There will be chaos, chaos there will be - powiedział Kassidy i miał rację.
Po pierwsze: wstęp jest za długi. Scenariusz ma dziury fabularne, akcja nie wyjaśnia rzeczy, które się dzieją na ekranie. Film pozostawia widza z pytaniami, na które odpowiedzi szuka w Internecie. A nie powinien.
Po drugie: aktorzy nie dają rady. Byłam zdziwiona, jak słabo grają, jakby im się nie chciało. Szczególnie Woody Harleson.
Po trzecie: humor. Mnie się podobał, ale mimo wszystko był słabszy niż w poprzedniej części.
Po czwarte: ten film jest za krótki. W pewnym momencie fabuła leci tak szybko, że z montażu robi się sieczka.
Po piąte: główny złol znów jest zły bo tak.
Razem tworzy to mega chaotyczny film, którego nie da się oglądać z przyjemnością, jeśli nie stawia się na pierwszym miejscu relacji Eddiego z Venomem. Ja stawiam, dlatego oglądało mi się całkiem przyjemnie, ale to odczucie szybko minęło i naszły mnie, niestety, smutne przemyślenia. Szkoda.
Mogę się tylko domyślać, że białe kołnierzyki z Sony'ego naciskały na tak kształt filmu, bo myślę, że gdyby Marvel miał tam więcej do powiedzenia, to wyszłoby lepiej. Bo Marvel nie ma stałego poziomu, ale nigdy nie zrobił tak złego filmu.