Paulo Coelho to pisarz nietypowy. Uwielbiany przez miliony czytelników na całym świecie, a jednocześnie srogo oceniany przez wielu krytyków, według których jego twórczość to nadmuchane do granic możliwości banały. Ja jak na razie przeczytałem jedynie dwie jego książki i prawdę powiedziawszy żadna z nich mnie nie porwała. Były co prawda miłe, momentami intrygujące, a niektóre ich fragmenty wydawały się nawet warte zapamiętania. Jednakże ciągle denerwowała mnie w nich maniera pisania Coelho, a szczególnie to w jaki sposób wysławiają się bohaterowie jego opowieści - wygłaszają oni długie, natchnione przemowy, które może i dobrze się czyta, ale trudno uwierzyć by ktoś w normalnym życiu tak się właśnie wysławiał. "Weronika..." również cierpiała z tego powodu ale czytało się ją szybko i dobrze, więc wspominam tę lekturę całkiem pozytywnie. Znacznie bardziej podobała mi się natomiast filmowa adaptacja tej książki.
"Weronika postanawia umrzeć" została wyreżyserowana przez Emily Young, która (i tu ciekawostka) pochodzi z Wielkiej Brytanii ale studiowała na Łódzkiej Szkole Filmowej, o czym można było przeczytać we wczorajszym metrze. Jak sama Young przyznaje, ten okres w jej życiu spowodował, że otworzyła się na inny niż anglosaski sposób kręcenia filmów i to wyraźnie czuć w jej najnowszej produkcji. I choć jej film został zrealizowany w USA, to w żadnym stopniu nie jest to obraz typowo hollywoodzki. Jest on niezwykle kameralny i skromny. Young bardzo dobrze wystrzega się trudnej do wytrzymania podniosłości, okropnego nadęcia, które bardzo łatwo może obrzydzić cały projekt. Jej film jest niezwykle wyważony, nieprawdopodobnie spokojny i wyciszony, wprowadzający nas w stan zadumy, zamyślenia i zaintrygowania.
Książka Coelho nie była łatwą pozycją do zekranizowania. Co prawda nie liczyła wiele stron, ale nie skupiała się jedynie na głównej bohaterce, zajmując się również historiami kilku innych bohaterów, pokazując ich życie w przeszłości, ich przemyślenia i marzenia. Zastanawiałem się jak Young poradzi sobie z tym zadaniem, w jaki sposób uda się jej przełożyć tą powieść na obraz. I jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, bo wyszło jej to znakomicie. Co ciekawe Young bardzo dokładnie trzyma się oryginału, a wprowadzane zmiany są jedynie kosmetyczne. Nie pominięto w filmie ani jednej z głównych postaci, poruszono większość wątków o których mówiła książka, a nawet zawarte w niej przypowieści znalazły się też i w filmie. Ponadto niektóre dialogi są jakby żywcem wyciągnięte z powieści. I choć książkę skończyłem czytać jakieś dwa tygodnie temu, więc na świeżo pamiętałem wszystkie wydarzenia w niej zawarte i dokładnie wiedziałem co się zaraz stanie, jak się rozwinie cała historia, to oglądałem ją z zapartym tchem, bo film Young pochłonął mnie całkowicie.
Co ciekawe, tak jak w książce mniej więcej po połowie stron domyśliłem się jakie będzie zakończenie całej historii, tak mam wrażenie, że gdybym wcześniej nie zaznajamiał się z prozą Coelho, to rozwiązanie filmu by mnie zaskoczyło i bym tak szybko do niego nie doszedł. Na korzyści produkcji wyszła również zmiana miejsca akcji filmu - ze Słowenii przenieśliśmy się do zabieganego Nowego Jorku. Dzięki temu historia Weroniki stała się bardziej przekonująca, bardziej aktualna. Nie jest to jedynie pochwała życia jako takiego, ale również krótka obserwacja samotnego, szalonego świata, który goni za sławą, pieniędzmi, sukcesem. Świata z którego chce się jedynie uciec, bo nie sposób w nim już normalnie żyć. Jak również i krytyka - jak to mówi sama bohaterka - zombie jeżdżących metrem, którzy dawno zapomnieli już o swoich marzeniach. „Weronika…” to film mówiący o tym, że powinniśmy doceniać życie takim jakie jest, powinniśmy cieszyć się każdym dniem jaki jest nam dany, nie martwić się o jutro, wykorzystywać je w całości i traktować je tak, jakby było ostatnim dniem naszego życia. Bo każda doba jest cudem, o czym często, zbyt często zdarza nam się niestety zapominać, bo traktujemy nasze życie jako pewnik, a ono wcale nim nie jest. Czy są to banały? Pewnie i tak, ale warto sobie o nich w przerwie pomiędzy tą ciągłą, życiową bieganiną jednak przypomnieć.
Young udało się w swoim filmie zachować klimat znany z książki Coelho ale jednocześnie bardzo go wzmocnić. Można powiedzieć, że go uszlachetniła i wyniosła na wyższy poziom. Jej film jest niezwykle emocjonalny, bardzo bliski, wzruszający, a momentami po prostu piękny. Jest - szczególnie na początku - smutny, niezwykle poważny, prawie że depresyjny, choć to akurat nie dziwne bo mówi przecież o śmierci. Young udaje się jednak w ciągu niecałych dwóch godzin seansu z tego pierwszego przygnębiającego klimatu gładko przejść do krzepiącego i podnoszącego na duchu zakończenia, które nie jest całe szczęście przesadzonym, czy hurra optymistycznym bełkotem, w typowym amerykańskim stylu.
Bardzo wiele dla tego filmu zrobiła przepiękna, naprawdę fenomenalna muzyka Murray'a Golda, która idealnie pasuje do obrazu i w wielu scenach niesamowicie go wzmacnia. Jest ona świetnym, poruszającym, uzupełnieniem do obrazu i nie chodzi mi tu tylko o typowe, ilustracyjne kompozycje, ale również chwile gdy Weronika gra na pianinie. Te sceny niosą ze sobą naprawdę spory ładunek emocjonalny. Aż nie mogę uwierzyć, że nigdzie nie jest jeszcze dostępny soundtrack do tego filmu. Świetnie spisali się również zdjęciowiec Seamus Tierney, oraz oczywiście aktorzy: David Thewlis, Jonathan Tucker oraz (i tu spore zaskoczenie) Sarah Michelle Gellar o której występ obawiałem się najbardziej, a wg mnie idealnie poradziła sobie ze swoją rolą. Z resztą jeśli sam Coelho był zachwycony jej występem (o czym można przeczytać na plakatach), to nie można na nią narzekać…
Przeczytajcie książkę, obejrzyjcie film - koniecznie
8+/10