Film stara sie natlokiem filozoficznych cytatow i spostrzezen sprawic wrazenie czegos wielkiego, wymagajacego. Niestety to tylko otoczka, ktora gdyby odjac, to nie zostanie nic - nie ma w nim zadnej fabuly, muzyki, glowna aktorka gra bardzo slabo, ma zero motywacji. Zona Tony Soprano jest rownie irytujaca - w zasadzie nie ma bohatera na ktorym mozna by bylo sie skupic. Jedyny wartosciowy fragment to z Walkenem - od poznania, do sceny w mieszkaniu. Cala reszta to slabizna niestety, polana pseudointelektualnym sosem. Kojarzy mi sie z tworczoscia Woody Allena, gdzie w kazdym filmie gosciu przytlacza podobnymi madrosciami i jedynie na tym opieraja sie jego produkcje.