyła się, ktoś kwiknął z bólu.
- Przepraszam cię fistaszku.- pocałował grubą rękę wpółleżącego.- Twój pancio się zdenerwował, ale nie martw się, nikt nie będzie z ciebie kpił.-
Porwał telefon ze stolika i wystukał numer.
- Gogol?! Jest robota. Spotkajmy się u Jerzego na Pradze. O dwudziestej, kutafonie! Tak, weź Cypidupa ze sobą!
Ułożył się w łożu i podziwiał wymalowany na burdelowski róż sufit a na nim tłuste amorki.
Rozdział 93
Niezadowolony Mate po raz kolejny przerwał próbę Elisabeth. Wśrod obsady przeszedł szmer niezadowolenia.
- Wera, skup się! - zagrzmiał. - Cały czas myślisz o niebieskich migdałach!
Weronika spuściła bławatkowe oczęta. Podglądającemu ją zza kulis Tytusowi serce stopniało jak lody w piekarniku.
- Przepraszam... - powiedziała cicho. - Ja... Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- To moja wina - rzekł ktoś miękko z widowni. Mate obejrzał się i ujrzał rozpartego w jednym z foteli Maksa Zimińskiego w białym garniturze, z panamą na kolanie.
Wera zaczerwieniła się gwałtownie.
- Przepraszam - powiedziala, zaciskając wargi. Zgarnęła fałdy bialej sukni z krynoliną i lekkim krokiem zeszła ze sceny. Za kulisami niemal wpadła na Tytusa.
- Ty go znasz? - zapytał, w oczach blysnęlo mu coś niedobrego.
- Znałam - odparła. - I nie chcę już znać. Proszę mnie przepuścić, muszę się napić.
Tytus zmarszczył brwi.
- Czy mnie też już nie chcesz znać? Myślałem...
Weronika spojrzała na niego wyniośle, niczym prawdziwa cesarzowa.
- To, co było rano to była zwykła pomylka - powiedziała. - Zrozumialeś?
Puliński calkiem odruchowo stanął na baczność.
- Tak jest - odpowiedział slużbiście. - To znaczy, nie! Nie chcę o tym zapominać!
Maks Zimiński podszedł do nich od strony sceny. Wera odwróciła sie i pobiegła do garderoby.
- Możemy porozmawiać? - zapytał Tytusa.
- Co jej zrobiłeś? - zapytał Puliński zaczepnie.
- To nie pańska sprawa - odparł Maks. - Czy możemy porozmawiać? Potrzebna mi pańska pomoc. Oraz dyrektorki, oczywiście.
- Idźmy do niej zatem - odparł Tytus. Sam nie wiedział czemu ale coraz mniej lubił Zimińskiego.
Narada u dyrektorki trwała długo, a Tytus nie mógl się skupić. Ciągle myślał o niezapominajkach.
Rzepowa wyjęła z uszu sluchawki Ipoda i wetknęła je do kieszeni fartucha. dopiłas resztkę wystygłej herbaty, wyplukała szklankę i sięgnęła po odkurzacz. Trzeba bylo przeciągnąć nieco dywan w gabinecie dyrektorki, bo się skarżyła że zakurzony i wysypki dostała.Wintermina wprawdzie nie bardzo rozumiała jak się dostaje wysypki na plecach od chodzenia po dywanie, ale nauczyła sie już nie dyskutowac z chlebodawczynią.
- Pani Rzepowa! - Tytus Puliński znienacka wetknąl głowę do kanciapy. Sprzątaczka podskoczyła.
- Czego? - zapytala niechętnie.
- Jakie są niebieskie kwiaty?- zapytał.
Wintermina zamrugała, zdumiona.
- A skąd mnie to wiedzieć? - zapytala. - Ja tu tylko sprzątam.
- Proszę! - powiedział błagalnie. - Spieszy mi się!
Wzruszyła ramionami.
- A bo ja wiem? - burknęla. - Niezapominajki.
- Róże - Uwe wyrosl znienacka za plecami Tytusa. - Kup jej niebieskie róże. Pasują do jej oczu.
Tytus spłonił się, Uwe mrugnąl do niego porozumiewawczo i pogwizdując coś przed nosem wyszedł z teatru.
Wieczorne przedstawienie Triskeliona wlasnie się skończyło. Kurtyna opadła, publiczność klaskała. Dyrektorka w swej loży zadowolona sączyła szampana, obok niej równie zadowolona librecistka sączyła sok z winogron.
- Oby pulapka Maksa zadziałała - powiedziała. - Wreszcie będzie spokój.
- Będzie - odparła Sabina. - Albo nie nazywam się Sabina Dammerig.
Na scenie zaczęli pojawiac się artyści, kłaniając się publiczności. Wiedźma z rozmarzeniem kontemplowała Uwe w błękitnym płaszczu, który wskazywał dlonią nadchodzącą Werę. Weronika dygnęła wdzięcznie i zaprosiła gestem na scenę nadbiegającego Thomasa. Ten, w splamionej krwią białej koszuli, wyglądał demonicznie i seksownie zarazem. Po chwili na scenę weszła Aga, a za nią Tytus z ogromnym bukietem niebieskich róż. Aga skłonila sie publiczności, grad kwiatów posypal się z widowni. Tytus tymczasem kręcil się nerwowo za aktorami.
- Co on wyprawia? - zirytowała sie Sabina. - Niechże jej wręczy te kwiaty!
Wiedźma przyglądala sie manewrom szefa ochrony z zaciekawieniem.
- Ty, on idzie do Wery! - powiedziała.
Istotnie, Tytus podszedł do zastępującej Sabinę w roli Pani z Jaru Weroniki. Wręczył jej w milczeniu wielki bukiet i ucałował jej dłoń. Weronika przez chwile wyglądała jakby miała ochotę walnąć go dopiero co otrzymanym kwieciem w głowę.
Rozdział 94
Marta i Sabina siedziały w gabinecie czytając dokładnie umowę koncertu na Krakowskim Rynku. Miały dokładnie określić kto i jakie utwory zaśpiewa.
Do pomieszczenia wpadła zaaferowana Aga z gazetami pod pacha.
- Nie uwierzycie! Szłam obok kiosku i wstąpiłam bo chciałam kupić chusteczki higieniczne i zobaczcie co znalazłam.- rzuciła na biurko dwa polskie brukowce, Super Expres i Fakt. W obu na jedynce widniał napis. Romans roku! I zdjęcie Cycatelli wieszającej się na Uwe.
Sabina porwała jedna gazetę, Marta drugą. Obie czerwone ze złości wymieniały się złowrogimi spojrzeniami.
- Ukatrupię tą silikonową kukłę!- huknęłą Sabina.- Martuś, wezwij mi natychmiast zespół, Wiedźmy nie ma w pracy jest na badaniach. Nikt nic jej ma nie mówić! Ja to załatwię.
Przez następną godzinę pani Dammerig krzyczała na wszystkich i każdego z osobna, począwszy od sprzątaczki po oświetleniowców.
- Niech się dowiem, że ktoś pokazał te szmatławce, lub coś powiedział o tych bzdurach. Wyrzucę na zbity pysk!- pomięła gazety i wrzuciła do kubła.- Marta, zamykamy biuro, włącz sekretarkę. Jedziesz ze mną!- wyszła z pomieszczenia, zła jak osa. Na parkingu przypomniała sobie, że przecież nie ma swojego samochodu bo tydzień temu spłonał w lesie.
- Pojedziemy moim, wsiadaj.- Marta zaprosiła panią dyrektor do swojego czerwonego autka.- To gdzie ona mieszka?- zapytała, spoglądając na zacięty wyraz twarzy Sabiny.
- W Angel of city. W tym samym co Butelka, zanim nie wyprowadzil się do Carmen.-odpowiedziała.
W kilka minut zajechały do centrum. Weszły do budynku i windą zajechały na ostatnie piętro. Zapukały do drzwi, otworzyła im wynegliżowana Donatella.
- Oh witam, moje kochane. Co was tutaj sprowadza?- zaświergotała na widok obu pań.
Sabina niewiele się namyślając trzasnęła zaskoczoną Donatellę.
- Za co?!- kwiknęła ocierając czerwony ślad, wytpisowaną dłonią.
- A to za te bzdury w szmatławcach!- Sabina podeszła i złapała ja za tlenione kudły na szpilkach dorównywała wzrostem kobyłowatej Cycatelli.- Jeżeli pani Kroeger coś się przez to stanie, to osobiście przeprowadze operację na twoich bojach!
- Oczywiście, w imieniu teatru jak i pana Kroemera wystosujemy pozew przeciwko tobie.- dodała Marta.- Nie wypłacisz się za te kalumnie.
- Ale on się ze mną przespał! Mam dowód!- krzyknęła Donatella.
- Jasne, chodź Marta bo przyłoże bardziej tej bajkopisarze.
Wyszły i pojechały do Zielonek.