Aha, czyli masa naszej gwiazdy nie ma nic do gadania w kwestii jej śmierci. Słońce nie spuchnie pochłaniając wewnętrzne planety, nie zmieni się w czerwonego olbrzyma, nie odrzuci gazowej otoczki i nie skończy na gwiezdnym śmietnisku białych karłów za ok. 5 miliardów lat. Słońce zatem może sobie tak po prostu zgasnąć jak ognisko, ale żeby mu troszeczkę pomóc, żeby je nieco ożywić wystarczy je "podpalić" jak tlący się patyk. Nieważne, że gwiazdy gasną, bo nie mają już siły syntezować lżejszych pierwiastków w cięższe, że z powodu ich niskiej masy grawitacja nie jest już w stanie zgniatać ich bardziej i podtrzymywać nuklearnego tygla. NIEWAŻNE. Gasnącą gwiazdę można widocznie tak po prostu podpalić i heja, 5 kolejnych miliardów lat spacerów w świetle zachodzącego słońca. Poza tym sama masa ładunku była wręcz żałosna.
Nie wiem, co przed chwilą obejrzałem i chyba nie chcę wiedzieć. Pomieszanie z poplątaniem, jawna zrzynka klimatu z Odysei kosmicznej, chore, niedające się wybaczyć błędy w kwestii fizyki, słaba gra aktorska i ledwie zadowalające efekty specjalne. To wszystko złożone do kupy pozwala mi wystawić temu niewyobrażalnemu ścierwu jedyną słuszną ocenę 1/10. Może gdyby ktoś mi powiedział, że to film fantasy lub baśń postawiłbym 4/10. Może.