Należy przyznać, że aktorki Almodovara, zwłaszcza te z ostatniego filmu –„Volver” są wyzyskiwane na potrzeby historii tyleż niekonwencjonalnych, co szokujących. Główna bohaterka zrzuca z siebie jarzmo domowych obowiązków, by zadziwić heroiczną postawą. Na rzecz swojej bohaterki Cruz odgrywa zdecydowanie, jakąś twardość oraz dozę szaleństwa, które okazują się niezbędne dla podźwignięcia fabuły z prostactwa tabloidów. Bo też Almodovar lubuje się w sensacjach bliskich obscenom, które później obłaskawia i przenosi do formy ciepłej, przytulnej, gdzie kobiety noszą jeszcze dzianinę, otulając się dzierganymi ręcznie sweterkami. Takie historie można przeczytać w każdym kobiecym piśmie, które przegania prozę życia dla zachowania w świecie kury domowej szczypty zadziwienia. Zdumieniu nad kolejnością poszczególnych zdarzeń historii, która odsłania talent dobrego pismaka może towarzyszyć nieufności –czy, aby na pewno się to zdarzyło? Wiadomo, że najciekawsze scenariusze pisze życie, więc te, udokumentowane koleje losów inspirują do realizacji najśmielszych planów i spirala niecodzienności nakręca się.
Zaczyna się symfonią na szmaty między pomnikami wiejskiego cmentarza. Cztery bohaterki w ferworze zajęć dają portret hiszpańskich prowincjuszek, rozgadanych, prostych, ale urokliwych. Trzymających się raczej tradycji niż rutyny rodzinnych spotkań, w których niegasnące uczucia przekazują dawkę optymizmu. Nie ma się, z czego śmiać, więc się tylko uśmiecham. Szybko okazuje się, że w tym, poukładanym kobiecym świecie irracjonalnych ustaleń, mężczyzn z miejsca dosięga śmiertelna kara. I dodam, że pomimo to życie bohaterek toczy się barwniej i równie zabawnie tylko może z poczuciem nieodwracalności nieszczęścia, gdy losy miłości są już przesądzone, a ziemia trupem się ściele. Wyłania się powoli historia rodziny, w której rola kata przenoszona jest z babki na wnuczkę. Małżonkowie ubici, jak żółtka z cukrem, zgodnie z landrynkową poetyką filmów Almodovara.
Podjęty temat molestowania dzieci przez własnych ojców wydaje się przetrawiony, jak zdążyła go już przetrawić główna bohaterka, albo też rola Penelope Cruz w tym miejscu kuleje. Miało szokować i szokowało, bo scenariusz bezlitośnie potraktował bohaterkę, której nie sposób było nie polubić. Nieudana jest postać matki, której rola rozpisana była dla przeciwwagi, jako komiczna. Z przyjemnością można ją sobie wyobrazić, jako osobę uwikłaną w komedię pomyłek, która z roli mścicielki powołana została do roli błąkającego się ducha. Tutaj niestety ciąży jej niekonsekwencja zachowań. Pomyślny był zabieg realistycznego przejścia do poetyki telewizji, gdzie szokują nas akty wybebeszenia, jeśli tylko przeżyło się coś sensacyjnego. Tak jest wśród bohaterów Almodovara, co wywołuje oburzenie i zadumę nad opisywanym losem, a staje się kanwą dla niesionych z przejęciem plotek lub, dla kolejnych fabuł.
Litość, która dosięga widza podczas jednego ze zbliżeń twarzy bohaterki jest przejmująca, na granicy wytrzymałości. Katharsis przynosi kilka kadrów i głos matki objaśniających całe zamieszanie. Cały film zbudowany wolnym tempem z dwóch praktycznie wątków nie cieszy, choć początek tak wróży. Najlepszym odwzorowaniem całości jest pieśń, którą śpiewa Cruz- przyjemna, piękna, ale oddana z rozpaczą, tragiczna.