(recenzja filmu)
A już myślałem, że to będzie kolejny kur****o nudny weekend... I rzeczywiście miałem rację, choć nie do końca.
Ale po kolei. Cezary Pazura to człowiek, którego lubię i szanuję, choćby za bardzo dobrą rolę w "Chłopaki nie płaczą", a przede wszystkim za życiową (bo tak trzeba to nazwać) kreację "Młodego" w obu częściach "Psów" Pasikowskiego. Dlatego też nie chciałbym się nad nim zbytnio pastwić. Ot co, ikona polskiej komedii i miłośnik kina postanawia nakręcić swój własny projekt. Na warsztat bierze perełki Tarantino, trylogię Matrixa oraz twórczość Guya Ritchiego i łączy je we własną ideę, aby odświeżyć nieco spłowiały w ostatnich latach w Polsce gatunek filmu akcji. Nie powiem, że koncepcja nietrafiona, ale zdecydowanie jest tu za dużo inspiracji niż własnych pomysłów reżysera.
Akcja filmu toczy się wokół cennej walizki z narkotykami, co od razu przywołuje skojarzenia z "Pulp Fiction", "Fargo", "To nie jest kraj dla starych ludzi" i "Prostym planem" w pakiecie. Dwaj gangsterzy: Max i Gula (w tych rolach Paweł Małaszyński i Michał Lewandowski) zamierzają odkupić owy towar od pewnych gangsterów. Niestety na ich drodze staje inny gangster (Paweł Wilczak) oraz tajemnicza kobieta (Małgorzata Socha), która w przebraniu Trinity z "Matrixa" sieje postrach w całym mieście. Ich tropem rusza komisarz (Jan Frycz) i jego ciapowaty podwładny (Antoni Królikowski). Jest też - mniej istotny - gang cyganów. To by było na tyle. Zaskoczeni? Skądże.
Gdyby nie polska obsada i ujęcia Łodzi, można by pomyśleć, że "Weekend" to film amerykański. Widać, że Pazura usilnie chciał przenieść wzorce zza oceanu na rodzime podwórko, co niezbyt mu się udało. Przynajmniej dwie sceny (rozmowa gangsterów w ujęciu zza pleców przy drzwiach wejściowych do mieszkania "Borysa Matkoj**cy" i kamera z otwartego bagażnika BMW) to kopie, żywcem wyjęte z "Pulp Fiction". Jednak to co u Tarantino było inteligentną zabawą, w "Weekendzie" sprowadza się do żartów o puszczaniu bąków w windzie. Na szczęście są też zabawne momenty (m.in. rozmowa w restauracji), ale niestety zdecydowana większość to nieudane gagi.
Cała historia wydaję się być interesująca na początku, kiedy akcja dopiero się nakręca. To wszystko trwa mniej więcej do połowy filmu i w momencie gdy na pierwszy plan wysuwa się fabuła, szybko okazuję się, że ma naprawdę niewiele do zaoferowania. Jeśli za scenariusz zabrałby się sam Pazura to wyszłoby lepiej? Można gdybać, ale słowo się rzekło i Lesław Kaźmierczak uraczył nas historią, która fabularnie niczym nie różni się od większości filmów ze Stevenem Seagalem, a nawet od "Ciacha".
Jeśli spojrzeć na sam aspekt reżyserski, czyli to za co głównie odpowiadał Pazura to można uznać, że jest nieźle. Jak na polskie warunki trzeba przyznać, że "Weekend" technicznie "daję radę", choć daleko mu do ideału. Efekty specjale nie są najgorsze, pomimo, że bez skrupułów zerżnięte z "Matrixa". Są nawet pościgi samochodowe, ale na największą uwagę zasługują zdjęcia autorstwa Grzegorza Kuczeriszki. Do tego można by jeszcze dorzucić niezły soundtrack i wizualnie mamy projekt poprawny.
Na deser jeszcze postacie. O poziomie aktorskim można powiedzieć "w porządku" i w zasadzie tyle wystarczy. Autorzy za to zadbali o szeroką gamę osobistości. Kiedy wydaję, że nic już nas nie zaskoczy, na ekranie pojawiają się - najpierw Waldemar Wilkołek w roli dealera, a nieco później jego bardziej znany kolega z kabaretu "Ani mru mru", Michał Wójcik, tym razem w roli licencjonowanego chemika. Jest też Filip Bobek, który przypadkiem urwał się z planu "BrzydUli", by wpaść na chwilę i dostać po mordzie od Małgosi Sochy.
Reasumując, "Weekend" nie jest tak zły jak można by przypuszczać, ale pod żadnym pozorem nie jest też filmem dobrym. Jednak jedno jest pewne - ktoś taki jak Cezary Pazura mógł postarać się o zdecydowanie lepszy debiut reżyserski.
4/10