Zacznijmy od tego, że nie jestem fanem Warcrafta. W zasadzie lubię po prostu jego klimat, genialną fabułę poszczególnych części, itd. Jednak z pewnością nie jestem osobą, która na pamięć zna losy Thralla, albo bez problemu jest w stanie powiedzieć cokolwiek o historii nocnych elfów.
Nie poszedłem na film Jonesa do kina, w sumie obejrzałem go sobie później - bo nie było nic innego do obejrzenia. Czemu tak uczyniłem? Po pierwsze: "Bloodrayne", "Alone in the dark", lub "Street fighter" to nie są tytuły, które zachęcają do oglądania filmów na podstawie gier. Po drugie: sięgnąłem po powieść, na podstawie filmu - i uznałem, że na ekranie będzie to wyglądało po prostu ŹLE (Sama powieść całkiem niezła). Potem jednak naczytałem się masy pozytywnych opinii w tym, że to wielki powrót fantasy, albo że ten film to jakby wszystko co można kochać w fantasy. Jako fan tego gatunku, uznałem więc że szykuje się wwidowisko, wybitne, któremu z pewnością dam 10. To bo jak tu nie dać 10 filmowi porównywanemu do perfekcyjnego "Władcy Pierścieni"?
Film mnie rozczarował. Fakt, dużo tu miłości do fantasy, ale miłości ulotnej i na swój sposób fałszywej. Trochę jak miłość dwóch ośmiolatków. Nie było czasu, byśmy poznali ten wspaniały świat, postacie,kulturę... Nie było czasu, byśmy wczuli się w magiczny klimat Warcrafta, która Jones umiał zapewnić. Przed seansem nie mogłem się doczekać, żeby ujrzeć Medivha (który w wspomnianej powieści był genialny), ale on także nie miał dla siebie ani chwili.
Ogółem nie polecam, bo ten film naprawdę miał potencjał, ale wyszło jak wyszło. To nie wydmuszka, to mógł być naprawdę wielki powrót do klasyki kina fantasy. No ale wyszło jak wyszło.