gdy pojawia sie koles w wysokim stadium poparzenia.
I na dodatek dostal z noza w szyje chyba.
Dziwny film
Zgadzam się. Do tego momentu film był naprawdę ciekawy. A tu ni z gruszki ni z pietruszki wyskakuje kapitan Icarusa 1, który (kapitan, nie statek) przeżył ponad 6 lat z poparzeniami 3-go stopnia i bawi się w Boga, próbując uśmiercić załogę Icarus 2 i całą Ziemię. Powalił mnie także moment, kiedy Capa spotkał kapitana Icarusa 1 w pokoju obserwacyjnym. Zamiast nakazać komputerowi zwiększyć natężenie filtrów, to ciężko osłania oczy ręką, żeby zobaczyć z kim rozmawia... Scenarzystom brakło pomysłów, ot co.
Mysle ,ze masz racje.
Jeśli już mamy dochodzić jak to się stało, to zapasy żywności były, tlen również. Jeśli chodzi o natężenie filtrów, to kazał zwiększyć aby go poparzyć jeszcze bardziej. Przynajmniej tak mi się wydaje. Ale to chyba gatunek sci-fi?
Koledze wyżej chodziło o to, że najpierw Capa wchodzi w oślepiające światło i wtedy powinien ściemnić otoczenie. Scena o której piszesz była później.
"Zamiast nakazać komputerowi zwiększyć natężenie filtrów"
Jak ja kocham jak ludzie piszą co by oni zrobili inaczej, to jest film no kuźwa, będziecie gdybać pod kątem realizmu? W filmie? I to jeszcze sci-fi? No błagam.
Koleś z poparzeniami III stopnia byłby na miejscu, gdyby to była misja dublowana (dyskusja o szansie powodzenia też miałby konkretniejszy wymiar), a interwał między startem Ikarusa1 i Ikarusa2 wynosiłby 6 godzin, albo - naciągając - max 6 dni... Ale i tak daję 7 - taka mi wychodzi średnia za ogólny pomysł, scenografię i aktorstwo, oraz kulejący brak pomysłów i wiedzy od feralnego momentu. Przymykam nawet oko na to nagłe gaśnięcie Słońca :) ( A bo to wiadfomo...? No, nie wiadomo!)
ps
Nazwa misji wyjatkowo trafna :)
Dokładnie mam takie same odczucia. Do tego momentu właśnie byłem zachwycony, myśląc sobie "no wreszcie jakiś porządny film science fiction"... Zaraz... Ech.
Kruca fuks, rzeczywiście, gdyby nie pojawienie się kapitana pierwszego statku film aspirował u mnie nawet na dychę. Chociaż z drugiej strony sam moment kiedy okazuje się, że jest ich na pokładzie więcej niż powinno powoduje niemały dreszcz... także pomysł dobry, a wiadomo, że twórcy nie mieli zbyt wielu opcji jeśli chodzi o wtrynienie tam jeszcze jakiejś postaci, także i tak wybrnęli nie najgorzej.
To było genialne.
to chyba za bardzo doslownie bierzecie te sceny.
Potem był to sobie zwykły, cienki sajfajek z sileniem się na Kubricka...
Żal, ale najlepsze sf ostatnich lat to te oparte na porządnej literaturze, i to głównie młodzieżowej - Potter, Gra Endera i Kosogłos.
Ergo - scenarzyści są do bani
Sci-fi to pole do popisu, tutaj nic nie musi trzymać się faktów, troszkę wyobraźni żeby czytać miedzy wierszami.
Swoją drogą właśnie "lubię żyć jak nie żyję" to pomysł na ciekawą s-f :)
Niestety, masz rację. Im dalej, tym gorzej i z całkiem dobrego początku wyłania się trudna do wytrzymania bzdura
Mam takie samo zdanie. Ten koleś to było jakieś nieporozumienie i klimat całkowicie się zmienił. Przypominało to trochę "Event Horizon".
dokładnie Event Horizon się wzorowali w tej kwestii, niestety
Zgadzam się, do momentu pojawienia się kapitana pierwszego statku film naprawdę interesujący. Stopniowe budowanie klimatu. Mogli po prostu co innego odkryć na tym drugim statku. Niestety ostatnie 20 minut jest już żenujące.
jestem dokładnie takiego samego zdania.. od początku filmu miałem wrażenie, że to będzie świetny film.. ale od momentu pojawienia się kapitana totalne dno...