Przyjemnie mięsny film, pod wieloma względami lepszy od Maczety. Niektóre sceny kojarzyły mi się z trylogią "Krwawej uczty". Wielki plus za czarne charaktery rodem z lat osiemdziesiątych (kurtki, samochód, boomboxy) oraz to, że na początku filmu ginie facet przypominający Danny'ego McBride'a. Film ogląda się lekko i przyjemnie. Czy tylko ja miałem wrażenie, że Rutger Hauer gra Don Kiszota ratującego z opresji swoją Dulcyneę?