Film ma swoje reżyserskie i aktorskie uroki, dopatrzyć się w nim można kilku szczęśliwych prawd o istocie kłamstwa, oszustwa, po to, by powiedzieć prawdę. Reżyser David Mirkin potrafi zaaranżować sporo scen tak, że ogląda się miło, a w dodatku w przeświadczeniu, że to kawał mądrego kina. Choćby sam początek. Po pięknej i kosztownej ceremonii małżeńskiej panna młoda zasypia, zanim małżeństwo jest skonsumowane. Rano natomiast przyłapuje świeżo poślubionego męża (RAY LIOTTA w komedii!!! Tego jeszcze nie było!)gorącym uczynku ze swoją córką Page. No i oczywiście panna młoda żąda rozwodu i okrągłej sumy jako rekompensaty. Główna postać to kobieta czarnego interesu. Cudowna indywidualność. Zaś kretyni i egoiści wokół to mężczyźni. Wszystko to kończy się jednak ckliwym happy endem. Tyle, że na koniec robi się nieco smutno. Film nosi tytuł "Wielki podryw", ale to nie mężczyźni są jego bohaterami, lecz dwie kobiety- matka i córka. Matka Max Conners od kilku dobrych lat jest rozwiedziona, ponosząca samotnie trud wychowawczy dwudziestoletniej, a więc dorosłej już Paige Conners. Zapracowana więc i zmęczona, ale wciąż pełna chęci do życia, wesoła i pogodna, starająca się jak najlepiej. Kobieta ta wciąż atrakcyjna dla mężczyzn, bo ładna, a przy tym jakże zaradna. Właściwie doskonała kandydatka na żonę dla samotnego mężczyzny, który zatęsknił wreszcie za domowym ciepłem i czyjąś codzienną troskliwą obecnością. Nie wiem, czy dokładnie w takie same cechy osobowe, jakże sympatyczne, wyposażył ją reżyser, ale wiem na pewno, że filmowa Max zawdzięcza bardzo wiele odtwórczyni tej roli, Sigourney Weaver. Ta świetna aktorka nieczęsto pojawia się w filmach tego typu. W stosunkach Max z mężczyznami jest nieufność i niechęć, także coś z walki: kto -kogo? Weaver w roli bezwzględnej uwodzicielki, która mogłaby być przecież nazbyt jednowymiarowa, zbyt optymistyczna, potrafiła zaproponować serię ostrych szkiców zachowania się bohaterki w różnych sytuacjach. W najtrudniejszych życiowych momentach instynkt niemacierzyński do córki Paige podpowiada szybkie gwałtowne, ale w efekcie właściwe rozwiązanie. Max, która sadomasochistycznie obnaża swą urodę(a nie brzydotę ) i młodość (nie starość). Realizację tej czarnej komedii najwyraźniej zainspirował głównie ważny i dolegliwy problem społeczny o związkach małżeńskich opartych na pieniądzu. Podstawowy efekt komediowy bierze się w tym filmie ze swoistego spiętrzenia tajemnic i niedomówień: córka-oszustka obrzucana kosztownymi prezentami ukrywa przed swoją wybuchową mamuśką decyzję nieoczekiwanego zakochania się w mieszkającym naprzeciwko chłopaku Jacku (JASON LEE). Wywołuje to co chwilę lawinę sytuacji nieodparcie komicznych, jak zawsze gdy dramaturgię napędza udawanie i ukrywanie, czy przebieranie -piękna Max zmienia kolor włosów, imię i nazwisko, miasto i znajduje podczas licytacji dzieł sztuki kolejną ofiarę w osobie nieustannie kaszlącego bogacza Williama B. Tensy'a (GENE HACKMAN) - rozszyfrowane przez klasyczną złośliwość rzeczy martwych (w rezultacie rzeźba przedstawiająca nagiego mężczyznę staje się podczas licytacji -niestety- własnością przebiegłej Max). Co pewien czas jednak ten humor - tak swawolny, przeradza się w refleksję nad rzeczywiście ważnym problemem miłości dwojga młodych. David Mirkin nie chce wyważać otwartych drzwi. Chce właśnie przypomnieć stare prawdy, apeluje o wskrzeszenie codziennym życiem starych i bynajmniej nie zdewaluowanych wartości . Miłość, lojalność, odpowiedzialność -potrzebne są jak meble, jak dach nad głową i samochód. A może jeszcze bardziej. A reżyser to swoje szlachetne posłanie przekazuje za pomocą atrakcyjnej komediowej formy -to tylko zysk dla widza. Komedię "robi" tu również Gene Hackman jako obrzydliwy i arogancki chłop. Przystosowuje dialogi do własnego emploi i czyni to w taki sposób, że jest to jego język, za pomocą którego bardzo trafnie i w dodatku barwnie, charakteryzuje postać. Reżyser chyba obawiał się nawet, czy osobowość tego aktora nie zdominuje filmu i innych wykonawców. Na szczęście jednak jest to wyrównana gra równorzędnych partnerów w osobie: autentyczny żywioł kina -Sigourney Weaver (za rolę zdobyła nominację do nagrody Złotej Satelity), od lat wielu ulubienica publiczności - Anne Bancroft czy wykonawca sprawdzony w rozlicznych gatunkach -Ray Liotta jako zrujnowany psychicznie i finansowo niedoszły żonkiś, który jednak nie daje za wygraną. Lecz niestety, nie można tego powiedzieć o Jennifer Love Hewitt, ulubienica nastoletnich Amerykanów, może i szalenie naturalna, ale prócz kąśliwych uśmieszków i smutku, nie jest ani sympatyczna, ani pogodna i łagodna w wyrazie oblicza z iście cholerycznym młodzieńczym temperamentem. Jason Lee jawi się widzom jako młody barman, który zdobywa zatwardziałe serce Paige Conners, ale zbyt mało ma do zagrania. Jest bo jest i tylko tyle. A szkoda, bo to obiecujący aktor młodego pokolenia. Perypetie bohaterów filmu zakończyły się dość typowo, choć jak się okazało było to iluzoryczne zakończenie. Ale jak mogło być inaczej, skoro w sentencji tegoż filmu mamy do czynienia z intrygą, która rozpada się na małe kawałki.