Najkrócej ujmując: hobbit w kosmosie. Dlaczego hobbit? Najnowszy film Abramsa cierpi na tę samą przypadłość co ostatnia pozycja od Jacksona. Dziwaczny miks dwóch gatunków: poważnego i mrocznego s-f/fantasy z transformersami/pokemonami. Przez całą projekcję czułem się jak na sinusoidalnej kolejce górskiej. Raz ciekawa fabuła, dość brutalne sceny i mroczne sekrety, a raz wstawki humorystyczne, tandetnie ckliwe albo zwyczajnie głupie. Taki właśnie jest nowy Star Trek. Nie jest zły... dobry wcale. Porównanie z kolejką górską nie było zresztą przypadkowe - akcja pędzi na złamanie karku praktycznie przez cały seans. Jest efektownie, efekciarsko i miło się ogląda jak taki świat jak ST dostaje w końcu godne efekty specjalne, modele okrętów itp. Benedict Cumberbatch jako czarny charakter wypadł dobrze ale scenariusz odrobinę popsuł tę postać. Do pewnego momentu jest naprawdę zły i groźny, a potem niby też... ale już raczej jak małpa z kałasznikowem niż socjopata z genialnym planem. Nie jestem zawiedziony ani przesadnie zadowolony. Generalnie jak na taki typowo technologiczny świat i przywiązanie trekowców do szczegółów, jest tu nadzwyczaj dużo mniejszych głupotek, niekonsekwencji i większych kretynizmów. Na pewno jest progres w stosunku do poprzedniej części ale mniejszy niż bym sobie tego życzył. Kolejna część zapewne powstanie więc autorzy powinni zdecydować czy idą w poważniejsze klimaty czy się wygłupiają. Taki miszmasz niespecjalnie się sprawdza. Mimo, że nie uważam czasu spędzonego w kinie za stracony, żal mi zmarnowanego potencjału na film o oczko-dwa lepszy.