tyle moglabym powiedziec o ksiazce, o tym filmie, ze chyba przystopuje juz teraz zagnim sie zagalopuje. jak kazdy fanatyk Tolkiena zylam w strachu przed katastrofa jaka moze stac sie ta adaptacja, a jednak stalo sie inaczej i pozostalo mi z drzacym sercem oczekiwanie na ostatnia czesc. przypuszczam ze wystarczyla pasja, jaka nosil w sobie P. Jackson i zaangazowanie ogromnej masy ludzi by pomoc mu w realizacji tego nielatwego przedsiewziecia jakim z pewnoscia byla ekranizacja powiesci WP. jest w filmie kilka rzeczy do ktorych mozna by sie przyczepic, kilka scen ktore przyjelam z lekka (taka mini mini malusia!;-) konsternacja, jednakze w ogromie wrazenia jakie zrobil na mnie obraz Jacksona wszysktie one nikna i rozwiewaja sie wsrod swiadomosci ze chyba nikt nie zrobil by tego lepiej. moze to nowozelandzka dusza, moze mikstura wiellu osobowosci ktore mialy wplyw na rezultat, film ma to cos, czym Tolkien w czarodziejski sposob obdazyl Srodziemie i swoich bohaterow. to widac, slychac i .. czuc. po prostu fantastyczna przygoda, w ktorej chcialoby sie wziasc udzial. :-))