Mamy tu angielskich osadników którzy po latach utarczek i konfliktów zawierają pokój z miejscowymi indianami. Niestety france zamierzają zająć tereny przyległe do kolonii a w efekcie wojny zająć te należące do Wielkiej Brytani. Oczywiście wysyłają swoją armię na czele z całą rzeszą chętnych do bitki dzikusów ze swoich włości. Tymczasem gubernator wraz z dowódcą czerwonych kurtek postanawia nakłonić do wsparcia miejscowe plemię którego syn wodza więcej przebywa wśród bladych twarzy niż w wiosce i nawet nie wygląda jak indianin co powinno zastanowić jego ojca. Przeszkodzić całej sprawie chce pewien jegomość lubiący żabie udka do czego posłuży się swoją ukochaną chętna na igraszki z przystojnym indiańskim księciem. Ale owej parze ani gubernatorowi nie udaje się osiągnąć upragnionych celów do tego w całą paradę wtrąca się młoda squaw która ma zamiar usidlić jurnego bohatera. Tak więc strzały amora czy też inne nie trafiają tam gdzie trzeba ale nadchodzą Czerwonoskórzy i potrafią dobrze strzelać rzucać tomahawk'iem i skalpować więc trzeba zewrzeć szyki i nie marudzić. Tak pokrótce wygląda fabuła i jest całkiem przyzwoita aktorzy też znośni nie wspominając pewnych naiwnych scen trochę w stylu filmów kostiumowych z tamtych lat. Za to akcja jest wartka wydarzenia mają sens a sceny walk całkiem niezłe. Polecam zwłaszcza wielbicielom historii z czasów kolonialnych.