Amerykanin latynoskiego pochodzenia zostaje przez przypadek deportowany razem z grupą nielegalnych imigrantów do Tijuany. Jako, że powrót okazuje się z różnych przyczyn utrudniony, przybysz musi sobie chwilowo radzić w nowym środowisku, nie znając hiszpańskiego i będąc de facto obcym wśród swych pobratymców...
Scenariusz napisał i całość wyreżyserował (a także, rzecz jasna - zagrał główną rolę) Cheech Marin, jeden z ulubieńców Rodrigueza, współtworzący popularny w latach 80-ych "upalony" duet komiczny Cheech & Chong. Muszę stwierdzić, że efekty jego pracy są zdecydowanie udane. Nie to, żeby "Born..." było od razu jakimś wybitnym dziełem, ale, jakby nie patrzeć, w trakcie seansu ubawiłem się przednio. Niektóre grepsy niekoniecznie pierwszej świeżości, ale to tylko wyjątki, bo humor ogólnie "trafia w dziesiątkę". Najlepsze "kawałki" to kuzyn i kiczowaty obrazek Jezusa oraz "lekcje angielskiego" jakich udziela bohater grupie... "indiańskich Chińczyków". Ponadto: klimat dekady i sporo fajnej muzyki. Godne polecenia, jeśli szukasz przyjemnej rozrywki na wieczór.