Z wielkim rozmachem pojawia się w końcu Tolkien na dużym ekranie. Epickim rozmachem film dorównuje książce, choć mimo wszystko książka wciąż pozostaje o niebo lepsza od ekranizacji. Wspaniałe zdjęcia, które w połączeniu z muzyką sprawiają, iż nie jeden raz wstrzymywałem oddech. Piękne plenery, dynamicznie pokazane sceny pościgu Nazguli. Wizualnie wychodzi film dość różnie. Wieża Sarumana jest znakomicie zrobiona, podobnie Bag End. Jednakże sposób pokazania Rivendell już mi się tak bardzo nie podobał, trochę inaczej to sobie wyobrażałem. Z dobraniem aktorów do postaci też jest różnie. Najlepiej moim zdaniem dopasowali twórcy Seana Beana do roli Boromira. Również Viggo Mortensen pasuje do roli Argorna, chociaż dla mnie i tak pozostanie Lucyferem z "Armii Boga". Film oczywiście oceniam z punktu widzenia osoby, która trylogią dobrze zna. Oglądając więc film czułem się trochę tak, jakbym przewracał strony książki i porównywał książkę do filmu. Jestem jednak przekonany, że i osoby, które książki nie znają będą się świetnie bawić. Jedyny problem z ich punktu widzenia, to fakt, iż na ciąg dalszy trzeba czekać rok. Na koniec zaś wadach, a w zasadzie o jednej wadzie tego filmu. Jest on zdecydowanie za krótki. Tak, wiem, że trwa 3 godziny, a jednak to nic. Zbyt szybko następuje przeskok z jednej sceny do drugiej, jak choćby w przypadku śmierci Gandalfa. Dopiero umarł, a już Drużyna opuszcza Lorien. Tak samo jest z pokazaniem drugoplanowych postaci. Legolas i Gimli mają może po trzy kwestie, tak aby zarysować charakter bohaterów (z pierwszej wypowiedzi krasnoluda dowiadujemy się o niechęci do elfów, z drugiej o rozrywkach, a z trzeciej o tym jak twardymi sztukami są krasnoludy). Niewiele lepiej potraktowani są hobbici (oczywiście poza Frodo). W filmie więcej do powiedzenia zdaje się mieć Bilbo niż Pippin. No ale to są w gruncie rzeczy drobne problemy. Film jest i jest to film naprawdę dobry.