Widzę tu porównywanie ze ''Zmierzchem'', ale według mnie to nic bardziej mylnego.
Cała saga z Bellą ''zaczaruj świat'' i Edziem na czele, może co najwyżej czyścić buty
umarlakowi R i ''blondwłosej'' Julie. Historia tych drugich, mimo, iż równie
nieprawdopodobna, jest zdecydowanie bardziej wiarygodna, przynajmniej na
płaszczyźnie uczucia, a przecież to o nie chodzi tu najbardziej. Bo nasz bohater
udowadnia, że nawet najzimniejsze serce, jest w stanie zacząć emanować ciepło,
gdy tylko zechce, no i przede wszystkim, gdy znajdzie odpowiednią drugą połówkę.
Gdy się wierzy w zmiany na lepsze i usilnie się stara, aby te zmiany nastąpiły,
wszystko jest możliwe. Martwy R, jest tego żywym dowodem. I nie widzę w tym nic
banalnego.
Miłość to temat stary jak świat, poruszany już tysiące razy, lecz w takim wydaniu to
niecodzienność. Love ''zombiaka'' do tętniącej życiem? Bez jaj. A jednak.
Ten pomysł, przeznaczony przede wszystkim dla młodzieży, według mnie jest
całkiem niezły i na pewno nie powinno się porównywać tego filmu ze ''Zmierzchem''.
Ale nie sama fabuła o uczuciu i przemianach, jest zaletą tego filmu. Znośnie brzmi
narracja, a gra młodych aktorów, jest całkiem do przyjęcia. Dla Malkovicha jednak, to
nie jest miejsce, w którym jest w stanie się wykazać. Zwyczajne wystąpienie, za
niemałą gażę, zapewne.
Jednak to co wyróżnia ''Wiecznie żywego'', to charakteryzacja - dosłownie kapitalna,
oraz scenografia, przedstawiająca apokalipsę. Włożono w to trochę pracy, wysiłku i
serca, bo warsztat jest na wysokim poziomie. Twórcy nie poszli na skróty, i nie zrobili
kolejnego, takiego samego, banalnego, miłosnego rzemiosła, i za to im się należy
dodatkowy plus w górę.
W wielu miejscach trafić można na dobre zdjęcia, efekty nie rażą niedopracowaniem,
ścieżka dźwiękowa jest udana, a kultowe piosenki, świetnie dobrane do tematu,
tworzą wyjątkowy klimat.
I jeszcze słowo o osobie, której nie da się nie dostrzec. Mowa o Teresie Palmer,
przypominającą po części z rys twarzy Kristen Stewart, gdzieś ta uroda się na siebie
nakłada, lecz o wiele przyjemniejszym spojrzeniu i uśmiechu. Można więc się
zakochać :), dlatego postawa ''melancholijnego'' umarlaka R, nie powinna nikogo
dziwić.
Od tej dziewczyny emanuje naturalność w zachowaniu, grze, po prostu byciu. Kristen
ma wyraz twarzy ciągle niezadowolonej.
Poza tym, chociaż akurat dialogi nie są tu jakoś skomplikowane, Teresa to co gra,
robi z większym przekonaniem, niż Stewart w ''silących'' się na głębię tekstach.
Dlatego pojedynek Palmer - Stewart uznają, na razie jako zwycięstwo 2:0 dla młodej
Australijki.
Mimo swej przewidywalności i trafiania w ślepo co się wydarzy, ''Warm bodies'' (?),
czyli istny ''Wall-E Zombies'', ogląda się przyzwoicie. Rupieciarz R o martwym ciele,
lecz żywym sercu, udowadnia, że na zmiany nigdy nie jest za późno i nie trzeba do
tego ekshumacji świata. Wystarczy zacząć od siebie. Wystarczy chcieć.
Niezła rozrywka, na solidne 6/10.