Po pierwsze, za szybkie wprowadzenie. Początek wygląda następująco: chłop z latarnią wchodzi do lasu i woła w przestrzeń (jest oczywiście sam, i to po ciemku). Chwilę później dostaje od czegoś włochatego w brzuch i pysk. Robi w tył zwrot i biegnie. Plener, więc ma sporo do przebiegnięcia. Mniej więcej w połowie trwania ujęcia z offu kobieta czyta list, który właśnie pisze: mój narzeczony zaginął (chociaż widać, że chłop jeszcze biegnie). W dalszej części listu jest prośba do brata tego, co zniknął by przyjechał – tu już ujęcie chłopa trzymającego list (pewnie ten sam, co był pisany przed chwilą) jadącego pociągiem i gapiącego się w okno. A tempo nie ma zamiaru zwolnić jeszcze przez dłuższą chwilę.
Do czego zmierzam? Że reżyser daje widzowi jasno do zrozumienia: fabuła jest tu nie ważna. Ogólny zarys, zarówno historii jak i postaci, jest przedstawiony w takiej właśnie migawce trwającej może z 10 minut. Żaden z tych elementów nie jest potem tknięty. Bo o odpowiedzi na zagadkę „Kto jest wilkołakiem?*” widz może się dowiedzieć z rodzimych recenzji, tudzież opisów filmu podyktowanych przez producentów filmu. Chociaż i tak wątpię, by ktokolwiek z niecierpliwością na to czekał. To jest nieistotne.
Więc, co jest istotne w tym filmie? Wątek, w którym Gwen chce pomóc Lawrencowi, bo – jak stwierdziła cygańska wiedźma - tylko kobieta która go pokocha, może mu pomóc? Wątpię, by sami twórcy wiedzieli, o co z tą pomocą chodziło. Najwidoczniej skupili się tylko na tym, by cała kwestia odpowiednio zabrzmiała i na tym ich inwencja się skończyła. Pomysł się zakopał, choć w filmie gra pierwsze skrzypce.
To może walka tytułowego człowieka zarażonego likantropią z samym sobą – czuł odrazę do siebie, chciał się zabić... Chciał jednak tylko w sytuacji, gdy był skuty i nie mógł sam się zabić. Potem, gdy tylko się uwolnił (i pogryzł kilku) już nie myślał o samobójstwie. Cały pomysł idzie do piachu, ustępując wątkowi zemsty.
Strona techniczna? Ładne pagórki we mgle, w jednej scenie. I płonący pokój w końcówce też zrobił na mnie wrażenie. Charakteryzacja wilkołaków zrobiła swoje, ale wolałbym, by ich przemiana była bardziej poważna. Tak z 5 lat mniej na karku i był zarechotał na całą salę.
Z aktorów szczególnie spodobał mi się Del Toro. No, chyba że naprawdę grał pijany (sądząc po wyrazie twarzy), wtedy należą się baty. Hopkins wałęsa się po kątach, cytując drętwe kwestie z marnego scenariusza („Źle zrobiłeś” gdy jego syn obudził się pod drzewem cały we krwi; „Trzymaj się” gdy policja zgarnęła jego syna, przy okazji dziwacznie się krzywiąc; „I przy okazji, kocham Cię”). Emily Blunt i Hugo Weaving zagrali najgorzej – po każdym ich ruchu widać, że nie wiedzą co robią. Chociaż to w sumie nie ich wina.
4/10
PS. Pozdrawiam gościa, który zrobił polskie napisy. „Racjonalny mózg” wymiata.
dobra sztampa nie jest zła.. wolę takie coś od masakry jaką serwuje stephanie meyer i jej dziwolągi..
Akurat filmowy "Zmierzch" jest lepszy, choć nie wiem skąd to porównanie - tam nie było wilkołaków, te pojawiły się dopiero w kolejnych częściach.
Zmierzch lepszy? oO z której strony niby? aktorsko? montaż? a może historia jest tak porywająca, że.. fakt, nie ma co porównywać obu filmów, bo sam Del Toro miażdży na wstępie oba filmy, i nawet pewnie trzeci też ;)
Chociaż by ze strony oceny, "Zmierzch" dostał 5/10. I tyle w kwestii porównania, bo nie wiem jak jeszcze mógłbym porównać te dwa różne filmy.
Chociaż widzę, że przez pojęcie "Zmierzch" rozumiesz dwa filmy. A to ciekawe. I jeszcze głupsze.
Bo w dyskusji nt filmu "Wilkołak" bardziej się liczy nie to, co mam do powiedzenia o filmie "Wilkołak" tylko to, jaką ocenę wystawiłem filmowi X.
O, to już jest całkiem wysoki poziom głupoty, porównywalny z upadkiem na betonową płytę z 5 piętra.
Wszyscy są nieprzyzwoicie upośledzeni na punkcie "Zmierzchu". Ale zgadzam się, Zmierzch jest lepiej przemyślany, poprawnie zmontowany. A "Wilkołak" to debilizm. Już w pierwszej scenie pokazują potwora przez co udawadniają, że nie wiedzą jak się robi horror... Porażka. Montaż też słaby, charakteryzacja wilkołaków też nie jest dobra... Del Toro jak mówiłaś pijany... Zły film, zły reżyser.
Trzeba oddać adaptacji, że jest składna, w przeciwieństwie do pierwowzoru. Nie ma dłużyzn i ogólnie to porządna produkcja.
A to, czy pokazali potwora w pierwszej scenie, wielkiego znaczenia nie miało. Wielkiej filozofii w przedstawieniu wilkołaka nie ma, każdy wie jak takie coś wygląda, na zaskoczenie nijak nie można było liczyć. Chyba, żeby tytuł zmienić.;-)