Największą wadą filmu jest brak wartkiej akcji, której można by oczekiwać po takiej produkcji. Aktorzy również kiepsko wypadają.

Odrębną sprawą jest temat filmu, czyli słońce gasnące w przeciągu kilkudziesięciu lat, a nie milionów, czego dowodzą dziś naukowcy. Za punkt odniesienia niech posłużą niedawne problemy Japonii z wygaszeniem reaktorów atomowych, a czym jest Słońce? W skrócie Słońce jest potężnym reaktorem jądrowym przemieniającym wodór w hel i skupia w sobie prawie 99,8 % całej masy układu słonecznego, czyli na pozostałe planety, księżyce i całą resztę przypada niewiele ponad 0,2 % masy.
Można oczywiście wierzyć, że tak potężny reaktor jądrowy wygaśnie w przeciągu kilkudziesięciu, czy nawet kilkuset lat, ale na siłę to można też uwierzyć, że grozi nam inwazja Marsjan, o czym pisał Herbert George Wells w swojej powieści "Wojna światów". No ale to był rok 1898 i wtedy wydawało się to prawdopodobne, dziś tylko co najwyżej śmieszy. Twórcy filmu "Wojna światów" nie pokusi się jednak na ignorowanie współczesnej wiedzy astrofizycznej i pozmieniali w filmie to i owo. Tymczasem twórcy filmu "W stronę Słońca" uznali widzów za kompletnych ignorantów i postanowili sobie z nich zakpić, i pewnie uszłoby im to na sucho, gdyby film był ciekawy, z wartką akcją, skupiający się bardziej na przygodzie w trakcie podróży, a mniej na samym Słońcu.
Ja osobiście czuję się dotknięty faktem, że film ten traktuje mnie jak niedouczonego wieśniaka...

Nie polecam! Strata czasu.