Klimat tego filmu zawsze wciaga mnie w jakas mroczna otchlan. Cierpie wraz z Heathcliffem kiedy teskni za Cathy, cierpie tez razem z Catherine kiedy Heath ja wiezi aby zmusic ja do slubu z jego synem. Placze na koncu kiedy kochankowie znow lacza sie po smierci a Cathy odnajduje wlasne szczescie w ramionach Haretona.
A tak na powaznie, to Cathy byla niezla idiotka. Zachowywala sie jak emocjonalny niedorozwoj, raniac wszystkich dookola, Heath z kolei musial byc juz od urodzenia niezlym socjopata, jesli z powodu Cathy zmienil sie w tak brutalnego psychola. No coz, milosc kazdego zmienia, na lepsze lub na gorsze...