Zanim przejdę do właściwej recenzji chciałbym serdecznie podziękować mojemu koledze z roku za umożliwienie mi uczestnictwa w światowej premierze „Weekendu” w łódzkim Silver Screenie. Mimo, że film jest jaki jest, atmosfera podczas spotkania oraz ludzie, którzy włożyli mnóstwo pracy w swój projekt byli tak sympatyczni, że zapamiętam ten wieczór na długo – jeszcze raz, wielkie dzięki za tę jakże miłą niespodziankę :)
Moim zdaniem polskie kino – a przynajmniej w większości przypadków – cierpi na dwie przypadłości. Albo jest przesadnie udramatyzowane, szaro-bure i dołujące, albo prostackie, mało zabawne i bez polotu. Pewnie, że od czasu do czasu pojawiają się perełki takie jak „Moja Krew”, czy „Rewers”, ale jest to zjawisko rzadsze niż przejaw inteligencji u autora moich recenzji. Komedia gangsterska „Weekend”, będąca reżyserskim debiutem Cezarego Pazury, miała ten schemat przełamać i zafundować nam rozrywkę godną inteligentnego widza. Pierwszy zwiastun tłumaczył, że nie będzie to ani „Matrix”, ani „Pulp Fiction”, ale po seansie stwierdziłem, że forma filmu wydała mi się jednak skądś już znana. Sam reżyser, oczywiście uczestniczący w premierze (wraz z kilkoma aktorami, których autografy udało mi się szczęśliwie podłapać, ho, ho) zaznaczył, że wciąż do końca nie był przekonany, czy jego dzieło okaże się bardziej komedią, czy kinem gangsterskim. Cóż, według mnie efekt końcowy stoi dokładnie pomiędzy tymi dwoma wariantami – jedyny problem polega jednak na tym, że całość nie jest ani śmieszna, ani szczególnie interesująca (o chwytającej za gardło intrydze już nie wspominając). Za to z pewnością jest naszprycowana wulgaryzmami, które okazały się niezbyt trafnym zabiegiem – miało być męsko, a wyszło strasznie „gówniarsko”. Nie tędy droga, panowie.
CHŁOPAKI NIE PŁACZĄ?
Wykorzystana tu „formuła Pulp Fiction” polega na tym, że film – tak jak w przypadku dzieł Tarantino, czy Guy’a Ritchiego – podzielony został na niedługie epizody, początkowo stosunkowo różne, z czasem składające się w jedną (niemalże) logiczną całość. W ten sposób ciężko jednoznacznie zdecydować, które postaci są najważniejsze, a które pełnią role drugoplanowe. Dobrze jest jednak, gdy bohaterowie ci potrafią zaskarbić sobie sympatię widza – tak jak Vincent i Jules, czy Cyganie z „Przekrętu”. Co prawda tutaj także mamy do czynienia z pewnym cygańskim gangiem, ale ich role zdecydowanie przerysowano. Kreowani na cwane łamagi mieli rozbawić, lecz zamiast tego wywołują tylko uśmiech politowania (a niekiedy nawet irytację). Podobnie jest w przypadku innych postaci, których pozorna oryginalność pozostawia jedynie niedosyt oraz smutek, że twórcy (a w szczególności wcielający się w nich aktorzy) potraktowali je po macoszemu i z widocznym przeładowaniem autoironii. Porządni aktorzy, tacy jak Frycz, Królikowski, czy Wilczak chyba za bardzo potraktowali ten film jako zabawę konwencją, w skutek czego absolutnie nie przekonują i drażnią jedynie swoją sztucznością (choć to i tak pan Pikuś w porównaniu z niektórymi postaciami epizodycznymi – np. Tomasz Sapryk jako rosyjski gangster… po prostu zgroza). Nie chcę zabrzmieć zbyt arogancko, ale w niektórych momentach zalatywało wręcz amatorszczyzną – nie uwłaczając oczywiście filmom amatorskim.
HELLO, LITZMANNSTADT
Obraz kręcony był w Łodzi, czyli mieście, w którym się wychowałem i w którym obecnie znajduje się moja wspaniała rezydencja (dodam jeszcze, że w bloku mieszkalnym). Z jednej strony napawa mnie dumą, że moja rodzime miasto zostało wyróżnione w ten sposób i mogłem zobaczyć jest na dużym ekranie dokładnie takie, jakim je znam (tym bardziej, że kilka razy natrafiłem na ekipę filmową podczas zdjęć). Minusem jest natomiast fakt, że za nic nie mogłem wczuć się w świat przedstawiony, bo gdy znam ulice, na których odbywa się pościg, czy jakiś stary, rozpadający się budynek naprzeciw mojej uczelni, ciężko jest mi uwierzyć, że mieszka tam pewien flejtuchowaty handlarz bronią. Ogólnie odniosłem wrażenie, że dobór lokacji został wykonany na łapu capu, bo bardzo często sceneria wydawała mi się pusta i taka jakaś „od czapy” – ale pewnie to wina tego, że niektóre placówki znam z widzenia i nie udało mi się wyłączyć zmysłu analitycznego podczas seansu.
WYGRAŁEŚ TALON – NA KU*WĘ I BALON
Żeby było jasne – Cezarego Pazurę po prostu uwielbiam… ale tylko jako aktora i człowieka od dubbingu (personalnie go nie znam, choć wydaje się niesamowicie pozytywnie nakręconym gościem). Jako reżyser szło mu zdecydowanie gorzej, lecz podziwiam jego zaangażowanie i pasję, które włożył w swój projekt – ciężko jest jednocześnie dbać o poziom filmu i ciąć po kosztach jako producent, wiem to z doświadczenia (bo jakieś tam amatorskie doświadczenie posiadam). Czy Pazura godny jest naśladownictwa jeśli chodzi o zapał i poświęcenie? Zdecydowanie tak. Czy nadaje się na reżysera? Przy lepszym scenariuszu - być może. Czy polecam film? Niekoniecznie.
-------------------------------------------------------------------------------- ----------------------------
+ muzyka, całkiem niezła plejada aktorska, Pazura za kamerą...
- ...choć jakoś wcale tego nie odczułem (zabrakło tego specyficznego humoru znanego ze stand-upów...)
Ocena: 30/100
-------
cinemacabra.blog.onet.pl
Zapomniałem dodać, że efekty specjalne w zasadzie zalatują tandetą i są źle wykorzystane. A szkoda, bo myślałem, że przynajmniej w tym zakresie film wybije się spośród wielu innych.
Słuszna uwaga.
Otóż publika wydała się ZACHWYCONA tym filmem. Przy większości skeczy uczestnicy pokazu śmiali się dość głośno (nawet przy dialogach o wibratorach analnych i tekstach typu "no po prostu aż mi się ch*j do dupy schował!"), a po napisach końcowych bili gromkie brawa, zachęcając reżysera do wyjścia na scenę i krótką przemowę. I nie wiem, czy tylko ja i moja dziewczyna nie mieliśmy akurat nastroju na głupawą komedię, czy publika w tych czasach znacząco obniżyła swoje wymagania - a może po prostu widzowie chcieli być uprzejmi przy takich gościach jak Pazura, Małaszyński, czy wiceprezydent Łodzi. W zasadzie też powinienem nazwać się hipokrytą, bo mimo strasznej jakości filmu poleciałem po autografy obecnych na sali celebrytów :P
Ale tak, widownia nie wyglądała na zniesmaczoną, co zauważył sam Pazura i podziękował nam za ciepłe przyjęcie jego debiutu, choć zaznaczył, że to dopiero po premierze okaże się, czy równie serdeczni będą kinomani, którzy musieli zapłacić za swoje wejściówki. Kurczę, szkoda mi gościa, tym bardziej, że miał dobre intencje... ale polskiego chłamu odechciało mi się już tolerować.
Hej. Fajnie, że komuś się ten film mówiąc szczerze słabo spodobał ale mimo to zamiast jakiś tak "chłam, chłam, gó*no" zdecydował się dokładnie wypisać błędy nie uciekając także od pochwał : ). Trochę też zazdroszczę bycia na premierze ale cóż, wszędzie trzeba mieć znajomości XD. Chciałam się tylko spytać odnośnie filmu - na forum filmwebu przewija się narzekanie na "pedalskie dowcipy" ale nikt w sumie dokładniej nie napisał o co chodzi - rzeczywiście teksty uderzają jakoś środowiska LGBT?
To jest czysta jazda po stereotypach, jak chociażby w Bruno (kto widział, ten wie).
Mam na myśli ukazywanie gejów jako "panienki do dymania", depilujących sobie nogi, noszących różowe fatałaszki i mówiących z iście anielskim akcentem. Prócz tego są oczywiście dowcipy o robieniu loda (nagroda w loterii w klubie homo), czy o tym, że lepiej jest "brać", niż "dawać" podczas stosunku z drugim facetem.
SPOILER ----> pod koniec i tak sie okazuje, ze tytułowy gej Johnny jest płatnym zabójcą, a nie damulką w opałach, więc można to niejako uznać za rehabilitację <----- KONIEC SPOILERA
Pawlik, wyczerpująca recenzja. Potwierdziłeś moje obawy, jak wyjdzie na DVD nie zamierzam ściągać. Ale nie zdziwi mnie zwrot kosztów i zysk tego filmu.