muzyka naprawdę na bardzo wysokim poziomie, pokazuje ulotnośc, magiczność każdej chwili, na pewno jedna z najlepszych ścieżek jakie dane mi było słyszeć. malownicze, urokliwe sceny- zwłaszcze te nad morzem, biały dom w otoczeniu głębokiej zieleni.. miód :) nostalgia, melancholia, smutek, wspomnienia. ale brakowało mi jednego- ciągu dalczego z Harrisem. dlaczego Ann nie poślubiła go? przez śmierć Braddyego? bez sensu... w ogóle, jak dla mnie, to za słabo zagrali kochanków. niby uczucie, ale bez większego porywu. może dlatego, że to tylko dla Ann była to coś wyjątkowego i niepowtarzalnego. jedna z lepszych scen to ta, gdy spotykają się w deszczu. chyba każdy zachowałby się tak samo, jak oni. no i dlaczego nie zadzwoniła do niego ani żadna z córek, ani Lily, ani sama Ann- na końcu? byłoby to wg mnie idealnym zakończeniem, jakiś poruszający dialog między nimi, wyjaśnienie zamierzchłych spraw... za dużo niedopowiedzeń.. ;) ale ogólnie, to film pięknie zrealizowany. polecam każdemu wrażliwemu :)
na Twoje pytanie "dlaczego?" odpowiedź jest tylko jedna: "bo scenariusz jest kiepski". ;)
Scena w deszczu jest tyleż urokliwa co całkowicie zbędna, ile razy widzieliśmy już w kinie kochanków, którzy nie mają sobie nic do powiedzenia. Nie rozumiem również kompletnie motywu umieszczenia w scenariuszu problemów córek głównej bohaterki; pomysł był pewnie taki by doświadczona matka poradziła swoim strapionym dzieciom co mają robić. tyle że matka okazuje się kompletnie niedojrzała, więc cóż ma radzić. Cała jej modrość życiowa, która jej się objawia po wizycie przyjaciółki (świetna jak zwykle Streep) polega na tym, żeby nie żałować niczego co się w życiu zrobiło i cieszyć się tym co się dostało. Tyle, że zdaje się jedyne co dostała główna bohaterka od scenarzysty to incydent w domku nad morzem. Kobieta która umiera w podeszłym wieku wspomina ledwie o tygodniu swojego życia! Albo jest niedorozwinięta abo psychiczna.
Mógłbym się długo pastwić nad tym filmem (choćby nad okropnym montażem na początku. wzmianka o harrisie, konsternacja córek, skaczemy do retrospekcji z harrisem, powrót do przyszłości; doprawdy rzemiosło godne telenoweli), nad jego sztucznym, wykoncypowanym scenariuszem, który w każdej scenie stara się wydusić z widza łzy, nad zupełnie zbędnymi motywami mistycyzmu, ale szkoda zachodu. Są znacznie mądrzejsze i szczere filmy o przemijaniu, o afirmacji życia, choćby przepiękny "One True Thing" (Jedyna prawdziwa rzecz) i to im warto poświęcić czas stracony na "Wieczorze".